28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

O trzeciej w nocy, podobnie jak w Nowym Jorku, w Salt Lake City kwitło życie towarzyskie, najczęściej na imprezach w klubach, skąd szybka droga na izbę wytrzeźwień albo bruk ze szczęką pozbawioną większości zębów. Peter Barkstone doskonale znał te klimaty, dudniąca muzyka, alkohol i dilerzy sprzedający foliowe woreczki pełne nie wiadomo czy kokainy, czy tłuczonego szkła. Jednak to był spokojny wieczór, szpital był przyciemniony, a w recepcji została tylko ordynator wypełniający papierkową robotę. Podobnie leniwie dłużyło się w sali ochrony, która zagospodarowana była w przenośny telewizor, więc żaden ze strażników nie zwrócił uwagi na postać przemieszczającą się po ekranach monitoringu. 

Mężczyzna nosił zapiętą pod szyję zdecydowanie za dużą marynarkę, która dodatkowo zalana była tanim winem, a śmierdziała jeszcze gorzej. Ale jak za dwadzieścia dolarów od lumpa z narkotykowej meliny… Mogło być gorzej. Twarz owiniętą miał szalikiem, również brudnym i dziurawym, bo został kupiony za pięć dolarów i burgera od tego samego bezdomnego. Razem wychodziło dwadzieścia dziewięć dolarów i dziewięćdziesiąt pięć centów.

Peter uznał, że to niezbyt wygórowana cena za poznanie prawdy… Jeszcze nie wiedział, jak bardzo się mylił. Oczy skrywał za okularami marki Ray-Ban, która niezbyt pasowała do całej reszty ubioru i ogolonej na jeża głowy, z czym pomogła mu hotelowa maszynka. 

Wystarczy powiedzieć, że wyglądał albo jak bogatszy menel, albo naprawdę stoczony na dno skinhead. Ale noc była ciemna, i nikt nie zwracał na niego uwagi. Uwagi również nie przyciągnęło wyłamanie krat łomem i wybicie szyby cegłą. Peter Barkstone wślizgnął się do piwnic i skrył między starym sprzętem lekarskim i łóżkami na kółkach. Po odczekaniu piętnastu minut wyszedł ze schowka na korytarz oświetlony tylko czerwonymi światłami ewakuacyjnymi, prawdopodobnie ta część szpitala została zamknięta na czas trwania śledztwa w sprawie koronera i Martineza. Ale Peter wolał zostawić tę kwestię i ruszył cicho na poszukiwania laboratorium, które przylegało bezpośrednio do prosektorium. 

Gdy w końcu znalazł się przed drzwiami, zawahał się. To było wtargnięcie do szpitala i miejsce zbrodni, nie uratuje go publiczna funkcja placówki, a monitoring na pewno działał, choć tego samego nie można pomyśleć o ochronie… Gdyby teraz wyszedł, uznano by to najwyżej za włamanie wandali. Drzwi opatrzone były kłódką, zamontowaną na pewno przez policję, by tacy jak detektyw Peter Barkstone dali sobie spokój. Ale detektyw Peter Barkstone nie dał sobie spokoju. Podręczny łom wyłamał zatrzask, a ciężka kłódka opatrzona godłem policji Salt Lake City upadła na podłogę z hukiem. Barkstone obejrzał się, zdjął okulary i schował do lepkiej kieszeni. Ostrożnie pchnął drzwi i zapalił światło. Za dużo się tu nie zmieniło, od czasu gdy był tu dwa dni wcześniej. 

Najwidoczniej policja miała lepsze rzeczy do roboty, niż badanie samobójstwa, a kłódka stanowiła jedynie grzeczność w stronę innych pracowników, do czasu aż nie zostanie powołany nowy koroner. Jego biuro było w opłakanym stanie, zresztą takie było też przed śmiercią. Ten człowiek jakimś cudem odnajdywał się w stertach papierów, plastikowych kubków i przyborników, fiolkami z chemikaliami i tablicami obrazującymi procesy zachodzące w ludzkim ciele.

Ale Peter szukał jednej konkretnej rzeczy, którą znalazł po pięciu minutach, ukrytą pod wykazem trujących substancji dostających się drogą oddechową. Była to teczka z napisem S/M Acardo. 

- Bingo - pomyślał Barkstone i wydobył spięte kartki z papierowej osłony. Wtedy nadszedł czas na papierkową robotę, której tak nienawidził w swojej pracy. Przez przeszło godzinę wertował dokumenty, przeszukiwał szuflady, korzystał nawet z internetu. W końcu znalazł kod DNA pobrany z bagaży hotelowych i ten ze szkieletów znalezionych na pustyni. 

- Kurwa! Tak! - jęknął mężczyzna i opadł na krzesło, które niebezpieczne zatrzeszczało. Nareszcie miał dowód. Szybko zrobił zdjęcie telefonem, ba! Zrobił ich dwadzieścia. Gdy miał je wysłać Katherine, w prosektorium usłyszał stukot i głośny brzęk. Momentalnie wyłączył telefon i przylgnął do ściany. Czekał. I nasłuchiwał. Odważył się wyjrzeć. 

Chłodnia szafowa była otwarta. Jeden z wózków, na jakich trzyma się ciała został wyciągnięty. A Peter momentalnie rozpoznał jego numer. To ten sam, na którym spoczywały kości Simone Acardo. Wolno wstał z klęczek i wolno ruszył w stronę wózka. W ciemności dostrzegł, że coś na nim leżało. Dla bezpieczeństwa wyciągnął łom i lękliwie rozglądał się na boki, lustrując kąty mrocznej kostnicy, w której na przestrzeni lat spoczywały setki trupów, ofiary wypadków, zabójstw czy zatruć. 

Dotarł do wózka przez nikogo nie niepokojony. Mężczyzna wydobył latarkę podręczną i zaświecił. Smugą ostrego światła przeszyła szkło butelki rumu Bacardi 151. Tej samej, która posłużyła do przekupienia koronera Williamsa. Wtem Peter poczuł wibracje przychodzącej wiadomości. Nieznany numer i wiadomość o treści:

"Gra skończona"

Wtedy w całym budynku rozległy się syreny alarmu, a Peter Barkstone rzucił się do ucieczki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro