Rozdział trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Przez całą drogę jestem kłębkiem nerwów. Rosario i Adi przysypiają, co przyjmuję z ulgą. Nie byłabym w stanie prowadzić rozmowy, słuchać wesołego świergotania. Tak mocno ściskam palce na kierownicy, aż pobielały mi knykcie, a palce rozbolały. Wbijam wzrok w przednią szybę, i staram się skupić uwagę na drodze. Nie jest łatwo. W mojej głowie szaleje tornado, podsuwając coraz czarniejsze wizje przyszłości. Ktoś siedzi mi na ogonie, znalazł mnie w Alicante, tysiące kilometrów od Sinaloi! To oczywiste, iż ten człowiek został wysłany przez mojego ojca albo, co gorsza, przez Cruza.

Chryste! Jak to możliwe, że mnie znalazł? Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by nie rzucać się w oczy. Pracować musiałam, nie miałam innego wyjścia, jeśli chciałam za coś żyć. Mam córkę, jej potrzeby są na pierwszym miejscu. Pieniądze, które dała mi ciotka, skończyły się rok temu i nie mogłam już liczyć na niczyją pomoc. Nie pokazywałam Adriany nikomu, prócz Rosi, Marii, Mateo i Césarowi. Nikt prócz nich nie wiedział o jej istnieniu, a ci ludzie byli mi naprawdę bliscy. Nie sądzę, by zagrozili jej bezpieczeństwu. Może i nie znali całej prawdy, jednak wyznałam, że jeśli ktoś się o nas dowie, stracimy życie.

Cztery lata właśnie szły się pieprzyć. Każdy dzień uwagi, oglądania się przez ramię, ostrożności na nic się zdały. Miałam nadzieję, że Cruz i ojciec odpuścili, chociaż znając i jednego, i drugiego, to dosyć naiwne myślenie z mojej strony. Zdrady się nie wybacza... nigdy.

W niedzielę budzę się obok Adriany. Śpi wtulona w poduszkę i oddycha spokojnie, a ja, mimo iż dochodzi dopiero siódma trzydzieści, nie jestem w stanie zmrużyć oka.

Opuszczam łóżko, podchodzę do ściany i uważnie oglądam nagranie na małym monitorze. Śledzę minutę po minucie minionej nocy, upewniając się, że nikt nie pojawił się na terenie mojej małej posesji.

Nic. Pusto.

Na tyłach domu stoi gotowy do drogi samochód. Dawno temu zapakowałam do niego najpotrzebniejsze rzeczy, jak koce, jedzenie z długim terminem ważności, jak i lewe paszporty. Wszystko schowałam w bagażniku, pod kołem zapasowym, by móc uciec w przeciągu minuty.

Noc jednak minęła spokojnie. Na nagraniu nie ma nikogo, nie widzę nic podejrzanego. Oddycham z ulgą, idę do kuchni i włączam ekspres. Nie podoba mi się obecny stan rzeczy. Ponowny stres, który powrócił ze zdwojoną siłą. Było tak dobrze i dopiero teraz zastanawiam się, czy nie za długo zostałam w jednym miejscu. Może powinnam poszukać nowego, uciec jeszcze dalej? Na samą myśl robi mi się smutno. To moje miejsce, kocham je!

Szlag by to! Ile jeszcze będę musiała uciekać?

Moja podświadomość szydzi ze mnie, podpowiadając... całe życie.

Po południu, po obfitym obiedzie, przenosimy się przed dom. Siadamy na drewnianej huśtawce, bujamy się i delektujemy piękną pogodą. Jest początek lipca, słońce przygrzewa, a temperatura wynosi prawie trzydzieści dwa stopnie. Adriana zażyczyła sobie dmuchany basen, czym mnie zaskoczyła. Jutro, w drodze do domu, wyskoczę do sklepu i zrobię jej prezent. Gdybym tak nie fiksowała, zabrałabym ją na prawdziwy basen, jednak w tej sytuacji nie biorę tego pod uwagę.

Dźwięk silnika samochodowego burzy mój spokój. Gwałtownie przekręcam głowę, wypatrując intruza. Kątem oka spoglądam na schowek tuż obok drzwi, gdzie trzymam mały pistolet. Kupiłam go na lewo, bez numeru, by w razie czego mieć się czym bronić. Na szczęście dzisiaj go nie użyję, ponieważ naszym gościem jest César, wnuk pana Mateo.

Nie mam pojęcia, co tutaj robi i czego ode mnie chce. Przyklejam na twarz uśmiech, schodzę ze schodów i czekam, aż opuści samochód. Mówiłam mu, żeby zezłomował tego grata, bo był niebezpieczny nie tylko dla niego, ale i dla innych. Za każdym razem, kiedy uruchamiał silnik, coś strzelało i pukało, a ja modliłam się, żeby tylko nie wybuchł. César jest za młody, żeby umierać i to w dodatku we własnym samochodzie!

– Twoje spojrzenie mówi wszystko. – Uśmiecha się szeroko, trzaskając drzwiami. Te, jakby żyły własnym życiem, ponownie się otwierają, waląc go w plecy. – Co za szajs!

– Mówiłam ci, żebyś się pozbył tego złomu!

– Wiem, wiem, zrobię to. – Przeczesuje włosy i podchodzi, cmokając mnie w policzek.

Lubię go. Jest przystojny, miły i zabawny. Zawsze prawi mi komplementy i wciąż próbuje zaprosić mnie na randkę. Nigdy nie byłam dziewczyną dającą złudną nadzieję. Wiedziałam, że podobam się Césarowi, że być może chciałby ode mnie czegoś więcej. Nie jestem gotowa na związek, nawet twierdzę, że nigdy nie będę. Miłość mogłaby mnie omamić, osłabić, zmącić czujność. Po drugie, i najważniejsze... wciąż kocham Cruza. To nie tak, że odkochałam się po ucieczce, wyrzuciłam go ze swojej głowy i machnęłam ręką. Nic z tych rzeczy. Jest moją pierwszą miłością, moim uzależnieniem. Czuję, że to się nigdy nie zmieni, że tak bardzo we mnie wchłonął, że nie byłabym w stanie pokochać innego.

Śni mi się po nocach. Nawiedza mnie, przytulając do swojego muskularnego ciała, gładząc moje włosy, co uwielbiał robić. Niekiedy w moich snach kochamy się namiętnie, pochłaniając siebie nawzajem. A potem budzę się, patrzę w sufit i tęsknię, bo bez względu na wszystko, Cruz już zawsze będzie częścią mnie.

– Pomyślałem, że może chciałabyś wyskoczyć juto do kina? Wchodzi nowy film z Jasonem Stathamem. – Bestia! Już on wie, jak kocham gościa!

– Och, nie wiedziałam. – Kłamię. Od miesiąca czekam na ten film i bez końca namawiałam przyjaciółkę, by zarezerwowała sobie dla mnie czas. Planowałam podrzucić Adi do Marii i nacieszyć oczy moim ulubionym aktorem.

– Więc? Zarezerwuję bilety, o to się nie martw. Pytanie tylko, czy chcesz?

Patrzę mu w oczy, dostrzegając te urocze, granatowe obwódki. César ma najładniejszy odcień niebieskich oczu, jakikolwiek widziałam. Zawsze kojarzyły mi się z błękitem nieba bądź piękną, przejrzystą wodą w tych internetowych reklamach, które niespodziewanie wyskakiwały mi na ekranie laptopa. Jakby zachęcając, bym odwiedziła jedno z tych cudownych miejsc. Cruz obiecał, że pewnego dnia, kiedy znajdzie czas, zabierze mnie tam i będzie obserwował moje nagie ciało otulone wodą.

– Sama nie wiem. – Drapię się po karku, zerkając na Adrianę. Siedzi na huśtawce, wesoło machając nóżkami odzianymi w różowe trampki.

– Rozmawiałem już z Marią, chętnie zajmie się małą. – Przebiegły drań!

– Niech będzie. Ale! – Unoszę palec, robiąc dzióbek z ust. – To nie jest randka, César.

– Wiem. To tylko koleżeńskie wyjście do kina, Sofía. Nie jestem głuchy, usłyszałem za pierwszym razem, kiedy mówiłaś, że nie umawiasz się na randki. – Zawstydza się, chowając dłonie w kieszenie jeansowych spodenek.

– Lubię cię, wiesz o tym. – Przytakuje, wzdychając. – To po prostu nie jest dobry czas ani na randki, ani na cokolwiek więcej. Może pewnego dnia... – Mam ochotę przywalić sobie z liścia za te słowa. César gwałtownie unosi głowę, a w jego oczach błyszczy nadzieja. No i masz, idiotko! – Nic nie obiecuję.

– Jestem cierpliwy. Jeśli trzeba, poczekam.

– Na razie kino. To musi ci wystarczyć, mój drogi.

– Wystarczy, dzięki. – Błyska szerokim uśmiechem i wycofuje się, idąc tyłem. – Przyjadę po ciebie, wcześniej dam znać o której. – Salutuje, wsiada do samochodu i już go nie ma.

– Mamusiu? – Słodki głosik Adriany sprowadza mnie na ziemię. Wracam do niej, siadam na huśtawce i sadzam ją sobie na kolanach. Odgarnia moje włosy i dotyka twarzy. Jej maleńkie paluszki łaskoczą moje policzki. – Kocham cię.

– Och, kaczuszko, a ja kocham ciebie. Najmocniej na świecie. – Ujmuję jej buźkę w dłonie i całuję w czoło, policzki, nosek i oczka. Moje wszystko.


Nienawidzę poniedziałków.

Od samego rana wszystko idzie nie tak. Budzik nie zadzwonił, w pośpiechu wywalam się w kuchni, uderzając się w mały palec, i na deser parzę sobie język kawą. Skuter też jakby ma dzisiaj mniej energii lub paliwa, bo zapalił dopiero za trzecim razem. Na szczęście w kwiaciarni wszystko idzie gładko, a klienci poprawiają mi humor. Szczególnie pan Santiago, opowiadając kilka historyjek ze swojego życia.

W międzyczasie César wysłał mi wiadomość. Zarezerwował bilety na dziewiętnastą trzydzieści, przyjedzie godzinę wcześniej, by podrzucić Adrianę do Marii. Moja córka była wniebowzięta, bo Marię traktowała jak babcię, której nigdy nie miała. Moja mama odeszła zbyt wcześnie, a matka Cruza nie miała pojęcia o istnieniu wnuczki. Tak, jak i jej tatuś.

Podlewam kwiaty doniczkowe, słysząc brzęk dzwoneczka. O jedenastej miała przyjść Bárbara, mieszkająca tuż nad kwiaciarnią. Zamówiła piękny bukiet na urodziny dla swojej córki, osiemnaście długich, czerwonych róż i ogromny balon z napisem „Feliz cumpleaños".

Odwracam się z szerokim uśmiechem, zamierając z konewką w dłoni. To nie Bárbara, a mój prześladowca. Stoi w drzwiach, patrząc prosto na mnie.

Mam po dziurki w nosie tego faceta i najchętniej posłałabym go do diabła! Niestety jest klientem, a ja nie zamierzam być niemiła. Na razie.

– W czym mogę panu pomóc? – pytam uprzejmie, wysilając się na słaby uśmiech.

Czy ja nie miałam się z nim skonfrontować? Najwyższa pora, więc dlaczego nagle ogarnia mnie przeraźliwy strach? Jego spojrzenie niemal wbija mnie w podłogę.

– Chciałbym kupić kwiaty. – No coś ty! – Róże. Białe.

– Dwa tuziny? – Bezczelnie wchodzę mu w słowo. Mężczyzna zaciska usta, powstrzymując cisnący się na nie uśmiech i przytakuje głową. – Robi się. – Odkładam konewkę, wybieram kwiaty i staram się zachować spokój. Odegram swoją rolę, nie pokażę, jak cholernie mnie przeraża i jak bardzo się boję, że jest wysłannikiem Cruza. Jeśli do końca tygodnia facet nie zniknie, ja będę musiała to zrobić. Na samą myśl wszystko w moim brzuchu przekręca się na drugą stronę. – Owinąć w papier? – Unoszę głowę, patrząc mu w oczy. – Szary?

– Tak, jeśli można.

– Oczywiście. – Przełykam gulę w gardle i strach, owijając kwiaty w szary papier. Jaka szkoda, że kolejny bukiet wyląduje w moim koszu za domem. – Gotowe.

– Dziękuję. – Płaci, jak zawsze gotówką, i wychodzi bez słowa.

Jezu Chryste, wykończę się!


Chodząc po markecie i szukając dmuchanego basenu, jestem cała w nerwach. Kolejne spotkanie z panem nieznajomym nieźle wyprowadziło mnie z równowagi. Sytuacja robi się nieciekawa, a ja czuję coraz większy niepokój. Cholerny dupek bawi się mną, przychodzi do mojej kwiaciarni, kupuje te same kwiaty i nawet mówi, kurwa, to samo! Czy rano również znajdę bukiet na drewnianej huśtawce? Czy podczas kolejnego spotkania dam radę zachować pozory? Aż mnie korci, żeby strzelić mu z liścia, choć pewnie nawet nie miałabym na to szansy. Co on sobie myśli?! Jakim prawem mnie straszy? Czy obrał sobie za cel, bym kompletnie sfiksowała? Jeśli tak, naprawdę dobrze mu szło. A jeśli to są tylko podchody? Może, do cholery, wpadłam mu w oko? Facet jest przystojny, pewnie sporo starszy ode mnie, ale to bez znaczenia. Może to jego sposób na podryw? 

Szykując się na spotkanie z Césarem, staram się wyrzucić ten koszmarny dzień z głowy. Robię delikatny makijaż, nic wyszukanego, jedynie podkład, tusz do rzęs i czerwona pomadka. Od dawien dawna zakładam sukienkę; prostą, w kolorze pudrowego różu, przed kolano. Na stopy wsuwam sandałki na płaskim obcasie z uroczymy kamyczkami i jestem gotowa.

Adriana czeka na mnie w salonie, oglądając bajkę i zajadając plasterki banana. Wygląda na zadowoloną.

– Będziesz grzeczna u Marii, prawda?

– Tak, mamusiu. – Uśmiecha się, odkładając miseczkę. – Jedziemy? Już?

– Tak, César powinien być lada chwila. – Jak na zawołanie dociera do nas dźwięk klaksonu. – No to w drogę, córeczko! – Adi wybiega z domu, nawet na mnie nie czekając.

Po podrzuceniu małej do Marii, jedziemy do pobliskiego kina. Byłam w nim kilka razy, Rosario uwielbia filmy i udało jej się mnie tutaj zaciągnąć. Tym razem towarzyszy mi chłopak, którego znam, lubię i dobrze czuję się w jego towarzystwie. Gdyby jeszcze nie miał złudnej nadziei, byłoby idealnie!

– Masz ochotę na popcorn bądź colę? – pyta, otwierając mi drzwi.

– Nie. Szczerze mówiąc nie jestem fanką ani jednego, ani drugiego.

– Nie ma sprawy. Może coś innego?

– Mrożona herbata, brzoskwiniowa. – Przytakuje z uśmiechem, idzie do kasy, a ja opadam na skórzaną, bordową kanapę.

Obserwuję wchodzących ludzi, roześmiane buzie, zakochane pary. Cóż, w sumie fajnie byłoby przyjść z ukochanym na film z Jasonen Stathamem. Cruz nie przepadał za takimi rozrywkami, przeważnie nie miał czasu, zajęty swoim biznesem. Czasami bardzo mi to przeszkadzało, dąsałam się, a on karcił mnie, bym nie zachowywała się jak dziecko. Właśnie w takich sytuacjach dziewięcioletnia różnica wieku dawała się we znaki. Ja byłam wtedy nastolatką; szaloną, roztrzepaną, z głową pełną pomysłów. Cruz zaś miał na głowie interes i musiał mieć oczy dookoła głowy, zawsze czujny. Jego ojciec był bardzo wymagający, byłam ciekawa, czy nadal rzucał się o byle co, doprowadzając Cruza do szału.

Film okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Helloł, to w końcu Jason Statham! Skurczybyk jest jak czerwone wino. Im bardziej dojrzale, tym lepsze. To zadziwiające, że mimo wieku jest w tak doskonałej formie, zwinny, sprytny i gorący. Mam wrażenie, że przez cały seans cieknie mi ślinka, i nie tylko mnie, bo siedząca nieopodal dziewczyna wzdycha bardziej niż ja. Ha! Zapomnij mała, Jason jest mój!


Po opuszczeniu kina César zaprasza mnie na spacer. Korzystam z tej chwili wolności, zgadzam się i pozwalam sobie wsunąć dłoń pod jego ramię. Dla mnie to niezobowiązujący gest, ot, przyjacielski, mam nadzieję, że dla niego również.

– Mieszkasz w Alicante już kawał czasu – zaczyna nieśmiało. Tak kilka dni temu minęło trzy i pół roku. – Znamy się trochę, lubimy. Dlaczego właściwie nie chcesz dać mi szansy?

– Jak wspominałam, to nie jest odpowiedni czas na randki i związek.

– Dlaczego? Jesteś tutaj sama, nie licząc Adriany. To o nią chodzi, tak?

– Nie rozumiem. – Patrzę na niego, nieco zaskoczona.

– Boisz się, że przyzwyczai się do mnie, a kiedy nam nie wyjdzie, ona na tym ucierpi? – Kiedy to mówi, wszystko nabiera sensu. Sam podał mi na tacy argument.

– Tak, właściwie tak – odpowiadam smutno. Nie mogę powiedzieć mu o mojej przeszłości, o tym, że w każdej chwili mogę wsiąść w samochód i wyjechać, nigdy więcej tutaj nie wracając. To dlatego nie zgodziłam się przyjąć kawiarni. Żałowałam, ponieważ kocham to miejsce, jak i uroczego staruszka, jednak nie chcę, by źle o mnie myślał, gdybym nagle przepadła jak kamień w wodę. César również nie zasługuje na tak podłe potraktowanie. Dlatego trzymam go na dystans. I dlatego, iż chowam w sercu miłość do innego mężczyzny. – Adriana jest jeszcze bardzo mała, skończyła dopiero trzy lata. Nie chcę fundować jej nowego tatusia, bo jest na to za wcześnie.

– Wiesz, że nigdy nie znajdziesz faceta z takim podejściem? – Wiem, ale nie mówię tego na głos.

– Możemy zmienić temat? – proszę, wlepiając wzrok we własne buty.

– Hej. – Zatrzymuje się nagle, ujmuje moją twarz w dłonie i unosi, a nasze oczy się spotykają. – Nie chciałem cię urazić, naprawdę! Po prostu... – Wzdycha ciężko. – Podobasz mi się od dawna, ale widzę, jak bardzo jesteś niedostępna.

– To się nie zmieni, zapewniam cię. – Marszczy brwi, patrząc na mnie z rozczarowaniem wymalowanym na jego przystojnej twarzy. – Powinniśmy wracać.

Odbieram Adrianę od Marii i dziękuję jej za pomoc, wręczając kupione niedawno czekoladki. Uwielbia je. Samira robi wszystko ręcznie, dzięki temu każda czekoladka ma swój niepowtarzalny smak. Sama zajadam się nimi, kiedy mam doła.

– Zdecydowanie za rzadko ją widzę. Popraw się, Sofía! – Grozi mi palcem.

– Poprawię, obiecuję! – Uśmiecham się szeroko i cmokam jej policzek.

Wysiadam z samochodu, pomagając Adi. César w tym czasie wyjmuje fotelik i stawia go na ganku, następnie obserwuje, jak Adriana wpada do domu. Między nami zapada niezręczna cisza, i jeśli w kinie czułam się świetnie, teraz cały dobry nastrój pryska jak bańka mydlana.

– Dziękuję za dzisiejszy wieczór. Było naprawdę miło.

– To prawda. Dzięki, że udało mi się ciebie namówić. – Przeczesuje włosy, zerkając na mnie spod rzęs. – Będę się zbierał. Do zobaczenia. – Oddycham z ulgą, że ta niezręczność zaraz się skończy, jednak César zaskakuje mnie, nagle wpijając się w moje usta. Tak mnie omamia, że przez chwilę nie reaguję, stojąc jakby mnie sparaliżowało. Dopiero czując jego ciepły język napierający zachłannie, budzę się z transu. Odsuwam się, mrugając powiekami tak szybko, aż obraz mi się rozmazuje. – Musiałem to zrobić – wyznaje ze skruchą, schodzi ze schodów i wsiada do samochodu.

Z walącym w piersi sercem patrzę, jak odjeżdża spod mojego domu. Co to było?!


Wtorek budzi mnie chłodnym powietrzem wpadającym przez okno. Przeciągam się leniwie i nie otwierając oczu, macam szafkę w poszukiwaniu telefonu. Kiedy moje palce wreszcie natrafiają na wyświetlacz, chwytam go i unoszę, by sprawić godzinę; dziesięć minut do pobudki. Nie ma nic lepszego, niż pobudka w środku nocy i świadomość, że można pospać jeszcze kilka godzin. Dzisiaj nie mam tyle szczęścia. Wyłączam pobudkę, opatulam się kołdrą i myślę, co mam dzisiaj do zrobienia. Przede wszystkim czeka mnie odbiór sadzonek balkonowych oraz truskawek. No i pan nieznajomy. Jeśli i dzisiaj przyjdzie, porozmawiamy sobie na poważnie.

Mimo wczorajszego wieczora, mój humor jest dzisiaj wyśmienity. Od samego rana w kwiaciarni tętni życie, dzięki temu uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Pani Casilda odbiera swoje sadzonki, soczyście całując mnie w policzek.

W południe odwiedza mnie Rosario, wyciągając ze mnie wszystkie szczegóły odnośnie spotkania z Césarem. Streszczam jej przebieg spotkania, a kiedy wyznaję, że chłopak mnie pocałował, niemal piszczy podekscytowana. Chociaż ona jedna się cieszy, ja mam do tego pocałunku sceptyczne podejście. Nie mam mu tego za złe, w końcu to tylko pocałunek, ubolewam tylko nad nadzieją, którą César wciąż żywi.

– Porywam cię dzisiaj do baru – informuje Rosario, zaciągając się zapachem tulipanów. Zaskoczona wysoko unoszę brwi. – Nie patrz tak na mnie, to tylko wyjście na piwo i tapas. Chyba nic wielkiego, prawda?

– Oczywiście. Sęk w tym, że wczoraj miałam wychodne i twoja mama zajęła się Adi.

– Moja matka najchętniej nie wypuszczałaby małej z ramion. Z miłą chęcią zajmie się nią i dzisiaj. To tylko trzy, cztery godzinki.

– Skąd ten pomysł, hmm? – pytam, opierając łokcie na ladzie. Przyglądam się przyjaciółce, która nagle się czerwieni. – Oho! Coś się kroi! Gadaj!

– Okej, okej – dąsa się, jak Adriana. – W tym barze pracuje ciacho, które bardzo mi się podoba. Chcę go bliżej poznać.

– Nie wierzę, że chcesz mnie tam zaciągnąć! Będę czuła się nieswojo, kiedy zaczniesz podryw!

– Dajże spokój! Nie zamierzam go porywać! – Oburza się.

– Serio? – Uśmiecham się, wspominając pewien piątkowy wieczór w nowo otwartym klubie. Wyciągnęła mnie tam kilka miesięcy temu, pod pretekstem obczajenia nowego miejsca. Przez cały wieczór zarywała do barmana, olewając mnie totalnie. – A pamiętasz...

– Tak! – Wchodzi mi w słowo. – Doskonale pamiętam! Tamten koleś to niewypał. Już dawno o nim zapomniałam. – Macha ręką.

– Jesteś niemożliwa. – Parskam, zabierając się za sprzątanie.

Rosario wychodzi przed pierwszą. Ogarniam kwiaciarnię, łącznie z umyciem szyby, na którą dzisiaj zesrał się ptak, i zbieram się do wyjścia.

Na dźwięk dzwoneczka każdy nerw w moim ciele staje na baczność. Nie sądziłam, że dzisiaj przyjdzie, a chociaż jeszcze się nie odwróciłam, doskonale wiem, że to on. Natychmiast czuję, jak powietrze gęstnieje, robi się duszno i niebezpiecznie. Emanuje tą swoją pewnością siebie, zgniatając mnie niczym papierek po batoniku. Prześladuje mnie od pięciu dni, to nie jest przypadek i zapewne nie są to zaloty. Facet działa na czyjeś zlecenie, chce mnie nastraszyć i dlatego wysyła kwiaty przygotowane przeze mnie, z mojej kwiaciarni!

– Dzień dobry. – Wita się tym cichym, głębokim i mrocznym głosem, a krew zalewa mnie natychmiast.

Ja mu dam, kurwa, dzień dobry!

***
W kolejnym się zadzieje 😈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro