34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter zapiął rozporek i zerknął przez ramię, prosto w lufę Mossberga.

- Na pewno nie chcesz strzelić kloca? Przed nami jeszcze cały dzień drogi. 

- Nie, dzięki za tak szczodrą ofertę. Niestety z wypróżnianiem się mam ostatnio kłopot, bo coś utknęło mi w odbycie. A tak. Ty i twoje ego.

- Nie radzę obrażać osoby trzymającej spust broni wycelowanej w twoją dupę, Barkstone. Mam nadzieję, że burger ci smakował, bo długo nic nie dostaniesz. 

- Całkiem całkiem. Choć wolę z jalapeño. Ale w życiu nie można mieć wszystkiego, prawda Mosseau? Bo tak się naprawdę nazywasz. Nie żaden McNamer. Tylko zwykły, szary Joseph Mosseau, syn Patricka Mosseau. Wiem, że oboje macie powiązania z Dimą Kolbienskim, który pewnie od dawna spogląda śmierci w oczy…

- Nasz Ojciec nie boi się niczego. A Istota powstrzyma śmierć i jego, i naszą, jego baranków. On jest naszym pasterzem, zapewnił nam byt, edukację. Dzięki jego szczodrości i miłości dostałem się do szkoły policyjnej. Wychowałem się w Grope Ville, podobnie jak wielu innych, których może już widziałeś w Salt Lake City. Tam jest nasz dom. I tam cię ugościmy. Rusz dupę i jedziemy. Wiem, że masz sporo pytań, ale kieruj je wszystkie do Ojca Dimy. Dawaj łapy.

Gdy związał Petera, niezbyt delikatnie, wyszli z przydrożnej kanciapy noszącej wzniosłą nazwę ośrodka toaletowo-sanitarnego. Peter został rzucony na kanapę z tyłu, podczas gdy Joseph "McNamer" Mosseau włączył radio i zwolnił hamulec. Auto powoli stoczyło się na drogę stanową numer 40 w Arizonie. Do Albuquerque w stanie Nowy Meksyk pozostało ponad dwieście pięćdziesiąt kilometrów, jak informował lektor z GPS. 

- Mam tylko jedno pytanie. Jakim cudem byliście zawsze o krok przede mną, co? Jak? - zapytał Peter z twarzą wepchniętą w miękkie siedzenie.

- Mamy swoje sposoby. Nasi ludzie są wszędzie. W Salt Lake City, Bostonie, w Nowym Jorku, w Agencji Detektywistycznej Aidena Baltora… podsłuchaliśmy twoje rozmowy z miłą kobietą, Kristen, tak? Ja zajmuję się tylko Salt Lake City, to mój rejon. Inne mnie nie obchodzą.

- Ale kto… Aiden. Ten skurwiel… Jeśli coś zrobi Kristen…

- Jak mówiłem, nic nie wiem o Nowym Jorku. Widujemy się całą rodziną raz do roku w czerwcu, gdzie omawiamy wszystko, czego dokonaliśmy. Słuchamy kazań Ojca Dimy, modlimy się do Istoty… I zjadamy niecne dusze. 

- Czyli te kobiety, z 2009 roku, Marine i Simone Acardo… One wszytskie… 

- Tak. Zjedliśmy je. Przyjęliśmy komunię. I to, że były to kobiety nie ma nic do rzeczy. Zjadamy wszytskich pierworodnych, to rodzaj rytuału. Ale mniej podejrzanie wygląda wyjazd matki z córką na wycieczkę do Ameryki.  

- Wiem, że Marine uciekła, sprawdzała książki, gdzie znalazła coś o tym Kolbienskim… Ale dowiedziała się a dużo, prawda? Trzeba było ją uciszyć. Zrobiliście z nimi to samo, co ze mną. Podrzuciliście ciała w nadziei, że na tym skończy się całe śledztwo.

- Nie doceniliśmy Petera Barkstone'a. Jednak nie byłeś pierwszy. Cztery lata temu był też Alan Grimshaw. Skubaniec był lepszy od ciebie, narobił nam dużo problemów, że sam stał się problemem. 

- Jak zginął? 

- Po co ci ta wiedza?

- I tak umrę, więc co ci szkodzi?

- Właśnie. Umrzesz. Więc ta wiedza na nic ci się nie przyda. Teraz zawrzyj gębę i słuchaj radia. 

Radio KSL z siedzibą w Salt Lake City nadawało bez przerwy o podpaleniu szpitala i śmierci dwóch policjantów. Następnie była przerwa na reklamy leków zapobiegającym hemoroidom, co wydało się Peterowi mocno adekwatne do tego, że cała obecną sytuacja była dla niego jak wrzód na dupie. Po reklamach przyszła pora na dalszą część audycji. Jakież było zdumienie Petera, gdy usłyszał z głośników znajomy, a zarazem znienawidzony głos jedynego Polaka, jakiego znał.

- On zawsze miał problemy z alkoholem, wie pani… Ciągle patrzył na butelki jak na ofiary, które zaraz dopadnie. Nie mógł się powstrzymać. Dawał w palnik za każdym razem, gdy tylko mógł. A co do naszej wspólnej sprawy w Utah… Barkstone zawsze lubił adrenalinę, brał takie zadania, które wydawały się samobójstwem, takie, których normalny detektyw nie tyka. Był jak tykająca bomba zegarowa, a fakt, że sprawa Marine i Simone Acardo tak szybko się skończyła… Mogło to na niego źle wpłynąć. Stąd pewnie szukanie na siłę jakichś dowodów, włamanie się do hotelu, naciskanie na medyków… To wszystko się złożyło na podpalenie szpitala. A w efekcie śmierć dwóch dobrych policjantów i uprowadzenie komisarza. Peter… Jeśli tego słuchasz… Oddaj się w ręce policji. Naprawdę. Już nic nie zdziałasz, a tylko możesz sobie utrudnić życie.

- Dziękujemy, to był wywiad z Emilem Bulkowskim, byłym partnerem Barkstone'a… - zaczęła jazgotać reporterka, ale Joseph Mosseau wyłączył radio.

- Posłuchasz jego rady? - zapytał z krzywym uśmiechem. - Poddasz się organom ścigania?

- A jak myślisz?

- Myślę że nie żyjesz, a twoje ciało spoczywa na pustyni.

- Trafna uwaga - Peter warknął i zaniechał tej konwersacji. Myślał o tym, jak uciec w tego bagna, w które sam, z własnej woli się wpakował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro