Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie zdawałam sobie sprawy z ogromu ran na moim ciele, póki zielonkawa maź nie pokryła znacznej części mojego dekoltu, rąk i nóg. Żadna z nich nie wydawała się groźna, większość była zwykłymi, niewielkimi zadrapaniami, jednak Orsolya uparła się, iż nie pozwoli mi na opuszczenie komnaty sypialnej, póki nie zadbam także o siebie.

Wzdrygnęłam się, gdy ciemne drzwi otworzyły się, uderzając o ścianę.

Stanął w nich Dagan, a ciemne sińce pod jego oczami jasno informowały, że mężczyzna nie zaznał ani minuty kojącego snu. Mokre kosmyki włosów opadały na jego twarz, a niewielkie krople wody spadały z nich, aby zostawić po sobie lśniące strużki na nagiej, opalonej skórze. Jedna z nich przecięła brzydką, zaczerwienioną ranę u dołu klatki piersiowej, aby już po chwili mknąć przez nagi brzuch, aż do cienkiego, czarnego materiału spodni, opuszczonych nieco zbyt nisko. Szybko odwróciłam wzrok, skupiając się na szklanym słoiczku w moich dłoniach, jednak nie powstrzymało to całej krwi z mojego ciała przed napłynięciem do rozpalonych wstydem policzków.

Nic dziwnego, że przeżył, skoro tak kiepsko wycelowałam.

Jego niebieskie oczy rozbłysły, jakby spotkało się w nich zaskoczenie i coś, czego nie umiałam jeszcze rozpoznać. Nie spodziewał się, iż mnie tu zastanie. A wnioskując z kierunku, w którym podążył jego wzrok, na pewno nie tylko nie spodziewał się mnie tu zastać, ale także zaskoczyła go cienka, krótka koszula, podarowana mi przez Orsoylę.

Jego spojrzenie było wręcz namacalne, wypalało moją skórę, sunąc wzdłuż odkrytych, posiniaczonych nóg. Zatrzymało się na styku nagiej skóry z podwinięta koszulą, aby po chwili przenieść się wyżej, na rozpięty, pokazujący zdecydowane zbyt dużo jak na szanującą się damę, dekolt.

Pomyliłam się, sądząc, iż jego spojrzenie nie mogło stać się jeszcze bardziej intensywne. Szafirowe tęczówki pociemniały, gdy dotarły do moich oczu, a na jego twarz wypłynął ten niezwykle irytujący, nonszalancki uśmiech. W życiu nie czułam się bardziej naga i odsłonięta niż w tamtej, zapierającej dech, chwili.

– Wygrałaś. Tym razem muszę przyznać, że wyglądasz w moich ubraniach lepiej niż ja – powiedział, opierając się o framugę, która wydawała się śmiesznie licha przy jego potężnym ramieniu.

Mogłam znosić jego nieprzyzwoite teksty i arogancki ton, kiedy był w pełni ubrany, lecz kiedy tak stał przede mną, odziany jedynie w ciemne spodnie, moje usta nie znalazły żadnego słowa, którego mogłabym użyć w odpowiedzi. Aby zamaskować swoje zawstydzenie, posłałam mu zabójcze spojrzenie, wkładając w nie całą złość i nienawiść, jaką mogłam w tamtej chwili z siebie wykrzesać – czyli w sumie całkiem niewiele.

Uniósł dłonie w przepraszającym geście, wciąż oślepiając mnie pięknym uśmiechem.

– Nie wiedziałem, że tu jesteś – powiedział, a pomiędzy słowami tańczyło rozbawienie. – Orsoyla powiedziała, że znajdę tu tą twoją cudowną maść.

Orsoyla była tu kilkanaście minut temu, zabraniając mi wychodzić z pomieszczenia i wciskając maść w moje oponujące dłonie. Doskonale wiedziała, że tu będę, w dodatku ubrała mnie w jego koszule, pomimo iż jej garderoba pełna była rozmaitych szat, którymi była tak skłonna dzielić się z Vivien.

Co za podstępna kobieta.

– Cóż, miała rację. – Podniosłam dłoń, aby zaprezentować mu niewielki, ciemny słoiczek. W powietrzu unosił się intensywny, ziołowy aromat zmieszany z odorem spirytusu.

– Tak, widzę – odparł, jednak jego wzrok nawet na chwilę nie oderwał się od moich oczu. – W takim razie nie będę przeszkadzał. Wezmę ją, gdy skończysz.

Odwrócił się, aby odejść, lecz całe moje ciało, lub serce, lub po prostu jakaś głupia część mnie, zapragnęła, aby został.

– Właściwie już skończyłam. – Poderwałam się z łóżka, aby wykonać krok w jego stronę. Moje spojrzenie spoczęło na ranie, która miała być śmiertelna. – To moja wina, więc pozwól, że pomogę.

Zatrzymał się, spojrzał na moją wyciągniętą w jego stronę dłoń i zrobił coś, co zupełnie nie pasowało do obrazu, który malował się przed moimi oczami. Ten potężny, dziki wojownik zawahał się. A potem, z największą na świecie delikatnością, wsunął swoją szorstką dłoń między moje rozchylone w nerwowym oczekiwaniu palce. Wstrzymując oddech, pociągnęłam go w stronę łóżka, a gdy usiadł pomiędzy skołtunionymi pościelami, w moje ciało wkradła się nieśmiałość. Wpatrywałam się w ranę, która wyglądała, jakby została zadana kilka dni temu, a nie kilkanaście godzin. W rzeczywistości musiała być dużo płytsza, niż mi się początkowo wydawało, choć byłam niemal pewna, iż sztylet zagłębił się w jego ciało aż po rękojeść.

Za to Dagan nieprzerwanie i bezwstydnie wpatrywał się w moją zarumienioną twarz.

Nabrałam maź na palce, nachylając się nad nim, aby dosięgnąć do rany. Nie odsunął się, gdy moja szyja znalazła się tuż koło jego twarzy. Kątem oka dostrzegałam jedynie szeroki uśmiech, który na dobre rozgościł się na jego ustach. Nie drgnął także, gdy smarowidło zetknęło się ze skaleczeniem, mimo to wiedziałam, iż musiał poczuć intensywnie pieczenie, będące jednym z mniej przyjemnych aspektów żywokostu zmieszanego z alkoholem.

– Przepraszam – szepnęłam, nakładając kolejną warstwę.

– Za co? Za to, że próbowałaś mnie zabić?

Zamarłam, z dłonią w powietrzu. Nie, nie to miałam na myśli. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będziemy o tym rozmawiać. Ba! Jeszcze kilka godzin temu nie sądziłam, iż mężczyzna kiedykolwiek wypowie jeszcze jakieś słowo.

– Nie. Tak – jęknęłam, zagubiona. Usiadłam na piętach, wbijając wzrok w swoje własne dłonie. – Tak, za to też przepraszam.

– Rozumiem, dlaczego to zrobiłaś – powiedział cicho, łagodnie chwytając moją brodę pomiędzy palce i unosząc ją ku górze, zmuszając mnie do spojrzenia w jego oczy.

W odpowiedzi na jego dotyk moja skóra zapłonęła żywym ogniem.

– Tak? – Nie mogłam się skupić na słowach, które wypełniały powietrze między nami. Moje myśli oscylowały wyłącznie dookoła odległości, która dzieliła nasze ciała.

Bardzo niewielkiej odległości, a mimo wszystko wydającej się być setką kilometrów.

– Nie tak łatwo podważyć przekonania, z którymi żyło się przez wiele lat, słyszało z podziwianych i szanowanych ust i traktowało jak prawdy objawione – szepnął, a jego kciuk zatoczył niewielkie kółko na moim policzku.

Mógłby powiedzieć cokolwiek, wyznać, że zaraz zamierza mnie zasztyletować, a i tak nie miałoby to żadnego znaczenia. Liczył się tylko subtelny ruch jego dłoni. Spomiędzy moich warg wymknęło się westchnienie, którego nie zdołałam upilnować.

Przekręcił się lekko, aby drugą rękę oprzeć na pościeli, tuż obok mojego nagiego uda. Jego skóra delikatnie musnęła moją, wywołując w moim ciele całą kakofonię uczuć.

Mimo iż siedzieliśmy, różnica wzrostu między nami wciąż była widoczna. Patrzył na mnie z góry, lekko nachylając głowę, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy.

Szorstki kciuk zataczał okręgi na moim rozognionym policzku, aż w końcu dotarł do dolnej wargi, delikatnie odchylając ją w dół. Poddałam się całkowicie temu doznaniu, rozchylając usta.

Mogłabym przysiąc, iż jego tęczówki z każdą sekundą przybierały coraz ciemniejszą barwę.

Wyprostowałam plecy, lekko odchylając głowę, aby zmniejszyć odległość między nami. Jedynie milimetry rozdzielały nasze wargi. Poderwał dłoń z pościeli i skierował ją w stronę mojego rozpalonego ciała, lecz zawahał się, zatrzymał.

W jego oczach zatańczyło pytanie, a całe moje ciało i dusza pragnęły czym prędzej udzielić odpowiedzi. Kiwnęłam delikatnie głową, ruch był ledwo zauważalny, jednak wystarczył. Subtelnie, z czułością, jakby jego dłonie wcale nie były narzędziami do zabijania, pogłaskał zewnętrzną część mojego uda, wsuwając czubki palców pod cienki materiał.

Zadrżałam, wyginając delikatnie plecy.

Jak to możliwe, że tak niewiele było w stanie doprowadzić mnie na skraj przepaści, w której czekało na mnie czyste szaleństwo? Byłam gotowa rzucić się w otchłań, nie zważając na cały świat i wszelkie czekające na dnie konsekwencje.

Musnęłam jego miękkie wargi swoimi, a jego gorący oddech wpadł do moich rozchylonych ust.

– Luno... – Zaczął, a nasze wargi po raz kolejny spotkały się na sekundę. Nie miałam najmniejszego zamiaru słuchać tego, co miał mi do powiedzenia. Mogło zaczekać, jak wszystko inne. W tamtej chwili cały świat musiał zaczekać.

Przywarłam swoim ciałem do jego nagiego torsu, tarcie materiału podrażniło moje piersi, a ciężka dłoń z mojego uda przesunęła się na plecy.

– Kurwa – przeklął prosto w moje usta, po czym zatopił swoje wargi w moich. Pocałunek z początku delikatny, nieśmiały i ostrożny z każdą sekundą przemieniał w się w pełną pożądania, namiętną pieszczotę. Wsunął język między moje wargi, pieszcząc każdy napotkany fragment mojego wnętrza. Błądząc dłońmi po moim ciele, przechylił się do przodu, wymuszając mój upadek. Zapadłam się w miękkiej pościeli, a on wsparłszy się na dłoniach ułożonych po bokach mojego ciała, skupił całą swoją uwagę na moich oczach.

Nikt, nigdy nie patrzył na mnie w ten sposób, a coś w moim sercu wiedziało, iż już nikt nie będzie w stanie powtórzyć tego spojrzenia, które docierało gdzieś w głąb mojego jestestwa, w miejsce, do którego nawet ja nie miałam dostępu. Patrzył na mnie, jakbym była czymś więcej, kimś więcej.

Koszula, jego koszula na moim ciele, podwinęła się do góry, a chropowaty materiał jego spodni stykał się z najintymniejszym fragmentem mojego ciała, które potrzebowało więcej.

Potrzebowałam jego.

Przywarł swoim ciałem do mojego, zatapiając mnie w pocałunku, wędrując dłońmi po moim ciele, delikatnie muskając skórę w miejscach, gdzie spotykała się z cienkim materiałem, który wydawał mi się teraz najgrubszym na świecie.

Jęknęłam, gdy w końcu jedna z jego dłoni wsunęła się pod koszulę, muskając miejsca, których nikt nigdy nie dotykał. Sunęła po brzuchu, głaskała talię, aby w końcu zatoczyć koło na wypukłości piersi. Zaplotłam dłonie na jego plecach, przyciągając go bliżej, jakby było to jeszcze możliwe. Oderwał się od moich ust, aby przesunąć językiem po mojej szyi, aż dotarł do ucha, gdzie delikatnie przygryzł płatek mojego ucha, wywołując w moim ciele całe fale pulsującego ciepła i pożądania.

Każda sekunda sprawiała, iż miejsca, w których stykały się nasze ciała, zdawały się płonąć coraz intensywniejszym ogniem, niemal bolesnym. W tym momencie odkryłam, że pragnęłam całego bezkresnego oceanu tego bólu.

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, a jego gorący oddech połaskotał moją szyję, lecz słowa, które miały wydobyć się z jego ust, nigdy nie dotarły do moich uszu.

Ciszę i spokój popołudnia rozdarł hałas, dziki, agresywny ryk, a zaraz po nim nieco cichszy krzyk, przepełniony aż po brzegi przerażeniem.

Vivien. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro