Rozdział 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Nie rozumiem – krzyknęłam, aby elfki znajdujące się za ścianą usłyszały mój głos.

Całą drogę powrotną towarzyszyło mi wyczerpanie, ale także zachwyt spowodowany widokiem tak wielu wojowniczek. Byłam tak zaabsorbowana ostatnimi przeżyciami, iż umknęła mi absurdalność sytuacji. Dlaczego w Oazie urządzane były obchody z okazji Krwawej Trójnocy, skoro była ona rocznicą najtragiczniejszych wydarzeń, jakie mogły spotkać te ziemie? To wtedy zabito Ithil, która zaślepiona żądzą zemsty sprowadziła ból, cierpienie i śmierć na tysiące istnień.

Na tarasie, przylegającym do przydzielonej mi komnaty, odnalazłam Izel. Jej ciemnofioletowa peleryna powiewała na wietrze, a ona, delektując się widokiem, popijała jasnoróżowy, musujący płyn z misternie zdobionego kieliszka. Keres została przywitana subtelnym pocałunkiem w policzek, a gdy szeptały między sobą, co jakiś czas zerkając w moją stronę, poczułam się co najmniej nieswojo.

Po kilku, trwających wieczność, chwilach szczupłe ramię elfki objęło mnie w pasie, a ja byłam niemal pewna, iż w białych oczach, pozbawionych tęczówek, dostrzegłam coś w rodzaju subtelnej sympatii. Kiwnęła głową, a dłoń, którą zabrała z mojej talii, pozostawiła za sobą całkowicie absurdalną, wyczuwalną pustkę. Przestąpiłam z nogi na nogę i zebrałam w sobie odwagę. Nie wiedzieć czemu, obecność wieszczki niezmiernie mnie stresowała.

– Chciałam ci podziękować – powiedziałam cicho, odbierając z dłoni Keres kieliszek. Zacisnęłam na nim palce i spojrzałam na czarnowłosą kobietę. W świetle popołudniowego Słońca ostre rysy jej twarzy zdawały się lekko łagodnieć, a czerń włosów połyskiwała granatowymi refleksami. Srebrne kolczyki, zdobiące jej uszy, lekko zadźwięczały, gdy przechyliła głowę, aby upić nieco płynu, po czym spojrzała na mnie, oczekując dalszej części wypowiedzi.

– Dagan wytłumaczył mi wszystko. Jak uparłaś się, aby przy mnie zostać, pomimo istniejącego ryzyka, abym nie obudziła się sama pośrodku lasu u boku obcego mężczyzny. Dlatego chciałam ci za to wszystko podziękować, za to jak się mną zaopiekowałaś, mimo że wcale nie musiałaś.

Jej puste, białe oczy wpatrywały się we mnie z taką intensywnością, jakby była w stanie dostrzec moją duszę i wszystkie najczarniejsze myśli w mojej głowie.

Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było.

Usłyszałam cichy śmiech Keres, ale nie śmiałam oderwać wzroku od oczu Izel. W końcu jej pomalowane na czarno usta wygięły się w delikatny uśmiech, odsłaniając śnieżnobiałe zęby.

– Już myślałam, że nigdy nie doczekam się podziękowania – odparła zaskakująco wesoło, a ja uświadomiłam sobie, iż po raz pierwszy słyszałam jej głos. Był nieco chłodny, ale jednocześnie kobiecy i delikatny, zwieńczony lekką chrypką. – Byłam nieco zawiedziona, kiedy pierwsze słowa, jakie zdołałaś wydukać były pytaniem o Dagana.

Keres znów zachichotała, dolewając sobie kolejną porcję musującej cieczy.

Zapragnęłam się wytłumaczyć, przeprosić, jeszcze raz podziękować, ale nagle zabrakło mi słów. Otworzyłam usta, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiednich wyrazów.

Izel wykonała coś, co zapewne byłoby przewróceniem oczami, gdyby posiadała tęczówki i źrenice. Ruch pustych białek był doprawdy przerażającym widokiem.

– Nie musisz się tłumaczyć. – Uniosła swoją szczupłą dłoń, a długie palce musnęły mój policzek. – Żadna kobieta nie powinna obudzić się przerażona, ranna i całkowicie zdana na los obcego mężczyzny, nawet jeśli jest nim Dagan. A teraz, na litość Matki, napij się w końcu i weź kąpiel. Nie wiem, do czego zmuszała cię ta ruda bestia, ale cuchniesz na kilometr.

W taki oto sposób znalazłam się w wannie, do której ktoś nalał gorącej wody, zmieszanej z suszonymi płatkami kwiatów, powoli siorbiąc najlepsze wino, jakiego kiedykolwiek próbowałam. Za ścianą Keres i Izel dyskutowały o strojach na dzisiejszy wieczór, co wydawało się być zaskakująco przyziemną rozmową, jak na tak niezwykłe kobiety. Chociaż musiałam przyznać, iż to w zasadzie Keres dyskutowała, a Izel odpowiadała jej raczej strzępkami znudzonych zdań.

Zsunęłam się po żeliwnej ściance wanny, pozwalając wodzie dosięgnąć moich ust. Woda koiła zmęczone mięśnie, a alkohol delikatnie przytępiał umysł, jednak nie na tyle, aby wygnać z niego wyrzuty sumienia.

Pozwalałam sobie na kąpiel z winem, zaraz miałam szykować się na dobrą zabawę – jak określił to Draven – a w tym czasie Eleanor mogła przeżywać katusze, tortury lub wydawać ze swoich idealnych ust ostatnie tchnienie.

Ostatnią myśl odgoniłam od siebie jak najszybciej.

Wiedziałabyś, gdyby umarła.

Więc dlaczego chłodny oddech śmierci na mojej szyi wciąż nieustannie mi towarzyszył?

Pomiędzy obwinianiem się a odganianiem mrocznych myśli, dotarła do mnie bezsensowność zbliżającej się uroczystości.

– Czego nie rozumiesz? – Keres stanęła w drzwiach, podsuwając mi kolejny, pełny kieliszek. Spojrzałam na niego, ale nie wyciągnęłam dłoni. Zamiast tego zakryłam nagie ciało rękami. Pomimo parującej wody i odległości pomiędzy nami, kobieta bez trudu mogła dostrzec każdy centymetr moich piersi. Do policzków napłynęła mi krew, a elfka jedynie przewróciła złotymi oczami.

– Świętujecie w najmroczniejszym czasie w roku, w rocznicę śmierci Ithil i tym samym w rocznicę rzucenia Klątwy. Nie wydaje mi się, aby były to zbyt wesołe wydarzenia.

Keres powoli kiwnęła głową, biorąc spory łyk alkoholu.

– Oczywiście, że obchodzimy rocznice śmierci Królowej. To ich... nasza Matka. Jest nierozerwalnie związana z tym Królestwem, tą ziemią, powietrzem, wodą i magią, które się tu znajdują. Jest ucieleśnieniem Nocy.

Fakt, iż zawahała się przed nazwaniem Ithil swoja Matką, utwierdził mnie w przekonaniu, że Keres nie pochodziła z Oazy. Pomiędzy wypowiadanymi przez nią słowami tańczył nieznany mi akcent, a jej ognista uroda, uszy w kształcie płomieni nie przypominały niczego, co kiedykolwiek widziałam. Czy w takim razie na Wyspie były także inne królestwa? Zmrużyłam oczy, zastanawiając się nad wszystkim, czego się dowiedziałam. A raczej nad wszystkim, czego nie wiedziałam.

– Co z niej za Matka, skoro skazała wszystkich na takie życie – skwitowałam krótko, a Keres westchnęła cicho, szukając wzrokiem Izel. Wieszczka przemknęła obok niej, aby usiąść na skraju wanny.

Najwyraźniej nie znali tam pojęcia prywatności.

– Znasz treść Klątwy, prawda? – Zapytała czarnowłosa, bawiąc się moimi włosami.

– Oczywiście.

– Jest tam mowa o synach Duende, prawda? Oczywiście, nie rozchodzi się o jego prawdziwych synów, lecz o cały jego lud, żyjący na tych ziemiach.

Kiwnęłam głową, dokładnie skupiając się na jej słowach. Klątwa była w zasadzie zlepkiem niezrozumiałych zdań, które znaczyć mogły dokładnie to, na co wskazywały, lub coś zupełnie odwrotnego.

– A Duende był prawowitym następcą tronu Słonecznych – dodała Keres, a ja powoli zaczynałam rozumieć, dokąd zmierzała ta dygresja. Poczułam suchość w ustach. Spojrzałam na kobiety, a one przytaknęły, dostrzegając zrozumienie w moich szeroko rozwartych oczach.

– Klątwa dotyczy ziemi, na której żyją Słoneczne elfy – wyszeptałam.

– Tak. A oni niczym tchórze otoczyli się tym zasranym Murem, którego powstanie pochłonęło tak wiele żyć. Nie wiem, nawet czy rozumieją, że Klątwa dotyczy ich. – Izel wzruszyła ramionami, ale mówiła dalej: – Tchórze, którzy nie robią nic, aby przełamać czar. Stracili jedynego honorowego członka rodu, kiedy Duende się od nich odwrócił.

Zdawało mi się, że zaczynałam rozumieć, jednak kolejne słowa znów wprawiły mnie w konsternację.

– Duende honorowy? Przecież to on ją zdradził, a następnie zabił. On także ponosi za to wszystko winę.

Keres zmarszczyła brwi, a Izel zacisnęła dłonie w pięści.

– Duende jej nie zabił. Zrobiłby wszystko, aby ją ochronić. Kochał ją z całego serca. Zrobił to Viltarin.

– Kto?

– Jego brat, którego Duende zabił w ramach zemsty. – Głos Izel był chłodny, a każde słowo zdawało się być najeżone igiełkami mrozu.

Całe ciepło znajdujące się w komnacie łaziebnej nagle uleciało. Woda stała się chłodna, a po moich plecach przebiegł dreszcz. Historia, którą opowiedziała Izel, nie zgadzała się z wersją, której słuchałam przez całe swoje życie. Skąd miałam wiedzieć, kto mówił prawdę, a kto jedynie wlewał kolejne kłamstwa do mojego umysłu?

A może wszyscy byli kłamcami?

Według słów Izel, Duende zabił własnego brata. Brata, który odebrał mu miłość. Jak można uczynić coś takiego własnej rodzinie?

Pomyślałam o Eleanor, o tym jak bardzo ją kochałam, jak bardzo pragnęłam ją odzyskać, zapewnić jej bezpieczeństwo. Cierpkie łzy napłynęły do moich oczu.

– Makabryczna historia, czyż nie? – westchnęła, wsuwając mokry kosmyk moich włosów za ucho. Kiwnęłam głową, niezdolna do odezwania się. Wiedziałam, że jeśli tylko pozwolę sobie na otwarcie ust, wydobędzie się z nich szloch, którego nie będę w stanie powstrzymać.

Tak bardzo za nią tęskniłam.

Tak bardzo się bałam.

Tak bardzo nie wiedziałam, co powinnam robić.

Wszystkie emocje, które cały czas od siebie odganiałam, które starałam się trzymać na wodzy, aby być silną, nagle zerwały wstrzymujące je więzy. Nie byłam pewna, czy miało to związek ze straszną historią o bratobójstwie, z alkoholem w moich żyłach czy może po prostu, z tym że miałam już dosyć.

Moim ciałem wstrząsnął nagły, bolesny wybuch płaczu. Niekontrolowane łzy płynęły po moich policzkach, a pierś rozrywał bolesny szloch. Zacisnęłam powieki i przyciągnęłam mokre kolana do brody. Delikatne dłonie głaskały moje włosy, lepiące się do ramion. W pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza, przerywana jedynie odgłosami mojej niespodziewanej histerii.

Każda łza była niczym niewielka ilość powietrza wpuszczona do moich płuc, jakbym zbyt długo wstrzymywała oddech, dusiła się od kilku dni. Potrzebowałam tego, a przestrzeń, jaką dały mi, te w zasadzie obce, kobiety była czymś, czego zupełnie nie spodziewałam się po przekroczeniu Muru. Zakładałam raczej, iż na każdym kroku każdy będzie próbował mnie zabić, a z mroku nieustannie wypełzać będą potwory.

Oczywiście, że przeklęta ziemia była przerażająca, ale ludzie i elfy żyjące na jej powierzchni zdawali się nie dopuścić zła do swoich serc.

Czy to oznaczało, iż wraz z Eleanor będziemy mogły tutaj żyć?

Cóż, w tamtym momencie nie byłam w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale w moim sercu zrodziła się niewielka nadzieja, iż czekająca mnie przyszłość niekoniecznie pochłonięta musi być przez mrok i cierpienie.

Gdy ból, orający moje płuca przy każdym oddechu, nieco ustąpił, a wodospad łez przypominał już raczej walczący z suszą strumyk, uniosłam powieki, a widok ścisnął moje już i tak obolałe serce.

Elfki klęczały na podłodze koło wanny, trzymając się za dłonie, a ich głowy spoczywały oparte o żelazne, zaokrąglone brzegi, emaliowane na złoto. Izel zwrócona była do mnie tyłem, ale na twarzy Keres, której lekko przymknięte oczy wpatrywały się w niemal całkowicie opróżniony kieliszek, dostrzegłam dwie, niewielkie łzy.

Rudowłosa spostrzegła mój wzrok utkwiony w jej policzku i niemal w tej samej sekundzie maska powróciła na jej twarz. Znów była silną, niewzruszoną wojowniczką. Wierzchem dłoni otarła wilgoć z twarzy, jednym haustem opróżniła szklane naczynie i cicho odchrząknęła, co wyrwało Izel z zamyślenia. A przynajmniej tak pomyślałam, gdy, dotychczas nieruchoma, wieszczka lekko drgnęła.

Keres lekko potrząsnęła zgrabnym ramieniem Izel, lecz ta pozostała nieruchoma. Dopiero kiedy silne palce wojowniczki zatopiły się w policzkach wieszczki, aby unieść jej twarz, dostrzegłam coś przerażającego.

Jej niegdyś śnieżnobiałe oczy jarzyły się delikatnym, niebieskawym światłem, a oko wytatuowane na czole zdawało się przewiercać mnie na wylot. Sapnęłam z przerażenia, odsuwając się od kobiety na tyle, ile umożliwiła mi niewielka wanna.

W zasadzie zdążyłam zapomnieć, iż byłam całkowicie naga.

Chciałam coś powiedzieć, lecz Keres przyłożyła palec do ust, nakazując mi ciszę.

Obserwowałyśmy Izel. Jej puste oczy zdawały się obracać wokół własnej osi, a z ust wydobywały się niemal nieme słowa.

Jedyne, które dane mi było zrozumieć, wywołały w moich wnętrznościach nerwowy skurcz.

Fillsa dahlua.

Te same słowa, którymi nazwała mnie przemieniona kobieta.

Te same słowa, którymi zwróciła się do mnie Eleanor we śnie.

Spojrzałam nerwowo na Keres, jej wzrok skupiony był na twarzy Izel, a gdy ta zamilkła i jej oczy powoli zaczęły przygasać, odnalazła moje spojrzenie.

– Co mówiła? – szepnęłam, bojąc się wydać głośniejszy dźwięk. Dookoła nas panowała niemal idealna, niczym niezakłócona cisza.

– Nie znam Mowy Mroku, a przynajmniej nie na tyle, aby zrozumieć cokolwiek z tego bełkotu. – Wzruszyła ramionami, powoli wstając i ciągnąc za sobą otępiałą Izel, zupełnie nieobecną. W komnacie było tylko piękne ciało, jej dusza znajdowała się w całkiem innej części wszechświata, albo może nawet jeszcze gdzieś dalej.

Wieszczka uniosła się na drżących nogach, ale w momencie, gdy jej twarz znalazła się na wysokości mojej, cała jej postać zamarła. Gwałtownym ruchem złapała mój nadgarstek, wbijając w skórę czarne paznokcie. Po moim ciele spłynęło kilka kropel szkarłatnej krwi.

Nie poczułam bólu. Nie poczułam nic poza przerażeniem, gdy jej oczy zaświeciły bolesnym blaskiem, a z obrysowanym ciemną szminką ust wydobyły się słowa, tym razem w doskonale znanym mi języku.

– Kobieta, którą kochasz, przyniesie śmierć.

Głos brzmiał znajomo, ale równocześnie był odległy, nieuchwytny, zwielokrotniony, jakby wypowiadały go na raz setki mężczyzn i kobiet.

Walcząc z szokiem i przerażeniem, przysnęłam się nieco bliżej.

– O czym ty mówisz? – zapytałam, a słowa wybrzmiały niemal bezgłośnie.

Ale wtedy wyraz otępienia, światło w białych oczach i uścisk na moim nadgarstku zniknęły.

Izel zamrugała kilkukrotnie, jakby próbując powrócić świadomością do komnaty łaziebnej. Spojrzała na moją bladą skórę pociętą przez ostre paznokcie.

– O Matko – szepnęła, a ja pierwszy raz ujrzałam tak mocne emocje wymalowane na jej twarzy. Jak dotąd najintensywniejszym grymasem był lekki, nieco ponury uśmiech.

– Nieważne – szepnęłam, zamykając jej smukłą dłoń pomiędzy moimi, pomarszczonymi od zbyt długiej kąpieli, palcami. – O czym mówiłaś? Jaka kobieta?

Zmarszczyła brwi, intensywnie myśląc nad odpowiedzią. Zapadła cisza, przerwana jedynie przez Keres, mamroczącą coś o zbyt małej ilości alkoholu. Wyszła z łazienki, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Dała nam przestrzeń na rozmowę, uznając, iż nie dotyczyła jej osoby.

– Nie wiem. Kiedy byłam w transie, wszystko wydawało się jasne i oczywiste, ale teraz sama nie wiem, co oznaczają wypowiedziane przeze mnie słowa.

Kiwnęłam głową, analizując jej wypowiedź.

– Czasem wizje są zbyt nieuchwytne, przykro mi.

Delikatnie ścisnęła moją dłoń, po czym podała mi ręcznik i opuściła pomieszczenie. Pozostałam w zimnej wodzie jeszcze przez chwilę, wpatrując się w swoje stopy.

Ostatnia, samotna łza spłynęła po moim policzku, po czym w końcu zakończyłam zdecydowanie zbyt długą i emocjonującą kąpiel. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro