17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter obudził się, gdy strażnik uderzył pałką o kraty, które wydały pusty, metaliczny dźwięk. Mężczyzna wstał gwałtownie i zamrugał oczami. Coś mu się śniło, ale nie mógł sobie przypomnieć szczegółów. Spojrzał spode łba na strażnika w mundurze, który otwierał drzwi.

- Co jest? Kolejne przesłuchanie bez świadków? - zapytał i wzdrygnął się na samą myśl o Josephie MacNamerze bijącym go w nerki, tak by nie było widać. 

- Jesteś wolny. Wpłacono kaucję - mruknął mężczyzna, ignorując pytanie.

Peter ostrożnie wyjrzał na korytarz, chcąc upewnić się, że to nie jest żaden podstęp. Nie był. Dostał wszystkie swoje rzeczy w plastikowej torbie, kwitek o zwolnieniu z aresztu i ponure spojrzenie recepcjonisty. 

- Kto wpłacił… - zaczął Peter, ale w tym momencie telefon się rozdzwonił, posłał więc przepraszające spojrzenie funkcjonariuszowi, który kompletnie go olał.

- Halo? 

- Halo?! Peter? Co ty sobie myślałeś?! - Aiden Baltor syczał jak wąż, i podobnie jak one pluł jadem. - Nadszarpnąłeś naszą reputację, i to solidnie! Na szczęście prasa jeszcze nie zwąchała tematu, więc mamy trochę czasu, w którym wsiądziesz w samolot i wrócisz do biura. Twoja wolność też mnie słono kosztowała, budżetu agencji i własnej dumy!

- Posłuchaj, Aiden. To nie koniec sprawy. Znalazłem nieścisłości podczas własnego śledztwa…

- Nad jaką sprawą? Tą z rodziną Acardo? Przecież to zostało już wyjaśnione.

- Dostałem wiadomość, że w rzeczach znalezionych przy zwłokach nie było mapy. Ale był powerbank. Naładowany.

- I co z tego. Mamy ważniejsze problemy, niż uganianie się za duchami i badanie krok po kroku umysłu i decyzji odwodnionych i zmęczonych denatek! To załatwione! Wstępne badania wykazały, że to są Simone z matką! Co nam po jakimś powerbanku i mapie?! To błądzenie we mgle! Ale rozumiem, doznałeś szoku, uderzyłeś się w głowę…

- Nie znałem cię od tej strony, Aiden.

- Co?

- Gdzie twoje poczucie sprawiedliwości? Czy ta twoja korporacja, którą myślisz że jest twoja agencja przeżarła ci kompletnie mózg? Ja ci tłumaczę, że coś się tu nie zgadza!

- I to był powód, by straszyć personel hotelu, pobić się z facetem i zniszczyć lustro w pokoju? Bardzo profesjonalnie. Wracasz do domu. I nie myśl, że ci odpuszczę! Czeka cię praca papierkowa przez najbliższe tygodnie! Pakuj dupę w jutrzejszy samolot! - Po tych słowach nastąpił odgłos przerwanego połączenia  nie trwał on jednak długo, bo Peter wybrał kolejny numer.

- Halo? - rozległ się kobiecy głos po drugiej stronie.

- Kristen? Hej! - rzekł Peter z udawaną swobodą. - Mogłabyś coś dla mnie szybko sprawdzić? Będę zobowiązany.

- No nie wiem - zawahała się sekretarka z Agencji Detektywistycznej Aidena Baltora stukając nerwowo palcami o blat stołu. - Słyszałam, jak szef na wyższym piętrze drze się wniebogłosy na kogoś o nazwisku Barkstone. Znasz kogoś takiego?

- Posłuchaj, to dla mnie ważne. Prowadzę prywatne śledztwo w sprawie Marine i Simone Acardo. 

- Ich ciała jutro lecą do Włoch na pogrzeb, Peter. To chyba nie najlepsza pora dla rodziny…

- A czy prawda ma najlepszy moment? Nigdy nie ma dobrego momentu. A mam przeczucie…

- Ech… Mogę mieć przez to kłopoty…

- Nikt się nie dowie. Muszę się tylko upewnić. I tyle.

- I tyle… Ale musisz mi to solidnie zrekompensować.

- Obiad?

- Nic sobie nie obiecuj. Ty stawiasz. Odwieziesz mnie do domu.

- I?

- I wracasz do swojej nory z zaległym czynszem.

- Stoi. 

- To co chcesz wiedzieć? - Zaciekawiła się kobieta, gotowa do szybkiego pisania na klawiaturze. Praca za biurkiem kilka lat musi być strasznie nudna i pozbawiona jakiejkolwiek rozrywki.

- Trzy przypadki zaginięć w Utah, kobiety, matka z córką. Mogą mieć coś wspólnego z II Wojną Światową.

- Co? Jak…

- Albo z oblężeniem Leningradu. Sprawdź też nazwisko Kolbienski. Dima Andriejewicz Kolbienski. Były wojskowy Armii Czerwonej. I co do tych kobiet, chcę listę tych, którzy nad tymi sprawami pracowali.

- Oj, ten obiad będzie cię słono kosztował. Wyślę ci to na maila za jakąś… godzinę? Dwie? Coś takiego.

- Dobrze. Ja coś sprawdzę i za dwie godziny będę wolny. 

Peter schował telefon do kieszeni i ruszył do szpitala. Zapytał o doktora Martineza.

- Dalej jest pan w mieście? - zapytał lekarz, ale bez szczególnej radości w głosie. Pewnie miał sporo pracy.

- Tak się złożyło. Mam do pana kilka pytań, doktorze.

- Może będę w stanie pomóc. Proszę usiąść - westchnął lekarz, pewnie miał okienko podczas napiętego harmonogramu. A nikt nie lubi, gdy jakiś detektyw zadaje pytania podczas jedynej przerwy na kanapkę.

- Będę się streszczał. Aiden Vilkas. Jak tu trafił?

Lekarz pokręcił głową, udawany uśmiech zszedł mu z twarzy.

- O tajemnicy lekarskiej pan słyszał? Wy, detektywi chyba też macie podobny kodeks.

- Tak, ale nie przestrzegamy go w ekstremalnych przypadkach. Jak teraz. Sprawa dwóch kobiet nie została do końca rozwiązana, a od zeznań tego chłopaka może zależeć wyjście na jaw całej prawdy o tym okropnym zdarzeniu.

- Co nie zmienia faktu…

- Co nie zmienia faktu, że kobiety nie zabrały mapy, a przenośną beterię miały naładowaną na tyle, by wezwać pomoc. Proszę współpracować, doktorze. To nie pierwszy przypadek, gdy ktoś ginie na taj pustyni bez śladu, to samo spotkało sześć innych kobiet. Znikały parami. Nie wiem, co to wszytsko znaczy…

- Ale chce się pan dowiedzieć, detektywie - westchnął znów Martinez. - Czy myśli pan, że… ktoś je zabił? I podrzucił ciała? Na co może wskazywać brak atlasu i powerbank, o którym sprawca zapomniał.

- Dobre. Skąd u doktora taki analityczny umysł?

-Czytam dużo kryminałów. I gram w gry komputerowe.

- Aha.

-Nie wiem jak mogę panu pomóc, detektywie. Chłopak jest w śpiączce. Według mojej opini wpadł pod auto, co potwierdziła jedna kobieta obecna na miejscu zdarzenia. Ktoś go popchnął.

- Popchnął?

- Tak. Tamta pani nie widziała twarzy, sprawca miał chustę i fedorę, potem od razu uciekł. Może policja będzie wiedzieć więcej…

- Dziękuję, tyle wystarczy. Gdyby się obudził, proszę zadzwonić - Peter zostawił na stole wizytówkę. - Macie tu laboratorium?

- Jakie laboratorium - zdziwił się Martinez odwijając kanapkę z foliowej torebki.

- Do badania DNA. 

-No mamy, ale… O ile wiem, sprawa została rozwiązana, a te pytania, które pan zadał… Były konsultacją. Płatną. 

Peter wyciągnął portfel. Położył na stole banknot i wizytówkę.

- Proszę dzwonić, gdyby się jednak obudził. Jego zeznania mogą mi się przydać.

-No dobrze… A, i taka mała rada. Nasz tutejszy koroner studiował na wydziale policyjnym, ale nie ukończył kursu. Mimo to ma spore rozeznanie w badaniu DNA. I lubi mocne alkohole.

- Jak Bacardi?

-Szczególnie jak Bacardi.

- To czekają mnie małe zakupy. Do widzenia Martinez.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro