Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nieustannie wpatrywałam się w otaczające mnie ciemności, będąc pewną, iż lada moment ujrzę w nich wpatrzone we mnie przekrwione ślepia potwora. Strach był mniejszy, póki ręce i myśli miałam zajęte. Teraz, wyprana peleryna leżała rozłożona na brzegu, a ja, drżąc z zimna, czekałam obok niej, aż spomiędzy zarośli wyłoni się twarz, która, mimo iż irytująca, sprawiała, że czułam się nieco bezpieczniej.

Dagan powrócił po kilku minutach, które dla mnie były całą wieczność. Mogłabym przysiąc, że w jego oczach lśniła troska, kiedy kładł gruby koc na brzegu. Zabrał ze sobą moją mokrą pelerynę i odszedł, aby zapewnić mi prywatność.

Nie ruszyłam się, obserwując mężczyznę podczas rozpalania ogniska. Przygryzłam wargę, patrząc jak migotliwe, ciepłe światło załamywało się na mięśniach jego naprężonego ciała. Pomiędzy pobliskimi drzewami rozciągnął sznur, na którym, ku mojemu zaskoczeniu, rozwiesił mokre odzienie. Był przygotowany na każdą ewentualność.

Gdy skończył, usadowił się na trawie koło ogniska, zwrócony plecami w moją stronę.

Wstydziłam się. Zimno już dawno wkradło się w każdy zakamarek mojego ciała. Wiedziałam, że im szybciej zmyję z siebie cały brud, tym lepiej, jednak nie potrafiłam się przełamać.

– Zamarzniesz tam! – krzyknął, nie odwracając się.

Oczywiście, że musiał mieć rację.

Powoli, skostniałymi od zimna kończynami, zsuwałam kolejne części odzienia, prałam je i układałam na brzegu. Gdy zostałam naga, nerwowo zerkałam w stronę Dagana. Jego sztywne, zwrócone do mnie tyłem ciało pozostało nieruchome.

Zanurzyłam się aż po szyję. Syknęłam z bólu, powracając wspomnieniami do wanny wypełnionej lodem. Uczucie było boleśnie podobne. Moje ciało było niemal pewne, iż lada moment silne dłonie unieruchomią moje kończyny, a nad taflą wody pojawi się spocona twarz w okularach.

Najprędzej, jak umiałam, przemyłam każdy centymetr skóry oraz włosów, po czym z zapartym tchem wytarłam się grubym kocem, a następnie narzuciłam go na ramiona, owijając szczelnie swoją wstydliwą nagość.

Podbiegłam do ogniska i rzucając mokre ubrania na ziemię, przykucnęłam przy płomieniach, rozpaczliwie pragnąc ich ciepła. Mężczyzna roześmiał się chrapliwie, a dźwięk ten zdawał się rozpalać moje wnętrze mocniej niż ogień.

Obserwowałam, jak wieszał mokre szaty nad ogniem, podczas gdy ja delektowałam się ciepłem.

Gdy skończył, posłał mi uśmiech, a jego zwieńczeniem było łobuzerskie mrugnięcie okiem. Pochwycił drugi, złożony w kostkę koc i ruszył w stronę strumyku. Usłyszałam charakterystyczny, metaliczny brzdęk rozpinanego pasa.

Gorąc oblał moje policzki.

Wpatrywałam się w swoje dłonie, ignorując chlupot zimnej wody, którą wzburzało nagie ciało. Pragnęłam zapaść się pod ziemię i już nigdy spod niej nie wychodzić. Uczyłam się kiedyś o dużych ptakach z nieproporcjonalnie długimi szyjami, które chowały głowę w piasku – nagle ogromnie pozazdrościłam im tej umiejętności.

W końcu usłyszałam odgłos bosych stóp na wilgotnej trawie. Jego odzienie dołączyło do mojego, a Dagan, otulony ciemnym kocem, rozsiadł się po drugiej stronie ogniska. Starałam się nie patrzeć w miejsca, gdzie rozchodzące się poły koca odsłaniały opaloną skórę, intensywnie rozmyślając o kryjówce z piasku, która zasłoniłaby rumieńce, niewątpliwie zdobiące moją twarz.

Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w płomienie tańczące na delikatnym wietrze. Byłam pewna, że on, tak samo jak ja, doceniał ciepło bijące od ognia.

– Jak się czujesz? – Jego przyjazny głos wyrwał mnie z otępienia.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią, bowiem sama jej nie znałam. Kilka chwil temu tonęłam w gnijącym mięsie i śmierdzącej mazi, wydostającej się z umierającego Mutanta, moja siostra mogła właśnie przeżywać katusze, a mimo to czułam się zaskakująco spokojna, przynajmniej jak na sytuację, w której się znalazłam.

– W porządku... chyba – odparłam w końcu. – A ty?

Zamrugał kilkakrotnie, jakby moje pytanie go zaskoczyło. Najwyraźniej jego bliscy rzadko pytali o samopoczucie.

– Dobrze. – Wzruszył ramionami. – Takie sytuacje to w sumie codzienność.

Nie spodobała mi się ta odpowiedź. Wszystko dookoła tylko czekało, aż ucieknę z krzykiem, a ja byłam skłonna to zrobić, gdy tylko ujrzę podejrzany ruch pomiędzy drzewami.

– Ale wolałbym, abyś następnym razem nie wątpiła w moje umiejętności i nie skakała z drzewa na rozszalałego Mutanta.

Spochmurniałam.

– Nie wyglądałeś, jakbyś miał plan, a ja nie zamierzałam bezczynnie patrzeć, jak ten stwór rozszarpuje twoje ciało.

Założyłam ręce na łokcie, cały czas ściskając w pięściach krańce koca, modląc się, aby moja nagość nie wydostała się poza materiał.

Zapadła cisza, której zawzięcie nie zamierzałam przerywać. Nie zrobiłam nic złego, poza ponownym ryzykowaniem swojego życia, ale to nie była jego sprawa, ani jego problem.

– Wydajesz się być inna niż kobiety żyjące w Edanii.

Spiorunowałam go wzrokiem.

– Dlaczego mężczyźni twierdzą, że uznamy za komplement coś, co jest umniejszeniem pozostałym przedstawicielkom naszej płci? – warknęłam, a jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu. – To nie ich... nie nasza wina, że żyjemy w społeczeństwie, które sprowadza nas jedynie do roli potakiwania mężczyznom i rodzenia im dzieci, a posiadanie broni lub jakichkolwiek umiejętności w walce jest uznawane za co najmniej niewłaściwe.

Z każdym słowem ogarniała mnie coraz większa irytacja. Kiedy skończyłam, zdumienie ogarnęło już całą jego twarz. Uniósł ręce w przepraszającym geście.

– Nie miałem na myśli nic złego. Po prostu twoje zachowanie mnie zaskoczyło. Wydaje mi się, że przeciętna edańska kobieta nie skacze po drzewach – mówił szczerze, widziałam to w jego spojrzeniu. – Doceniam, że chciałaś mi pomóc.

Prychnęłam, ale poczułam, że irytacja, wiercąca dziurę w moim brzuchu, osłabła. Znów zapadła cisza. Bawiłam się, podrzucając niewielkie, białe kamyczki zalegające nieopodal moich bosych stóp.

– Tutaj, za Murem, wiele kobiet jest świetnymi wojowniczkami. I mają całkiem sporo do powiedzenia – mruknął. – Spodobałoby ci się to.

Tak, pewnie tak. O ile dane będzie mi to zobaczyć.

Przygryzłam policzek. Chyba po raz pierwszy wymieniliśmy kilka zdań, które nie były podszyte kpiną, arogancją, nienawiścią i niestosownymi uwagami.

Przyglądał mi się uważnie, a ja byłam tego boleśnie świadoma. Widział, jak moje ciało drgnęło, muskane bezczelnym chłodem, który przedostał się pod mój koc. Ustąpił początkowy szok, spowodowany różnicą temperatur i ciepło ogniska nie było już wystarczające. Objęłam się rękoma i podkuliłam nogi.

– Zimno ci?.

– Nie – skłamałam, a moje ciało postanowiło mnie zdradzić i zatrzęsło się pod wpływem nagłego dreszczu.

Wstał, okrążył palenisko i zatrzymał się tuż obok mnie.

– Mogę? Będzie nam cieplej.

Brzmiał tak łagodnie, a mi było tak zimno, więc po prostu kiwnęłam głową, zgadzając się.

Usiadł tuż przy mnie, nasze ramiona, kolana i uda stykały się przez grube materiały, a mimo to miałam wrażenie, jakby naszych skór nie dzieliło nic. Czułam ciepło bijące od jego ciała, ale nie było to zbyt pomocne. Pojawił się kolejny dreszcz, który tym razem także starałam się ukryć – nieudolnie.

Przez jakiś czas wpatrywał się w drzewa przed sobą, wyglądając, jakby rozważał jakąś sprawę wagi życia i śmierci. Pozwoliłam sobie przyglądnąć się jego idealnie wyrzeźbionemu profilowi. Szafirowe oczy zdawały się ciemniejsze niż za dnia, cienka linia wijąca się przez policzek lśniła w świetle rzucanym przez ogień. Twarz przyprószył już zarost, a czarne fale włosów opadały mu niesfornie na zmarszczone w grymasie czoło.

Spojrzał na mnie, przyłapawszy mnie na wpatrywaniu się w niego niczym w dzieło sztuki. Byłam niemal pewna, iż moje usta rozchyliły się w zachwycie. Uśmiechnął się łobuzersko, lecz już po sekundzie spoważniał. Odrzucił fragment koca i chwytając jego skraj w dłoni, zaczął obejmować mnie ramieniem.

Poczułam, jak moje ciało wyprostowało się i zesztywniało w ułamku sekundy. Jakby przygotowywało się do ucieczki. Nie lubiłam być dotykana.

Jego ręka zastygła w połowie drogi.

– Pozwolisz? – zapytał cicho, a moje serce zatrzepotało w klatce piersiowej.

Spytał o pozwolenie.

W Edanii mężczyźni nie pytali. Brali to, co chcieli, uważając, iż mają do tego pełne prawo. Tymczasem elf obok mnie spytał, czy może mnie objąć, a jego celem przecież było tylko i wyłącznie ogrzanie mojego zmarzniętego ciała.

– Tak. – Mój głos zdawał się być zbyt cichy, zbyt przerażony i nieśmiały.

Uśmiech wypełzł na jego wargi i silna dłoń spoczęła na moim ramieniu. Poprawił materiał, otulając mnie szczelnie, dzięki czemu przykrywały mnie dwie warstwy i jego ciepłe ramię. Oznaczało to, że nasze nagie ciała oddzielała jedynie jedna warstwa tkaniny. W chwili, kiedy to sobie uświadomiłam, moja twarz musiała mieć barwę dojrzałego jabłka.

Nie było w tym nic intymnego, po prostu walczyliśmy z ogarniającym nas chłodem, a jednak poczułam się zestresowana. Nigdy wcześniej nie znajdowałam się tak blisko z mężczyzną. Owszem, Haldir skradł kilka moich pocałunków pod osłoną nocy, ale wszystkie z nich były niewinne.

Upomniałam samą siebie, mając nadzieję, iż Dagan nie dostrzegł rumieńca na mojej twarzy. I albo faktycznie tak było, albo świetnie udawał. Odchrząknęłam, pozbywając się guli z gardła, a on zerknął na mnie pytająco. Spuściłam wzrok i zapadła niezręczna cisza.

– Kiedy byłem mały, zawsze zazdrościłem innym, którzy wspinali się po drzewach tak jak ty dziś. Dzieciakom, wychowującym się poza Murem, przychodziło to z łatwością, było naturalne niczym oddychanie, a ta umiejętność ułatwia tu przeżycie. A ja się bałem, okropnie się bałem. Gdy moje stopy traciły kontakt z podłożem, myślałem, że umrę. Mój ojciec był... wojownikiem. Więc normalną koleją rzeczy był fakt, iż mnie szkolił, a częścią szkolenia była także wspinaczka i umiejętność poruszania się w koronach drzew. Wściekał się niemiłosiernie, gdy wszedłszy kilka metrów nad ziemię, zamierałem w bezruchu. – Uśmiechnął się pod nosem, a ja słuchałam zaciekawiona. Czułam, jak moje ciało opuszczał wszelki stres. Jego głos subtelnie muskał moje zszargane nerwy, kojąc je. – Kiedyś zirytowany moim zachowaniem zostawił mnie przerażonego na drzewie. Cóż to była za straszna noc. – Parsknął rozbawiony, a ja uniosłam brew. – Kiedy w końcu udało mi się samemu zejść i wrócić do domu, czekała tam na mnie ogromna misa z wilczymi jagodami w karmelu. Myślałem, że ojciec będzie wściekły, a on był dumny, że poradziłem sobie sam.

Uśmiechnęłam się mimowolnie, kiedy oczami wyobraźni ujrzałam obraz małego Dagana, zajadającego się słodyczami.

– Taki potężny wojownik, a boi się wysokości. – W moim głosie rozbrzmiewało rozbawienie.

Spiorunował mnie wzrokiem z udawaną irytacją, a potem odsłonił śnieżnobiałe zęby w najpiękniejszym uśmiechu świata.

– Więc mówisz, że uważasz mnie za potężnego wojownika – mruknął, mrugając łobuzersko. – Można bać się wielu rzeczy, ale to nie czyni nas tchórzami. Liczy się to, co robimy z tym strachem. – Wzruszył ramionami, patrząc w dal, a potem powrócił granatowymi oczami do mojej twarzy. – Chodzi mi o to, że kiedy zobaczyłem cię tam wysoko, z ustami zaciśniętymi na sztylecie, pomyślałem, że musisz mieć w sobie krew wojowniczki.

Moje ego rozbłysło, wypięło dumnie pierś i pragnęło, aby każdy mógł podziwiać, jakie było wspaniałe.

– Sporo czasu zajęło mi ubłaganie Strażnika, aby nauczył mnie jakichkolwiek podstaw walki. – Na jego twarzy wymalowała się ciekawość, więc mu opowiedziałam. Mówiłam o sekretnych lekcjach w piwnicy, o mojej irytacji, kiedy nic mi nie wychodziło, o wyprawach do lasu. Zręcznie omijałam zbyt osobiste fragmenty związane z pocałunkami i konfrontacją z moją matką. Nie chciałam, aby wiedział, iż zniszczyłam karierę tego mężczyzny. Wciąż czułam palący wstyd za każdym razem, gdy o tym myślałam.

Kiedy skończyłam opowieść, mruknął z zadowoleniem i pokiwał głową.

– Może kiedyś znajdziemy czas, abym i ja cię czegoś nauczył.

Spodziewałam się wielu rzeczy, jak na przykład tego, iż w którymś momencie uzna, że ma mnie dość i porzuci samą na pastwę lasu. Nigdy nie przypuściłabym, że ten mężczyzna zaproponuje mi naukę posługiwania się bronią. Zaledwie kilkanaście godzin temu groziłam mu sztyletem, przyłożonym do pulsującej tętnicy.

– Byłoby cudownie. – Uśmiechnęłam się szeroko, pozwalając zadowoleniu wypłynąć na moje lico.

Dagan spojrzał na ten uśmiech, powoli przesunął wzrokiem po mojej twarzy. Ciemne oczy złagodniały, przybierając jakiś dziwny odcień, którego nigdy wcześniej nie widziałam.

Wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym grymasem. Poczułam, że moje policzki zaczynają płonąć. W życiu nie rumieniłam się tak często, jak w ciągu tych kilku krótkich chwil spędzonych z tym mężczyzną.

– Są piękne – szepnął, a ja po moim ciele rozlało się nieznane mi dotąd ciepło. Nieśmiało uniosłam brew, w niemym geście zapytania. Bałam się, że jeśli się odezwę, ten moment okaże się jedynie iluzją.

– To znaczy, twoje piegi. Wyglądają jak gwiazdy na nocnym niebie. – Jego szept niósł się przez las, owijał przyjemnym ciepłem wokół mojego ciała, subtelnie pieszcząc najskrytsze zakamarki mojego jestestwa.

– Dziękuję? – Sapnęłam, nie będąc pewną, jak zareagować na komplement.

– Naprawdę. – Wyswobodził dłoń z połów koca i dotknął szorstkim kciukiem mojego zimnego policzka. Skóra mrowiła pod ciepłem i delikatnością tego gestu. – Gwiazdozbiór Apusa. – Narysował palcem skomplikowany kształt. – Smok, Jednorożec, Lew, Mały Lew, a tutaj... – Jego kciuk musnął delikatną skórę tuż nad moimi ustami, po czym przesunął się na dolną wargę, delikatnie ja muskając. – Łabędź. – Dokończył delikatnym szeptem, nie patrząc już na moje piegi, lecz prosto w oczy.

Serce niemal na pewno zatrzymało się w mojej piersi. Wstrzymałam oddech, czekając, sama nie wiedząc, na co konkretnie. Delikatnie rozchyliłam usta, a on jego spojrzenie przeniosło się na nie.

I wtedy jakiś złowrogi cień przemknął przez jego oczy, niczym piorun na nocnym niebie, jakby nagle coś sobie przypomniał. Coś, co mu się nie spodobało.

Oderwał dłoń od mojej skóry, niczym oparzony. Jego dotyk pozostawił po sobie okropną, niemal namacalną pustkę, którą rozpaczliwie zapragnęłam ponownie zapełnić.

Na sekundę przymknął powieki, a kiedy znów je uniósł, z oczu zniknęła ta cudowna łagodność. Spojrzał przed siebie, w ciemność, prostując się i na powrót obejmując moje drżące, już nie od zimna, ciało.

– Prześpij się. Jutro czeka nas dalsza droga. – Jego głos był niski, chrapliwy, odstępy między słowami wydawały się nienaturalnie długie, a każdą sylabę przeciągał, jakby wcale nie chciał jej wypowiadać. – Nie martw się. Będę czuwał. Jesteś ze mną bezpieczna.

Rozczarowanie zdawało się wypalać dziurę w samym centrum mojego zawiedzionego serca. Na ulotną, krótką chwilę, przestał być zimny i arogancki, a ja zapragnęłam poznać tego elfa, który krył się pod tą maską.

Niezdarnie oparłam się o jego ciepłe ciało i przymykając oczy, poprawiłam szczelność mojego kokonu. Pomimo fizycznej bliskości, miałam nieodparte wrażenie, że ten cień w jego oku zmieni więcej, niż mogłoby się wydawać.

Dagan właśnie zaczął wznosić między nami mur, a moje głupie serce zdawało się być nieszczęśliwe z tego powodu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro