Rozdział 59

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Dlaczego? – jęknęłam, wpatrując się w szkarłatną plamę, której macki oplatały mój tułów. Mimo tępego bólu, o natężeniu tak ogromnym, iż zdawał się niemal nierealny, czułam się, jakbym spoglądała na zupełnie obce ciało. Nie mogłam uwierzyć, że to co, widziałam, nie było fikcją, utkaną przez mój umysł.

– Ojciec będzie ze mnie dumny, kiedy odwiedzę go z informacją, że przełamałam Klątwę i na dodatek poślubiłam Księżycowego Króla, nie sądzisz?

Eleanor uniosła dłoń, przyglądając się pierścieniowi, zdobiącemu jej serdeczny palec. Pomimo iż mrok rozświetlało zaledwie kilka odległych od nas pochodni, bez problemu dostrzegałam cienką, srebrną obrączkę, imitującą pnącze, oplatające szczupły palec mojej siostry. Głównym elementem biżuterii był ogromny, oszlifowany kamień księżycowy, rzucający delikatną, srebrzystą poświatę.

Mój mózg, pracujący na najniższych możliwych obrotach, wysyłający adrenalinę do moich żył, aby zamaskować ogromny ból, zauważył pewną niezgodność.

Vannevar twierdził, że jego miłość do Eleanor była odwzajemniona, tymczasem moja siostra twierdziła, że poślubi króla.

Twojego króla.

Czym prędzej odgoniłam tę myśl, rozdzielając swoją uwagę na siostrę, ból i próby utrzymania się na własnych nogach, które zdawały się wiotczeć z każdą kolejną sekundą.

W co wpakowała się Eleanor? Jak wiele osób oszukała, jakim kosztem i w jakim celu?

Jak ojciec miałby być dumny, skoro nawet jej nie pamiętał?

Bo nie pamiętał, prawda?

– Nasz ojciec nienawidzi Księżycowych... – sapnęłam.

Moja siostra zaśmiała się, a jej dłoń zanurkowała pod ciemnozieloną pelerynę, która opływała jej kształtne ciało.

– W zasadzie powinnyśmy coś uściślić: mój ojciec, nie twój. – Uśmiechnęła się, widząc zdziwienie na mojej twarzy. – Nawet nie jesteśmy siostrami, a ty, jakimś dziwnym cudem, nigdy się nie domyśliłaś. Trzeba być wyjątkowo... głupim? Ślepym? Egoistycznie skupionym na końcu swojego nosa? – Zastanowiła się nad ostatnimi słowami, jakby szukając odpowiednich, takich, które niczym cieniutkie igiełki wpełzną przez rany na mojej skórze i wbiją się prosto w rozkruszone serce.

Czy właśnie taka byłam?

– Ale po co... – nie zdołałam skończyć, bowiem świat dookoła mnie zakręcił się, stracił kontury, a nogi ugięły się pod ciężarem cierpienia, które rozsiadło się na moich ramionach, niczym puchaty kot, wbijający pazury w skórę. Upadłam, uderzając kolanami o ostre krawędzie kamieni, zanurzając się w ciemnej cieczy aż po piersi.

– To wyjątkowo proste – powiedziała moja siostra, kucając, aby zrównać swoje piękne oczy z moimi. – Nasza rodzina w końcu powróci na tron, ale obawiam się, że niestety nie będziesz mogła być świadkiem tych cudownych chwil.

Otworzyłam usta, ale jedynym, co z nich wypłynęło, była gęsta, gorąca krew. Nawet nie poczułam jej smaku w ustach.

Ból zasnuwał mój umysł, wzrok, uniemożliwiał poruszanie się. Oczy Eleanor z każdą chwilą stawały się coraz odleglejsze, jakby znajdowała się po drugiej stronie tafli wody.

Jej usta wygięły się w uśmiechu, a dłoń, ukryta pod fałdami materiału wyłoniła się, trzymając podłużny, połyskujący przedmiot. Uniosła się, lecz po chwili znieruchomiała. Eleanor spojrzała w stronę brzegu, a blond loki, wzburzone gwałtownym ruchem głowy, połaskotały moją twarz.

Spojrzałam w tym samym kierunku. Widziałam jakiś ruch, płomienie ognia tańczące na pochodniach rozbiegły się w dwie strony, jakby ustępowały komuś drogi. Nie byłam w stanie dostrzec szczegółów, ale moje cierpiące serce wiedziało, na co patrzyłam. Na kogo.

Czerwone plamy pokrywały twarz i odzienie króla, a mimo to stał tam, patrząc na moją śmierć. Napawał się tą chwilą.

Wiedziałam, że umierałam. Czułam chłód pełzający po moich żyłach, witający mnie w ciemnej otchłani, która pochłaniała moje jestestwo. Czułam kościstą dłoń śmierci, spoczywającą na moim ramieniu.

Miałam nadzieję, że krwawe plamy świadczyły o fakcie, iż Vannevar i Haldir chociaż przysporzyli mu ułamka bólu, który pulsował w moich trzewiach. Dagan zachwiał się, tracąc na chwilę równowagę, a moje usta mimowolnie, ostatkami sił, ułożyły się w uśmiech.

Wspaniale, niech cierpi.

A potem podłużny, srebrny obiekt, opleciony palcami mojej siostry, wbił się w moją pierś, kilka centymetrów wyżej niż poprzedni.

Kobieta, którą kochałam, przyniosła śmierć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro