Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Keres uznała, iż koniecznie musiała mi coś pokazać, tak więc po krótkiej, lecz intensywnej sprzeczce z Dravenem – mężczyzną pilnującym mojej komnaty – cała nasza trójka przemierzała wąskie uliczki Oazy.

Doceniałam fakt, iż zupełnie obca osoba była dla mnie tak miła. Zaoferowała mi ubrania ze swojej własnej garderoby, mimo iż wcale nie musiała. Coś w moim sercu podpowiadało mi, że w Edanii nie zostałabym potraktowana w tak miły sposób. Lordowie, hrabiny i wszyscy inni członkowie wyższych sfer bali się robić cokolwiek, co odstawało od ogólnie przyjętej normy – w innym przypadku mogliby wylądować na wszystkich językach, a przecież nie istniało nic bardziej przerażającego.

Kobieta prowadziła nas kamienną ścieżką, a nad naszymi głowami rozpościerało się miasto, omszałe zabudowania, niewielkie mostki jak i potężne, kamienne konstrukcje. Z niemiłym zaskoczeniem odkryłam fakt, iż z rezydencji wyprowadziła mnie ukrytym, tylnym wyjściem. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję na poznanie budynku, wraz z wszystkimi jego mieszkańcami i sługami. Jeszcze większa nadzieja dotyczyła przemierzenia wodospadu za pomocą majestatycznego mostu tuż nad nim. Zamiast tego poznałam niski, śliski i zdecydowanie zbyt stromy korytarz wykuty w skale.

Jakby pragnęła utrzymać moją osobę z daleka od przestrzeni otwartych, oficjalnych.

Jakby twoja obecność tutaj miała być tajemnicą.

Odsunęłam od siebie ten absurdalny pomysł, karcąc głos za zbytnie koloryzowanie rzeczywistości.

Zamiast tego skupiłam się na Dravenie, który początkowo poruszał się za mną. Najwyraźniej jednak zirytowało go moje nieustanne zatrzymywanie się i czekanie, aż jego krok zrówna się z moim.

Dużo ode mnie wyższy, o wysportowanym ciele żołnierza, z ostro zarysowaną szczęką i brązowymi włosami, których krótsze kosmyki wysunęły się z kucyka, aby swobodnie opaść na czoło, zdawał się być całkiem ciepłym mężczyzną. Jego skupione, ciemnozielone oczy rozglądały się dookoła. Dłoń w skórzanej rękawiczce umieścił na rękojeści miecza i ani na sekundę nie zmienił jej położenia. Do otoczki wyszkolonego, uzbrojonego i gotowego do walki wojownika nie pasował jedynie szeroki uśmiech, sięgający aż do rozbawionych oczu i nieopuszczający jego twarzy ani na chwilę.

– Właściwie to, kto kazał ci mnie pilnować? Dagan? – zapytałam, gdy pokonywaliśmy zagradzający ścieżkę, olbrzymi korzeń drzewa, który postanowił wydostać się ponad powierzchnię ziemi. Kiwnął głową, podając mi dłoń, aby pomóc mi zejść, unikając poślizgnięcia się na wilgotnej powierzchni.

– Myślałam, że w Oazie jest bezpiecznie i nic mi tu nie grozi?

– Oaza jest najbezpieczniejszym miejscem, jakie znam – odparł, na sekundę spoglądając w moją stronę. Przez większość czasu jego wzrok unikał mojej osoby.

– Więc co tu robisz? – Nie dawało mi spokoju fakt, iż ktoś, zapewne Dagan, uznał, że potrzebowałam ochrony.

– Wypełniam rozkazy i oddaję przysługę przyjacielowi.

– A więc przyjaźnisz się z Daganem?

Znów pokiwał głową, a ja dostrzegłam lekko rozbawiony wzrok rudowłosej.

– Służycie w jednym oddziale?

Teraz także on posłał mi rozbawione spojrzenie, a jego brew podjechała nieco w górę. Sama wykonywałam ten sam gest, gdy zadawałam nieme pytanie.

– Dagan opowiadał, że od dziecka szkolony był na wojownika, a twoja postawa, wypełnianie rozkazów i jak zgaduję – herb Księżycowego Królestwa wyhaftowany na twojej pelerynie, wskazują, że ty także nim jesteś – wytłumaczyłam szybko, po raz kolejny zerkając na ramię mężczyzny. Na granatowej pelerynie widniał wyszyty srebrną nitką znak, który znany mi był jako symbol potrójnego księżyca. Okrągła tarcza księżyca, a po obu jej stronach sierpy, zwrócone do niej tyłem. Nie wiedziałam, co oznaczał, ale podobał mi się dużo bardziej niż ponury obraz węża oplatającego Słońce.

Draven także spojrzał na symbol, a potem, bardzo powoli, kiwnął głową.

– Tak, można powiedzieć, że służymy w jednym oddziale. Coś w tym rodzaju.

Keres nie zdołała dłużej wstrzymywać wybuchu śmiechu. Roześmiała się perliście i donośnie na dźwięk wypowiedzianych przez mężczyznę słów. Westchnęłam, nieco zrezygnowana faktem, iż najwyraźniej nie poznam odpowiedzi na żadne z moich pytań.

– Powiesz mi chociaż gdzie nas prowadzisz? – zagadnęłam kobietę, ta jednak tylko puściła mi oczko i zapewniła, iż na pewno spodoba mi się to, co zobaczę. Draven ostentacyjnie przekręcił oczami, mamrocząc coś o nieodpowiedzialności elfki. Keres jednak zbyła jego słowa machnięciem ręki, po czym chwyciła mnie pod ramię i przyspieszyła tempo marszu. 

☽ ☾

Elfka miała rację. Spodobał mi się cel naszej wędrówki.

Przede mną rozciągała się ogromna przestrzeń o idealnie przystrzyżonej trawie, odgrodzona od świata za pomocą niskich, ceglanych budynków, pozbawionych okien. Pomiędzy nimi nieustannie krążył ogrom elfów, a każdy z nich ubrany był w ten sam sposób – granatowa szata, srebrne naramienniki, czarne pasy na taliach i skórzane pochwy przy udach, które podtrzymywały ciężar broni.

Plac podzielony został na mniejsze obszary za pomocą prowizorycznych ogrodzeń, a w każdym z nich ulokowana była niewielka grupa osób. Każda z nich zajmowała się czymś innym. Jedni, naprężając cięciwy, celowali do kolorowych tarcz, by po chwili przeciąć powietrze strzałami. Inni, zgromadzeni w kręgu, obserwowali dwójkę walczących mężczyzn, podczas gdy stojący za nimi starszy elf wykrzykiwał jakieś słowa, zbyt odległe, abym mogła poznać ich znaczenie. Jeszcze inni ćwiczyli walkę sztyletami, mieczami, wręcz lub rzucanie nożami. Szczególnie ci ostatni przyciągnęli moją uwagę.

I były wśród nich kobiety.

Nie była to może jakaś ogromna grupa, jednak były tam. Ćwiczyły z mężczyznami, strzelały z łuku lub nawet wydawały rozkazy, a nikt nie patrzył na nie z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Były traktowane z szacunkiem, na równi z wszystkimi innymi.

Wszystkie, co do jednej, włosy upięły w ciasnego warkocza, przy udach nosiły sztylety, a każdy ich ruch zdawał się przecinać powietrze, niosąc ze sobą groźbę śmierci. Nie miałam wątpliwości, iż każda z nich zabiłaby przeciwnika w przeciągu zaledwie kilku sekund.

Keres poprowadziła nas pomiędzy grupami, cały czas szepcząc imiona mijanych elfów, ja jednak nie zapamiętałam żadnego. Podziwiałam napinające się pod dopasowanymi strojami mięśnie, skronie niezroszone potem, pomimo iż ćwiczenia zdawały się być katorgą.

Z zaskoczeniem odnotowałam fakt, iż każdy z instruktorów skłaniał głowę, gdy tylko ujrzał moją towarzyszkę. Rudowłosa odpowiadała delikatnym skinieniem, a wtedy ich spojrzenia wędrowały na twarz Dravena, której widok powodował na ich twarzach szeroki uśmiech. Przyciskali otwarte dłonie do piersi, a mężczyzna u mego boku robił to samo. Dopiero potem niektóre spojrzenia zatrzymywały się na mnie. Nikt nie wydawał się zbytnio przejęty moją obecnością.

– Podobno nie podoba ci się bezbronność edańskich kobiet – szepnęła Keres. – Dlatego uznałam, iż spodoba ci się fakt, że całkiem sporą część naszego wojska stanowią kobiety. Także ludzkie.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze, słysząc ostatnie słowa. Dopiero wtedy dostrzegłam obło zakończone, krótkie małżowiny. Ich właścicielki poruszały się zauważalnie wolniej od elfich towarzyszek, jednak gracja i swoboda, z jaką wykonywały zabójcze wymachy bronią, zasługiwała na uznanie. Nie stanowiły słabych ogniw, które można by było zlekceważyć na polu walki. Jedna z ludzkich istot, której przyglądałam się nieco dłużej, mrugnęła do mnie zalotnie. Zawstydzona, szybko przeniosłam wzrok na swoje stopy, a Keres, której oczywiście nic nie umknęło, zachichotała pod nosem.

Przemierzywszy plac, dotarliśmy do niskiego, murowanego budynku. Obserwowałam, jak Draven podchodził do grupki wysokich, wysportowanych mężczyzn. Przywitali go uśmiechami i poklepywaniem po ramionach. Jeden z elfów, o błękitnych oczach, kontrastujących ze śniadą skórą, wyszeptał mu coś do ucha, uderzając go otwartą dłonią w czoło. Draven podskoczył i grożąc kompanowi, rzucił się za nim w pogoń. Powietrze niemal wibrowało od jego śmiechu. Pozostali ruszyli za nimi, przekrzykując się nawzajem.

– Mężczyźni – westchnęła Keres – Wiecznie dzieci, czyż nie?

Dopiero po chwili, zdałam sobie sprawę, iż kobieta oczekiwała odpowiedzi na zadane pytanie. Przywołałam wspomnienia związane z Haldirem. Nie wydawał się być dziecinny, raczej odpowiedzialny i spokojny. Praca w Straży pozwalała mu na utrzymywanie schorowanej matki i siostry. Nie nazwałabym go dzieckiem, ale był to w zasadzie jedyny mężczyzna, z którym miałam okazję jakkolwiek się zbliżyć.

Oprócz Dagana, ale uświadomiłam sobie, że praktycznie nic o nim nie wiedziałam.

Oczywiście w moim towarzystwie przewijało się mnóstwo szlachetnie urodzonych, bogatych elfów, jednak ich zainteresowanie zawsze kręciło się wokół interesów ojca, jego fortuny, wysokiej pozycji społecznej lub pięknem moich sióstr.

Poczułam ukłucie w sercu na myśl o siostrach. O Eleanor.

Dwa dni. Za dwa dni minie Krwawa Trójnoc i będę mogła po nią wyruszyć. Tymczasem byłam tutaj i może miałam szansę stworzyć podwalinę pod nasze nowe życie. Życie poza Edanią, do której przecież nie mogłyśmy wrócić.

– Nie wiem... W zasadzie nie miałam do czynienia ze zbyt dużą ilością mężczyzn.

Keres wydobyła z kieszeni klucze, zawzięcie szukając tego, który otwierał drewniane drzwi.

– To dziwne – skwitowała krótko, przekręcając klucz w zamku. Budynek musiał pełnić funkcję czegoś w rodzaju zbrojowni, bowiem niemal każdy skrawek przestrzeni zajmowała różnego rodzaju broń. Niektóre z kling pokrywała ciemna, dawno zakrzepła krew.

– Co masz na myśli? – zapytałam.

– Ponieważ byłam przekonana, iż z twoją aparycją nie mogłaś odgonić się od adoratorów.

Oparła się o drewniany mebel, bawiąc się sztyletem, który zdjęła z bielonej ściany.

Po raz kolejny dzisiaj wbiłam spojrzenie w skórzane czubki butów, czując krew napływająca do policzków.

– Raczej nie pasowałam do towarzystwa. – Musiała usłyszeć drżenie mojego głosu. – Moje siostry są przepiękne, a ja no cóż... raczej nie uchodziłam za kogoś atrakcyjnego. No i te uszy. – Machnęłam dłonią w powietrzu, tuż obok małżowiny, nazbyt przypominająca ludzką. Przez sekundę w mojej głowie wybrzmiały zdziwione słowa Vivien, gdy zawzięcie zaprzeczyłam, jakobym miała być człowiekiem.

Sama byłam zaskoczona tym, jak szybko zdołałam się otworzyć przed obcą kobietą, ale jej dobroć i zainteresowanie moją osobą sprawiła, iż poczułam, jakbym znała ją od bardzo dawna.

– Jakie to banalne – westchnęła, a kiedy ujrzała moją podniesioną brew, dodała: – Łatwo jest dostrzec piękno w czymś oczywistym.

Kiwnęłam powoli głową, nie będąc pewną, iż rozumiałam, co kobieta miała na myśli. Zapewne łatwo było wysnuwać takie wnioski, kiedy samemu było się tak pięknym, jak ona. Wyglądała niczym jedna z rzeźb w naszej edańskiej rezydencji, przedstawiająca idealną, ponętną kobietę, wyciosaną z niemal białego marmuru.

Nastała cisza, więc pozwoliłam sobie na obrót wokół własnej osi, aby obejrzeć ogrom broni, zawieszonej dookoła mnie. Dominowały noże i sztylety, ale dostrzegałam także liczne miecze, a każdy ze śmiercionośnych przedmiotów zakończony był ozdobną rękojeścią, wykutą z tego samego kamienia, który wieńczył miecz na plecach Keres. W dotyku okazał się zaskakująco chłodny.

– Lapis lazuli – powiedziała Keres, stając tuż za mną. – Wpływa na intuicję i pomaga się skupić. Dosyć przydatne podczas walki, gdy bodźce maltretują umysł.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, wpatrując się w ciemnoniebieski kamień. Przypominał rozgwieżdżoną noc i kolor tęczówek Dagana. Był piękny.

– A więc sztylet? – zapytała po chwili ciszy, a ja zaskoczona odwróciłam się, by na nią spojrzeć.

– Od kiedy tu weszłyśmy, cały czas wpatrujesz się w tę ścianę. Mogę się założyć, że nawet nie zauważyłaś tamtego przejścia i pomieszczenia pełnego łuków i strzał. – Zerknęłam we wskazanym przez nią kierunku, a widok mnie zaskoczył. Miała rację.

– Każdy z nas, wojowników, ma broń, która jest niemal naturalnym przedłużeniem ręki. – Sięgnęła po miecz, a po chwili podrzuciła go lekko. Broń wykonała kilka obrotów wokół własnej osi i wylądowała miękko na otwartej dłoni kobiety. – Dla mnie zawsze był to miecz.

Patrząc na jej ruchy, niemal poczułam ból nadgarstka, który na pewno przeszyłby moją dłoń po takim manewrze ciężką bronią.

– Śmiało – dodała.

Wysunęłam broń spomiędzy drewnianych deseczek, służących za uchwyt. Uśmiechnęłam się pod nosem. Idealnie układał się w mojej dłoni, jakby został stworzony z myślą o mnie.

– Świetnie, skoro masz broń, to jesteś gotowa.

– Na co? – Zamrugałam zaskoczona, ale nie dostałam odpowiedzi. Powietrze koło mojego policzka przecięła stal, która nie zraniła mnie tylko dlatego, iż jakimś cudem udało mi się wykonać unik.

– Na trening oczywiście. – W oczach Keres błysnęło zadowolenie. – Sądziłaś, że przeszłyśmy taką drogę, aby tylko popatrzeć?

Tak. Dokładnie tak myślałam.

Poruszała się z taką gracją i szybkością, iż wydawało mi się to wręcz niemożliwe. Obawiałam się, że jeśli tylko mrugnę, umknie mi jeden z jej ciosów, wypadów i doskoków. Jedynym co mi pozostało, były rozpaczliwe próby uniknięcia ciosu. Coś podpowiadało mi, że ona nie zachowa się jak Dagan – nie zatrzyma klingi tuż przy mojej skórze.

Kilka sekund później wypadłyśmy z budynku. Towarzyszył nam szczęk stali i moje ciche jęki, gdy ostrze muskało moje ciało, tnąc szaty, które przed chwilą mi sprezentowała. Cofałam się, unikając jej wprawnych ataków, coraz bardziej zbliżając się do centrum placu ćwiczebnego.

Pierwszym, który zaczął nas obserwować, był Draven. Stanął nieopodal, założył ręce, a na jego twarzy tańczyło rozbawienie. Stopniowo dołączali do niego inni, aż dookoła nas utworzył się pierścień gapiów. Po moim czole spływał pot, a do tej pory wciąż nie udało mi się wykonać żadnego ataku. Byłam bierna, próbowałam po prostu nie dać się pociąć. Nie dostrzegałam żadnych momentów, w których mogłabym zaatakować, żadnych luk w jej postawie, zupełnie nic.

– Teraz, zanurkuj pod jej lewym łokciem! – ryknął ktoś z tłumu, a ja, niewiele myśląc, posłuchałam. I tak oto odnalazłam przestrzeń, której brakowało mi do wykonania zamachu. Sztylet nie trafił w gibkie ciało kobiety, ale po raz pierwszy udało mi się zbliżyć ostrze tak blisko jej skóry. Uśmiechnęła się do mnie szeroko. Po chwili znów byłam zmuszona skupić się na obronie, aż do czasu, gdy z tłumu dobiegła kolejna wskazówka. Potem kolejna, następna, i jeszcze jedna.

Ćwiczyłyśmy do momentu, aż każda nitka mojego odzienia była wilgotna od potu, a Słońce, pokonawszy większość nieboskłonu, znalazło się za naszymi głowami. Wtedy właśnie Keres uznała, że wystarczy. Z wdzięcznością kiwnęłam głową w stronę tłumu, który zdecydował się mi pomóc, a kilka osób poklepało moje spocone plecy.

Wszyscy powoli wracali do swoich zajęć, podnosząc z trawy upuszczone przedmioty. Grupka kilku kobiet posłała Keres wyczekujące spojrzenia.

– Na dziś jesteście wolni! Biegnijcie się przygotować! – krzyknęła, a kobiety oddaliły się truchtem, pisząc z podekscytowania, niczym nastolatki. Przypominały moje siostry, biegające po domu podczas gorączkowych przygotowań do balu.

– Są wojowniczkami, ale to wciąż kobiety – szepnęła Keres, widząc zaskoczenie wymalowane na mojej twarzy.

– Przygotować na co? – zapytałam w końcu, ponieważ najwidoczniej nikt nie dostrzegał mojego braku wiedzy o czymkolwiek w tym dziwnym świecie.

– Na obchody Trójnocy. – To Draven odpowiedział na moje pytanie, podając manierkę z wodą, którą przyjęłam z nieskrywaną wdzięcznością. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro