Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dagan


z łatwością mógłbyś ją ZABIĆ

jesteś do tego STWORZONY

masz tak wiele opcji do wyboru

każda lepsza, cudowniejsza od poprzedniej

mógłbyś zepchnąć ją w dół

poderżnąć gardło

udusić gołymi rękoma

skręcić ten wątły kark

Cholerna Mgła była wszędzie, wszystko było krwią. Rozszarpywała duszę, próbując zająć jej miejsce. Ciężko stwierdzić, co było trudniejsze. Walka z żądzą zabijania, poskramianie tej irytującej dziewczyny czy tłamszenie strachu.

Nigdy w życiu nie słyszałem o żadnym przypadku, aby ktoś przeżył spotkanie z Mgłą i uszedł z życiem, zachowując zdrowe ciało i umysł. Ofiary, nawet jeśli jakimś cudem nie odbierały sobie życia po kilku sekundach, odczuwały pierwsze objawy po niespełna kilku godzinach, a od nich do utraty duszy było już blisko. To mogły być ostatnie chwile mojego życia, a spędzałem je w tym cholernym lesie z tą cholerną dziewczyną. Wszystko było tak bardzo nie tak. Już od samego początku wszystko się sypało. Powinienem był przewidzieć, że tak będzie.

Ale ona jakimś cholernym cudem przeżyła swój upadek nad Szczeliną. Przezwyciężyła pragnienie śmierci i całkiem sama, bez niczyjej pomocy, wydostała się z obłoku, mimo że pochłonął ją całą.

Jednak kilka sekund we Mgle wydawało się niczym przy perspektywie spędzenia w niej całej nocy.

ROZSZARP JEJ CIAŁO NA KAWAŁECZKI

Sytuacja była co najmniej tragiczna.

Spychałem te wątpliwości gdzieś daleko, w głąb serca, skupiając na chwili obecnej, przyciskając jej drobne, wyrywające się ciało do pnia drzewa. Nieustannie walczyła, szamotała się, krzyczała i płakała na przemian.

Nawet nie byłem pewien czy wciąż była świadoma tego co się działo, czy może zdążyła już zupełnie postradać zmysły. Gdybym mógł cokolwiek zobaczyć, ocenić, czy jej oczy zaszły krwią, czy żyły nabrały czarnej barwy i prześwitywały spod jej cienkiej, delikatnej skóry, mógłbym podjąć decyzję i ją zabić.

To by wszystko utrudniło, ale wtedy nie miałbym wyjścia.

A tymczasem musiałem czekać, aż mgła opadnie i będę mógł spojrzeć jej w twarz, cały czas nie będąc pewnym czy w ramionach wciąż trzymałem tę samą elfkę, czy pozbawionego duszy potwora.

ZABIJ ZABIJ ZABIJ

Pod nami non stop rozbrzmiewały przeszywające noc wrzaski, a ja dziękowałem Księżycowi za to, że Mgliści najwyraźniej nie mieli zamiaru się do nas wspinać. A może wspinaczka po drzewach była poza ich umiejętnościami? Po tylu latach powinniśmy wiedzieć takie rzeczy.

ZABIJ

ZABIJ

ZABIJ

ZABIJ

Noc trwała wieczność.

Godziny mijały powoli, kpiąc sobie z nas, zupełnie się nie spiesząc. W końcu nadszedł moment, którego nie sądziłem, że doczekam. Metaliczny zapach i smak krwi lekko rozrzedły, a wszechobecna czerwień zbladła. Niewielkie ciało w moich ramionach znieruchomiało, jakby wraz z Żądzą opuściły je wszystkie siły. Wsłuchiwałem się w jej oddech – płytki, urywany, podszyty dziwnym szmerem.

Uniosłem ją, by dłużej nie zgniatać bezbronnego ciała. Byłem niemal pewny, że z każdą chwilą była coraz zimniejsza i cięższa. Dziewczyna wyglądała prawie tak samo, jak wcześniej. Skóra była jedynie o kilka tonów jaśniejsza, a usta straciły kolor, przybierając barwę zamarzniętej tafli wody.

Spojrzałem na zdecydowanie za duży sweter, w kolorze bliżej nieokreślonej brei i zamarłem. Na wysokości brzucha materiał przypominał krwawą sieczkę, ukazując głębokie rany biegnące po wąskiej talii. Rany po ostrych pazurach Mglistego. Wszędzie była krew, pokrywała jej odzienie, moje szaty i dłonie.

Stałem i wpatrywałem się w nią, jak idiota. Otrząsnąwszy się z szoku, podjąłem decyzję, która mogła mieć katastrofalne skutki.

Musiałem ją przecież uratować.

Musiałem zabrać ją do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro