Rozdział 50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jaskinia była niewielka, zwężała się ku niskiemu korytarzowi, niknącemu w cieniu. Na gładkim, kamiennym podłożu ustawiono świece. Czekając na Dagana, zataczałam kręgi, próbując poukładać myśli i uspokoić emocje, szalejące w moim głupim, rozszalałym sercu.

– Zaczynam się obawiać, że tymi swoimi kółkami wywołasz nam tu tornado.

Nie miałam pojęcia, kiedy udało mu się wemsknąć do groty. Opierał się o kamienną ścianę, nieco ukryty w cieniu, z założonymi rękoma, w których trzymał dwa, pełne aż po brzegi kieliszki.

– Często się tak skradasz?

– Nie skradałem się, po prostu mnie nie zauważyłaś. – Podszedł do mnie, podając mi jedno z naczyń. Przekomarzając się, usiedliśmy na chłodnym kamieniu, a on po chwili ciszy w końcu zaczął mówić.

– Kiedy Ithil umarła, co było jednoznaczne z wygaśnięciem boskiej linii Księżycowych Istot, a potem wybuchło Krwawe Powstanie, mój ojciec został wybrany na króla. Zapewne uważasz to za nieco dziwny wybór, jednak pamiętaj, że patrzysz na to przez pryzmat wersji legendy, którą wpajano ci od dziecka. Owszem, Ithil rzuciła klątwę, sądząc, iż ją zdradził, ale tylko i wyłącznie ona tak myślała. Duende w ten dzień postawił całe królestwo na nogi, robił wszystko, aby zapobiec tragedii, ale gdy w końcu odnalazł swojego brata i królową, było już za późno. Potem wymierzył sprawiedliwość, zabijając Viltarina. Ponadto był jedną z najwyżej postawionych osób w hierarchii królestwa. Wszystko to zadecydowało o wyborze poddanych. Kiedy przeszedł Próbę, stało się jasne, iż wybór był właściwy, ale on wciąż nie uważał, że jest wystarczająco dobry. W końcu Ithil była prawdziwą Księżycową Istotą, nie elfką, a istotą zrodzoną z blasku Księżyca. Panowała nad potężną magią. Dlatego powołał Krąg, aby zaufane elfy pomogły mu w opiece nad królestwem. To właśnie te osoby, które siedziały u mego boku podczas ceremonii. Oczywiście, uprzedzając pytania, nie są to już te same elfy, co wtedy. Każdy z nich ma swoją ważną rolę w królestwie, odpowiada za jeden, konkretny aspekt. – Mówił powoli, a na jego twarzy tańczyły cienie. Było wśród nich zmęczenie, ale także smutek i rozgoryczenie. – Oddanie krwi Nocy oznacza gotowość na przejście Próby. Wiem, że mogło wyglądać niepozornie, ale w momencie gdy krew wpada w Święty Ogień, świadomość zostaje oddzielona od ciała. Każde z nas było zmuszone do zmierzenia się ze swoim własnym złem i strachem, ale za każdym razem przychodzi to nieco łatwiej, nieco mniej boleśnie. Choć są też tacy, i to całkiem spora grupa osób, którym się to nie udało.

– Co się z nimi stało?

– Większość z nich oszalała. – Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa.

– To straszne. Takie ryzyko, takie poświęcenie, tylko po to, aby objąć władzę?

– Tego wymaga od nas Noc. – Wzruszył ramionami, a na jego twarzy wypełzł grymas, jakby coś go fizycznie zabolało. – Nie zrozum mnie źle, Luno, jeśli chce się objąć władzę, mając właściwe pobudki, a w sercu choć trochę dobra, przejście Próby nie jest tak trudne.

– Mam wrażenie, że zaprzeczasz sam sobie.

– Możliwe. To trochę skomplikowane.

Zamilkłam, zastanawiając się nad jego słowami.

– I tak co roku podczas Trójnocy?

– Nie, oczywiście, że nie – westchnął, ściskając nasadę nosa. – Raz na sto lat i jeśli zachodzą jakieś zmiany, na przykład ktoś nowy dołącza do Kręgu.

– Marnie się prezentujesz jako król. Powinieneś nosić koronę – zażartowałam, pragnąc nieco rozluźnić ciężką atmosferę.

Ostatnia litera opuściła moje usta, a na głowie Dagana zamigotała czarna, niemal przeźroczysta korona. Utkana była z mroku, tańczących cieni i najskrytszych koszmarów. Była piękna i przerażająca jednocześnie.

– Tak lepiej?

Podniosłam rękę, aby dotknąć symbolu władzy, jednak moje palce nie natrafiły na żaden opór, przeszły przez mrok, a po mojej skórze przebiegł chłód. Skonsternowana zmarszczyłam brwi, czym najwyraźniej rozbawiłam mężczyznę.

– Władza płynie w mojej krwi. Korona to raczej aspekt magiczny, towarzyszy mi cały czas. Do mnie należy decyzja komu i kiedy ją pokażę. – Zawahał się przez moment, a potem dodał żartobliwie: – Mam wrażenie, że mnie postarza.

– Rządzisz tyle lat... Nie myślałeś o tym? O oddaniu władzy?

Uśmiechnął się, ale nie było w tym ani krzty radości.

– Oczywiście, że myślałem. Ale to wszystko zbyt dużo dla mnie znaczy. Królestwo, dobro moich poddanych, moi bliscy. Nie mógłbym ich zawieść. – Wziął głęboki oddech. – Cały czas też staramy się złamać Klątwę, ale jak sama widziałaś – nie idzie nam to najlepiej. Ale przynajmniej coś robimy, nie tak jak ci tchórze zza Muru.

Zacisnęłam pięści, wiedząc, że to właśnie do nich należę – do tchórzy zza Muru.

– Nienawidzisz mnie? – zapytałam, od razu żałując wypowiedzianych słów. Bałam się odpowiedzi, ale każda komórka mojego ciała pragnęła ją poznać.

W końcu na mnie popatrzył.

– Dałem ci jakiekolwiek powody, abyś tak myślała? – Mięśnie na jego szczęce zadrżały. Tak samo jak całe moje ciało.

– Nie, nie dałeś. Ale przecież ja do nich należę, do tych tchórzy. Mój ojciec jest doradcą Rhetta. I chyba nie jest dobrą osobą.

Zapadła cisza, podczas której wpatrywałam się w swoje paznokcie. Mimo iż umyte i czyste, wciąż wyglądały tragicznie po wspinaczce i ucieczce przed Mgłą. Połamane i nabiegłe krwią. Zwinęłam dłonie w pięści, aby Dagan tego nie dostrzegł.

– Spójrz na mnie. – Bardzo niechętnie uniosłam wzrok. – Te wszystkie straszne rzeczy wydarzyły się setki lat temu, a z tego co mi wiadomo, ty urodziłaś się dużo, dużo później. Nie jesteś swoim ojcem, a już na pewno nie jesteś Viltarinem. Sama decydujesz o tym czy należysz do tchórzy, a jak na moje, to ta decyzja zapadła w momencie, gdy ruszyłaś za Mur, aby ratować siostrę, o ile nie wcześniej.

Poczułam, jak kamień spadł z mojego serca. Pokiwałam głową, bojąc się, iż próba wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa zlikwiduje tamę, którą udało mi się zbudować, a z moich oczu popłynie wodospad łez. Zamiast tego wzięłam spory łyk czerwonego wina.

– Nie martw się, jeszcze tylko jutro i wyruszymy po twoją siostrę – wyszeptał, delikatnie gładząc mój policzek.

Czułam, że moja siostra wciąż żyła, ale bałam się tego, w jakim mogła być stanie, co ją spotkało i jak będzie wyglądać nasze dalsze życie. Czy uda nam się odnaleźć schronienie w jednej z osad lub może nawet w samej Oazie? Czy może rozszarpie nas jeden z Mutantów i wszystko pójdzie na marne?

Wzięłam kolejny łyk, skupiając się na nieco mniej przerażającej teraźniejszości.

– Za co odpowiedzialna jest Izel?

Dagan, jakby wyczuwając, iż rozmowa wkroczyła na lżejsze tory, oparł się o skałę, prostując nogi i zamykając zmęczone oczy.

– Jest wieszczką, a to dosyć pomocne przy władaniu królestwem. No i kimś w rodzaju mojej prawej ręki.

Eleanor mi nie uwierzy, kiedy jej powiem, iż po przekroczeniu Muru wylądowałam sam na sam w wielkim domu z samym królem i jego prawą ręką.

– A Draven?

Zerknął w moją stronę.

– Jest dowódcą moich wojsk. – Powiedział to tak lekko, jakby była to rzecz najbardziej oczywista na świecie. Niemal zakrztusiłam się winem. Dowódca wojsk został wyznaczony do niańczenia mnie?

– Zakładałam, iż to raczej Van będzie miał jakiś związek z armią.

– Ależ nie, on jest moim głównym szpiegiem.

Po raz kolejny zabrakło bardzo mało, abym opluła mężczyznę alkoholem.

– Nie uważasz, że to trochę mało rozsądne, iż każdy w królestwie zna tożsamość twojego szpiega?

Elf założył ręce za głowę, patrząc na mnie, jakbym właśnie opowiedziała najśmieszniejszy w świecie żart.

– Poważnie nie zdajesz sobie sprawy, że właśnie zdradziłem ci królewską tajemnicę, prawda?

Nie oplułam go winem, ale za to wylałam na niego zawartość mojego kieliszka, gdy zbyt gwałtownie obróciłam się w jego stronę.

– Szlag! – szepnęłam, próbując zetrzeć wino z jego czarnych szat.

Dopiero wtedy zauważyłam, iż moja karmazynowa sukienka przybrała barwę srebra, a przez cienki, teraz zalany winem materiał, widać było niemal każdy centymetr mojej skóry. Nie wiedziałam, czy powinnam zakryć się rękoma, otulić peleryną, czy poświęcić piękny materiał, aby wysuszyć szaty króla. Moje ciało zdecydowało, iż zamiast którejś z tych trzech opcji, będę bezczynnie wpatrywać się w roześmianą twarz Dagana.

– Przepraszam – wydukałam, wiedząc, iż moje policzki przybrały barwę podobną do plam.

– Nic się nie stało, naprawdę. – Wciąż się śmiał, chwytając moje dłonie. Splótł swoje palce z moimi, a ja po raz kolejny tego wieczoru zapomniałam, jak się oddycha. Tym razem jednak moje ciało zdawało się nie potrzebować powietrza, a czegoś zgoła innego. – A w ten sposób tylko i wyłącznie pogarszasz sytuację.

Miał rację, jedynym, co zdołałam zrobić, było roztarcie plam na jeszcze większy obszar.

– Przepraszam – powtórzyłam.

– Wcale nie miałem na myśli wina – powiedział, odnajdując moje zawstydzone spojrzenie. – Kiedy jesteś tak blisko i dotykasz mnie w taki sposób, nawet jeśli jest to tylko próba starcia wina, doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Ogień. Ogień zapłonął w moim ciele. Pożoga rozlała się po moich żyłach.

Jedna z jego dłoni musnęła mój policzek. Szorstkim kciukiem odnalazł moje usta, lekko odginając dolną wargę. A ja zrobiłam coś, co zaskoczyło także i mnie. Zamknęłam usta na jego palcu, składając pocałunek, aby po chwili ucałować każdą kostkę na jego dłoni, walcząc z nieśmiałością, która nakazywała mi spuścić wzrok. Zamiast tego wpatrywałam się w czarną, rozżarzoną otchłań, uwięzioną w jego tęczówkach.

Nagle zapragnęłam doświadczyć wszystkich rzeczy, które za dwa dni mogły znaleźć się poza moim zasięgiem. Znieruchomiał na ułamek sekundy, jakby się zawahał, ale już po chwili jego wargi napotkały moje, aby uwięzić je w namiętnym pocałunku.

– Bogowie – szepnął prosto w moje usta, kiedy kilka sekund później przygniatał mnie do zimnej skały. Oplotłam nogi wokół jego talii, a jego silne dłonie błądziły po moim ciele, z każdym ruchem walcząc z warstwami materiału, okrywającymi moją skórę.

Delikatnie szarpałam jego włosy, gdy zręczne ręce doprowadzały mnie niemal do szaleństwa, wciąż pozostając boleśnie daleko od źródła żaru, rozlewającego się po całym moim ciele.

Wygięłam plecy i zacisnęłam nogi, pragnąc, aby znalazł się jeszcze bliżej, o ile było to w ogóle możliwe.

– Nie masz pojęcia, co ze mną robisz – sapnął, unosząc mnie nieco wyżej, aby jego gorące usta mogły wyruszyć na wędrówkę po mojej szyi, aż dotarły do głębokiego dekoltu, który został rozchełstany jednym, silnym szarpnięciem. Chłód załaskotał moje piersi, na których Dagan składał namiętne, gorące pocałunki, delikatnie przygryzając moją pragnącą dotyku skórę.

– Błagam – jęknęłam, zaciskając palce na głowie. Nie wiedziałam, o co konkretnie, wiedziałam jedynie, że potrzebowałam więcej. Potrzebowałam jego.

– O co? – westchnął, unosząc moją suknię wyżej. Czułam, jak jego szorstkie dłonie sunęły wzdłuż moich nóg, boleśnie powoli. Jednocześnie zamknął usta na sutku, delikatnie drażniąc go zębami, a z moich ust wydobył się niski, gardłowy pomruk, o który bym siebie nawet nie podejrzewała. – O to?

Spojrzał w moje oczy, jakby naprawdę oczekiwał odpowiedzi, jednak moje wargi nie potrafiły przypomnieć sobie, jak wypowiada się słowa.

– A może o to? – zapytał, gdy jedna z jego dłoni w końcu wspięła się wyżej, muskając miejsce, gdzie naga skóra stykała się jedwabiem cienkiej bielizny. Delikatnie podważył materiał, docierając tak nieprzyzwoicie blisko miejsc, w których zrodziło się pożądanie, teraz obezwładniające całe moje ciało. Jęknęłam, pragnąc, aby w końcu dotarł do celu wędrówki. Zataczał kręgi, raz za razem wysuwając dłoń spod materiału, nieustannie całując moje piersi, drażniąc sutki i doprowadzając mnie na samą krawędź przepaści.

Wysunęłam ręce z jego włosów, sunąc po jego ciele, zrzuciłam czarną pelerynę z jego ramion, pragnąc pozbawić go wszystkich warstw materiału, które rozdzielały nasze ciała.

W tamtej chwili nienawidziłam ich całą sobą.

Osunęłam się nieco niżej, aby móc dotrzeć do srebrnej klamry przy ciemnych spodniach, jednak silna dłoń zatrzymała moją rękę, unosząc ja wysoko ponad moją głowę i przyciskając do chropowatej skały.

– Nie – szepnął, patrząc prosto w moje oczy. – Pozwól, że dziś potraktuje cię jak królową.

Mówiąc to, nie przerywając kontaktu wzrokowego, jego druga dłoń jednym, szybkim ruchem, rozerwała cienki materiał mojej bielizny.

Na ułamek sekundy zerknęłam w stronę wyjścia z groty, uświadamiając sobie, że za cienką kurtyną z bluszczu trwała ceremonia, a każdy z uczestników mógł wejść w każdej chwili. Spojrzał w tę samą stronę, a po chwili w jaskini zapanowała całkowita ciemność, jakby jednocześnie zgasły wszystkie świecie, ustawione dookoła nas.

W tym samym momencie jeden z jego zręcznych palców musnął najwrażliwszy punkt mego ciała, a po chwili zanurzył w moim wnętrzu. Uciszył mój jęk pocałunkiem, powoli wysuwając się ze mnie, aby po chwili znów gwałtownie zanurzyć.

Żar dotarł aż do opuszków moich palców, a całe moje wnętrze pulsowało nieustannym pragnieniem, aby doświadczyć jeszcze mocniej, szybciej i więcej. Próbował powrócić do całowania moich piersi, jednak kiedy nie potrafiłam kontrolować jęków, ostentacyjnie poinformował mnie, iż najwyraźniej musi mnie uciszyć, pieszcząc swoim językiem moje usta.

Z każdą sekundą zbliżałam się do punktu krytycznego, w którym całe moje jestestwo miało rozpaść się na milion kawałeczków. Zbliżałam się do krawędzi szaleństwa, gotowa się w nią rzucić, nie bacząc na brak możliwości powrotu. Pieszczoty były coraz szybsze, gwałtowniejsze i gorączkowe, nawet jego oddech przyśpieszył, niemal dorównując mojemu, mimo iż wciąż pozostawałam mu całkowicie winna.

– Luno – szepnął, przywierając mocniej do mojego ciała. – Nawet sobie nie wyobrażasz...

Cały świat zamarł, razem z naszymi ciałami, gdy zrozumieliśmy, iż nie będzie mu dane dokończyć ani zdania, ani pieszczot. Moje ciało wypełniła pustka i rozczarowanie, gdy jego dłonie odsunęły się, a ciało naprężyło, przybrało wygląd drapieżnika gotowego do ataku.

Do naszej groty dotarły krzyki, przepełnione strachem i złością, a towarzyszył im szczęk stali i bolesne jęki.

Król spojrzał na moje lekko rozchylone usta, z których wciąż wydobywał się przyśpieszony oddech.

– Kurwa – zaklął, po czym postawił mnie na ziemi, poprawiając moją suknię. – Zawsze w najgorszym momencie.

Spod peleryny wyciągnął sztylet, ten sam, który znalazłam podczas myszkowania w rzeczach jego matki.

– I tak planowałem ci go dać, tylko trochę później. – Wcisnął sztylet do mojej drżącej dłoni, po czym odwrócił się w akompaniamencie świstu broni wyciąganej ze skórzanej pochwy. – Poprosiłbym, abyś tu została, ale coś mi podpowiada, że byłyby to słowa rzucone na wiatr.

Miał rację. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro