19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter lubił filmy akcji chyba najbardziej ze wszystkich gatunków. Widział na srebrnym ekranie tajnych agentów włamujących się do pilnie strzeżonych baz wojskowych, czy wielkich łodzi podwodnych należących do głównych czarnych charakterów. Ale nie spodziewał się, że sam będzie musiał się włamać. 

Czy włamanie się gdzieś w świetle dnia i bez narzędzi to włamanie, Peter nie był pewien. Ale wejście do miejsca, w którym nie jest się mile widzianym, na pewno jest ryzykowne. Dlatego wyjął ze swojej torby z ubraniami długi płaszcz, przeciwsłoneczne okulary i kapelusz z rondem zabrany na wypadek deszczu. Tak przebrany poszedł do znienawidzonego przez siebie hotelu, jeśli na takie miano zasługiwał ten przybytek. Był ubrany tak ekscentrycznie, że nikt nie zwracał na jego twarz, co pozwalało mu zachować anonimowość. 

Ale te wszystkie środki były zbędne, bo zbliżała się przerwa na lunch i recepcjonistka siedziała na zapleczu, a śpiącego ochroniarza nieszczególnie obchodziło bezpieczeństwo w jego miejscu pracy. To wszystko pozwoliło Peterowi przedostać się na piętro, gdzie zastał doniczkę z paprotką. Zagarnął ziemię i wyciągnął książkę pod tytułem "Historia Radzieckich Wojsk na przełomach wieków i podczas Wojen Światowych" w przekładzie jakiegoś brytyjskiego komunisty. Przypadkiem zahaczył rogiem książki o ceramiczne naczynie, i wtedy spod okładki wypadło zdjęcie, na którym znajdowały się dwie postaci. Mężczyźni patrzyli w obiektyw, uśmiechali się. Jedna twarz, cała w bliznach była zakreślona czerwonym długopisem. Pod zdjęciem znajdował się dopisek z jakiegoś wydartego artykułu.

"[...] nikomu nic się nie stało, a wszystko dzięki dzielnemu weteranowi, Dimie Kolbienskiemu! Policja i rada miasta są mu wdzięczne [...]"

Peter spojrzał znów na fotografię. Więc tak wyglądał Dima Andriejewicz Kolbienski. Wojna nie obeszła się z nim dobrze. 

- Do czego to wszystko prowadzi? - szepnął Barkstone i zrobił zdjęcia zarówno nowemu znalezisku, jak i informacji z biura podróży i magazynu "Historyczni Fascynaci". Następnie wysłał je do Kristen Milton z prośbą, by się czegoś dowiedziała. Sam wyszedł szybko z budynku przez nikogo nie niepokojony. Wtem zadzwonił telefon.

- Halo? - rzucił detektyw idąc po swoją torbę do przechowalni bagażu na stację kolejową.

- Pan Barkstone? Z tej strony Martinez.

- I co? Aiden Vilkas się obudził? 

- Nie. Wręcz przeciwnie. Przekręcił się. Nie żyje.

- Jezu… Cholera!

- Też tak zareagowałem. W jego krwi znaleziono sporo morfiny, a w karcie pacjenta zapisaną dawkę tego narkotyku, mimo że w ogóle nie powinien go dostać. Pewnie błąd ludzki, mamy jeszcze jednego Aidena, który jak się okazuje dostał leki Vilkasa. No… To tyle miałem do powiedzenia, panie Barkstone.

- Ech… Dobrze… Próbowałem. A co z koronerem? 

- Ale co z nim?

- Miał sprawdzić próbki dla mnie. Dogadałem się z nim.

- Więc pewnie to opija. Spokojnie, do jutra powinien to ogarnąć, jak tylko przyjdzie. Teraz ma wolne do końca dnia. Cholera, mam operację. Do widzenia…

Peter stał jeszcze chwilę z telefonem przy uchu. Dopiero dźwięk SMSa wyrwał go z odrętwienia. Krótka wiadomość:

"My wszystko wiemy. Wyjedź i ciesz się Nowym Jorkiem. Dobrze radzę. Ostatnia osoba, która weszła mi w drogę dostała za dużo morfiny w szpitalu. Ty możesz być następny."

Numer był nieznany. A Peterowi serce podeszło do gardła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro