- CZTERY -

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jonathan

Nazajutrz z samego rana stawiam się w firmie. Jane wita mnie zalotnym uśmieszkiem, świecąc dekoltem zdecydowanie odsłaniającym zbyt wiele ciała. Wzgórki jej piersi niemal mnie przywołują, lecz przed oczami jawi mi się twarz Apoloni. Zafiksowała mi się w głowie, przez nią chodzę sfrustrowany, a nasze wczorajsze spotkanie w restauracji śniło mi się w nocy! Niewiarygodne! Przecież to tylko mała, pyskata kobietka!

I chyba na moje nieszczęście właśnie to mnie tak kręci.

– Życzy sobie pan kawę, szefie?

Odwracam się z dłonią na klamce, spoglądając na moją sekretarkę.

– Tak, za pięć minut – rzucam chłodno, wchodzę do gabinetu i trzaskam drzwiami.

W drodze do biurka zsuwam z ramion marynarkę, odwieszam na oparcie i zasiadam w fotelu, wpatrując się w czarną teczkę. Otwieram ją bez wahania, wyjmuję kartkę papieru, na której został wydrukowany życiorys dziewczyny. Christian nie ukrywał zdziwienia, kiedy wczorajszego wieczora zleciłem mu poszukanie interesujących mnie informacji na cito. Rzadko prześwietlam kobiety, właściwie tylko te, które mogę wykorzystać przeciwko swoim wrogom. Na przykład żony bądź córki. Nie lubię tego robić, nie lubię niepotrzebnej przemocy, wiec zdziwienie Chrisa było jak najbardziej zrozumiałe.

Z zaciekawieniem zaczynam przesuwać wzrokiem po tekście. Imię wypowiadam bez problemu, na nazwisku niemal łamię sobie język, więc odpuszczam. Dowiaduję się, że dziewczyna ma dwadzieścia trzy lata, urodzona piętnastego lutego w Krakowie. Pochodzi z Polski, tam się wychowała, ukończyła liceum z wyróżnieniem. Jest absolwentką University of Toronto od trzech lat i wnioskując po załączonych wynikach, radzi sobie naprawdę dobrze.

Przeskakuję dalej, docierając do informacji na temat rodziny. Matka – Karolina, piastuje stanowisko lekarza na oddziale chirurgii. Ojciec – Tomasz, jest ordynatorem tegoż oddziału. Unoszę brwi na widok rodzeństwa; brat bliźniak Dominik oraz starsi od niej Tadeusz i Grzegorz. Cała rodzina to medycy. Niesamowite.

Stukam palcem po dolnej wardze. Nie ma tego zbyt wiele, zaledwie podstawy, lecz na ten moment to mi wystarcza. A więc ślicznotka pochodzi z Polski. Podziwiam ją. Zdecydowała się na ważny krok, wyjechała tysiące kilometrów od rodzinnego miasta, oddzieliła się od rodziny, by rozpocząć studia w Toronto. Szczerze powiedziawszy, jest mi na rękę, że jest tutaj całkiem sama, co może podziałać na moją korzyść. Zamierzam się obok niej zakręcić, choć świadomość bezczelnie szepcze mi do ucha, jak wielka przepaść wieku nas dzieli. Fakt, siedemnaście lat to nie byle co, jednak czy wiek ma znaczenie? Podoba mi się ta dziewczyna, ma w sobie pazur, który urzekł mnie od pierwszego spotkania, iskrę, której brakuje mi w codziennym, żmudnym życiu. Kobiety stające na mojej drodze są nijakie, płytkie, bez wyrazu. Każda wskakuje na mojego kutasa z ochotą, robi swoje, a po wszystkim wskazuję jej drzwi. Do tej pory żadna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak... Apolonia. Kurwa! Kiedy szeptem wymawiam jej imię, nawet to brzmi kurewsko seksownie.

Rzucam kartkę na stół, podchodzę do okna i zawieszając wzrok na panoramie miasta, próbuję skupić się na dzisiejszym planie dnia. Czeka mnie spotkanie z Rodionem, powinienem ogarnąć ofertę dla klienta z Filadelfii, który chce podjąć z firmą stałą współpracę, a przede wszystkim przygotować magazyn na przyjazd nowego towaru.

Tyle roboty, zero jebanego zapału.

– Mogę? – Do środka wchodzi Jane.

Wracam za biurko, marząc o kofeinie, która postawi mnie na nogi. Nie zwracam uwagi na umizgi mojej sekretarki, choć ta nie zamierza sobie odpuścić. Chyba powinienem postawić jasne granice, albo wywalić ją na zbity pysk. Gdyby nawalała w pracy, byłoby mi prościej, jednak co jak co, ale blondi wywiązuje się ze swoich obowiązków celująco. Pracuje dla mnie dopiero pół roku. Po przejściu na zwolnienie przed porodem Margaret, musiałem ją kimś zastąpić, co nie było prostym zadaniem. Znaleźć świetną sekretarkę, w dodatku kompetentną, to jak wygrać na loterii.

– Siema! – Po biurze roznosi się wesoły, mocny głos mojego przyjaciela.

Jane podskakuje zaskoczona, dłonie zaczynają jej drżeć, potyka się i bum... kawa ląduje na moim biurku, zalewając dokumenty. Obserwuję czarny płyn toczący się po blacie jak w zwolnionym tempie, który po chwili skapuje wprost na moje garniturowe spodnie i... kutasa. Czuję pieczenie na skórze, jakby nagle ukąsiło mnie stado pieprzonych os!

– Ja pierdolę! – wrzeszczę, zrywając się na równe nogi.

– O, Boże! Tak bardzo pana przepraszam! – Jane doskakuje do mnie przerażona. Chwyta kilka chusteczek z podajnika stojącego na stoliku i zaczyna energicznie pocierać spodnie serwetką. Słodki Jezu! – Proszę pozwolić mi się tym zająć.

– O, tak, Jon! Zdecydowanie powinieneś jej pozwolić.

Logan rozsiada się na sofie, zakłada nogę na nogę i z szerokim uśmiechem na gębie, obserwuje sytuację, której jest sprawcą.

– Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, żebyś nauczył się pukać!

– Po pierwsze i najważniejsze... – Unosi palec w górę, mrużąc oczy. – Jestem mistrzem w pukaniu, przyjacielu, więc nie mów o czymś, o czym nie masz pojęcia. – Jane przestaje trzeć, unosi wzrok i wlepia go w Logana. Jej policzki robią się dosłownie czerwone. – Po drugie; To chyba nie moja wina, że tak działam na kobiety?

– Wyjdź, Jane – rozkazuję surowo.

Sam zmierzam do łazienki, po drodze zgarniając z szafy zapasową parę spodni. Kiedy zsuwam je z siebie, dostrzegam czerwoną plamę na udzie. Oddycham z ulgą, bo mojego fiutowi jednak się upiekło. To z pewnością byłoby bardzo bolesne doświadczenie.

Po powrocie do biura ciskam w Logana morderczym spojrzeniem. Nigdy wcześniej to na niego nie działało i tym razem jest dokładnie tak samo. Szczerzy się od ucha do ucha, chyba nawet nuci pod nosem, wesoło podrygując nogą. Muszę zacisnąć dłonie, by powstrzymać się przed przywaleniem mu w mordę, co kosztuje mnie wiele wysiłku.

– Przysięgam, że kiedyś zetrę ci ten parszywy wyraz twarzy pięścią.

– Nie mogę się doczekać. – Niespodziewanie podrywa się z kanapy, unosi dłonie i boksuje w powietrzu, zapewne wyobrażając sobie przed sobą moją twarz. Wzdycham zrezygnowany i czekam, aż się uspokoi. Dopiero po chwili sadza tyłek na fotelu przed moim biurkiem i nagle poważnieje. – Przygotowałem magazyn na dostawę.

Posyłam mu pełne niedowierzania spojrzenie. Przed sekundą byłem na niego wkurwiony, bo to przez jego wtargnięcie mój fiut omal nie został poparzony, jednak złość nagle odchodzi, zastąpiona ciekawością. Zastanawiam się, czy mnie wkręca, czy może to jakaś ukryta kamera, bo coś takiego nie może dziać się naprawdę.

– Zająłeś się tym? – pytam szczerze zdumiony. – Jak to możliwe?

Patrzy na mnie urażony.

– Normalnie? – odpowiada pytająco. – Trochę więcej wiary we własnego przyjaciela!

Prycham.

– Wiary? – kpię. – Człowieku! Od dwóch tygodni nie wychodzisz z klubu, pieprzysz każdą cipkę, która się napatoczy, więc wybacz, ale za chuja nie mogę na ciebie liczyć!

– A to nie można mieć już słabszego okresu? – dąsa się jak baba.

Opieram plecy o oparcie fotela, splatam ze sobą palce i patrzę mu w oczy. Źrenice mają normalny rozmiar, co oznacza, że nie wpakował w siebie kolejnej dawki koksu, zniknęły paskudne cienie spod oczu, wreszcie o siebie zadbał, porzucając znoszony dres na rzecz ulubionych bojówek oraz skórzanej kurtki. Wygląda jak Logan – mój przyjaciel w najlepszej formie. Nie chcę dawać sobie złudnej nadziei, by potem znowu nie poczuć tego gorzkiego smaku rozczarowania. Ostatni czas był cholernie ciężki, nie spodziewałem się zobaczyć Logana dzisiejszego dnia, a mimo to mile mnie zaskoczył.

– Oczywiście, że można i rozumiem, że odejście Chloe cię zabolało, ale...

– Nie wspominaj imienia tej suki! – Wchodzi mi w słowo, a żyła na jego szyi złowieszczo pulsuje. Zyskuję pewność, iż jego dobre samopoczucie to tylko maska. Wciąż cierpi i pewnie minie sporo czasu, nim pozbiera się do kupy. – Pieprzę ją, Jon. Jak tylko dorwę tę sukę w swoje ręce, obedrę ją ze skóry i nabiję jej łeb na pal, żeby każdy mógł popatrzeć na złodziejkę.

Auć!

– Brzmi jak dobry plan. Tak trzymaj. – Wystawiam kciuk ku górze. Zdecydowanie wolę jego gniew, niż samo destrukcję. – Najważniejsze, że wracasz do gry.

– Wracam w pełnej formie, stary – oznajmia zadowolony, dumnie wypinając pierś.

Biała koszulka pod naporem mięśni aż trzeszczy!

Poniekąd jestem dumny z Logana, z postawionego przez niego kroku, co zapewne nie było dla niego proste. Niemniej cieszę się, że wyszedł z trybu menela, ponownie wchodząc w rolę mojej prawej ręki. Najwyższy czas. Jeśli zachowywałby się tak choćby kilka dni dłużej, wysadziłbym ten klub w powietrze! Już dłużej nie mógłbym ignorować jego lekkomyślnego zachowania, zapijania smutków i leczenia złamanego serca prochami. To potwornie bolesny widok obserwować upadek najlepszego przyjaciela. Chloe, dziewczyna o rudych włosach i zielonych oczach, która totalnie zauroczyła Logana, perfidnie mamiła go przez niemal rok, udając zakochaną. Może faktycznie w jakimś stopniu darzyła mojego przyjaciela uczuciem, co nie zmienia faktu, że buchnęła z jego domowego sejfu ponad trzysta tysięcy dolarów i uciekła. Od dwóch miesięcy Logan szuka jej bez ustanku, ale dziewczyna chyba zapadała się pod ziemię. Nie ma po niej śladu, co potęguje jego frustrację.

Tym bardziej raduje mnie jego dzisiejsza wizyta, jak i dobry humor. Najwyższa pora, by wrócił do gry. Jest moją prawą ręką, nie może sobie bimbać, kiedy mu się zachce!

– Na pewno u ciebie wszystko w porządku? – dopytuję, masując brodę.

Logan przechyla głowę, lustrując mnie uważnie.

– Jeśli myślisz, że nadal jestem rozchwianym emocjonalnie wrakiem, to nic nie bój. Mentalnie strzeliłem się w ryj, postanowiłem zepchnąć uczucie w najdalszy kąt swojego serca, zastępując je nienawiścią. Od razu mi lepiej. – Na jego usta wypełza uśmiech, który doskonale znam.
Nigdy nie zwiastuje niczego dobrego.

Mam cichą nadzieję, że mówi prawdę.

Nie chciałbym, by za parę dni ponownie się rozsypał.

– Lepiej pomówmy o dostawie. Ten temat jest bardziej interesujący.

***

Przed pierwszą ulatniam się z firmy i jadę do szpitala odwiedzić matkę. To złota kobieta, cudowna rodzicielka, jednak kiedy cokolwiek jej dolega, zmienia się w czarownicę! Stęka, jęczy, narzeka i bredzi, że to na pewno ten moment, by wybrać się na tamten świat. Za każdym razem powtarza tą samą śpiewkę, a wciąż żyje i ma się świetnie.

Po przekroczeniu progu oddziału, moja głowa strzela na każdą stronę. Poszukuję wzrokiem blondynki, lecz na horyzoncie migają mi tylko dwaj mężczyźni. Wzdycham rozczarowany, przemierzam korytarz i wchodzę do sali mamy. Ku mojemu zaskoczeniu, siedzi w fotelu, z nogą na pufie i ogląda ukochany turecki serial. Unoszę brwi na ten widok, bo byłem niemal pewny, że akurat żali się Bogu ducha winnej pielęgniarce. A ona wygląda naprawdę kwitnąco. Upięte w koka włosy, ulubiona, jedwabna piżama, nawet lekko się umalowała. Cieszy mnie ten widok, bo daje mi pewność, że mama czuje się dobrze, choć byłem przygotowany na niezły armagedon.

– Syneczku! – krzyczy radośnie i unosi ku mnie ręce.

Podchodzę do niej, odkładam kwiaty i całuję wierzch jej drobnych dłoni.

– Jak się czujesz? – pytam, przysiadając obok.

– Bardzo dobrze, Drew o mnie dba. – Chwali go. Ma szczęście. Wspieram ten szpital, wpłacam niemałe sumy i nie byłbym pocieszony, gdyby mama czuła się w tym miejscu niekomfortowo. – Na porannym obchodzie wspomniał, że jutro mnie wypisze.

– Tak szybko?

– Już nic więcej nie może dla mnie zrobić, kochanie. Operacja się udała, teraz czas na rekonwalescencje, a później na rehabilitację.

– Może na ten czas powinnaś zamieszkać u mnie?

Na samą myśl czuję gęsią skórkę. Wprowadziłem się z rodzinnego domu lata temu, cenię sobie spokój, ciszę, swobodę. Nie wyobrażam sobie zmiany tego stanu, niemniej jednak sytuacja jest poważna, a ja nie zostawię jej samej. W tym momencie to nie mój komfort się liczy, tylko matki. Na Rydera liczyć nie mogę, zapewne wynajdzie sobie milion powodów na „nie", tak więc wszystko spadnie na mnie. Klasycznie.

– Och, to miłe z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby. W domu czeka na mnie Ivanka, dobrze się mną zajmie. – Uspokajająco klepie mnie po dłoni.

– Myślisz, że pomoc domowa to odpowiednia osoba?

– Jest ze mną od piętnastu lat, jest mi bardzo bliska.

Kapituluję, bo i tak nie wygram. Ivanka jest dla matki niczym córka, której nigdy nie miała. Przybyła do Toronto prawie piętnaście lat temu, kiedy musiała uciekać ze swojego kraju za chlebem. Cenię jej pomoc, bo z pełnym oddaniem wspiera mamę, okazując jej wdzięczność za to, co dla niej zrobiła.

– W porządku, niech będzie, ale... – Wystawiam palec na znak groźby. – Będę do ciebie zaglądał tak często, jak będę mógł. Jasne?

– Oczywiście! Zawsze jesteś mile widziany w domu. Mam nadzieję, że wpadniecie z Ryderem w niedzielę na obiad?

– Ja wpadnę, za brata nie ręczę.

Mama przewraca oczami, niezadowolona. Mimo tego, iż Ryder chadza swoimi ścieżkami, nigdy nie wypomniała mu nieobecności. Bo więcej go nie ma, niż jest.

– No dobrze, potrzebujesz czegoś? Jesteś głodna?

– Nie, kochanie. Jedynie mógłbyś mi podać sweterek? Chłodno tutaj.

Przytakuję, po czym zrywam się z miejsca i zmierzam w kierunku wieszaka stojącego w rogu pokoju. Przekonałem się już, ze dzisiejszy dzień nie należy do kategorii tych najlepszych, a okazuje się, że to nie koniec niespodzianek, bo niespodziewanie otwierają się drzwi, które walą mnie w łeb. Ktoś wpada na moje ciało i ponownie czuję gorąc rozlewający się po moim ciele. Odskakuję niczym porażony prądem, wpatrując się w śnieżnobiałą koszulę na której widnieje plama wielkości oceanu spokojnego.

– O kurwa... – Słyszę obco brzmiące słowo, jednak rozpoznaję głos.

Apolonia stoi w progu, trzyma w dłoni prawie pusty kubek i patrzy na mnie oczami wielkimi z przerażenia. Dopiero po chwili czuję znajome pieczenie na skórze, aż mam ochotę siarczyście przekląć ten parszywy dzień.

Poważnie?! Czy można zostać oblanym dwa razy tego samego dnia?! Absurd!

– Pomogę panu. – Dziewczyna odkłada kubek i unosi drżące dłonie w stronę mojej koszuli. – Może pan zdjąć koszulę? Szybko zapiorę i przyniosę coś zimnego na poparzenie.

Zaciskam szczękę, zsuwam marynarkę i rozpinam guziki, nie spuszczając z niej wzroku. Stoi nieruchomo, gapi się w mój tors, wyginając splecione ze sobą palce. I nagle zwalniam ruchy, już się nie śpieszę, w zamian chłonę jej zakłopotanie oraz zawstydzenie. Dotąd blade policzki pokrywają rumieńce, język oblizuje spierzchnięte wargi, oddech jej przyśpiesza. Obserwuję, jak przełyka ślinę, przystępując z nogi na nogę. Jasna cholera, podoba mi się jej reakcja, a kiedy pozbywam się koszuli i wręczam ją dziewczynie, nasz przelotny dotyk budzi mojego penisa ze snu. Po prostu drga pobudzony, jakby nagle postanowił się z nią przywitać. Nic z tego nie rozumiem, ale jedyne, na co mam w tej chwili ochotę, to przyprzeć Apolonię do ściany i posmakować, bo odkąd ją poznałem, jestem niezmiernie ciekawy, jakby to było zmiażdżyć jej usta pocałunkiem.

– Zajmę się tym. – Odbiera ode mnie koszulę i ucieka, nie oglądając się za siebie.

Wsuwam dłonie do kieszeni spodni, próbując opanować targające mną podniecenie. To nie jest odpowiednie miejsce na tego typu akcje, więc dlaczego u licha, czuję się w ten sposób? Dlaczego gapię się w drzwi, przez które przeszła, mimo iż jej tam nie ma? Dlaczego moje serce tak wali mi w piersi, aż odczuwam lekki ból? I co najważniejsze; jakim prawem mój szalony penis po prostu się przebudził, skoro nic się nie wydarzyło?

– Wow... – szept matki sprowadza mnie do rzeczywistości. Cholera, dopiero teraz sobie o niej przypominam i spanikowany zerkam w dół, by sprawdzić, jak wielki mam wzwód. Na szczęście jeszcze nie widać wybrzuszenia, na co oddycham z ulgą. To byłaby kompromitacja na całej linii. – Co to było, syneczku? Widziałeś te iskry?

Odwracam się, mierząc ją ostrym spojrzeniem.

– Nie wiem, o czym mówisz, mamo – bronię się niezbyt przekonywująco.

– Och, dajże spokój! – Macha ręką, chichocząc w najlepsze. – Podoba ci się ta dziewczyna, a ty podobasz się jej – oświadcza pewna siebie.

– Jestem dla niej za stary – rzucam przez ramię, zakładając na siebie marynarkę.

– Twój ojciec był starszy ode mnie o szesnaście lat, Jon – mówi karcącym tonem. – Wiek to tylko liczba, zapamiętaj to sobie. Liczy się chemia, przyciąganie, to szaleństwo, kiedy wiesz, że jesteś w stanie zrobić dla kobiety więcej, niżbyś chciał.

– Mamo... – jęczę zrezygnowany.

Znam ją aż nazbyt dobrze i wiem, że teraz nie da mi żyć. Zwietrzyła okazję, by wepchnąć mnie w ramiona tej młodej dziewczyny, wyczuła jakiś dziwny rodzaj napięcia między nami i działa, nie tracąc ani chwili. Zdecydowanie ogląda za dużo tych pieprzonych seriali, a później widzi to, czego wcale nie ma.

– Idź do niej, atakuj! – Popędza mnie, podekscytowana niczym nastolatka. – To świetna dziewczyna, syneczku!

– A ty niby skąd to wiesz? – mamroczę.

– Och, opiekuje się mną, a przy okazji prowadzimy interesujące rozmowy. – Unoszę brwi, zdumiony. – Jest tutaj całkiem sama, jej rodzina została w Polsce. Taka młoda, a już na obczyźnie. No idź, nie każ jej czekać.

Skąd pomysł, że w ogóle czeka?

Zapinam guzik w marynarce, by choć trochę zakryć nagi, zaczerwieniony tors i maszeruję w stronę łazienki, psiocząc pod nosem. Od kiedy słucham poleceń matki? Od kiedy próbuje mnie zeswatać, w dodatku z dziewczyną, którą ledwo zna? Mam świadomość, jak bardzo pragnie mojego szczęścia, czasami mam dosyć jej gadania o założeniu rodziny, o uciekającym czasie, ale, do cholery, do tanga trzeba dwojga. Nie zamierzam wcisnąć pierwszej z brzegu panience obrączki na palec, byle tylko mama była szczęśliwa.

Chwytam za klamkę, dając sobie sekundę na oddech, po czym wchodzę do środka, gdzie znajduję dziewczynę. Stoi przy umywalce, zawzięcie szoruje plamę i co rusz odgarnia ramieniem zbłąkane kosmyki włosów. Jeszcze mnie nie widzi, co daje mi chwilę na obserwację. Ubrana w czarne, dopasowane jeansy i ten fartuszek zakrywający to, co wczoraj mogłem podziwiać do woli, wygląda uroczo i niewinnie. Nie sądziłem, że skrywa takie skarby. Niemal zwaliła mnie z nóg małą czarną, w której wyglądała obłędnie. Nie spodziewałem się jej zastać w restauracji, lecz całą kolację nie mogłem odwrócić od niej wzroku, a kiedy śmiała się z czegoś, co mówił siedzący naprzeciwko niej chłopak, cały się spinałem. Więź, która ich łączy, musi być silna, skoro tak swobodnie się przy nim czuła, pozwalała dotykać swojej dłoni, a nawet przytulać. Byłem zaskoczony reakcją swojego ciała, złością, chęcią ruszenia, by ich rozdzielić. To było do mnie cholernie niepodobne, ponieważ nigdy nie reagowałem tak na obcą kobietę. W dodatku siedząca naprzeciwko mnie Kiara okazała swoje niezadowolenie, dąsała się, stroiła fochy, ale miałem to gdzieś. Jak mógłbym patrzeć gdziekolwiek indziej, skoro błękit oczu Apoloni wręcz mnie przyciągał?

– Co pan tutaj robi? – pyta zszokowana moim widokiem.

Przekręcam zamek w drzwiach, by nikt nam nie przeszkodził, podchodzę i staję za jej plecami. Prostuje się odruchowo, mokre palce zaciska na brzegu umywalki. Czuję iskry o których wspominała matka, czuję buzujące w moim ciele podniecenie, jej zapach atakujący moje zmysły. Pochylam się, wsuwam nos w jej włosy i zaciągam się niczym uzależniony. Bosko pachną, chyba truskawkami albo malinami.

– Przestań mówić do mnie per pan. Jestem Jonathan – mówię w jej włosy, kątem oka wyłapując w odbiciu lustra wpatrzone we mnie oczy. – Powiedz to, powiedz moje imię.

Przełyka ślinę, sparaliżowana moim dotykiem.

Odważnie układam dłoń na jej brzuchu i dociskam do swojego torsu. Sapie zaskoczona, idealnie przylegając do mojego ciała. Czekam, aż mnie odepchnie, każe się wynosić, skoro od samego początku ze mną walczy, dumnie unosi podbródek, nie dając się stłamsić. Nic takiego się jednak nie dzieje. Oblizuje usta, jakby chciała coś powiedzieć i wreszcie niskim, zmysłowym szeptem wypowiada moje imię.

– Jonathan...

Słodki Jezu! Niesamowita dziewczyna!

– Mmm... moje imię w twoich ustach brzmi naprawdę dobrze.

Okręcam ją, przyciskam do blatu i zakleszczam w swoich ramionach. Zamiera, rozdziawiając usta, a jej oczy się powiększają. Modlę się w duchu, bym nie przesadził, nie zrobił czegoś, co ją spłoszy, nim cokolwiek się między nami zacznie. Bywam porywczy, nieco szorstki, władczy i zaborczy. Nie wszystkie kobiety lubię te cechy u mężczyzny.

Zbieram jej włosy w dłoń, lekko pociągam, przez co unosi głowę i patrzy mi w oczy. Z tej odległości widzę każdą plamkę w błękitnych tęczówkach, ciemną otoczkę, powiększone źrenice, czuję słodki zapach oraz miętowy oddech owiewający moją szyję. Jest dużo niższa ode mnie, drobna, krucha. Tak łatwo byłoby wyrządzić jej krzywdę.

– Co z moją koszulą? – dopytuję.

Wydaje się zaskoczona nagłą zmianą tematu.

– Och! Chyba nic z tego nie będzie – mówi ze skruchą. – Przepraszam raz jeszcze. Niosłam kawę dla pana mamy i... – Przyciskam jej palec do ust.

– Pana?

– To znaczy... dla twojej mamy. – Poprawia się szybko.

– Ta koszula nic mnie nie obchodzi, ale musisz mi to wynagrodzić.

Nie mam pojęcia, o czym właśnie myśli, choć wyraz jej twarzy mówi całkiem sporo. Grymas obrzydzenia wykrzywia jej usta, co rani mnie bardziej, niż powinno. Nie jestem takim mężczyzną, nigdy nie przyjmuję seksu w ramach przysług.

– Jeśli myślisz, że...

Przyciskam palec do tych soczystych, pyskatych usteczek, nie pozwalając jej dokończyć. Nie chcę słyszeć tej obrzydliwej sugestii, która chodzi jej po głowie.

– Dzisiaj wieczorem zapraszam cię na kolację.

Zawiesza się, nawet nie mruga. Po prostu się gapi, jakby zobaczyła mnie po raz pierwszy. Obserwuję wyraz jej twarzy, przeciągając kciukiem po dolnej wardze. Korci mnie, by się pochylić i zawłaszczyć je dla siebie, aczkolwiek mam świadomość, że ten ruch może ją przestraszyć, a na to pozwolić sobie nie mogę.

– Mnie? Na kolację? – powtarza.

– Tak, ciebie. Rekompensata za zniszczoną koszulę.

Ponownie się zamyśla, zsuwając wzrok na kawałek mojego torsu wystającego spod marynarki. Wiem, co tam widzi. Tatuaż zrobiony lata temu, kiedy byłem jeszcze gówniarzem i miałem pstro w głowie. Pierś zdobi lew z obnażonymi kłami, z koroną na głowie. Zrobiłem go pod wpływem chwili, po ostrej, zakrapianej imprezie.

Pola potrząsa głową, budząc się z transu i wypala niespodziewanie:

– To głupie. – Ściąga brwi, jakby nagle coś sobie uświadomiła. – Dlaczego miałbyś zapraszać na kolację kogoś takiego, jak ja?

Kogoś takiego, jak ona? Co, do cholery?

– Co masz na myśli? – pytam nieco zdezorientowany.

Pola nie odpowiada od razu. Oblizuje spierzchnięte wargi, potem je przygryza, jakby szukała w głowie odpowiednich słów. A kiedy już je słyszę, wcale mi się nie podobają.

– Myślę, że za bardzo się różnimy. Jesteś kimś, a ja jestem... zwyczajna. Po co miałbyś jeść kolację w moim towarzystwie?

Chryste, czy ona wie, co mówi? Nigdy nie nazwałbym jej zwyczajną, kurwa, jest przepiękna, naturalna, słodka, a jej cięty język dodaje jej seksapilu. Mimo niskiego wzrostu jest idealnie zaokrąglona, aż świerzbią mnie dłonie, by dotknąć jej wszędzie, gdzie tylko miałbym ochotę. Nie widzi tego, jak na mnie działa? Nie widzi spojrzeń innych mężczyzn, jak choćby w restauracji, kiedy wracała do stolika? Nie zliczę, ile głów się za nią obróciło, kiedy szła dumnie, kręcąc biodrami. Chyba stojąca przede mną kobieta posiada zdecydowanie za małe poczucie własnej wartości.

– Uwierz mi, absolutnie nie jesteś zwyczajna – mówię, na co jej brwi ściągają się ku sobie. Stoi nieruchomo, wpatrując się w moje oczy. – Chcę zjeść z tobą kolację, ponieważ mi się podobasz i chcę spędzić ten wieczór z tobą.

Chrząka, nieznacznie wiercąc się w klatce z moich ramion.

– A jeśli odmówię? – stawia się odważnie, unosząc podróbek.

Ach, lubię ją!

– Mnie się nie odmawia. – Piszczy, kiedy niespodziewanie sadzam ją na blacie, rozchylam nogi i moszczę się między nimi.

Jeszcze chwilę temu wydawała się taka pewna siebie, teraz wbija mi palce w ramiona, a jej oddech rozbija się o moje usta. Mógłbym ją pocałować, wepchnąć język do gardła i pokazać, co ze mną robi, jednak decyduję się przeciągnąć tę piękną chwilę, choć wiele mnie to kosztuje. To spojrzenie, ten zapach, ten dotyk. Wszystko we mnie krzyczy, bym pokazał jej swoją prawdziwą twarz, przyparł do ściany i zawłaszczył dla siebie, ale i na to przyjdzie odpowiedni czas. Przy tej kruchej kobiecie muszę być bardzo ostrożny.

– Przyjadę po ciebie o siódmej – oświadczam, nie pytam. Znajduję się tak blisko jej ust, że niemal się nimi stykamy. Oddycha ciężko, wzmacnia uścisk na moich ramionach i wygląda tak, jakby naprawdę oczekiwała ode mnie pocałunku. Kurwa, tak trudno jest mi z tego zrezygnować. – Do zobaczenia, dziecino. – Składam delikatny pocałunek na jej czole, odsuwam się, a następnie wychodzę, nie obdarzając jej spojrzeniem.

Apolonia

Każdy mój krok odbija się od chodnika niczym wystrzał z karabinu maszynowego. Idę równym, pewnym krokiem, a obcasy botków to jedyny dźwięk, jaki dociera do moich uszu. Jestem na siebie tak wściekła, że nawet gwar miasta nagle zostaje przytłumiony. Nie zwracam uwagi na uliczny ruch, na przechodniów, hałas. Nawet olewam szturchającego mnie w ramię chłopaka, psiocząc pod nosem i bezlitośnie rugając się za okazaną słabość. Wszystko poszło nie tak! Nie powinnam była aż tak się przed nim osłaniać, nie powinnam czerpać przyjemności z dotyku tych męskich, seksownych dłoni. Nie powinnam wdychać zapachu jego ciała i mocnych, drapieżnych perfum, jakbym była pieprzoną narkomanką.

– Ja pierdolę – warczę po polsku, maszerując niczym żołnierz.

Po wydarzeniach z wczorajszego wieczora, kiedy Jonathan zaczepił mnie przed toaletą i niespodziewanie wdarł się do mojej głowy, dzisiejsze spotkanie rozwaliło mnie na kawałki. Wciąż dygoczę, trzęsą mi się dłonie, na których zebrał się pot. Właściwie nic się nie wydarzyło, ledwie mnie dotknął i już zmienił w miękką masę. Nie mam pojęcia, co ten facet w sobie ma, lecz mam pewność, że to nic dobrego. Jego wzrok za każdym razem przewierca mnie na wylot, paraliżuje, narusza moją strefę komfortu. W tym samym momencie czuję panikę, wstyd i coś, co trudno mi określić. Ekscytacja? Pożądanie? Adrenalina?

Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z takim facetem, nawet nie wiem, jak zachować się w jego towarzystwie. Przytłacza mnie, onieśmiela, sprawia, że mój mózg nagle ucina sobie drzemkę, zostawiając ciało na pastwę drapieżnika. Zaledwie dwie godziny temu, w tej przeklętej łazience, przyprawił mnie o zawał serca bliskością oraz ustami niemal stykającymi się z moimi. Byłam pewna, że mnie pocałuje, widziałam w jego oczach tę dzikość, pożądanie, czułam erekcję wbijającą mi się w udo.

– Ja pierdolę – powtarzam, jakby bluzgi miały w czymkolwiek pomóc.

Zatrzymuję się na przejściu dla pieszych, wbijam wzrok w pasy, czekając na zielone światło. Korci mnie, by zadzwonić do Aidena, opowiedzieć mu o wszystkim, ale rezygnuję, wiedząc, że zamęczy mnie pytaniami, na które nie znam odpowiedzi. Bo niby co miałabym mu powiedzieć? To, co się dzieje to jakaś abstrakcja, coś, co nie ma prawa mieć miejsca w prawdziwym życiu. Dlaczego u licha taki facet zwrócił uwagę właśnie na mnie? Na niczym niewyróżniającą się, pyskatą dziewczynę z Polski, która prócz nauki nie zwraca uwagi na otaczających ją ludzi? W dodatku zaprosił mnie na kolację! Na samą myśl, czuję gęsią skórkę.

Jeśli ledwie przeżyłam z nim kilka chwil sam na sam, jak mam przeżyć cały wieczór?

Przez resztę dnia jestem kłębkiem nerwów. Nie mogę się na niczym skupić, przez co rozbijam szklankę, raniąc sobie palec, przypalam makaron, a na deser odczytuję wiadomość od matki. Na widok uśmiechniętego na zdjęciu Szymona, czuję skurcz w żołądku. Nie mam pojęcia, co kombinuje moja rodzicielka, ale cokolwiek to jest, musi przestać.

Nie ukrywałam przed rodzicami zdrady Szymona, zataiłam jedynie fakt, że pieprzył moją kuzynkę, córkę siostry mojej matki. Może nie powinnam była tego robić, przynajmniej zniechęciłabym rodzicielkę do swojego ex, który jak widać, nawet po dwóch latach od rozstania, coś kręci. Nie rozumiem, dlaczego mama się z nim w ogóle spotyka, utrzymuje kontakt, skoro wywinął jej dziecku taki numer.

Wypłakałam przez niego wiele łez, nie przespałam wielu nocy, zadręczając się myślą, czy byłam dla niego niewystarczająca, skoro poszukał pocieszenia w ramionach innej? Przekreślił wszystko, co nas łączyło. Zniszczył dobre wspomnienia, zbrukał je bezczelnie, zostawiając w mojej głowie obraz chłopaka, który mnie zdradził.

Zrywam się na równe nogi, wchodzę do kuchni, następnie wyjmuję butelkę wina i odkorkowuję, po czym nalewam do kieliszka. Do kolacji pozostało niecałe dwie godziny, ale muszę się odstresować, inaczej przez cały wieczór będę mieć wisielczy humor. Wypijam cały kieliszek jednym haustem, nalewam kolejną porcję, lecz nim mam szasnę przytknąć kieliszek do ust, rozdzwania się mój telefon. Gapię się na wyświetlacz niepewna, czy powinnam odebrać, w dodatku nie jest to zwykła rozmowa, a przez FaceTime.

Dlaczego mama musi mnie dręczyć?

Odstawiam kieliszek, chwytam telefon i niechętnie odbieram. Tęsknię za rodzeństwem, a w szczególności za bratem bliźniakiem. Mam odrobinę nadziei, że ujrzę Dominika na ekranie, zamiast tego ukazuje się twarz uradowanej matki.

– Cześć, córeczko! Tylko spójrz, kto mnie odwiedził. – Mama szczebiocze radośnie i ku mojemu zaskoczeniu, odsuwa się w bok, odsłaniając mojego... ex.

Gdybym powiedziała, że jestem w szoku, byłoby to niedopowiedzenie roku. Dosłownie opada mi szczęka na widok chłopaka w moim rodzinnym domu. A więc musiała zrobić to zdjęcie zaledwie kilka minut temu, skoro nadal przebywa w jej towarzystwie.

Szymon uśmiecha się, jak gdyby nigdy nic i macha, a mnie aż para ulatuje uszami. Mama miała rację; dorósł, wyprzystojniał. Dwa lata, które upłynęło od naszego rozstania, zrobiło z niego mężczyznę. Nie przypomina już dzieciaka z opadającą na czoło grzywką ala Justin Bieber. Teraz jego fryzura przypomina artystyczny nieład, ciało nabrało mięśni, zwykłą rozciągniętą bluzę zastąpił aż nazbyt dopasowanym T-shirtem, jakby specjalnie chciał zaprezentować to, czego dawniej nie było. I może faktycznie wygląda świetnie, lecz wygląd to nie wszystko. On i tak przeminie, w przeciwieństwie do charakteru.

– Hej, kwiatuszku. – Krzywię się, słysząc pieszczotliwe słowo.

Nie wierzę, że po takim czasie zdecydował się na takie powitanie. Dawniej bardzo je lubiłam, teraz najchętniej z powrotem wcisnęłabym mu je do gardła, by się nim udławił.

– Szymon – witam się oschle.

– Pięknie wyglądasz. Jak ci się żyje w Toronto?

Mam ochotę przerwać połączenie i oszczędzić sobie tej żenady. Co za popieprzona sytuacja! Nie rozmawialiśmy od dwóch lat, chociaż po moim wyjeździe do Toronto, dobijał się przez kilka miesięcy, wypisywał ckliwe wiadomości, prosił o szansę. Nie nawiązałam z nim kontaktu wtedy i zamierzam robić tego teraz. W mojej głowie wciąż przewija się obraz przyciśniętej do ściany Natalii, goły tyłek Szymona, mięśnie napinające się przy każdym, mocnym ruchu, kiedy się w nią wbijał. Niemal słyszę ich jęki przyjemności, sprośne słowa, które przez długie miesiące mnie nawiedzały. Minęło tyle czasu, a ja mam wrażenie, jakby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj.

– Wspaniale – mówię z szerokim uśmiechem. Mogłabym się w tym momencie wykrwawiać, mogłabym cierpieć i konać z bólu, ale na moich ustach nadal gościłby uśmiech. – Mam nowych przyjaciół, studia, które uwielbiam, przyglądam się pracy lekarzy.

– Cieszę się – duka. Po jego minie wnioskuję, że jest zupełnie inaczej. – Mam nadzieje, że wrócisz do Polski na rezydenturę.

Zaciskam usta, by bezczelnie nie prychnąć.

Na podjęcie decyzji pozostało mi jeszcze sporo czasu, dlatego nie zamierzam teraz o tym myśleć, chociaż nie chcę wracać do Polski. Wujek na pewno chętnie przyjmie mnie na rezydenturę, więc jak mogłabym nie skorzystać z takiej szansy? Poza tym zadomowiłam się w tym cudownym mieście. Mam Aidena oraz Zoe, swoje ulubione miejsca, fajne mieszkanie.

– Zostało jeszcze trochę czasu, ale raczej zostanę w Toronto.

Szymon ściąga brwi, zaś matka nieatrakcyjnie prycha, niezadowolona z podjętej przeze mnie decyzji. Nie jestem zaskoczona. Umawialiśmy się tylko na studia za granicą, po tym czasie miałam wrócić i robić rezydenturę w szpitalu, w którym ojciec piastuje stanowisko ordynatora. To świetny szpital, ze świetnymi lekarzami, ale to tutaj czuję się jak ryba w wodzie i nie chcę tego zmieniać. Planowałam porozmawiać o tym z rodzicami nieco później, ale jak zwykle ten kretyn musiał wszystko spieprzyć.

– Kochanie, nie taki był plan. – Mimo uśmiechu na twarzy matki, doskonale wyczuwam buzującą w niej złość. Kocham ją, jest cudowną kobietą, gotową zrobić dla swoich dzieci wszystko, niemniej jednak wystarczy, że coś idzie nie po jej myśli, a potrafi solidnie zaleźć za skórę. – Nie wróciłabyś do domu przez kilka kolejnych lat – dodaje.

– Zawsze mogę was odwiedzać, mamo. Poza tym jest mi tutaj dobrze.

– Ale my na ciebie czekamy, dziecko! – Patrzy na mnie z mieszanką oburzenia i niedowierzania.

Okej, zaczyna robić się niezręcznie. Nawet Szymon drapie się po karku, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok.

– To nie jest czas na taką rozmowę. Gdzie tata? – Zmieniam temat, nim całkowicie siądzie mi humor.

– Pojechał na zebranie do szpitala. Wróci późno.

– Szkoda, tęsknię za nim – mówię smutno. – A moi bracia?

– Dominik jest na randce ze swoją dziewczyną. Grzesiu w Warszawie na jakimś ważnym spotkaniu, a Tadeusz ślęczy nad książkami.

Markotnieję. Tak wyglądało moje życie, nim nie wyjechałam z Polski. Wszystko kręciło się wyłącznie wokół nauki, medycyny. Nawet przy śniadaniu rodzice omawiali przypadki pacjentów, radzili się między sobą, wiec chcąc nie chcąc chłonęłam ich wiedzę jak gąbka. Tylko dzięki nim jestem z materiałem sporo do przodu, tak czy siak ciągnięcie w kółko tego samego tematu może zmęczyć. Dlatego tak bardzo cenię sobie teraz wolność, przebywania z daleka od nadzoru rodziców. Wreszcie czuję, że mogę odetchnąć pełną piersią.

– Pola... – Szymon przystępuje z nogi na nogę, widocznie skrępowany. – Mam do ciebie pytanie. – Oho, znam ten ton i to spojrzenie. Coś się kroi.

Opieram łokcie przedramiona na wyspie kuchennej, pochylam się i czekam na pytanie.

– Za miesiąc żeni się mój brat. Czy zechciałabyś zostać moją osobą towarzyszącą?

Patrzę na niego oniemiała. Pominę fakt, iż to nasz pierwszy kontakt od tych pieprzonych, dwóch lat, ale bardziej szokuje mnie jego odwaga oraz czelność, by poprosić mnie o coś takiego. Nie jesteśmy przyjaciółmi, rozstaliśmy się w gniewie, a raczej to ja wymierzyłam mu siarczysty policzek, zwyzywałam od skurwieli, po czym opuściłam mieszkanie, trzaskając drzwiami, więc dlaczego pyta mnie o coś takiego, skoro doskonale wie, że po tym, co się wydarzyło, nigdy bym się nie zgodziła?

I dlaczego mam przeczucie, że mama maczała w tym swoje palce?

– Oczywiście, że zostanie. Prawda, kochanie? – Kobieta klaszcze w dłonie, spoglądając na Szymona maślanym spojrzeniem. – To wspaniała okazja do odnowienia waszego kontaktu, poza tym spędzicie miło czas, może nawet...

Ja pierdolę, czy oni nawdychali się za dużo smogu?

– Właściwie to nie mogę. Mam sporo nauki – Wtrącam bezczelnie.

– Nauka nie zając, nie ucieknie – stwierdza rodzicielka. – To ważne dla Szymusia, chyba nie zostawisz go na lodzie? – Unosi brew, wymownie na mnie spoglądając.

Mój spokój ulatuje w siną dal, zwijam dłonie w pięści i tęsknie spoglądam na kieliszek z winem, który z chęcią wychyliłabym na raz. Mam dość tej szopki. Jestem wściekła na mamę, za stawianie mnie w tak kłopotliwej sytuacji. Niepotrzebnie robi sobie złudną nadzieję na moje pojednanie z Szymonem. Wolałabym skoczyć do basenu wypełnionym piraniami, niż ponownie spotykać się z tym dupkiem.

– Nie planuję lotu do Polski za miesiąc – zaczynam poważnie. – Mam dużo nauki, niebawem zaczyna się sesja, muszę się skupić i wszystko zaliczyć w terminie, żeby nie martwić się poprawkami. Jak sama widzisz, nie dam rady się wyrwać. Poza tym nie jestem dobrym materiałem na osobę towarzyszącą.

– Wręcz przeciwnie, jesteś idealna – oznajmia chłopak.

Boże, widzisz i nie grzmisz!

– Wybacz, ale muszę odmówić. – Na jego twarzy pojawia się smutek, a oczy zmieniają się na te niczym u kota ze Shreka. Tym mnie nie urobi, uodporniłam się na te słodkie spojrzenia. – Nie patrz tak na mnie. Zdradziłeś mnie, złamałeś mi serce, więc nie oczekuj, że o tym zapomnę. Jestem w szoku, że w ogóle mnie o to poprosiłeś.

– Minęły dwa lata – oznajmia, czym dolewa do ognia mojego gniewu.

– I myślisz, że czas osłabił mój żal? Mylisz się. Patrząc na ciebie, jestem wkurwiona jeszcze bardziej. Gdyby nie dzieliła nas taka odległość...

– Pola! – Matka przerywa moja tyradę, uderzając dłonią w blat kuchennego stołu.

Gwałtownie chwytam powietrze, starając się nie dyszeć niczym osiemdziesięciolatka po wejściu na czwarte piętro, co przychodzi mi z ogromną trudnością. Jestem taka zła, że aż mnie korci, by faktycznie wypić całą butelkę wina. Nie robię tego tylko z jednego powodu; matka nienawidzi, kiedy na jej oczach piję, mimo iż mam dwadzieścia trzy lata. Nie chcę wkurzyć jej jeszcze bardziej, bo nim się obejrzę, będę mieć na karku Dominika, bo w pierwszej kolejności biegnie zawsze do mojego brata. Jakby to, że jesteśmy bliźniakami, miało jakiegokolwiek znaczenie.

– Co się z tobą dzieje, dziecko? Nie tak cię wychowałam!

– Przepraszam – kajam się, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Mogłam nie odbierać tego połączenia, mogłam wysłać głupią wiadomość i oddzwonić jutro. Niestety mleko się rozlało. – Najlepiej będzie, jeśli się rozłączę. Postaram się...

– Nie, kochanie. Źle potraktowałaś Szymona, to jego powinnaś przeprosić.

Ha! Nawet za milion, pieprzonych, lat!

Wolałabym się nażreć gruzu, niż wypowiedzieć do niego słowo na P.

– Mamo... nie mam na to czasu, okej? Zaraz wychodzę na randkę, muszę się jeszcze przygotować.

Z premedytacją wypowiedziałam słowo randka. Szymon blednie, zaś oczy matki nienaturalnie się powiększają. Naprawdę dziwi ją fakt, iż mogłabym chadzać na randki? Jestem młoda, nie chcę żyć samą nauką, więc dlaczego wygląda tak, jakbym przyłożyła jej w twarz?

– N-na co? – duka, kręcąc głową.

– Na randkę. – Wymownie spoglądam na zegarek. – Och, już ta godzina! Muszę kończyć. Kocham cię. – Puszczam buziaka i czym prędzej się rozłączam.

Kiedy tylko wyświetlacz gaśnie, chwytam lampkę z winem i wypijam całość na raz.

Opieram plecy o oparcie krzesła, zamykam oczy i pozwalam sobie na głęboki, oczyszczający oddech. Mam wrażenie, jakby ktoś przemielił moje ciało przez maszynkę do mięsa.

Z ogromną chęcią założyłabym na siebie worek po ziemniakach, przywiązała sznurkiem i tak powitała Jonathana. Nie mam ochoty na kolację, rozmowę, a tym bardziej na odpieranie amorów nachalnego mężczyzny. Jestem wypruta po rozmowie z matką i Szymonem, wciąż trzyma mnie złość mimo trzech kieliszków wina, w dodatku dzisiejszy wieczór wcale nie zapowiada się lepiej. A jeśli się mylę? Może będę się świetnie bawić, może Jonathan odwróci moje myśli od mamy i byłego chłopaka, może odwiedzimy jakieś fajne miejsce, napijemy się dobrego wina, porozmawiamy?

Do licha, nie mogę nastawiać się negatywnie, bo inaczej gówno z tego będzie.

Dlatego przyklejam na twarz uśmiech, włączam ulubioną playlistę i biorę odprężający prysznic, który rozluźnia moje napięte mięsnie. Następnie nakładam pachnący kokosem balsam i wybieram granatową, krótką sukienkę na jedno ramię. W zeszłym roku dostałam ją pod choinkę od Zoe, ale wciąż idealnie na mnie leży, podkreślając lekkie wcięcie w talii.

Ciała modelki to ja nie posiadam. Mimo dobrych genów odziedziczonych po mamie, gdzieniegdzie zbiera się fałdka tłuszczyku. Nie wstydzę się tego, akceptuję siebie taką, jaką jestem, choć dla poprawy kondycji powinnam chociażby pobiegać na bieżni. Jestem leniwa, niezależnie od obietnic składanych w każdy Nowy Rok, nigdy nie dotarłam na siłownię i nie zrezygnowałam z Pringles'ów. Życie jest zbyt krótkie, żeby sobie wszystkiego odmawiać. 

Za pięć siódma dostaję wiadomość. Brwi podjeżdżają mi niemal pod linię włosów, kiedy okazuje się, kto jest nadawcą wiadomości. Nie mam pojęcia, w jaki sposób Jonathan zdobył mój numer telefonu, skoro ja sama mu go nie podałam. Nie mamy wspólnych znajomych, więc co u licha ten facet musiał zrobić, żeby się tego dowiedzieć? Chyba nie polazł do operatora i nie przekupił go pieniędzmi? Nieee, nie ma takiej opcji. Przecież to dorosły mężczyzna, biznesman. Mimo wszystko cholernie mnie ta kwestia ciekawi, dlatego zamierzam zapytać go o to, jak tylko znajdzie się w moim zasięgu.

Ostatni raz rzucam na siebie okiem, pryskam się ulubionymi perfumami, po czym opuszczam mieszkanie i zjeżdżam windą na parter. Tuż przed klatką mojego małego mieszkania, stoi elegancka fura w kolorze grafitu. Cmokam z uznaniem przyglądając się temu okazowi, z którego wysiada nie kto inny, jak Jonathan Shay, odwalony w dopasowany garnitur niczym stróż w Boże Ciało. Aż mam ochotę gwizdnąć.

Kawał przystojnego skurczybyka, to trzeba mu przyznać.

Poprawia klapy marynarki, posyłając mi ten pewny siebie uśmiech, od którego mam ochotę westchnąć i jednocześnie mu przyłożyć. Dzisiaj nie założył krawata, za to odpiął dwa guziki w czarnej koszuli, ukazując kawałek opalonej skóry. Z niechęcią przyznaję, że w garniturze prezentuje się jak pyszne ciastko z czekoladową polewą.

Stoję niczym słup soli, przyglądając mu się niezbyt dyskretnie. Kiedy rusza w moją stronę, wstrzymuję oddech, a moje ciało nagle zaczyna na niego reagować. Pocą mi się dłonie, nogi lekko drżą, dół brzucha zaciska niewidzialna obręcz podekscytowana. Mam ochotę strzelić sobie w twarz, oblać się lodowatą wodą, byle tylko mój mózg wrócił na swoje stałe miejsce. To tylko facet, na Boga! Przystojny, szarmancki, zbyt pewny siebie, ale w dalszym ciągu tylko facet, który zabiera mnie na randkę pierwszy raz od dwóch lat.

I wystarczy dotyk naszych dłoni, a włoski na moim ciele staje dęba.

Mogę się okłamywać, ale prawdą jest, że ten facet mnie cholernie pociąga. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro