Rozdział 55

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odniosłam wrażenie, że w ciągu ostatnich dni wyczerpałam życiowy zapas tracenia przytomności i budzenia się w zupełnie innym miejscu, niż to, które zapamiętałam jako ostatnie. Musiałam jednak przyznać, iż byłam za to niezmiernie wdzięczna. Miło było poczuć pod plecami miękkość materaca i wielu warstw jedwabiu, zamiast twardości podłogi, która towarzyszyła mi przed zanurkowaniem w mroku.

Wynurzyłam się z objęć snu już jakiś czas temu, ale wciąż pozostawałam nieruchoma, próbując ukryć się przed światem za zamkniętymi powiekami. Potrzebowałam kilku chwil, aby wszystkie bodźce i wspomnienia dopasowały się do przeznaczonych dla nich miejsc. Delikatne mrowienie, które zajęło miejsce promieniującego bólu, zdawało się być zdecydowanie nie na miejscu, jakby źle odczytało miejsce na bilecie.

Moje ciało było nieco zbyt ciężkie, lekko ospałe, zaskoczone sytuacją, w której się znaleźliśmy. Jedynym dźwiękiem, przedzierającym się przez ciszę, były rytmiczne, szybkie uderzenia w podłogę, dobiegające z drugiego końca pomieszczenia. Ktoś zataczał tam nerwowe kręgi, raz za razem zawracając po dotarciu do przeciwległej ściany.

Przebłysk świadomości i wspomnień z ostatnich, zapamiętanych przeze mnie chwil, przyniósł mi myśl, iż zapewne ta osoba miała jakieś informacje o Daganie.

Jakaś część mnie nie chciała otworzyć oczu, obudzić się i usłyszeć tych wieści. Bałam się, iż będą one oskarżeniem o zabicie samego króla, a podejrzewałam, że próby wytłumaczenia, iż sam tego chciał, zakończyłyby się sznurem na mojej szyi.

Zaczerpnęłam powietrza, a moje powieki rozpoczęły powolną wspinaczkę ku górze. Nie zdążyły jeszcze dotrzeć do celu swojej wędrówki, a osoba gorączkowo spacerująca po komnacie doskoczyła do mojego łoża. Szorstkie palce oplotły moją dłoń, a szafirowe oczy wybiegły na spotkanie moim zaspanym źrenicom, nieco zaskoczonym ogromem światła, wpadającego do pomieszczenia.

Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, czy właśnie w tym momencie postradałam resztkę zmysłów.

Na krawędzi łóżka siedział Dagan.

Gdyby nie sztywne od brudu, krwi i innych wydzielin ubranie, uznałabym, iż przespałam co najmniej kilka dni. Jednak promienie Słońca, wpadające przez ogromne przeszklenie, uparcie twierdziły, że był dopiero ranek, co oznaczało, iż mój sen nie mógł trwać więcej niż kilka godzin.

Tymczasem jego przystojna twarz na powrót przybrała zdrowy odcień, blizna ponownie była jedynie srebrzystą linią, która zdawała się bardziej ozdabiać, niż szpecić jego oblicze. Jedyną pamiątką po nocy była niedawno zasklepiona szrama na wysokości jego serca. Nie tak powinna wyglądać śmiertelna rana, zadana zaledwie kilka godzin wcześniej.

– Jak się czujesz? – zapytał, nim zdołałam ubrać swoje liczne pytania i wątpliwości w słowa.

– Ja? To ty jeszcze kilka godzin leżałeś nieprzytomny ze sztyletem wbitym prosto w serce! – Uniosłam się na łokciach, pragnąc lepiej przyjrzeć się mężczyźnie. Moja obolała głowa zareagowała natychmiast, zapraszając mózg do szalonych piruetów.

– Przecież obiecałem, że nic mi nie będzie. – Wzruszył ramionami, unosząc moją dłoń do ust, aby złożyć na niej delikatny pocałunek. Dotknięcie jego warg było niczym muśnięcie skrzydłami motyla. – A ja, moja droga, zawsze dotrzymuję obietnic.

Uznałam, że nie ufam swoim własnym oczom. Wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku, wygrzebałam się spomiędzy fałd kołdry i ignorując wszelkie sprzeciwy swojego ciała, dotknęłam zasklepionej rany na jego klatce.

Dagan naprawdę przeżył i zupełnie nic mu nie dolegało.

Jakaś część mnie, ta, która była przekonana, że tym razem zabiłam Księżycowego Króla, pękła, a po moich policzkach po raz kolejny popłynęły łzy.

– Chyba jednak liczyłaś na moją śmierć? – Zaśmiał się gardłowo, ścierając jedną ze słonych kropli.

– Jak to możliwe? – Wciąż muskałam zaczerwieniony, delikatny fragment skóry, który jawnie przeczył wszystkiemu, co się wydarzyło.

– Zdradzę ci tajemnice, ale będziesz musiała obiecać, że nie będziesz próbowała mnie zabić kolejny raz – mruknął, unosząc moją brodę. Posłusznie spojrzałam w jego oczy. Tańczyły w nich srebrne iskierki. Gwiazdy na nocnym, mrocznym niebie.

Obiecałam, nie wiedząc, czy byłam szczęśliwa, przerażona czy może zaciekawiona.

– Kojarzysz tę naszą niezręczną rozmowę, kiedy tak bezwstydnie wypytywałaś o mój wiek? – Kiwnęłam głową. – Przez te setki lat trochę się pozmieniało. Elfia krew wymieszana z ludzką upodobniła was, młode elfy, do ludzi. – Mówiąc, cały czas patrzył prosto w moje oczy, starając się odczytać emocje wypływające na moją twarz. – Jest tylko jeden sposób, aby zabić kogoś takiego jak ja, i nie jest nim zatruty sztylet. Gdyby nie ty, trucizna mogłaby wyrządzić nieodwracalne krzywdy w moim ciele i umyśle, osłabiłaby mnie w każdy możliwy sposób, ale nie doprowadziłaby do mojej śmierci.

A ja myślałam, że on umierał w moich ramionach! Byłam taka przerażona. Zapewne wytknęłabym mu fakt, iż powinien poinformować mnie o tym wcześniej, jednak szalejąca ciekawość niemal wypalała moje trzewia.

– Więc jak można cię zabić?

Dźwięk jego śmiechu rozlał się przyjemnym ciepłem po całym moim ciele.

– Strasznie niezdrowa ta twoja obsesja na punkcie mojej śmierci, wiesz? –Wywróciłam oczami, dając mu do zrozumienia, iż nadal czekałam na odpowiedź. – Cóż, dekapitacja to jedyny znany mi sposób.

Jakieś puzzle w mojej głowie, które dotychczas nieświadomie układałam, wskoczyły na swoje miejsce. Obraz wciąż pozostawał zamazany, ale przynajmniej jedna informacja zdawała się pasować, nagle nabierając nowego znaczenia.

– To dlatego zawsze zabijasz przez odcięcie... głowy?

Na wspomnienie mokrego uderzenia po moim kręgosłupie przebiegło kilka nieprzyjemnych dreszczy.

Powoli pokiwał głową, jakby dobierając w głowie odpowiednie słowa.

– Tak – powiedział niemal szeptem. – Wtedy nie muszę się zastanawiać z kim mam do czynienia. Po prostu mam pewność, że... sprawa została zakończona.

Zamilkłam, analizując jego słowa.

– Więc powiesz mi, w końcu, jak się czujesz?

Nieco speszona poważnym spojrzeniem oderwałam dłoń od jego torsu, ponownie opadając na miękkie jedwabne poduszki. Czułam się zaskakująco dobrze. Co prawda moje ciało zdawało się być nieco zmęczone, ale prędzej porównałabym to do stanu po całodniowej wycieczce poza dworem, niż po walce, w której odniosłam całkiem poważne obrażenie.

– Całkiem dobrze, co prawdę mówiąc, jest nieco dziwne.

Miękkie usta, okolone ciemnym zarostem, ułożyły się w uśmiech.

– Świetnie to słyszeć. – Uciekł wzrokiem, przeczesując zmierzwione włosy palcami. – Musiałem założyć szwy. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe. – Na ułamek sekundy jego spojrzenie znów mnie odnalazło, lecz po chwili pognało dalej. – Obawiam się, że może zostać blizna. – Westchnął. – Kolejna. Przepraszam.

Pomyślałam o czerwonych, wypukłych liniach, które towarzyszyły mi od felernej nocy, kiedy to uratował mnie z objęć Mgły. Chciałabym powiedzieć, że zupełnie mi nie przeszkadzały, że nie byłam na tyle płytka, aby przejmować się bliznami szpecącymi mój brzuch. Niestety, nie byłaby to prawda.

W jakiś dziwny sposób blizny na moim ciele wydawały mi się okropne, ale te, które znaczyły jego ciało, stanowiły dla mnie ozdobę jego osoby.

– W porządku – skłamałam, wzruszając ramionami. Nie musiał wiedzieć, iż coś tak błahego stanowiło dla mnie problem, a już na pewno nie musiał mnie za to przepraszać. Zapewne po raz kolejny uratował mi życie. Kilka blizn w tą czy w tamtą zdawało się być przy tym niczym. - Zabiliśmy wszystkich, prawda? Haldira też?

Mrok nieco przysłonił granat tęczówek Dagana, a jego szczęka spięła się w charakterystyczny sposób. Odsunął się, co nie umknęło mojej uwadze, mimo iż różnicę stanowiły zaledwie milimetry.

– Nie odstępowałem cię na krok, ale Draven twierdzi, że nie znalazł go wśród ciał. – Ulga oblała moje trzewia. – Ale podejrzewamy, że brał udział w zasadzce. Wiem, że wiele dla ciebie znaczy, ale nie powinnaś wykluczać opcji, że jego rola w tym wszystkim jest dużo ważniejsza, niż nam się początkowo wydawało. – Ulga, niczym gość, który pomylił drzwi, wycofała się i odleciała, pozostawiając za sobą nieprzyjemny chłód.

– Wątpię... – mruknęłam.

Nie powinnaś.

Przewróciłam oczami, ignorując bezczelny głosik, na co brwi Dagana zareagowały wędrówką w górę czoła. Machnęłam dłonią, aby się tym nie przejmował. To nie była najlepsza chwila, na informowanie go, iż od kilkunastu lat toczyłam wewnętrzny monolog z czymś w mojej głowie. Nie wiem, czy jakakolwiek chwila byłaby na to odpowiednia. Może umrę, zabierając ze sobą tę tajemnicę. Tak byłoby najlepiej.

– Luno... – zaczął, na powrót zaglądając w moje oczy, jakby był w stanie przejrzeć każdą z moich myśli. – Pomijając temat Haldira, zastanawiam się, w jaki sposób udało ci się dostrzec cokolwiek w mroku panującym w tunelach?

A tobie?

– Ale ja wcale nic nie widziałam.

Pytanie wymalowało się na jego obliczu. Zaczynałam dostrzegać na jego twarzy coraz liczniejsze oznaki zmęczenia.

– Kiedy powiedziałeś, że oni też mnie nie widzą, przypomniałeś mi, że przecież zawsze chowałam się w mroku – zaczęłam, znów wzruszając ramionami. Towarzyszyła mi niepewność co do sensu wymawianych przeze mnie słów. – Chowałam się w nim na balach, przyjęciach i podczas ucieczek z dworu. Pomyślałam, że to w sumie całkiem podobna sytuacja, że znów może być moim schronieniem, przyjacielem. A skoro i tak nic nie widziałam, to zamknęłam oczy i zaufałam pozostałym zmysłom. – Spuściłam wzrok, nie chcąc widzieć zdumienia, które zagościło na twarzy króla. – Nie wiem, czy ma to sens, ale jak widać, podziałało.

– Mrok przyjacielem?

– Tak jak mówię, nie wiem, czy cokolwiek z tego ma sens.

Poprawił się, jak gdyby miękki materac i liczne warstwy jedwabiu nagle stały się niewygodne.

– Myślę, że ma. Naprawdę. W zasadzie to...

– Daganie! Ona powinna teraz spać! – Drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, a ja pomyślałam o biednej ścianie, na której na pewno zostanie ślad po mosiężnej, ozdobnej gałce.

Izel wkroczyła do pomieszczenia niczym wichura, niosąc w rękach srebrną tacę, zastawioną naczyniami. Wiły się nad nimi kłęby miękkiej pary. Zapach jedzenia obudził mój żołądek, nagle domagający się posiłku.

W otwartych wrotach pojawiły się też inne, znajome twarze, patrzące na mnie z niepokojem. Uśmiechnęłam się słabo do Keres i Dravena, za którego plecami, z lekkim zaskoczeniem, dostrzegłam zaciekawione, jasne oczy Khalila.

– Po co przyniosłaś jej jedzenie, i to tak ogromne ilości, skoro powinna spać? – zapytał Dagan, wytrzymując poirytowane spojrzenie wieszczki.

– Nie wymądrzaj się, królu. – Uniosła jedną z łyżek, po czym pacnęła go prosto w czoło. Nie mogłam pohamować śmiechu. Wciąż zaskakiwało mnie, jak płynnie zmieniali role, raz będąc przyjaciółmi, a po chwili znów królem i podwładnymi. Wszystko wskazywało na to, że te nieustanne zmiany wcale nie szkodziły ich relacji. – Nie wszystko jest dla niej, ja też jestem głodna, a nasza ranna towarzyszka na pewno będzie wdzięczna za moje cudowne towarzystwo, prawda? – Spojrzała w moją stronę, a jej usta wygięły się w coś, co prawie wyglądało jak szeroki uśmiech. Jakże inna była od osoby, która opiekowała się mną w domu Dagana.

– Oczywiście – przytaknęłam, rumieniąc się nieco, gdy mój żołądek przypomniał o sobie, wydając głośne dźwięki.

– Widzisz, nawet jej brzuch cię wygania. – Izel spojrzała na Dravena, a następnie wskazała na szklany stolik. Mężczyzna wywrócił oczami, ale w kilku krokach przeszedł przez komnatę, po czym przestawił mebel bliżej łóżka.

– Dzień dobry – mruknął z uśmiechem, gdy znalazł się blisko mnie. – Jak się czujesz?

– Zaskakująco dobrze.

– Świetnie. – Uśmiechnął się szeroko. – Będziesz mi musiała wybaczyć, ale muszę porwać ze sobą króla.

– Wykluczone. – Dagan zachmurzył się, ale nie był to ten władczy ton, którym jeszcze wczoraj wydawał rozkazy.

– To naprawdę szlachetne z twojej strony, że tak troszczysz się o swojego gościa, ale pamiętasz może o czymś takim jak obowiązki króla wobec królestwa? Albo o wczorajszym napadzie? Albo o wszystkim innym? – odparł Draven, oplatając swojego władcę ramieniem. Gdy ten zmierzył go wzrokiem, Draven wybuchnął śmiechem. – Musisz jeszcze poćwiczyć to groźne spojrzenie, ale przysięgam, prawie się wystraszyłem. Straszne, prawda Khal?

– Aż mam ciarki – odparł elf, opierając się o futrynę.

Dagan wymamrotał coś pod nosem, ale w jego oczach tańczyło wiele pozytywnych uczuć. Ten widok ścisnął moim sercem, w którym zrodziła się nadzieja, że może to jak cudownie mnie traktowali, było zaproszeniem, abym dołączyła do tej przyjaźni. Ta myśl przypomniała o Eleanor i wszystkich jej bliskich, którzy zostali w Edanii.

Jeszcze tylko jeden dzień. Wytrzymaj siostrzyczko.

– Zaraz do was dołączę, ale dajcie nam jeszcze kilka minut. – Król zdawał się dostrzegać moją rzednącą minę. Izel otworzyła usta, zapewne, aby zaoponować, ale gdy jego spojrzenie pociemniało, bez słowa ruszyła do drzwi, ciągnąc za sobą Dravena.

– Mogę zostać, wystarczy jedno słowo – mruknął Dagan, chwytając moją dłoń.

Chciałabym, aby towarzyszył mi przez dłuższy czas, niż to kilka minut po przebudzeniu, ale zdawałam sobie sprawę, iż koczował obok mojego nieprzytomnego ciała przez wiele godzin, a Draven wspomniał o obowiązkach króla. Sytuacja w Oazie zapewne wciąż była napięta, biorąc pod uwagę wczorajsze wtargnięcie Słonecznych i późniejszy zamach na samego władcę. Poza tym, pomimo faktu, iż całkiem niedawno się przebudziłam, czułam się, jakbym przez ostatnie kilka godzin była zmuszona do wspinaczki po górach. Zmęczyła mnie ta krótka rozmowa i wizyta zaniepokojonych elfów. Podejrzewałam, iż po pięknie pachnącym posiłku moje ciało znów będzie domagało się wielu godzin snu.

Musiałam odpocząć i nabrać sił na tyle ile to możliwe, jeśli jutro mieliśmy ruszyć po moją siostrę.

– Bardzo bym chciała, ale rozumiem, że musisz iść – odpowiedziałam, muskając kciukiem jego dłoń. – Myślę, że i tak pójdę spać, aby zebrać siły przed jutrem.

Poczułam, jak szorstka dłoń nieruchomieje.

– Tak, racja – powiedział, a jego spojrzenie nagle stało się puste, jakby nieobecne. Wypuścił moje palce, po czym zwinął dłonie w pięści, chowając je w połach peleryny. – Musimy przygotować się na jutro.

Wstał, nawet odwrócił się tyłem do mnie, ale nie zrobił ani jednego kroku w stronę drzwi.

– Daaagaaanie – jęknęła Izel z korytarza, pośpieszając swojego króla.

Znów spojrzał na mnie, lecz nie zaszczycił mojej twarzy spojrzeniem dłuższym niż kilka sekund. Gdy minęły, przeniósł wzrok na ścianę ponad moją głową.

– Dziś ostatnia noc Trójnocy – mówił powoli, ważąc słowa. – Kolejne obchody, ceremonie i tak dalej...zapewne bardziej kameralne, ze względu na sytuację... ale nieszczególnie mam ochotę brać w nich udział. Myślisz, że mógłbym przyjść do ciebie wieczorem? Żeby omówić plan działania i tak dalej.

Moje serce wzięło rozbieg, podskoczyło i wykonało kilka szalonych fikołków.

– Myślę, że mógłbyś.

Zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył, jego tęczówki były niemal czarne, skierowane prosto na mnie. Widziałam, jak drgnął mięsień na jego szczęce.

– Więc do wieczora, królowo.

Ukłonił się i wyszedł szybkim krokiem. Izel musiała odskoczyć, aby nie staranował jej swoim potężnym ciałem. Zanim zamknęła za sobą drzwi, usłyszałam jeszcze, jak Draven krzyczał do swojego władcy, aby zwolnił i zaczekał.

– Strasznie humorzasty jest ostatnio ten nasz król – wymamrotała elfka, podając mi zupę. Usadowiła się w nogach łóżka, biorąc swoją porcję.

Wszystko były pyszne, lub po prostu ja okrutnie głodna, a Izel opowiedziała mi o tradycyjnych potrawach w Oazie, za co byłam jej wdzięczna. Moja psychika zdawała się być zmęczona jeszcze bardziej niż ciało, a jej chropowaty głos wypełniał ciszę, pozwalając mi delektować się posiłkiem.

Pomogła mi pozbyć się potarganej i zakrwawionej szmaty, która niegdyś była piękną suknią. Byłam wdzięczna za jej drobne, chłodne dłonie, które zmyły brud z mojej skóry i włosów, a potem, gdy moje ciało słaniało się ze zmęczenia, niemal zaniosła mnie do łóżka.

Ta prawie obca kobieta po raz kolejny okazała mi tyle dobroci i zrozumienia, iż do moich oczu napłynęły łzy, gdy odgarniała mokre pasma włosów z mojej twarzy. Walcząc z ciężkimi powiekami, spojrzałam na jej lico, które kiedyś wydawało mi się tak groźne i wrogie.

– Śpij – szepnęła, gładząc mój policzek.

Nie miałam zamiaru protestować. Nie musiałam długo czekać, aby pochłonęła mnie ciemność, ale zanim to nastąpiło, zdołałam jeszcze usłyszeć odległy głos Izel:

– Och kochanie, co teraz z tobą będzie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro