32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Klub Nocne Życie był otwarty tylko dla niego. Cały Nowy Jork żył jego ostatnim sukcesem, na Times Square wielkie telebimy wyświetlały reklamy jego korporacji, zatrudniającej najlepszych detektywów, klipy z gratulacjami prezydenta podbijały Facebooka i YouTube'a, a wszystko z najlepszymi ocenami dla Agencji Detektywistycznej Petera Barkstone'a. Sam Peter wysiadł z białego Lamborghini, w tym samym czasie gdy drzwi klubu się otworzyły i przywitał go sam właściciel.

Peter skinął mu tylko głową, a ten z podnieceniem wręczył mu złotą kartę z nieograniczonym budżetem na wszystkie przyjemności Nocnego Życia, czyli alkohol, tancerki, narkotyki, prywatne pokoje... Peter zerknął na właściciela i w oczy rzuciła mu się plama od kawy na koszuli. Barkstone wręczył mu akt kupna nieruchomości i polecił, by były już właściciel związał mu włosy gumką wysadzaną kryształami Swarovskiego. Ten zrobił to bez zająknięcia, wręcz był z tego dumny. Teraz Peter tu rządził.

Barkstone wszedł co rozświetlonego klubu, a wszyscy szeptali i wskazywali go palcem. Każda kobieta chciała się z nim przespać, ale on był tu tylko dla jednej. Minął klatkę, w której gnieździli się kolejno gruby jak Jabba że Star Wars Emil Bulkowsky, chudy jak patyk Aiden Baltor żujący podeszwy Adidasów, Helen Birgam, jego była gospodynia, która teraz piła wybielacz prosto z butelki. Peter zatrzymał się na ten widok nędzy i rozpaczy, prychnął i rzucił im jeden z wielu wypchanych portfeli które trzymał w kieszeniach prążkowanej marynarki. Nie oglądał się na nich więcej, przyszedł tu w konkretnym celu. Dla Katherine. Zastał ją w biurze pełnym sztabek złota i platyny. Nosiła swój strój recepcjonistki z czasów pracy u Baltora, ale taką ją zapamiętał. Od tamtej pamiętnej sprawy minęło wiele lat, i to ona właśnie przyniosła Peterowi bogactwo i rozgłos. Katherine podała mu martini, stuknęli się kieliszkami, których brzęk wybił się ponad hip-hopową muzykę z klubu. Kobieta zbliżyła się z tajemniczym uśmiechem, pociągnęła Barkstone'a za krawat w stronę zasłony, za którą mieściło się duże małżeńskie łoże. Na ścianie wisiały myśliwskie trofea, w tym głowy komisarza Josepha McNamery i Dimy Kolbienskiego. Samo patrzenie na te zakonserwowane truchła podniecało Petera. Wtem poczuł coś na plecach. Był to rzucony stanik. Ciepły. Uśmiechnął się i obrócił. Miał nadzieję na więcej rozkoszy.

Jakież było jego zdumienie, gdy zamiast Katherine ujrzał mężczyznę w starym płaszczu, binoklach, kapeluszu i z parasolem, na którym opierał swój ciężar. Kapelusz trzymał pod pachą. Patrzył na zegarek zawieszony na łańcuszku i liczył. Gdy wskazówki zatrzymały się na godzinie piątej, wszystko się zatrzymało. Muzyka się urwała, głosy również.

- Jeśli chcesz mieć to wszystko, a wiem że chcesz, musimy zawrzeć umowę. Zabijesz dla mnie Dimę Kolbienskiego.

- Co? - Peter spojrzał w dół i zobaczył, że znów nosi brudną koszulę i wytarty krawat. Przejechał ręką po ogolonej głowie. - Kim jesteś?

- Wiesz kim jestem. A raczej czym. Ale nie będziemy się nad tym rozwodzić. Od zawsze potrzebuję ludzi, którzy wykonają za mnie robotę. Ja mogę tylko zawierać umowy. Oj! - Mężczyzna jęknął, gdy z zamkniętej koperty zegarka zaczęły dobiegać wrzaski i lamenty po łacinie.

- Wiesz, Peter, skończył nam się czas. Ale wiesz co robić. Nie zawiedź mnie. Droga do prawdy nie jest łatwa i wymaga ofiar.

- Czemu chcesz śmierci Kolbienskiego?

- Wiesz, wszystkie narzędzia kiedyś tracą na jakości. A jego termin przydatności szybko się kończy. Niedługo będzie mi solą w oku. Dlatego potrzebuję ciebie. Wiesz co masz robić.

- A sprawiedliwość? Sąd? Cokolwiek, czemu ślubowałem wierność?

- Na wojnie nie ma wierności. Jest tylko głód. Wstawaj.

- Co?

- Wstawaj!

Wtedy Peter Barkstone ocknął się ze snu. Z radia dobiegły go pojedyncze słowa, składające się na tekst piosenki:

"He's gone so far to find no hope

He's never coming back

They were crying when their sons left

All young men must go

He's come so far to find the truth

He's never going home"

(Solidier Side, System of the Dawn)

- Czy też tak zapędziłem się w prawdę, że nie ma dla mnie ratunku? - szepnął i spróbował podnieść się do pozycji siedzącej. Swoją drogą rozpoznał ten kawałek. Soldier Side, zespołu System of the Down. Zabawne że w chwilach największej niepewności, człowiek rozpoznaje takie drobiazgi. Płyta się skończyła i nastała cisza, przerywana tylko szumem wiatru. Było gorąco, a słońce stało wysoko. Barkstone rozmyślał o swoim samolocie do Nowego Jorku, który pewnie był w połowie drogi do celu. Pomyślał o kawie i jedzeniu, nawet takim ze stacji, byleby coś zjeść. Gdy tak rozmyślał, ktoś otworzył prawe drzwi radiowozu i wywlókł go na zewnątrz.

Byli na pustyni, dokładniej Wielkiej Pustyni Słonej. Mężczyzna wycelował w głowę Petera lufę Mossberga 590, strzelby powtarzalnej o sile mogącej rozsadzić jego czaszkę jak arbuza. Peter nie od razu poznał człowieka, który do niego celował, pewnie dlatego, że nosił jego ubranie, mowa o podkoszulku z logiem AC/DC i dziurawe jeansy. Joseph McNamer splunął i otarł pot, który zalał jego rzadką blond brodę. Przez krótkie włoski przebijały się promienie słońca, tworząc jakby aureolę wokół jego podbródka. Peter parsknął.

- Nie radzę się śmiać, Barkstone. Zapierdoliłbym cię tu i teraz, wkurwiasz mnie. Ale nie mogę tego zrobić. Ktoś zdecydował za mnie. Jedziesz ze mną do Luizjany. Też się, kurwa, cieszę. Wstawaj. I ruszaj się - Joseph wskazał lufą na czarnego Jeepa Grand Cherokee zaparkowanego nieopodal.

- Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Ktoś odrąbał jaja wielkiemu komisarzowi.

- Mi odrąbali jaja, ale tobie odrąbią łeb, jeśli tylko wychylisz go z mojego auta. Jesteś najbardziej poszukiwanym człowiekiem w Salt Lake City. Twoje samowolne śledztwo doprowadziło do samobójstwa dwóch medyków, jednego dzieciaka, jeśli liczyć tego Aidena Vilkasa. Do tego włamanie do szpitala, wkroczenie na teren zastrzeżony, próba zniszczenia dowodów rzeczowych, mam na myśli tych wszystkich testów DNA, co Ci się udało, nie ma co. Dymiło się jak w palarni. Ucieczka... - Joseph ciągle wyliczał, wbijając lufę w plecy Petera. - zabójstwo dwóch funkcjonariuszy, porwanie jednego, Komisarza Josepha McNamera, zabicie go i zakopanie na pustyni. To cała twoja kartoteka. Nie należy zapominać o wcześniejszym włamaniu do pokoju hotelowego i bójce, tej od typa z hot dogiem. W pokoju hotelowym na pewno znajdą niedopałek jointa, co nie wpłynie korzystnie na twoją sytuację.

- To wszystko kłamstwa. Ty ciągle żyjesz.

- Tak. Ale znajdą radiowóz na pustyni, w promieniu dziesięciu kilometrów jest wąwóz, ten sam, w którym znalazłeś Simone i Marine Acardo. Policja znajdzie tam zakopane ciało podobne do mojego, moje włosy czyli dowód DNA i mundur z odznaką. Będzie tam też twoja torba z pięcioma kilogramami metamfetaminy. Twoje ciało zostanie podrzucone przez moich ludzi za kilka godzin, ciągle szukają twojego sobowtóra. Obok będzie twoja rozładowana komórka, portfel i bilet lotniczy, z którego nie skorzystałeś ze strachu przed obławą na lotnisku, dlatego uciekłeś na pustynię. Musiałeś zrobić coś z komendantem którego porwałeś, więc wpakowałeś mu kulkę w głowę i zakopałeś. Przeczekałeś kilka dni na pustyni, ale skończyła ci się woda i w ogóle, życie ssie! Ruszyłeś więc na poszukiwanie przyszłości i lepszego życia, ale się zgubiłeś, to w końcu pustynia.

- Wszystko obmyśliłeś. Brawo. To twój plan, czy innego debila?

- Przyznaj, że ci się to podoba! Przemytnik narkotyków, były detektyw i dziennikarz śledczy, podpalacz i pedofil! Te nagłówki... Ludzie będą tym żyć przez lata! I tak, to mój autorski pomysł. Teraz pakuj dupę do wozu... Ach, poczekaj!

McNamer uderzył Petera kolbą Mossberga w kark tak mocno, że ten padł na brzuch bez czucia. Komisarz związał mu ręce za plecami, zarzucił na ramię i przetransportował na tylne siedzenie Jeepa.

- Wyśpij się. Do Grope Ville daleka droga.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro