46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

02.06.2013 rok. 16:36 Dallas, Teksas. 

Peter zabulgotał z radości przez rurkę do oddychania, gdy tylko ujrzał światło wlatujące przez właz na górze. Równocześnie poczuł, że poziom gęstej ropy w cysternie opada. 

- Żyjesz? - Głos odbił się echem od metalowych ścian. - Zrzucam drabinę!

Metalowa drabinka plusnęła o resztkę cieczy, a Peter z ulgą wypluł nagromadzoną ślinę i zdjął brudne gogle. Zeskoczył na ziemię z radością jak nowo narodzony, jednak jego zapał został od razu stłumiony wodą ze szlaucha.

- Teraz wyglądasz jak płetwonurek. Tylko taki upośledzony. Kto nurkuje w Teksasie, brachu?

- Upośledzeni nurkowie.

- I tego się trzymajmy! 

Peter rozejrzał się. Byli na odludziu, obok stała identyczna cysterna niemieckiego koncernu, teraz pełna ropy. W tle Barkstone dostrzegł zarys miasta, zapewne Dallas.

- Do miasta masz kilkanaście kilometrów. Tu masz czyste ubranie. - Mercer rzucił na piach walizkę, podczas gdy Peter z trudem zdejmował ociekający czarną wodą lateksowy strój. - Podwiozę cię do jakiejś budki telefonicznej i oddam cysternę. Czekaj na mnie przy budce, to zajmie kwadrans. W tym czasie skontaktuj się z Juanem Canales. Ustalcie miejsce spotkania. Jasne? 

- No w miarę. A masz jakiś plan, by nikt mnie nie poznał z pierwszych stron gazet? Bo wiesz, byłoby to pomocne.

- Udawaj upośledzonego. 

- Nurka, tak?

- Tak. A wiesz czemu, brachu? Bo nikt…

- Bo nikt nie nurkuje w Teksasie, załapałem… wsadź sobie te metody w dupę, potrzebuję czegoś innego… i nie, płaszcz z kapeluszem nie wchodzi w grę. Ostatnio myśleli że jestem pedofilem.

- A podniecają cię dzieci?

- Co?! Nie!

- To dobrze. Po prostu bądź normalny, nie rzucaj się w oczy, pij kawę czy coś. Za dwadzieścia minut jestem. Chyba nie da się czegoś spierdolić w tak krótkim czasie… Chyba że zawieszenie Chevroleta jadąc po Wielkim Kanionie…

Gdy został sam, Peter przyłożył słuchawkę do ucha. Podczas jazdy do granicy z Rodriguezem powtarzał sobie numer, który miał uratować mu życie. Jednorazowy telefon do Juana Canales. Teraz ręka jak automat sama wybrała ciąg cyfr. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi, może poza jakimś maluchem ciekawie gapiącym się na jego łysinę, co zresztą długo nie trwało, bo uciekł pod groźnym spojrzeniem Barkstone'a. Wtedy w słuchawce rozległ się znajomy głos.

- Por lo que? 

- Masło rozmrożone, Christopher Behringer. - Peter podał hasło i czekał. Po drugiej stronie słyszał duszenia i nerwowe przełykanie śliny.

- Estas vivo? Jakim cudem… Żyjesz. Już cię skreśliłem. Jak wszystkich. Puta! Jak wydostałeś się z Meksyku? - Juan nie krył zaskoczenia.

- No… Z Mercerem. Przecież go wysłałeś. Kto by się spodziewał, że taki człowiek może być przemytnikiem, jak już to wrestlerem…

- Czekaj, kto? Nazwisko. Podaj nazwisko.

- Mercer Hudders. Z Salt Lake City. Pracuje, o ile to nie przykrywka, w Auto & Motors…

- Nie pracuje dla mnie. Ale wiem dla kogo. Dla Ojca Dimy.

- Kurwa, czy każdy jest z nim jakoś powiązany? Ilu jeszcze?

- Nie wiem. Ale nie o tym teraz… Skoro udało ci się przeżyć, czegoś od ciebie chcą…

- Miałem umówić z tobą spotkanie. Hudders tak chciał. 

- A. No to mamy odpowiedź. Chcą wyrżnąć wszystkich świadków. To wracamy do planu z Alaską. Za dwa tygodnie będziemy w Anchorage. Jesteś sam?

- Tak, mam kwadrans, zanim Mercer wróci.

- Więc słuchaj uważnie, amigo. Za osiem minut będzie jechał biały Ford, zatrąbi krótko dwa razy, wtedy wsiadasz i przedstawiasz się jako Christopher. Typ podwiezie cię do Lafayette, stamtąd ja cię zgarnę. Rozumiesz? Nic nie mów, siedź cicho. Jakby ktoś pytał jesteś architektem i specem od rekonstrukcji historycznych. Ale nikt nie zapyta. A entender?

- Ja… Tak, ale…

- No to vamos! 

Biały samochód przyjechał z minutowym opóźnieniem, co przyprawiło Petera o lekki zawał serca. Rozejrzał się jeszcze ostatni raz, po czym wsiadł i zdał się na łaskę kierowcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro