31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

17.09.1995 rok, Washington DC, National Mall.

Dima patrzył z brzegu na Jefferson Memorial i myślał, że kiedyś jemu też ktoś wybuduje taki pomnik pamięci. Tylko jeszcze nie przebił się do szerszej publiczności. Ale nad tym też myślał. Już sobie wyobrażał wielkie statuy Ojca Dimy Kolbienskiego, Zbawiciela od zła i trosk tego świata... Wrócił myślami na ziemię i wszedł do kawiarni Underground. Rozpiął marynarkę i poprawił granatowy krawat. Od razu dojrzał chudego mężczyznę przypominającego szpaka. Jego fizjonomia od razu zniesmaczyła Dimie to spotkanie, które jednak musiało dojść do skutku. Przezwyciężył więc niechęć i usiadł naprzeciw Denisa Colemana. Ten wstał i wyciągnął prawicę, co zmusiło Dimę do ponownego wstania i uściśnięcia spoconej ręki.

- Witam, czekałem na pana, panie... - urzędnik zerknął do notatek. - Christov.

- Proszę mówić mi Arnold. W końcu mamy interes do ubicia. Mój klient pragnął spytać, czy suma panu odpowiada...

- Suma nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi i coś innego... Sprawdziliśmy spółkę pańskiego klienta, niejakiego Gustavo Melkinsa. Auto&Motors wydają się sprawdzoną marką, co prawda są dopiero na rynku od czterech lat, ale szybko się rozrasta. I tu dotarłem do niepokojących informacji. Pan Melkins najwyraźniej nie jest tym, za kogo się podaje. Nie wiem, czy pan wie, ale pracuje pan dla oszusta podatkowego, defraudującego mnóstwo pieniędzy. Podejrzewam, że handluje narkotykami, oczywiście nie mam dowodów, ale jako urzędnik państwowy i pośrednik w tej transakcji, musiałem sprawdzić wiarygodność finansową zainteresowanego...

- A więc chodzi o cenę - Dima rzucił na blat książeczkę czekową. - Niech pan wpisze, ja wszystko zorganizuję.

- Nie mogę tego zrobić, panie Christov. To wbrew etyce zawodowej. A pan zagraża sobie i bliskim kryjąc potencjalnego przestępcę...

- Spokojnie. Czy sprzedawca o tym wie? Albo ktoś inny?

- Jeszcze nie, chciałem najpierw z panem porozmawiać i uzgodnić jakąś wersję. Czy to narkotyki?

- Nie.

- Więc co?

- Karty. Hazard. Gustavo trochę za bardzo lubi ryzyko, ale opłaciło mu się to. Pytanie brzmi: czy pan lubi ryzyko, Coleman?

Denis Coleman poprawił okulary, które zjechały mu z nosa przez pot, który wystąpił teraz na całej twarzy.

- No wie pan... Staram się nie robić interesów z... Ludźmi których pieniądze nie są pewne....

- Ale mówi pan o reprezentowaniu klientów? Czy o sobie? Co do klientów, to proszę się nie martwić. Dostaną też umówioną sumę, ale wcześniej musimy ustalić priorytet, którym jest twoja działalność. Nie jesteś bogaty, przydadzą ci się pieniądze, na Boga! Każdemu się przydają! To jednorazowa oferta. Proszę uznać to za darowiznę za dobrą wycenę i korzystną inwestycję dla pana Gustavo Melkinsa. Każdy słyszał o jego hojności, szczególnie dla ludzi znających swój fach, takich jak ty, Coleman.

- Skoro to darowizna... To chyba niegrzecznie byłoby odmówić, prawda? Szczególnie nowemu graczowi na rynku samochodowym, takiemu jak pan Gustavo Melkins. A czy mój klient dostanie swoją część? Oczywiście, rozmawiamy o cenie ogólnej, za całą markę, biuro i wszelkie prawa do prowadzenia uczciwej konkurencji zawodowej...

- Spokojnie, spokojnie, panie Coleman. Jestem stary, ale niegłupi. Swoje widziałem i powiem panu tak: Gdzie wzrok nie widzi, tam serce całe. Bierz pan te pieniądze, proszę dopisać zera. To czek na okaziciela. A klient tak czy siak dostanie swoje czterdzieści osiem tysięcy dolarów. Chcemy dźwignąć tą upadającą markę, jaką jest Sunny Voyage i przekrztałcić ją w coś świeżego.

- Skoro tak... - Denis Coleman schował czek do kieszeni marynarki i podał Dimie grubą teczkę oraz segregator. - To wszytskie niezbędne dokumenty. Niech pan, jako pośrednik, oraz pan Melkins złoży tu podpis, jeszcze kilka pieczątek z urzędu, to już moja sprawa. Proszę podziękować Gustavo za darowiznę.

- Oczywiście. Do widzenia, panie Coleman. Proszę pozdrowić ode mnie pana Manny'ego Hastingsa. Interesy z nim to przyjemność.

Gdy Dima już miał wstać i wyjść, obrócił się jeszcze do Colemana.

- A słyszał pan o "Historycznych Fascynatach"?

- Nie obiło mi się o uszy... A co to?

- Kiedyś pan usłyszy... Do widzenia, Coleman - Dima opuścił Underground i skierował się w stronę Smithsonian National Zoological Park, zostawiając Denisa Colemana ze zdziwionym wyrazem twarzy, miętoszącego podnieconymi palcami czek z jedynką i sześcioma zerami. Dręczony sumieniem zrealizował go dopiero po roku, o czym dowiedział się jego były klient, pan Manny Hastings. Hastings był pewien, że Coleman ukradł jego część z pełnej ceny, dlatego odwiedził go pewnej nocy w mieszkaniu przy Paloma Way. Nie była to przyjemna rozmowa. Wyjaśnienia Colemana nie były przekonujące tym bardziej, że nie istniał nikt taki jak Arnold Christov.

Manny Hastings sprzedał Sunny Voyage zupełnie nieznanemu mężczyźnie, który oficjalnie nie istnieje, podobnie jak Gustavo Melkins. Hastingsa nigdy nie znaleziono, a nikt nie słuchał Starego Joe'ego, pijaka i ćpuna, gdy opowiadał o mężczyźnie z torbą wypchaną gotówką, który został w nocy złapany przez dwóch zamaskowanych ludzi i wciągnięty do vana. Już za kompletne brednie brano przesłankę, jakoby ten van jechał w stronę drogi stanowej w kierunku Luizjany...

W tym czasie Dima Andriejewicz Kolbienski opracował system, dzięki któremu oczyści się z grzechów i złoży tyle ofiar, ile będzie chciał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro