Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził mnie krzyk, wydobywający się z mojego zdartego gardła, jakbym krzyczała już od dłuższego czasu. Ktoś przytrzymywał moje skrzyżowane nad głową nadgarstki, a reszta mojego ciała przygnieciona była ogromnym ciężarem, jakby zwaliła się na mnie kamienna lawina. Przerażona i niemal pewna, iż zostałam zaatakowana, rozwarłam szeroko oczy i napotkałam intensywne, szafirowe spojrzenie, wypalające dziury w mojej skórze.

Dagan siedział na moich udach, nachylony tuż nad moją twarzą, przytrzymując moje dłonie. Zalała mnie fala zimna, a potem gorąca.

– Muszę ostudzić twoje grzeszne myśli – szepnął, z rozbawieniem patrząc na moje zmarszczone brwi i nienawistne spojrzenie. – Rzucałaś się przez sen. Nie chciałem, abyś znowu zerwała szwy.

W kilku szybkich krokach zszedł z łóżka, zerkając w odsłonięte okno, za którym rozpościerał się las okryty nocnym płaszczem.

Rozmasowałam obolałe nadgarstki i spostrzegłam biały materiał oplatający moje ręce. Zalał mnie gorąc.

– Przebrałeś mnie.

– Wolałabyś leżeć w swojej krwi?

Zawsze wstydziłam się swojego ciała, które nie było tak idealnie kształtne i zarumienione jak Eleanor. Nienawidziłam świadomości, że oglądał mnie nagą, że dotykał mojej zbyt bladej skóry, że widział każdy mankament, którego tak bardzo nie znosiłam.

– Tak.

Westchnął, upadając na fotel.

– Ale przyznaj, trochę cię to kręci?

Niesamowite, jak bardzo można być bezczelnym i aroganckim. Niemal każde z jego słów było niestosowne. Nigdy nie słyszałam, aby ktoś w taki sposób zwracał się do damy.

– Często sprowadzasz do łóżka nieprzytomne kobiety? – odpyskowałam, sama zaskoczona słowami, wypadającymi spomiędzy moich spierzchniętych warg.

Spojrzenie, którym uraczył mnie po tym pytaniu, sprawiło, że szybko ich pożałowałam. Przepełnione było złością, agresją i... obrzydzeniem.

– Oglądanie twojego zakrwawionego, poszarpanego ciała nie było moim wymarzonym zajęciem – rzucił oschle. Oczywiście, że nie. Nie byłam tak piękna, jak moja siostra, którą przecież poznał. – Izel cię przebrała.

Dzięki Słońcu za taki obrót wydarzeń. Obce dłonie dotykające mojego ciała wciąż budziły niepokój, ale przynajmniej należały do kobiety – kimkolwiek była.

– Gdzie jestem? – szepnęłam, uświadamiając sobie sytuację, w której się znalazłam.

– W bezpiecznym miejscu.

Cóż za szczegółowa odpowiedź.

– Nie mogę tu zostać.

Mięsień drgnął na jego zaciśniętej szczęce.

– Spieszysz się gdzieś?

Postanowiłam nie odpowiadać. Zacisnęłam wargi, dzielnie znosząc jego groźne spojrzenie. Byłam głupim, bezbronnym królikiem, który naiwnie wierzył, że ma jakiekolwiek szanse w starciu z wilkiem.

– Co robiłaś za Murem?

– Nic.

Westchnął i ruszył w stronę drzwi. Chwycił klamkę i rzucił mi jeszcze jedno, pogardliwe spojrzenie.

– Obawiam się, że musisz odłożyć swoje plany na później, bo na razie zostaniesz tutaj.

Zatrzasnął za sobą drzwi, a po chwili do moich uszu dotarł szczęk mosiężnego klucza, przekręcanego w starym, od dawna nieużywanym zamku. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro