51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

15.06.2013 rok. 23:38. Grope Ville, Luizjana. Dwadzieścia dwie minuty do urodzin Dimy Andriejewicza Kolbienskiego. 

Peter znów się ocknął, gdy strumień z węża ogrodowego obmył jego ciało, zmywając krew z porozcinanego torsu. Z wodą przyszło otrzeźwienie, ale i strach, co oprawcy jeszcze wymyślą. 

- Nie śpij. Mamy jeszcze sporo atrakcji. Na razie stosowaliśmy technikę tysiąca cięć, ale zapomnij o tym. Mam coś lepszego - Emil Bulkowsky, teraz bez worka, ale za to w uwalonym krwią fartuchu wyciągnął z drewnianego kosza wiertarkę i kilkucentymetrowe wkręty. Włożył wtyczkę do gniazdka. Strzeliły iskry. - Od dawna proszę Ojca o elektryka, niestety położenie tego pomieszczenia nie jest zbyt… Adekwatne. Będę musiał wziąć kursy i sam wymienić całą instalację. Dwa lata temu mieliśmy awarię wody, Ojciec Dima kazał przekopać całą wieś i sam nadzorował prace. Udrożniliśmy rury i pozbyliśmy się wielu trupów ze wspólnego szamba… Wiesz, koty, dzikie psy, kilku ciekawskich ludzi w kawałkach, których nie zjedliśmy… A teraz ta cholerna elektryka! Peter, znasz się może na tym? - Emil przystawił czubek wkrętu do barku Barkstone'a i popatrzył mu w oczy. - Gdybyś mi z tym pomógł… Mógłbym oszczędzić ci ręce i przejść od razu do nóg. 

- Bulkowsky… - sapnął Peter wypluwając wodę zmieszaną z krwią. 

- Co? Niedosłyszałem? Zresztą nieważne. - Bulkowsky nacisnął przycisk i metalowy kołek spenetrował staw barkowy na kilka milimetrów głębokości. Peter wrzasnął i chciał wierzgać, ale metalowa obręcz ściskająca mu głowę i pasy przy rękach i nogach skutecznie mu to uniemożliwiły. Mógł tylko krzyczeć i płakać. I się modlić. Gdy nieco się uspokoił, Bulkowsky wyrwał gwóźdź rombem młotka, co wywołało wzdryg i konwulsje na całym ciele Petera. I kolejny krzyk. - Powiem Ci coś ciekawego. Gdy byłeś na wczasach w Salt Lake City, w Meksyku, i wielu innych miejscach, ja siedziałem sobie w Nowym Jorku i zabawiałem się z twoją paniusią, wiesz którą… Kristen. Gdy tylko uwierzyła we wszystkie nasze kłamstwa, przestraszyła się, że może jej coś grozić ze strony policji, wiesz, wysyłała ci w końcu wiadomości i tak dalej… Na szczęście znalazła we mnie oparcie, powiedziałem że wszystko załatwię i nikt jej nie powiąże z Bacardim, czyli tobą. Tak bardzo się bała. Zabrałem wszystkie maszyny, laptop, telefon i tak dalej, pozbyłem się śladów. Tak przynajmniej myślała. Zaprosiłem ją na kawę i tak dalej… Powiedzieć, że mi się oddała to mało powiedziane… Ale z pomocą pewnej tabletki każda łaska staje się uległa. 

- Ty cwelu! Kłamiesz! Nigdy jej w łóżku nie miałeś! - Peter tak się rozgniewał, że opluł się cały. Kropelki śliny niczym zastygłe sople zwisały mu teraz z dolnej wargi, która drżała ze złości. 

- Mam zdjęcie. Na pewno ci się spodoba. I filmik. Niestety jestem kiepskim reżyserem, dlatego nieco trzęsie. Chyba że na tym też się znasz. I mi doradzisz z grą aktorską, z tego zawsze byłeś dobry. - Emil wydobył telefon i znalazł nagranie. Peterowi źrenice się rozszerzyły, gdy zobaczył Kristen na materacu, gołą, z rozczochranymi włosami. Ręka trzymająca telefon latała w prawo i lewo bez stabilności, gdy średniej wielkości członek Emila Bulkowsky'ego wchodził w nią, coraz szybciej i szybciej. W końcu rozległ się okrzyk rozkoszy i powolne wypuszczanie powietrza. Jednak Peter już nie oglądał. Ciężko dyszał, zaciskał zęby ze złości.

- I co myślisz? Niezła nie? Wydaje się nieśmiała, ale w łóżku jest istnym demonem - Emil zaśmiał się szkaradnie i wziął z wózka na kółkach następne narzędzie. Nożyce ogrodnicze. 

- Zabiję cię… - wysapał Barkstone i splunął Emilowi w twarz.

- To jest Peter jakiego pamiętam! Zły, wkurwiony! Zawsze stawia na swoim! Zobaczymy czy teraz też tak będzie… - Bulkowsky zacisnął kleszcze na dwóch palcach prawej dłoni, małym i serdecznym. - Tylko mi tu nie odpłyń!

Kliknięcie zamykających się nożyc. Było wolne. Ostrza najpierw naciskały, z czasem przecinały skórę i tkankę, zatrzymywały się na kości. Chwila niepewności, w czasie której Peter ryczał z bólu. Potem przedarcie się przez paliczki. I ostatni dźwięk, plaśnięcie palców o kafelki. Następnie syk palnika. Zasklepienie rany. Z palców pozostały dwa kikuty, jeden nieco dłuższy. Przynajmniej nie będzie musiał obcinać paznokci. Czemu myśli o paznokciach w takiej chwili? Nie wiedział. Wiedział że musi spierdalać. I to szybko nim tu zginie w zapomnieniu. 

- Ty… Aaach! Ty skurczybyku! Karmisz wszystkich kłamstwami! Słyszałem twój wywiad! Ty kłamliwa świnio! -Peter z mocą wyswobodził lewą rękę tak mocno, że pas się porwał. Złączone palce, wskazujący i środkowy wystrzeliły w kierunku prawego oka Emila, godząc w nie. Nim Bulkowsky się zatoczył, zdołał wbić jedno z ostrzy nożyc w udo Petera, u którego adrenalina osiągnęła taki poziom, że nic nie poczuł. Wyrwał nożyce i przeciął resztę pasów, następnie wskoczył do szybu znajdującego się po prawej. Gdy zamykał klapę, usłyszał jak nabój rozbija kafelki na ścianie kilka milimetrów obok. 

Peter spojrzał w ciemność pod sobą i zjechał w nią, zanużył, niczym w wannie pełnej gorącej wody. Spadł na coś miękkiego i lepkiego. Z początku nie wiedział co to jest, ale gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegł bielejące kości pośród resztek ubrań i gnijącego mięsa pełnego robaków. Po omacku ruszył w głąb, wodził okaleczoną ręką po chropowatym betonie, aż natrafił na jakiś sznurek. Czy racej kabel. Chwycił się go jak tonący koła i szedł dalej. Chlupnął butami w wodę, przynajmniej taką miał nadzieję. Kabel się skończył. 

Peter obejrzał metalową puszkę jakby była jakimś obiektem muzealnym. Nie były to bezpieczniki, bo nigdzie nie było światła ani sprzętu elektronicznego. Co to było? Z rozmyślań wyrwało go szczekanie. Psy! 

Oślepiło go światło latarki przed nim, dlatego rzucił się w drugą stronę. Zderzył się z górą, którą okazał się Bulkowsky. 

- Chyba zabłądziłeś, pijawko - warknął Emil. To było ostatnie co Peter zapamiętał, bo padł bez czucia w brudną wodę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro