Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie pamiętam, ile miałam lat, gdy cichy głosik w mojej głowie odezwał się po raz pierwszy. Był niczym igiełki mrozu płynące w żyłach, kłujące każdy centymetr mojego ciała.

Nie.

Tylko tyle, jedno słowo. Żadnego ciepłego powitania, wyjaśnienia kim był, dlaczego zadomowił się w moim umyśle, jakby miał do tego całkowite, niezaprzeczalne prawo.

Pamiętam jednak, że od razu wiedziałam, iż powinnam go posłuchać.

Dzień był ciemny i smutny. Ciężkie, stalowe chmury postanowiły zasłonić to, co mieszkańcy Edanii kochali najbardziej – Słońce. Hrabia Tordan, ojciec mojej najukochańszej przyjaciółki, jedynej istoty, która nie naśmiewała się ze mnie, ignorował groźby rzucane przez skotłowane, ciemne obłoki. Podróż, którą zaplanował i tak musiała się odbyć, a Lora, jego córka, ubłagała go, abym mogła im towarzyszyć. Nigdy nie lubiła wycieczek do swojej ciotki zamieszkałej w Sarnich Dworach, dlatego z ogromnym smutkiem przyjęła moją odmowę. A ja przecież z całego mojego dziecięcego serca pragnęłam opuścić dom na kilka dni i spędzić je na błogich zabawach z rówieśniczką. Jakaś część mnie wiedziała, że nie powinnam sprzeciwiać się głosowi.

Kilka dni później dowiedzieliśmy się, iż po drodze napotkała ich wichura tak ogromna, że nawet ciężki i bogato zdobiony powóz hrabiego nie miał z nią żadnych szans. Odnaleziono go w wąskim, błotnistym kanale, pod niewielkim wzgórzem, roztrzaskanego na milion kawałeczków, jakby każda z drzazg, składających się wcześniej na jedność, zapragnęła nagle sama decydować o swoim losie.

Na wiele godzin zatonęłam w otchłani rozpaczy, uznanej przez służki za zwykłe osłabienie. Nikt z mojej rodziny nie przyszedł utulić mojej zapłakanej twarzyczki i wypowiedzieć kilku, choćby najprostszych, najbardziej oklepanych słów pocieszenia.

Wielokrotnie zadawałam głosowi pytania, próbowałam z nim porozmawiać, nawet go prowokowałam, jednak zawsze na marne. Odzywał się tylko, gdy sam tego chciał, a z czasem okazało się, że nie był jedynie moim aniołem stróżem, ale także okrutnikiem, który wypominał wszystko, co najgorsze, oraz wypychał na światło dzienne moje najmroczniejsze myśli i największe obawy.

Nie pasujesz tu.

Powtarzał wielokrotnie, raz po raz przypominając także, że nikt dookoła mnie nie kochał, a mój los był zupełnie obojętny każdemu, kogo uważałam za członka rodziny.

Nie byłam pewna, czy moje życie byłoby aż po brzegi przepełnione samotnością, gdybym sama mogła decydować o myślach, nie musząc wiecznie toczyć wojny z tym czymś, co zagnieździło się gdzieś pośrodku mojego mózgu.

Niezaprzeczalnym faktem było jednak to, iż przez większość czasu czułam się dosyć osamotniona, zagubiona, wystarczająco inna, aby uznać mnie za dziwoląga.

Ktoś z zewnątrz mógłby uznać to za nieco dziwne. Jak można być samotnym, mając tak liczną rodzinę, jak ja? Moi trzej bracia i dwie siostry wypełniali nasz dom radosnym śmiechem lub odgłosami kłótni, choć trzeba przyznać, że to drugie wybrzmiewało znacznie częściej. Cała piątka była niezaprzeczalną dumą naszego ojca – Thaliena. Zawsze odziani w jaskrawe stroje, obecni na każdym balu, wypychani przed szereg, aby każdy mógł dostrzec ich nieskazitelne rysy, oczy, które skradły kolor bezchmurnego nieba w najcieplejszy dzień Pory Spiekoty, a co najważniejsze – niezwykle długie, zakończone wygiętym szpicem uszy.

Tylko ja nie pasowałam, nie wpisywałam się w idealny obrazek rodziny, w której żyłach płynie Przedwieczna Krew.

Inny, bardziej ludzki wygląd, wystarczył, abym zamiast ciepła i miłości, której doświadczało moje rodzeństwo, otoczona była chłodem i rezerwą. Jedynie matka – Rowena – raz na czas wyciągała ku mnie swoje szczupłe, pachnące jabłkami i cynamonem dłonie, aby pogładzić mnie po włosach lub złożyć delikatny pocałunek na mej skroni. Były to jednak momenty tak nieliczne, iż mogłabym je z łatwością policzyć na palcach jednej dłoni. Dużo trudniej byłoby mi zebrać wszystkie chwile, podczas których musiałam kulić się przed złością i niezadowoleniem ojca. Moje ciało przepełniał strach na sam widok złotych, atłasowych rękawiczek, zsuwających się z jego szczupłych, wypielęgnowanych rąk. Robił to tylko w dwóch przypadkach: gdy pragnął okazać czułość swojej pięknej żonie lub gdy jego złość odnajdywała upust w brutalnych czynach.

Moje rodzeństwo zdawało się obawiać, iż niechęć rodziców była zaraźliwa. Unikali mnie, zawsze zachowywali odpowiedni dystans, nigdy nie zapraszali na wspólne spędzanie czasu. Dlatego, kiedy oni gromadzili się wokół potężnego stołu, wyłożonego skomplikowanymi grami karcianymi, urządzali kuligi w krótkie, mroźne dni lub brali udział w kameralnych przyjęciach, ja, jeśli tylko miałam taką możliwość, szukałam dla siebie innych zajęć.

Przesiadywałam w pachnącej kurzem bibliotece, pomagałam służkom pielęgnować rośliny w oranżerii, namawiałam strażników, aby wyłożyli mi zasady walki.

– Na promienie Słońca, Luno, czy ty w ogóle mnie słuchasz? – Poczułam subtelne szarpnięcie za włosy, a do moich uszu dotarł perlisty śmiech Eleanor.

Jakiś czas temu coś się zmieniło.

Powolutku, wieczór za wieczorem, moja siostra spędzała ze mną coraz więcej czasu, dzieliła się swoimi sekretami, szepcząc o nich pod osłoną nocy, posyłała mi rozmarzony uśmiech lub puszczała roześmiane oczko nad parującym obiadem. Wkradła się do mojego serca, rozsiadła wygodnie, napełniwszy je światłem i miłością.

W pewnym momencie stała się najbliższą mi osobą na świecie, siostrą, której zawsze pragnęłam, a nie sądziłam, iż będzie mi dana.

Poświęciła mi także i ten wieczór, uciekając od wrzawy przygotowań do jutrzejszego balu.

Siedziała tuż za mną, na stercie pstrokatych poduszek, delikatnie rozczesując moje splątane, czarne niczym krucze pióra włosy. Napotkawszy moje spojrzenie w ogromnym lustrze, wywróciła oczami, sięgając do ceramicznej miseczki po kolejną truskawkę w białej czekoladzie.

Eleanor była idealna.

Była jak truskawki, które właśnie jadła. Każdy, kto tylko ją poznał, był oczarowany jej urodą, powabem i uroczym charakterkiem. Zawsze wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować. Sprawiała, że jej towarzysze czuli się zauważeni, wysłuchani i docenieni. Ja także. Uwielbiałam to uczucie, które lekkimi, ciepłymi muśnięciami koiło moją samotność.

Jej nieskazitelna uroda wymykała się wszelkim opisom i porównaniom, jakby matka natura przeszła samą siebie, podczas kształtowania tej niewielkiej twarzyczki.

Posłała mi radosny uśmiech, w który wykrzywiła pełne, czerwone niczym dojrzała truskawka usta. Każdy milimetr i detal jej twarzy miał idealny kształt oraz rozmiar. Idealne błękitne oczy otoczone długimi rzęsami, idealny nos, a wszystko to otulone idealnie ułożoną burzą jasnych fal, spływających poprzez ramiona aż do talii, perfekcyjnie współgrając ze złotą, opaloną skórą.

Wyglądałam przy niej niczym duch, transparentna zjawa trudna do zauważenia. Nie uważałam się za szczególnie brzydką, ale kiedy Eleanor pojawiała się obok, można było odnieść wrażenie, iż światło załamywało się w nienaturalny sposób, aby skupić się na niej, jakby świat chciał podkreślić piękno, które stworzył.

Ja byłam jedynie jej namiastką, cieniem rzucanym przez jej piękne ciało, ukrytym gdzieś w tyle. Przeniosłam spojrzenie na swoją twarz, a delikatne, lecz złośliwe ukłucie zazdrości przedarło się przez moje żebra, aby dotrzeć aż do samego serca. Z bladego lica patrzyły na mnie nieproporcjonalnie duże oczy koloru brudnej, mętnej, szarej wody, takiej, do której większość bała się wejść z obawy, że zostanie pożarta przez utopce. Moje spore usta nie były tak intensywnie czerwone, jak jej, sprawiały raczej wrażenie niedojrzałych owoców, jeszcze niegotowych do zerwania. Nos, oczywiście przyprószony piegami – przecież nawet cery nie mogłam mieć tak gładkiej jak ona – zadarty lekko w górę, dodający mojej twarzy dziwnie zadziornego charakteru. Niemal białą skórę podkreślały długie, czarne włosy, które pomimo moich usilnych starań nieustannie sprzeciwiały się ułożenia ich w bujne loki.

Nic się nie zgadzało.

Słoneczni nie mieli czarnych włosów, a moje niemal ludzkie uszy stanowiły wymowną kropkę na końcu plugawego zdania.

– Oczywiście, że tak! – odparłam, wracając myślami do komnaty. Eleanor nachyliła się lekko, zbliżając swoje usta do mojego ucha.

– Wiem, że nie, siostrzyczko, ale to bez znaczenia, dziś wszystko ci wybaczę. Mam też cudowną propozycję! – Jej oddech musnął moją zaokrągloną małżowinę, był ciepły i przyjemny.

Uniosłam z zaciekawieniem brwi. Dopisywał jej świetny humor, w czym nie było nic dziwnego – jutro wypadały jej dwudzieste urodziny. Zaplanowano wielki bal, godny córki królewskiego doradcy. W przeciwieństwie do mnie Eleanor uwielbiała wszelkie huczne wydarzenia. Lśniła w blasku świec, patrząc, jak zadurzeni w niej młodzieńcy siali w swoich sercach nadzieję, gdy przyzwalała na zbyt intymne muśnięcia skóry podczas licznych tańców.

– Aż się boję zapytać jaką.

– Zaraz ci powiem, ale musisz obiecać, że nie odmówisz! – Zaklaskała dłońmi, w pełnym podekscytowania geście.

– Zgadzam się tylko dlatego, że jutro wypada twoje święto.

Jej twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej, a mi przez myśl przemknęło, iż za chwilę jej blask zmusi mnie do zmrużenia oczu. Przygładziła dłonią fałdy bladoniebieskiej sukni, rozglądając się po pomieszczeniu. Byłyśmy same, reszta rodziny albo już spała, ułożona do snu przez niańki, albo była pochłonięta przygotowaniami na jutrzejszy, jakże ważny dzień. Jakieś pół godziny temu Rowena siała panikę, biegając z krzykami po domu, szukając służki, która mogłaby dopasować jej nową suknię, prawdopodobnie źle uszytą przez krawcową. W głębi serca współczułam tej kobiecie, która sprowadziła na siebie gniew mojej matki. Zapewne w najbliższym czasie straci większość swoich klientek, o ile nie cały interes. Jednak wnioskując z ciszy, która zapanowała kilka dłuższych chwil temu – Rowenie udało się znaleźć pomoc.

Eleanor nachyliła się jeszcze bardziej i oparła ciepłe, wypielęgnowane dłonie na moich ramionach.

– Podsłuchałam rozmowę dwóch Strażników. Dzisiaj w nocy organizowane jest przyjęcie w Dzielnicy Granicznej. Musimy tam iść! Będzie cudownie!

Zdumienie uniosło wyżej moje powieki, rozwierając zaskoczone oczy.

Dzielnica Graniczna, tak samo, jak wszystkie inne sąsiadujące z Murem, należała do miejsc, których zwykło się unikać. Zamieszkana była przez niższe warstwy społeczne, najbiedniejsze rodziny, a przemieszczanie się ich ulicami w nocy stanowiło zaproszenie dla każdego, kto nie miał dobrych zamiarów.

– Przecież to jest...

– Skrajnie niebezpieczne? Nieodpowiedzialne? – Weszła mi w słowo z zaciętą miną. – Nie zachowuj się jak mama. Nie będziemy tam przecież zupełnie same, Eira i Brynn na pewno już dotarły na miejsce, a skoro dowiedziałam się o tym z ust Strażnika, on także weźmie udział w zabawie, tak samo, jak wielu innych. Ich rolą, na służbie czy nie, jest zapewnienie nam bezpieczeństwa. Wyobraź sobie tych wszystkich przystojnych elfów, którzy zrzucą z siebie oficjalne stroje Straży, z którymi będziesz mogła zatańczyć, lub pozwolić im skraść jeden, lub dwa pocałunki.

Moje oczy mimowolnie wykonały podróż dookoła własnej osi. Zabawa, przystojne elfy, pocałunki z nieznajomymi pod rozgwieżdżonym niebem – raj dla mojej siostry. Czasem zastanawiałam się, jak zareagowałby ojciec, gdyby dowiedział się, że jego nieskazitelnie czysta córka już dawno oddała swój pierwszy pocałunek, na dodatek zapewne komuś, kogo imienia nawet nie znała.

Eleanor posłała mi swoje najpiękniejsze, błagalne spojrzenie. Naprawdę jej zależało, jakby ten wieczór miał zaważyć na całym jej życiu.

Nigdy nie słyszałam, aby miało miejsce jakieś niezarejestrowane przekroczenie Muru, który przez wieki, od Krwawego Powstania, bez żadnych zarzutów spełniał swoją rolę. Zła reputacja dzielnic, które z nim sąsiadowały, zdawała się wynikać z obaw i złych przekonań oraz powtarzanych plotek, nie z faktu, iż jego bliskość faktycznie stanowiła realne zagrożenie.

Słyszałam, że przez najbliższy obszar poza barierą był stosunkowo bezpieczny. Strażnicy twierdzili nawet, że można spotkać tam podróżujących śmiertelników.

Skoro oni się nie bali przemieszczać w tych rejonach, to dlaczego ja miałabym się obawiać bliskości Muru, będąc wewnątrz królestwa?

– Niech będzie – odparłam, obserwując, jak usta mojej siostry ułożyły się w cudowny, rozgrzewający serce uśmiech. – Ale obiecaj, że nie zostawisz mnie samej na pastwę obcych. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro