Rozdział 46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciężkie ramię spoczywało na moim ciele, delikatnie przyciągając mnie do mężczyzny, podczas przemierzania wąskich korytarzy, wykutych w czarnej skale. Początkowo poznawałam drogę, którą rankiem prowadziła mnie Keres, teraz jednak znaleźliśmy się na całkowicie obcym mi terenie.

Zaklęłam w myślach, tracąc rachubę, podczas próby zapamiętania każdego z kolejnych rozwidleń. Na samym początku wędrówki uznałam, iż znajomość drogi powrotnej może być przydatna. Zwłaszcza jeśli na miejscu okaże się, iż czeka tam na mnie złość Księżycowego Króla. Z jakiegoś powodu kazał mnie pilnować, a Dagan, który sprowadził mnie do Oazy, został kilka chwil temu oskarżony o zdradę. Dodatkowo odmówił wytłumaczenia mi, czego dotyczyła kłótnia, mimo iż zarzut, który usłyszałam, wydawał się dosyć poważny.

Nie podobało mi się to. Nic mi się nie podobało. A teraz nie wiedziałam nawet, czy zdołam uciec, czy raczej zgubię się w sieci skalnych korytarzy, aż w końcu padnę z wycieńczenia i będę bezradnie czekać, aż odnajdzie mnie któryś z Księżycowych Elfów.

W ciężkim, mokrym powietrzu unosił się charakterystyczny, metaliczny zapach krwi, przepleciony czymś lżejszym, nieco egzotycznym, przywodzącym na myśl kadzidła, odpalane w mojej komnacie przed próbami medytacji, do której zmuszała mnie guwernantka. Nie byłam w tym najlepsza. Ale za to miałam inne talenty, nie można być we wszystkim dobrym, prawda?

Pomijając fakt, iż Eleanor była.

Jest. Eleanor jest.

Aby nie narażać się na kolejny napad płaczu, czym prędzej odgoniłam myśli krążące wokół mojej siostry. Zamiast tego skupiłam się na wędrówce oraz nasłuchiwaniu głosów i delikatnych dźwięków muzyki. Co krok stawały się nieco głośniejsze i wyraźniejsze.

Niski sufit, najeżony stalaktytami, przypominającymi srebrne igły, powoli zaczął się unosić, a skalne ściany rozszerzyły się, umożliwiając mi normalne oddychanie. Wcześniej wręcz czułam ich ciężar, napierający na moje ciało.

Dłoń Dagana opuściła moje ramię, a zanim zdążyłam zareagować, ostatnim co ujrzałam, był dobrze mi już znany, łobuzerski uśmiech. Zgasił świecę umieszczoną w kandelabrze, który niósł w wolnej ręce.

Zapadała całkowita ciemność, a moje serce zamarło.

Nigdy nie powinnaś była mu zaufać.

Czy tak właśnie umrę?

Z rąk elfa, którego najlepszy przyjaciel nazwał zdrajcą królestwa? Czy cała ta podróż, wszystko, co nas spotkało, od początku miało zakończyć się moją śmiercią? A może zdecydował o tym zaraz po moim zamachu na jego życie?

Miałoby to sens. Czysta i pierwotna zemsta. To tłumaczyłoby, dlaczego tak łatwo i szybko mi wybaczył.

Zacisnęłam pięści, przerażona sytuacją. Jak mogłam być tak lekkomyślna i nie zabrać ze sobą choćby zwykłego, kuchennego noża, którego używałam podczas spożywania posiłku?

Jesteś taka głupia.

Czy możliwe, że to właśnie dlatego Król przydzielił mi strażników? Aby ustrzec mnie przed śmiercią z rąk Dagana? Ale dlaczego w takim razie tak łatwo pozwolono mi się do niego udać bez jakiejkolwiek eskorty?

Zapewne potok moich myśli płynąłby dalej, gdyby nie ciepła dłoń na moich plecach i gorący oddech na policzku.

– Spokojnie, trzymam cię. Zaraz je zobaczysz, jak tylko twój wzrok przywyknie do mroku.

Jakże zaskoczyło mnie te kilka słów. Wciąż pozostałam spięta, ale rozglądnęłam się w poszukiwaniu tego, co miał na myśli.

Nie widziałam nic, jedynie nieprzeniknioną ciemność. A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki na ścianie tuż obok mojej twarzy nie zauważyłam żarzącego się delikatnym, srebrnym światłem punkcika.

Punkcik był minerałem, naturalną naroślą na skale.

Po chwili pojawił się kolejny, niewiele większy od poprzedniego. A obok niego kolejny, następny i wiele, wiele innych, aż w końcu skalne ściany i sufit przypominały rozgwieżdżone niebo. Delikatna, srebrna poświata wskazywała nam drogę.

Dagan wpatrywał się we mnie z tajemniczą, nieodgadnioną miną.

Poczułam szarpnięcie w żołądku, na myśl, iż tak szybko oskarżyłam go o tak okrutne zamiary.

– Wszystko w porządku? – zapytał, przenosząc wzrok na moje wciąż zaciśnięte pięści. Czy domyślił się moich obaw?

Czy twoje obawy, aby na pewno były bezpodstawne?

Kiwnęłam głową, podziwiając widok. Bałam się, że gdy tylko nasze spojrzenia się spotkają, będzie w stanie wyczytać wszystkie emocje szalejące w moim wnętrzu.

– Piękne.

– Kamień księżycowy. – Przytaknął, zgadzając się z moją opinią. – Jego złoża są w całej Oazie. Swego czasu, dawno temu, Królestwo Księżyca słynęło z biżuterii, ozdób, a nawet broni nim wysadzanej. Wszystko, co miało w sobie ten kamień, osiągało zawrotne ceny, ale nie tylko ze względu na jego piękno. Raczej brano pod uwagę jego właściwości.

Przesunął palcem po jednym z kryształów.

– Nigdy o nim nie słyszałam – szepnęłam, przyglądając się kamieniom. Wbrew temu, co pomyślałam w pierwszej chwili, wcale nie były srebrne. Raczej mleczne, lekko transparentne, zabarwione nutką granatu i zieleni. – Jakie właściwości?

– Głównie związane z intuicją i podążaniem za przeznaczeniem – odparł, chwytając moją dłoń. Wznowiliśmy marsz.

– Wierzysz w przeznaczenie? – zapytałam, zanim zdałam sobie sprawę z niedorzeczności tego pytania. Taki wojownik, jak Dagan, zapewne miał wystarczająco dużo przyziemnych obowiązków i spraw, aby w ogóle rozmyślać o tak odległych i abstrakcyjnych tematach.

– Oczywiście – odpowiedział tak szybko, że w pierwszej chwili byłam przekonana, iż zaprzeczył. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, jakie słowo opuściło jego usta, a on, widząc moją zaskoczoną minę, zapytał: – Ty nie?

Pytanie, mimo iż w zasadzie całkowicie niewinne, wywołało w moim sercu bolesny ucisk. Pomyślałam o moim bracie, którego nie uratowałam, pomimo ostrzegającego mnie głosu. O Eleanor, dla której byłam jedyną nadzieją. O tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. O elfce, która błagała mnie o zakończenie jej cierpienia. O moim ojcu, który był winowajcą tego, co ją spotkało. O kłamstwach, którymi mnie karmiono – teraz, lub przez całe moje życie, bowiem wszystko, czego dowiadywałam się poza Murem, przeczyło wszelkim informacjom, na których budowałam swoje dotychczasowe jestestwo.

Jeśli przeznaczenie istniało, było bezwzględną, krwiożerczą bestią, a ja wolałam wierzyć, iż nie kieruje ona każdym moim krokiem.

– Nie – odparłam krótko, może nieco zbyt szybko, ale ta mroczna część mojej duszy nie była czymś, czym pragnęłam się podzielić. Jeszcze nie teraz, nie z nim.

Zmrużył lekko oczy, lecz nie odpowiedział, jakby zastanawiając się nad czymś. Dalszej wędrówce nie towarzyszyła już żadna rozmowa, ale jego kciuk, rysujący wzorki na moim nadgarstku, zdawał się być cichym, niemym przypomnieniem o obecności mężczyzny.

Śliska, wilgotna nawierzchnia ustąpiła miejsca równie śliskim, nieco zbyt stromym schodom, wyrzeźbionym w skale, których bieg rozszerzał się wraz z każdym następnym stopniem.

Stopnie zaprowadziły nas do olbrzymiej groty, wypełnionej aż po brzegi karmazynową masą zgromadzonych w niej elfów i ludzi. Wszyscy ubrani byli w szaty w tym samym kolorze. Wyglądali niczym wojownicy po bitwie, których odzienie przesiąkło posoką, ich własną oraz zabitych wrogów. Zdusiłam napływające do gardła mdłości, wywołane tą makabryczną sceną odegraną w moim umyśle oraz metalicznym zapachem unoszącym się w powietrzu. Wiatr, który delikatnie muskał moją twarz, świadczył o tym, iż niedaleko znajdowała się otwarta przestrzeń, a ja całą sobą zapragnęłam się w niej znaleźć, odetchnąć czystym, zimnym powietrzem.

Zamiast tego wkroczyliśmy w tłum, a ja z zaskoczeniem odnotowałam fakt, iż moja dłoń była samotna. Nie otulała jej już pokryta bliznami ręka Dagana, który pewnym krokiem szedł przede mną, torując mi drogę pomiędzy zgromadzonymi. Każdy, kto go zauważył, co było nieco trudne, biorąc pod uwagę liczbę osób dookoła, ustępował mu z drogi. Naciągnęłam kaptur na głowę, próbując w ten sposób odciąć się od otaczającego mnie tłumu. Pomogło, ale tylko trochę. Wciąż czułam się spięta, jak zawsze wśród tylu osób.

Z ulgą odnotowałam fakt, iż tłum rzedł wraz z każdym krokiem, który przybliżał nas do jednej ze ścian groty. Słabe światło świec pozwoliło mi dostrzec, iż była ona pokryta płaskorzeźbami. Pod jedną z nich dostrzegłam znajomą twarz, która przybrała grymas, prawie że przypominający uśmiech.

– Już myślałam, że nie przyjdziecie. – Izel musiała krzyczeć, aby jej głos przebił się przez muzykę i gwar. Stała w otoczeniu kilku kobiet, do których po chwili dołączyła Keres. Niosła dwa kieliszki napełnione ciemnym płynem, a ja nie miałam wątpliwości, iż była to kolejna porcja alkoholu tego wieczoru. Podała mi jeden, a drugi wypiła jednym haustem. Kobieta stojąca obok, o brązowych, sarnich oczach, skomentowała to jedynie głośnym westchnieniem.

– Mogę cię z nimi na chwilę zostawić? – mruknął Dagan, a bliskość jego ust przy moich uchu wprawiła moje dłonie w lekkie drżenie: – Obiecuję, akurat one nie gryzą.

Akurat one?

Roześmiał się na widok mojej miny, mrugnął łobuzersko, po czym szeptem obiecał rychły powrót i zniknął pomiędzy lasem głów.

Szczupłe dłonie Izel oplotły moje ramię, dodając mi nieco animuszu, jakby widziała po mnie, jak bardzo nie znosiłam tłumów. Zebrałam w sobie pewność siebie, aby obrócić się i poznać pozostałe kobiety, jednak moim oczom ukazała się jedynie rudowłosa wojowniczka. Cała reszta ulotniła się, niczym zjawy. Szybko ułożyłam usta w uśmiechu, aby zakryć lekkie rozczarowanie, które na sekundę odmalowało się na mojej twarzy.

Keres zsunęła kaptur z mojej głowy, z uśmiechem obserwując moją twarz.

– Nie powinnaś się zakrywać.

Kiwnęłam głową, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Nie przywykłam do komplementów. Zamiast tego przeniosłam swój wzrok na płaskorzeźbę zdobiąca ścianę. Spojrzenie Izel powędrowało za moim.

Relief przedstawiał piękną kobietę, wpatrzoną w rozgwieżdżone niebo. Kamień, z którego została wyrzeźbiona jej sylwetka zdawał się być ciemniejszy niż otaczająca go skała. Jej lico przepełniał wręcz wyczuwalny smutek i samotność, co podkreślała łza płynąca po jej policzku. Łza z kamienia księżycowego, który nawet tutaj, w otoczeniu rozpalonych świec, żarzył się delikatnym, srebrnym blaskiem. Dotknęłam jej sylwetki opuszkami palców. Kamień był chłodny, dużo chłodniejszy, niż można się było tego spodziewać.

– To Noc – szepnęła wieszczka, a kiedy dostrzegła nieme pytanie wymalowane na mojej twarzy, dodała: – No tak, ty przecież nie znasz tej historii, prawda?

Zaprzeczyłam, nieustannie wpatrując się w płaskorzeźbę.

– Na samym początku nie było nic, oprócz nieprzeniknionego Mroku, którego jedyną mieszkanką była ona – Noc. Żyła tak przez tysiące lat, a jej jedynymi towarzyszkami były gwiazdy na nieboskłonie oraz zmienna, naprzemiennie znikająca i pojawiająca się tarcza Księżyca. Samotność niczym żywy byt oplatała jej ciało, myśli i umysł, aż dotarła do samej duszy. Ale Noc była potężna, dużo potężniejsza niż sama przypuszczała. Gdy znalazła się na skraju rozpaczy i szaleństwa zwróciła się do Księżyca. Ich magia i kotłujące się energie stworzyły nowe byty – Księżycowych. Bóstwa zrodzone z blasku Księżyca. Na ich czele stanęła sama Noc – najpotężniejsza w całym wszechświecie.

Wieszczka delikatne ścisnęła mój łokieć, prowadząc nas do następnego reliefu. Przedstawiał nagie ciało kobiety, wtulone w sierp Księżyca na tle nieba, oprószonego mieniącymi się gwiazdami. Na kolejnym dostrzegałam Noc z ciężką, nieproporcjonalnie dużą koroną na głowie. Dookoła kobiety stał tłum lśniących postaci.

– Mijały kolejne tysiąclecia, życie Księżycowych Istot zaczęło przeplatać się z ludźmi, najpierw niewinnie, lecz po czasie więzi zacieśniły się. Pojawiło się pożądanie, czułość, a na samym końcu przyszła miłość. Owocami ich związków były pierwsze istoty stanowiące mieszankę człowieczeństwa i czystej magii – Księżycowe Elfy. Bóstwa widziały, że ludzka natura ich partnerów i dzieci łaknie tego, co daje im ogień – ciepło, światła. Zapragnęli dać im go więcej, uczynić ich życie lepszym.

Tłum zdawał się rzednąć a głosy oddalać, jednak nagle wszystko dookoła nie miało żadnego znaczenia. Byłam zbyt zafascynowana. Słuchałam opowieści z zapartym tchem, podziwiając kolejne rzeźby. Następna ukazywała Noc, która wyciągała otwartą dłoń ku swoim poddanym. Na jej szczupłej, niemal niematerialnej, rozwianej niczym dym ręce leżał odłamek kamienia księżycowego.

– Królowa wysłuchała próśb swoich poddanych, bo przecież kochała ich całym swoim sercem. Pragnęła dla nich wszystkiego, co najlepsze. Oddała im cząstkę siebie.

Śniade opuszki Izel przesunęły się powoli wzdłuż inskrypcji wyrytej w ciemnym, poprzecinanym jasnymi żyłkami kamieniu.

– Światło rozświetla Mrok, ale to on jest wszystkim, co nas otacza. – Wieszczka przetłumaczyła napis, abym także mogła go zrozumieć. Delikatny, nieśmiały dreszcz wspiął się po moich plecach. – Ta cząstka jej magii pozwoliła Księżycowym i ludziom stworzyć nowego boga – Dzień. Nieboskłon podzielił się na dwie części, na nowej zabłysło Słońce. Tak powstali Słoneczni – wzdrygnęła się nieco, wypowiadając ostatnie słowo. Przepełnione było niemal namacalną nienawiścią. – Ludzie ich pokochali. Dawali im wszystko, czego każdy człowiek podświadomie pragnie – światło, ciepło, doskonała widoczność, dająca poczucie bezpieczeństwa.

Wykuta w skale sylwetka mężczyzny zdawała się być nieco jaśniejsza niż pozostała część reliefu. Emanowało z niej delikatne ciepło, zachęcające moją zmarzniętą skórę do przesunięcia się nieco bliżej.

Nie zrobiłam tego.

– Początkowa harmonia i zgoda panująca pomiędzy Nocą a Dniem zamieniła się w spory, kłótnie i nienawiść. Nie potrafili się porozumieć. Dzień uważał się za lepszego, ważniejszego, nieustannie walczyli miejsce na nieboskłonie. W ciągu roku mamy tylko dwie daty, w których dzień i noc trwają tak samo długo. To chyba dosyć dobrze obrazuje, jak zaciekła walka to była. W końcu nastąpił rozłam. Powstały dwa Królestwa.

Kolejna płaskorzeźba była sceną walki. Ścierały się w niej dwie ogromne masy istot. Z reliefu emanował ból, sączył się ze skały, oplatał moje ciało. Byłam niemal pewna, że przez ułamek sekundy w mojej głowie rozległa się wrzawa wojny, spleciona z bolesnych okrzyków śmierci.

– W końcu, po setek lat ciągłej wojny, bogowie się zmęczyli, a może po prostu znużyła ich nieustanna rywalizacja. Noc i Dzień odeszli, zostawiając królestwa samym sobie. Pomogło, a przynajmniej na chwilę. Większość społeczeństwa stanowiły elfy, po pierwotnych potężnych bóstwach pozostały nieliczne jednostki. Pomiędzy królestwami zapanował kruchy pokój. Na tronie Księżycowego Królestwa zasiadła jedna z nielicznych Księżycowych Istot, wybrana przez Noc. Na Słonecznym tronie – Słoneczny, wskazany przez Dzień. Pierwiastek żeński i męski, dwie strony tej samej monety, które powinny się uzupełniać, żyć w zgodzie i harmonii. Dalszą część tej historii już znasz. Przepełniona jest krwią. Ostatnią następczynią Nocy była Ithil, która była naszą nadzieją na pokój. Potomek Słonecznego, Duende, zakochał się w niej, a ten związek był ogromną szansą na pokój. Ithil gotowa była zrezygnować z prawdziwej miłości, aby móc nam to zagwarantować.

Ale zginęła.

Niewypowiedziane słowa zawisły w gęstym, przepełnionym wonią kadzideł, powietrzu.

– Skoro Księżycowe Królestwo stanowiło pierwiastek żeński to dlaczego obecnie rządzi nim Król?

Coś mi umykało. Jakiś ważny element tej historii zagubił się gdzieś w mojej podświadomości, nie pozwalając do siebie dotrzeć. Odpychał mnie, ale ja wiedziałam, że gdzieś tam był. Po prostu musiałam się bardziej skupić, zanurzyć głębiej w swoją duszę.

– Noc pozostawiła jasne wskazówki. Jeśli linia Księżycowych wygaśnie, a władca nie przekaże korony następcy, tron ma objąć osoba, którą wybierze lud. I tak też się stało. Płeć nie ma tu żadnego znaczenia. Zresztą już wcześniej, przed Ithil, Królestwem rządzili mężczyźni.

– I kto nim został po jej śmierci?

Izel wymieniła szybkie spojrzenie z Keres, jakby szukając przyzwolenia na udzielenie mi odpowiedzi. Rudowłosa przez cały ten czas nam towarzyszyła, słuchając opowieści równie uważnie co ja. Subtelnie kiwnęła głową.

– Duende.

Całe moje życie uczyłam się, iż wszystko, co zrobił Duende, wynikało z jego miłości do Królestwa Słońca i swojego ludu. Każda z czytanych przeze mnie ksiąg twierdziła, iż to on zasiadł na Słonecznym Tronie po zakończeniu wojny. Zabił Ithil, aby wyswobodzić swoich poddanych z niewoli, aby pozwolić elfom żyć z ludźmi – dokładnie tak, jak tego pragnęli. Cała wina za obecny stan rzeczy zawsze była zrzucana na Księżycową Królową i ludzi, którzy odwrócili się od Słonecznych. Ale wszystko to, co widziałam i słyszałam poza Murem, było całkowitym przeciwieństwem każdej lekcji, każdej strony ksiąg, które kazały czytać nam guwernantki. Żyłam w kłamstwie.

Lub teraz mnie nim karmiono.

Opowieść przedstawiona przez Izel, oraz to, co Keres powiedziała mi w ciągu dnia – o miłości Duende, o Viltarinie. Słowa Dagana o dążeniu Księżycowych do pokoju. Fakt, iż w otaczający mnie tłum stanowił mieszankę ludzi i elfów.

To wszystko stawiało Słonecznych w roli oprawców.

Ale oni to samo mówili o Księżycowych. Jedyną różnicą był fakt, iż przez całe swoje życie opierałam wszystko na słowach. Tutaj miałam dowody.

Przed oczyma miałam zwykłych śmiertelników świętujących z elfami. Widziałam godło Edanii na pelerynach elfów, którzy porwali niewinnych, torturowali ich, zabijali. Byłam świadkiem losu, jaki mój ojciec zgotował elfom. Elfom, których jedynym przewinieniem była próba ucieczki z Królestwa.

Nic nie miało sensu.

Nieprawda. Dopiero teraz wszystko go nabrało.

Spojrzałam na dwie zatroskane pary oczu. Rozejrzałam się powoli. Dostrzegłam elfa, z uwielbieniem wpatrującego się w roześmianą, ludzką kobietę. Grupkę śmiejących się osób, będącą mieszanką ludzi i elfów. Dwie przyjaciółki szepczące coś pomiędzy sobą, z których tylko jedna miała elfie uszy.

Gdyby wszystko, co mówiono mi w Edanii, było prawdą, to miejsce dawno zmieniłoby się w pole krwawej jatki.

Powoli wypuściłam powietrze.

– Ale Duende od setek lat nie żyje, prawda? Kto teraz jest królem?

Znów wymieniły spojrzenia. Bardziej zaniepokojone niż przed chwilą.

– Może zacznijmy od tego, że wśród nas wciąż są elfy, które pamiętają tamte wydarzenia, które nie zginęły w wojnie. Takie, w których płynie nieco czystsza krew, wydłuża ich uszy, ale także życia.

Elfy Przedwiecznej Krwi. Grupa, do której aspirował Thalien, szczycąc się urodą i kształtem swoich uszu, ale także moich sióstr. Nieświadomie dotknęłam swojej małżowiny usznej.

Czy to możliwe, że on także żył tak długo?

Czy ktoś kiedykolwiek mi powiedział, że to niemożliwe, czy był to tylko wysnuty przeze mnie wniosek?

– Do czego zmierzasz? – zapytałam.

Tłum dookoła nas niemal całkowicie zniknął, pozostawiając za sobą jedynie upojone alkoholem pary, szukające odrobiny prywatności. Zupełnie nie pasowało to do uroczystości na cześć śmierci Królowej.

Izel i Keres rozejrzały się szybko, jakby szukając czegoś konkretnego. Lub kogoś. Czyżby Króla?

– Na tronie zasiada jego syn. – W końcu Izel udzieliła odpowiedzi. Zaraz pośpieszyła z wyjaśnieniem, zapewne po zobaczeniu mojej zaskoczonej miny: – Przybrany, ale syn. Duende wskazał go przed swoją śmiercią, a chłopiec został zaakceptowany przez poddanych, przeszedł także Próbę.

Słowa zdawały się bezwiednie przepływać przez mój umysł, nie docierało do mnie ich znaczenie.

Syn Duende.

Zaraz zobaczę syna Duende.

Czym innym było słuchanie tych odległych o setki lat opowieści, a czym innym spotkanie twarzą w twarz z Księżycowym Królem. Z synem elfa, o którym uczyłam się już jako mała dziewczynka.

Z historii opowiedzianej przez Izel wynikało, iż Duende wyrzekł się Słonecznej Korony, swoich poddanych, poświęcił wszystko i jeszcze więcej. A teraz ja, córka Thaliena, doradcy Króla Edanii, bezczelnie wkroczyłam w sam środek uroczystości na cześć Ithil.

Z Daganem, który kilka chwil temu został nazwany zdrajcą.

Chyba zapomniałam, jak się oddycha. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro