Rozdział 63

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dagan

Klątwa nie została przełamana. Za to, podobno, stała się agresywniejsza, brutalniejsza i bardziej krwiożercza. Nie wiedziałem, co to oznaczało, bowiem wszystkie moje informacje, pochodziły z podsłuchanych słów strażników, pilnujących mojej celi.

Zupełnie nie przejmowali się moim otumanionym, przepełnionym trucizną ciałem. Możliwe, że nawet nie podejrzewali, iż byłem w stanie dosłyszeć ich słowa.

Jakby na złość, mój umysł pracował praktycznie bez zastrzeżeń, raz po raz odgrywając przed moimi zamkniętymi oczami scenę, której wcale nie starałem się odegnać. Ból sprawiał, że pamiętałem. Zamierzałem już na zawsze utrwalić w głowie obraz umierającej Luny.

Musiałem pamiętać, aby nieprzerwanie pragnąć zemsty.

Chciałem ją pomścić, zniszczyć każdego, kto przyczynił się do tej tragedii. Chciałem stworzyć świat, w którym mogłaby szczęśliwie żyć.

Tylko że wszystko, czego pragnąłem, zdawało się być poza moim zasięgiem.

Luna odeszła na zawsze, sposoby na przełamanie Klątwy zdawały się skończyć, Mrok we mnie nieustannie zabijany był kolejnymi, niewielkimi dawkami trucizny, które ktoś co jakiś czas wstrzykiwał w moje bezużyteczne ciało.

Nie byłem nawet pewien, kiedy się to działo.

Traciłem przytomność, aby po dłuższej lub krótszej chwili ją odzyskać. Czasem, gdy się budziłem, u moich skrępowanych stóp stała taca z jedzeniem, czasem woda, a czasem nic.

Moim ciałem targały wstrząsy, całe moje odzienie pokryte było wymiocinami, krwią i innymi, cuchnącymi wydzielinami.

Dokładnie w takim stanie kilka dni temu Vannevar wyciągnął mnie na powierzchnię, prezentując zebranemu tłumowi. Zebrani okrzyknęli mnie zdrajcą, rzucili kamieniami prosto w moją twarz, splunęli na swojego króla, którego jeszcze tak niedawno czcili i uwielbiali.

Jakby te wszystkie lata, podczas których chroniłem swój lud, robiłem dla nich wszystko, wyrzekałem się wszystkiego, co tylko mogło mnie rozproszyć, przestały cokolwiek znaczyć. Jakby nigdy ich nie było.

Musiałem przyznać, że zaczynałem wątpić we właściwość swoich decyzji i działań.

Korona ciążyła na mojej głowie, wbijała się w skronie, ponaglała do podjęcia jakichś działań, a ja zastanawiałem się nad słowami Vannevara, w których oskarżył mnie o zdradę.

Chwilami miałem nadzieję, że to wszystko było jakąś okropną ułudą, koszmarnym snem, z którego obudzę się w lesie, u boku Luny. Luny, która była żywa i bezpieczna u mego boku.

Nie było nam dane przeżyć tak wielu wspólnych chwil.

Nie mieliśmy nic. Ja już nie miałem nic.

Miałem nadzieję, że chociaż ona w końcu zaznała spokoju, że już nie cierpiała.

Zwymiotowałem na siebie, po raz kolejny tracąc przytomność.

☽ ☾

Nie wiedziałem, co mnie obudziło. Mogło to być moje serce, po raz kolejne pękające na pół, ból, który wraz z krwią płynął w moich nabrzmiałych żyłach, których czarną pajęczynę dostrzegałem pod swoją skórą, lub brzdęk metalowej tacy, upadającej na kamienną podłogę. Na niewielkim, brudnym talerzu leżała ciemna, dziwna breja, której sam widok przyprawiał o mdłości.

Wiedziałem, że aby przeżyć i zniszczyć każdego, kto sprzeciwił się moim rozkazom, musiałem jeść, ale spoglądając na danie, uznałem, iż wolę odsunąć to w czasie. Mógłbym też zagłodzić się na śmierć – chociaż nie byłem pewien, czy było to możliwe – albo rozbić głowę o skalną ścianę.

Jeśli się złamię, uwierzę w zdradę, którą według Vana popełniłem, będzie on mógł mnie zabić i przejąć koronę. Jednak, jeśli sam przyczyniłbym się do swojej śmierci, królestwo musiałoby wybrać nowego władcę. Jaka była szansa, że nie postawiliby właśnie na niego?

Każde wyjście wydawało się złe.

Daganie.

Niemal zwymiotowałem. Szept Izel, mimo iż łagodny, boleśnie tańczył po moim otępiałym umyśle.

Co ty tu robisz? zapytałem, zdając sobie sprawę, że musiała podejść bardzo blisko, aby móc się ze mną skontaktować. Nie powinna była tego robić. Nie musiałem wiedzieć, co się działo w królestwie, aby być pewnym, że Van urządził polowanie na moich najbliższych. Nie mogłem stracić także ich. Poradzę sobie sam.

Wynoś się stąd. Będę to powtarzał każdemu, kto przyjdzie mi pomóc.

W odpowiedzi prychnęła, co wywołało kolejne mdłości.

Nie marnuj sił na pyskowanie. Jesteś nam potrzebny. Dotarcie tutaj kosztowało mnie wiele... wiele. Ale już tu jestem, a ty musisz zająć się swoim królestwem. Jesteś królem, ale poza tym także najpotężniejszą osobą, jaka aktualnie chodzi po tych ziemiach, czyżbyś zapomniał?

Mrużyłem oczy, walcząc z fizycznym i psychicznym bólem, który towarzyszył jej słowom. Najpotężniejsza osoba, gnijąca w lochach, uwięziona w najgłębszych Tunelach, pokryta własnymi wymiocinami. Żałosne.

Co ze mnie za król, skoro moi poddani mnie nienawidzą?

Zapadła cisza, wymowna, lecz krótka.

To wszystko było zaplanowane. Twoi poddani są zamykani w domach, szczuci, zmuszani do pracy i walki wbrew sobie i swoim ideałom. Ci, których widziałeś, są zaledwie niewielką grupą sprzymierzeńców Vana i tej suki – Eleanor. Cała reszta czeka, aż ich król powstanie i zawalczy o wolność.

Nowa nadzieja napełniła moje ciało, aby po chwili zgasnąć. Nie mogłem ryzykować, aby moi poddani narażali swoje życie w próbach uwolnienia mnie. Sam musiałem się jakoś wydostać, albo wymyślić inny plan, który odsunie Vana od korony.

Słyszę twoje myśli, królu. Nie będziesz decydował o tym, kto i w jaki sposób poświęca swoje życie. A teraz zjedz ten cholerny obiad. Zaufaj, będzie ci smakować.

Z obrzydzeniem spojrzałem na tacę, przyciągając ją do siebie. Smród wydobywający się z brei był niemal gorszy niż ten, który zamieszkał na moim ciele i szatach. Nie byłem pewien, czy to coś w ogóle było jadalne.

Moje skute dłonie, brodzące w ciepłej masie, natrafił na coś zimnego, chłodnego. Szkło.

Obróciłem się tyle, na ile pozwalały mi łańcuchy przykute do skały, po czym rozgrzebałem breje. Na talerzu leżała niewielka, szklana strzykawka, a w jej wnętrzu połyskiwał doskonale znany mi płyn.

Antidotum. Dla innych zabójcze, dla mnie będące wybawieniem. Uniosłem przedmiot, wpatrując się w niebieskawą ciecz.

A jeśli faktycznie byłem zdrajcą? Jeśli nie byłem dobrym władcą, a moje działania jedynie przyczyniały się do upadku królestwa? Powinienem zawsze stawiać je na pierwszym miejscu, a gdy tylko pojawiała się Luna, zacząłem postępować wbrew wszystkim zasadom i ideałom, które ustalałem przez całe swoje życie. Zachowywałem się jak swój ojciec. Byłem tak samo słaby.

Co ważniejsze, jeśli wcale nie chciałem żyć bez Luny? Mógłbym odpuścić, umrzeć w tym lochu, roztrzaskać głowę o skałę. Może spotkałbym w Ciemności, kto wie – może by mi wybaczyła? Może tam, jeśli jakieś tam w ogóle istnieje, moglibyśmy być razem?

Wiedziałem, że to tylko chwilowe zwątpienie. Musiałem wydostać się z tego przeklętego lochu, ocalić mój lud, pomścić Lunę, złamać Klątwę i powstrzymać Rhetta, cokolwiek planował.

Ale nagle każde z tych zadań wydało się bez znaczenia, gdy dotarło do mnie, że nawet jeśli uda mi się to zrobić, już nigdy nie ujrzę jej twarzy. Nigdy nie dotknę tej miękkiej skóry. Nigdy nie poznam jej najskrytszych sekretów, obaw i marzeń. Nigdy nie sprawię, że te piękne usta ułożą się w uśmiech.

Daganie... ona żyje.

Kilka chwil później drzwi do mojego lochu otworzyły się z cichym jękiem, a głowy pobliskich strażników upadły na kamienną posadzkę, odcięte przez ich własne miecze. 

☽ ☾

Kochani! 

Ten rozdział zapewne pojawiłby się dużo wcześniej, ale miałam bardzo wiele wątpliwości. Gdy publikowałam prolog, nie sądziłam, że tyle osób zdecyduje się na przeczytanie moich wypocin, a już na pewno nie spodziewałam się, że znajdą się tacy, którzy będą czytali na bieżąco i domagali się kolejnych rozdziałów. A jednak jesteście ❤️

Finalnie postanowiłam być wierna swojej wizji artystycznej i właśnie dlatego muszę was poinformować, że jest to ostatni rozdział. Niedługo na moim profilu pojawi się następna część pt. ''Karmazynowy nieboskłon'', o czym z pewnością nie omieszkam was poinformować :)

Na ten moment chciałabym bardzo podziękować za każdy komentarz, każdą gwiazdkę, każdą wiadomość, którą dostałam i każdą minutę, którą poświeciliście, aby poznać stworzoną tu przeze mnie historię. ❤️ Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele to dla mnie znaczy i jak wiele razy się wzruszałam, czytając wasze komentarze :)

Jestem ciekawa, czy macie jakieś teorie co stało się z Luną, dlaczego Klątwa się wzmogła i wgl – co tu się odwala?XD Jeśli tak, dzielcie się śmiało, bo uwielbiam czytać wasze pomysły ❤️

Chętnie też poznam każdą opinię i uwagę!

Do zobaczenia pod karmazynowym nieboskłonem ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro