39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter nawet nie zauważył, gdy woźny przysiadł na kanapie naprzeciw i zaczął bacznie mu się przyglądać. Początkowo Barkstone pomyślał, że Stary po prostu się zmęczył zmywaniem jego rzygów z podłogi, co przy ilości nieczystości i ze względu na wiek zamiatacza byłoby zrozumiałe. Jednak to wpatrywanie się trwało zdecydowanie zbyt długo. 

- Pomóc w czymś? - zapytał w końcu Peter.

- Nie wiem. Może. Zamierza pan iść po prawnika?

- Co?

- Zatrucie pokarmowe. Gdybym był na pana miejscu, poszedłbym od razu do prawnika. Co prawda dostałby 90 % z wygranej w sądzie, ale nadal są to grube tysiące dla ofiary. Wystarczy podać dane prawnikowi, a on się wszystkim zajmie. Takie proste… Ale pan chyba woli unikać rozgłosu, prawda panie Barkstone?

- Co? Jestem Christopher Behringer… 

- A ja Juan Canales, señor Peter. Chyba mamy amigos mutuos, wspólnych znajomych. 

- Skąd… Jak… Robisz dla nich, co? Na pewno...

- Proszę mnie nie obrażać, pendejo! Może wyglądam jak sługa, ale zapewniam jestem tu panem. Rozumiesz, gringo? Poza tym chcę ci pomóc, bo lada chwila torturador Joseph tu będzie, a ja wydam pana na złotej tacy. Albo jemu, albo policji. Którą opción wybierasz, señor Barkstone?

Peter wstrzymał oddech, ale mimo to serce mu waliło jak oszalałe. Był w potrzasku. Kolejnym.

- A… Jest trzecie wyjście? 

- Jest. Ukryję cię. Odczekasz u mnie kilka dni, tydzień, miesiąc, kto wie. Potem iremos a México, rozumiesz? Ruszymy do Meksyku. Tam będziesz dla nas dalej pracować. 

- Chwilą, co? Jak praca… 

- Spokojnie, poradzisz sobie. Masz już wyrobioną renomę, człowiek który zabił dwóch oficiales de policía, podpalił szpital, ukradł radiowóz i porwał gliniarza i pewnie zakopał na pustyni… No i potencjalny pedofil. Do tego były śledczy. Przydasz nam się. W zamian oferujemy dinero, pieniądze, dolary. 

- Co to za praca…

- Przemyt drogas, narkotyków. Kokaina, trawa, meta, amfa. I inne przysmaki. Wiesz, ten bar należał do mojego ojca, pracował ciężko i długo, często nawet tu spał. By wspomóc rodzinny biznes musiałem kraść składniki z bazarów i sklepów. Z czasem i to było za mało. Gdy podrosłem… Znalazł mnie Patrick Mosseau. Podrzucałem dla niego dowody, takie tam sprawy. Alw raz zadzwonił do mnie z czymś innym. Był nowy klient, była to końcówka lat sześćdziesiątych… Trzeba było przemycić brudny szmal. Dużo dinero. Miałem narty. I czekałem. Strasznie sypało. Było to nieopodal Longs Peak. Wtedy się zjawił. Miał szramę biegnącą przez skroń i ucho. Brak kilku palców i niedowład ręki. Kaleka. Veterano. Spod Stalingradu.

- Dima Andriejewicz Kolbienski. 

- Si. Wtedy nie wiedziałem, czym się staną, jak się rozrosną. Od lat dla nich nie pracuję. I się cieszę. Wolę robić w narkotykach, niż w krojeniu ludzi. A oni ciebie na pewno pokroją. Chyba że przyjmiesz moją ofertę.

Peter jęknął. Był między młotem a kowadłem. Był uciekinierem, z zarzutami o włamania, podpalenie, zabójstwa, uprowadzenie, utrudnianie śledztwa, był ścigany listem gończym… Z drugiej strony widmo Dimy Kolbienskiego i Josepha Mosseau. 

- Kiedy zaczynam?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro