14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter nigdy nie lubił kostnic. Ostatni raz oglądał w jednej z nich zmasakrowane ciało swojej starszej siostry po wypadku samochodowym. Miała szkło powbijane wszędzie, cała twarz wyglądała jak wycieraczka, a kikut wyrwanej ręki tylko upewniał, że to nie była miła i spokojna śmierć. Tej samej nocy na przemian pił i wymiotował, nie mógł się skupić, a w furii porwał wszystkie gazety które miał w mieszkaniu. To było dawno temu, ale uczucie nieznanego ciągle mu towarzyszyło.

- Straszne, naprawdę... Zgubiły się na pustyni, da pan wiarę? Coś niesamowitego, wszystkie portale o tym mówią, jesteśmy w wiadomościach... Ciekawe czy to wystarczająca reklama i atrakcja turystyczna - myślał na głos koroner otwierając kolejne drzwi i przepuszczając Petera przodem. Następnie zapisał coś na podkładce z dokumentami, gdzie detektyw złożył uprzednio swój podpis, zezwolenie na przeszukanie rzeczy denatek. Cały dobytek znajdował się w szczelnie zamkniętej plastikowej torbie o pojemności dwóch litrów. Peter otworzył ją i zaczął w niej grzebać mając w pamięci list młodego kieszonkowca. Nie skupiał się na tym, co znaleźć, ale miał nadzieję że dostrzeże coś innego, specyficznego, jakąś małą rzecz, która wywróci wszystko do góry nogami. Tak też się stało. Wydobył spomiędzy ubrań powerbank, nie sądził że był naładowany, przecież telefony były rozładowane. Tym większe było jego zdziwienie gdy obok ikonki baterii na jego telefonie pojawił się mały piorun, sygnalizujący ładowanie urządzenia.

- Ładuje się - mruknął zaskoczony Peter i spojrzał jeszcze raz na urządzenie.

- Coś nie tak? - zapytał koroner drapiąc się w łysą czaszkę.

- Co? A... Nie wiem. Może. Co by pan zrobił, gdyby rozładował się panu telefon?

- Mnie pytasz, detektywie? Naładowałbym go i tyle. A co?

- No właśnie... Nic nic. Pokaże mi pan, gdzie tu jest biblioteka?

Pół godziny później przed Peterem rozpościerał się gmach Biblioteki Publicznej. W środku zastał tylko starą woźną i jej wiekową rówieśniczkę za kontuarem.

- Witam - szepnęła.

- Dzień dobry - odparł zdumiony Peter. - Nikogo nie ma, nie musi pani...

- Ćssssiiiiii - syknęła kobieta i pokazała na czerwony znak z przekreślonymi ustami, symbolizujący ciszę.

- Dobrze - szepnął zrezygnowany Peter i oparł się zagipsowaną ręką o błat. - Podobno była tu kobieta z Włoch, miesiąc temu, nazywała się Marine Acardo. Może była z córką. Jestem detektywem. - Barkstone pokazał swoją odznakę.

- Wiem o kogo chodzi, była tylko ta dorosła, zapadła mi w pamięć.

- Czym?

-Dziwnie się zachowywała. Najpierw wpadła tu jak huragan, upomniałam ją o obowiązku ciszy, a ona zaczęła przeszukiwać regały w takim pośpiechu, że o mało ich nie zwaliła. Już chciałam wołać ochronę, ale ona podeszła z książką i chciała ją wypożyczyć, chyba to za mało powiedziane...

- Czemu? Była zdenerwowana? Może ktoś ją śledził?

- Nie, przyszła sama, nikt po niej nie przyszedł, ale ciągle się oglądała i nerwowo przestępowała z nogi na nogę, jak do toalety, a to tylko książka była... Założyłam jej profil, podbiłam kartę i wpisałam do rejestru, wie pan, gdyby chciała uciec i nie oddać. Wtedy są kary pieniężne i upomnienia.

- Tak... Rozumiem. A jaka to była książka?

- Już patrzę - Kobieta stukała wolno w klawiaturę bacznie przyglądając się rubrykom. - "Historia Radzieckich Wojsk na przełomach wieków i podczas Wojen Światowych". Poza przebiegiem bitew, z perspektywy rosyjskiej i biografiami ocalałych żołnierzy to czysta komunistyczna propaganda Stalina. Dać panu?

- Poproszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro