20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego samego dnia Peter dowiedział się ważnej rzeczy o mieszkańcach Salt Lake City. Nie lubią pedofili. A gdy ktoś ubrany w długi płaszcz, kapelusz i okulary przeciwsłoneczne czai się w lokalnym parku przy placu zabaw naturalne jest, że zawiadomią odpowiednie służby. W taki sposób Peter Barkstone w przeciągu jednego dnia znalazł się znów na komendzie. Tym razem sprawą zajmował się posterunkowy Olson Carter zamiast Josepha McNamera.

- Nie jestem pedofilem, to chyba widać na pierwszy rzut oka! - jęknął zmęczony Peter. - Jak miałbym się macać ze złamaną ręką?

- Macie chyba jakieś inne sposoby... A z panem ostatnio sporo się działo, już raz nas pan odwiedził. Może z włamywacza przebranżowił się z pan na zboczeńca, co? - Olson podkręcił wąsa i spojrzał krzywo na Petera. Po chwili jego spojrzenie zależało. - Ech, dobrze, możemy chyba uznać, że jest pan niegroźny dla naszej społeczności. Dostanie Pan tylko upomnienie i mandat. Poza tym jest Pan wolnym człowiekiem. Na razie. Mamy na pana oko. Mieliśmy telefon od Aidena Baltora, jutro rano ma Pan samolot. Radzę się nie spóźnić - To mówiąc Carter wstał i wskazał ręką drzwi.

- Dziękuję... Mógłbym skorzystać z komputera?

- Co?

- Ze sprzętu multimedialnego zdolnego połączyć się z internetem...

- Za mną, śmieszku - zgrzytnął zębami Joseph McNamer, który wszedł do biura. Peter spojrzał na Olsona Cartera, ale ten odwrócił wzrok. Barkstone powoli wstał i ruszył za McNamerem do archiwum, gdzie w rzędzie na tle półek z aktami stały stanowiska komputerowe z systemem operacyjnym sprzed dziesięciu lat.

- Masz pół godziny. Gdy skończysz, wyłącz wszystko i wypierdalaj z naszego miasta. Nie chcemy tu włamywaczy i pedofili - warknął Joseph i zmierzył Petera zimnym jak lód wzrokiem. Następnie wyszedł, perfidnie gasząc światło w pokoju. Peter je zapalił, mrucząc pod nosem przekleństwa pod adresem komendanta. Ten człowiek przyprawiał go o ciarki na całym ciele, nawet pod gipsem.

Skrzynka mailowa poinformowała o dwóch nowych wiadomościach. W pierwszej znajdowały się skany raportów policyjnych sprzed czterech lat. Był to wykaz wszystkich zgłoszonych zaginięć od 2003 do 2009 roku. Dokładnie co trzy lata. Peter przeleciał wzrokiem po nazwiskach funkcjonariuszy przydzielonych do śledztw. Pierwsze dwa nic mu nie mówiły, ale trzecie rozpoznał od razu. Alan Grimshaw. Ostatnio widział go na sylwestra w 2008 roku. Pod koniec marca wyjechał zbadać sprawę odnalezienia rozczłonkowanych zwłok w Wyoming. Matka z córką, Jessica Horn i jedenastoletnia Amanda. Po tym, gdy w mediach zrzucono wszystko na atak niedźwiedzia, ślad po Alanie zaginął. Niektórzy z agencji twierdzili, że Alan Grimshaw się zabił, strzelił sobie w głowę, co potwierdził sam Aiden Baltor, który jako ostatni rozmawiał z nim przez telefon. Słyszał strzały, i zdaniem Baltora był pod wpływem narkotyków. Nagranie, jak i ciało nigdy nie zostało znalezione, a Aiden Baltor szybko zamykał temat uzależnionego od narkotyków byłego detektywa. Ale Peter zaczynał składać kawałki układanki, nitka po nitce starał się zrozumieć, co wydarzyło się cztery lata temu. Wiedział jedno. Jego stary znajomy wpakował się w niezłe bagno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro