Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chłód muskał moją napiętą skórę, gdy skulona siedziałam na zbyt twardym, drewnianym taborecie, wpatrując się w lśniącą od potu, poprzecinaną zmarszczkami twarz mężczyzny.

Po kilku godzinach, zmarnowanych na leżeniu pomiędzy toną misternie haftowanych poduszek i ignorowaniu zaniepokojonego szczebiotania matki, zostałam zaprowadzona do jednego z podziemnych pomieszczeń naszej rezydencji. Na wszystkim dookoła przysiadła cienka warstewka kurzu, z zainteresowaniem przyglądająca się gościom, których tak rzadko miała okazję przyjmować. Wyjątek stanowiły dwie, proste, miedziane wanny, ustawione na samym środku pomieszczenia. Zupełnie nie przypominały złoconej, potężnej wanny na lwich nogach, która towarzyszyła mi każdego wieczoru.

Nie rozumiałam, dlaczego sprowadzony przez Thaliena uzdrowiciel zażyczył sobie naszej obecności tutaj, w tym ciemnym, zatęchłym pomieszczeniu, a sądząc po minie mojej matki, ona także pragnęła pojąć zaistniałą sytuację.

Postanowiłam nie protestować, uznając, iż wkradnięcie się w łaski ojca pomoże mi przekonać go do wydania rozkazów podwładnym, aby wyruszyli na poszukiwania Eleanor.

Jednak niezupełnie mi to wychodziło. Ojciec za każdym razem, gdy wypowiadałam jej imię, zaciskał zęby tak mocno, iż chwilami martwiłam się, czy pozostanie z nich coś więcej niż śnieżnobiały pył. Oboje z matką nie zbliżali się do mnie na odległość mniejszą niż metr, jakby obawiali się, iż moje szaleństwo może być zaraźliwe.

Cóż, wolałabym, aby się zarazili i przypomnieli sobie o ukochanej córce, która miała dziś świętować urodziny, zajadać się pysznymi wypiekami i doprowadzać serca młodych mężczyzn do rozpaczy. Tymczasem, zamiast spędzać czas na balu, zapewne umierała z przerażenia, a ja siedziałam w cienkiej halce naprzeciwko obcego mi mężczyzny, którego słowa ciągle umykały mojej uwadze. Nie miał w sobie ani krzty charyzmy, a skupienie się na jego osobie kosztowało wiele wysiłku i samozaparcia.

– Tak jak wcześniej wspominałem, lordzie Altensol, już wcześniej podejrzewałem, iż Mur powoli przestaje spełniać swoje zadanie – mamrotał mężczyzna, przecierając kraciastą chusteczką czoło zroszone potem. Odkąd zeszłam do piwnic, naliczyłam, iż wykonał tę czynność dwadzieścia sześć razy. – Zeszłego lata moja naiwna małżonka została siłą i podstępem zaprowadzona do jednej z dzielnic graniczących z Murem. Od tego czasu jej umysł zdawał się zawodzić.

Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, do czego zmierzał ten szpakowaty mężczyzna. Czyżby już wszyscy dookoła zgodzili się w tym, że najwyraźniej postradałam zmysły?

– Dlatego uznałem, że czas najwyższy przestać opierać się na magii, która staje się coraz słabsza i bezużyteczna. Opracowałem autorską metodę leczenia zagubionego umysłu – dotarł w końcu do sedna, z dumą wskazując na stojące za nim puste zbiorniki.

– Sprowadził nas pan tutaj, aby zasugerować, iż moja córka powinna wziąć kąpiel? – Rowena skrzyżowała ręce, unosząc pytająco brew. Thalien uniósł ostrzegająco dłoń, dając znać żonie, że doskonale wiedział, co robił, sprowadzając tu tego mężczyznę.

– Można tak powiedzieć. – Uśmieszek z jego twarzy wpełzł na moje plecy, przybierając formę ciarek. – Arya, Nilo! Czyńcie honory!

Przez wąskie i niskie, zniszczone czasem i kurzem drzwi, weszły dwie młode elfki, niosąc w rękach potężne misy z wodą. Obie unikały mojego wzroku, wpatrując się w swoje odziane w skromne, skórzane trzewiki stopy. Na ich dłoniach zauważyłam grube, niemal zimowe rękawice.

Gdy przelewały wodę z naczyń do stojących pośrodku pomieszczenia wanien, zrozumiałam, iż czeka mnie coś, w czym wolałabym nie brać udziału. Zerwałam się na równe nogi, dostrzegając, iż wraz z wodą do jednej z wanien wpadły kostki lodu, nad drugą natomiast unosiła się para. Biały obłok powoli sunął w stronę ceglanego sklepienia, rzucając mi nieme wyzwanie.

– Ojcze, to chyba nie jest najlepszy pomysł. – Skierowałam swoje stopy w stronę wrót, gotowa w każdej chwili pognać jak najdalej stąd. Coś podpowiadało mi, że wanny przeznaczone były dla mnie, a tym razem nikt nie będzie czekał, aż woda przybierze przyjemną dla ciała i duszy temperaturę.

– Tak, moja żona, tak samo jak wszystkie inne pacjentki, też próbowała uciec – mamrotał uzdrowiciel, wpatrując się we mnie groźnym spojrzeniem. – Proszę się nie obawiać, kiedy tylko wdrożymy leczenie, a umysł pańskiej córki odzyska przytomność, będzie ona wdzięczna swoim kochającym rodzicom.

– Tak, tak. Całkowicie panu ufam, panie Insktonn. Proszę zaczynać – odpowiedział krótko mój ojciec, chwytając żonę pod ramię.

Niemal rzuciłam się na mosiężną klamkę, jednak drzwi odskoczyły przed moim dotykiem. Dwójka Strażników zagrodziła mi drogę, a ich dłonie, ułożone w gotowości na rękojeściach mieczy, stanowiły jasny sygnał, iż nie mieli zamiaru się z nikim patyczkować. Ojciec kiwnął głową, najwyraźniej dając im znak do działania. Silne dłonie, odziane w skórzane rękawice, zacisnęły się na moich ramionach.

Młode elfki nieustannie kursowały z naczyniami, przynosząc kolejne partie wody.

Kątem oka widziałam, jak moi rodzice opuszczali pomieszczenie, zostawiając mnie na łaskę i niełaskę obcego mężczyzny. Rowena rzuciła ostatnie spojrzenie w moją stronę. W błękitnych oczach pojawiła się jakaś dziwna, całkowicie niezrozumiała dla mnie emocja.

Mogłabym zastanowić się nad nią dłużej, gdyby nie żar, pochłaniający moje ciało.

Strażnicy wepchnęli mnie do parującej wody.

Udało mi się jedynie ochlapać szaleńca, który sprowadził na mnie to cierpienie, a następnie wziąć kilka łyków wrzątku, gdy mój krzyk został zagłuszony przez ognistą ciecz. Czyjeś dłonie unieruchomiły moje stopy, inne zajęły się rękoma. Zacisnęłam oczy, będąc pewną, iż gorąca woda mogła uszkodzić mój wzrok. Czułam się, jakby ktoś podpalał moje ciało. Jakbym została wrzucona w sam środek ogniska lub skazana na śmierć, poprzez spalenie na stosie niczym moi przodkowie.

Ból rósł w siłę z każdą kolejną sekundą, stając się przeciwnikiem tak potężnym, iż nigdy nie zdołałabym go pokonać. Byłam pewna, że pod moimi zaciśniętymi powiekami tworzył się cały ocean łez, tak samo gorących, jak płomienie liżące moje ciało. Szarpałam się, czując żar rodzący się także w moich płucach. Pragnęły powietrza, lecz ja nie byłam w stanie odpowiedzieć na ich błagania.

Musiała minąć cała wieczność, aż w końcu powietrze złapało mnie w swoje chłodne, kojące objęcia, jednocześnie wprowadzając życiodajny tlen do moich zbolałych płuc. Byłam niemal pewna, iż moja skóra rozpuści się pod wpływem tego gorąca, ona jednak, jakby kpiąc ze mnie, nabrała prawie zdrowego, różowego odcienia.

Satynowa koszula nocna, teraz niemal przeźroczysta, oblepiła moje ciało, ukazując każdy, nawet najintymniejszy zakamarek.

Chłód powietrza ukoił nieco mój ból, jednak trwało to zbyt krótko, abym mogła docenić te ulotne, piękne chwile.

Zimna toń pochłonęła moje protestujące, szamoczące się ciało. Czułam delikatnie uderzenia kostek lodu, dodatkowo drażniące skórę. Ciało płonęło, ale w zupełnie inny sposób. Igiełki chłodu wbijały się we mnie, przedzierały przez odrętwiałą skórę i wszelkie tkanki, aż docierało do kości, szczypiąc je bezlitośnie.

Czas zwolnił, jakby pragnąc, abym cierpiała przez nieskończenie długie minuty.

Ból był jeszcze gorszy. Martwiłam się, czy chłód nie zostanie już na zawsze w moich kościach, bowiem wątpiłam, czy wyjście z takiego cierpienia bez żadnego permanentnego szwanku było w ogóle możliwe. Silne dłonie wciąż ściskały moje kończyny, a pod ich naciskiem na zaczerwienioną skórę wypływały fioletowe siniaki.

Kilka, lub kilkanaście razy Strażnicy przenosili mnie z jednej wanny do drugiej.

Nie wiem, w którym momencie straciłam rachubę i przestałam liczyć nieustannie powtarzające się tortury.

Nie wiem, w którym momencie przestałam walczyć.

Nie wiem, w którym momencie wszelkie siły opuściły moje ciało, a ja zapragnęłam umrzeć.

W końcu nadeszła ciemność. Przywitałam ją niczym stęskniona kochanka, rzucając się prosto w jej rozwarte, gotowe przyjąć całe moje cierpienie, ramiona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro