Rozdział pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Cztery lata później

Przeciągam się leniwie, mrucząc pod nosem i odgarniam brązowe kosmyki z czoła. Lekki ciepły wiatr wpada przez uchylone drzwi na patio, a promienie słońca muskają moje policzki. Dzień jak co dzień w pięknym miasteczku Alicente w Hiszpanii.

Kochałam to miasto, chłonęłam atmosferę, życzliwych ludzi, zakochując się w straganach ze świeżymi warzywami, wąskich uliczkach zapełnionymi kwiatami. Uwielbiałam spacerować najbardziej znaną ulicą miasta, Explanada de España, z kolorową kostką brukową tworzącą fale i rzędami palm, a wieczorami siedzieć na plaży podziwiając zachód słońca.

To było magiczne miejsce, moje. Czułam się tutaj wspaniale, ale przede wszystkim... bezpiecznie.

Po wydarzeniach w moim rodzinnym mieście Sinaloa w Meksyku, długo szukałam swojego miejsca na ziemi, przemieszczając się z Niemiec do Rosji, z Rosji do Norwegii, aż wreszcie trafiłam tutaj. Czułam, że odnalazłam raj i mogłam osiąść na stałe.

Nie było mi łatwo. Strach trzymał mnie za szyję, przerażenie powrotem do Sinaloi nie pozwalało zasnąć w nocy. Zdrady się nie wybacza, a ktoś taki, jak Cruz Angel Falasca, funduje długą i bolesną śmierć każdemu, kto wbija mu nóż w plecy. Miałam tego pełną świadomość, mimo wszystko zrobiłam to, co do mnie należało; chroniłam niewinnych. Nie mogłam podjąć innej decyzji, musiałam wybrać, a wybór nie był łatwy. Kochałam Cruza, był dla mnie wszystkim, bez wahania oddałabym za niego własne życie. Niestety nieszczęśliwy zbieg wydarzeń pociągnął za sobą lawinę nieszczęść, a ja wpadłam w sam jej środek.

Nie oglądałam się za siebie, uciekając w nieznane. Po porwaniu i tym, co ze mną zrobiono, nigdy nie spojrzałam w oczy ojcu, nawet nie miałam ku temu okazji. Uciekłam w ostatniej chwili, nim doszło do ostatecznego ciosu, choć zapewne nawet nie rozpoznałby mojej twarzy sponiewieranej przez porywaczy. Byłam pewna, że rany nigdy się nie wygoją.

To ciotka zdecydowała o moim wyjeździe. Kiedy wyczerpana przekroczyłam próg domu, pokręciła głową, o nic nie pytając. Spakowała mnie w pięć minut, wrzuciła gotówkę, ubrania i rozkazała wyjechać na pieprzony koniec świata, jeśli chciałam żyć. Miałam mało czasu, a każda sekunda była na wagę złota. Bo to, że zdradziłam, na pewno dotarło do miłości mojego życia z prędkością światła. Zabiłby mnie, wiem o tym. Stracił przeze mnie miliony, ale i szacunek. Przez dwa lata nikt nie miał pojęcia, że byłam jego kobietą, że to on mnie nią uczynił, że mnie kochał, wielbił i byłam jego wielką słabością. Ciekawiło mnie, jak ojciec zareagował na prawdę. Cruz z całą pewnością w pierwszej kolejności odwiedził nasz dom i kiedy zorientował się, że mnie nie ma, dostał odpowiedzi na swoje pytania. Tym sposobem nie tylko Cruz był zagrożeniem, ale i mój własny ojciec.


***

Na targu, który odwiedzam codziennie, jak zawsze panuje tłok i gwar. Dawniej nie przepadałam za tłumami ludzi, przytłaczali mnie osaczali, tutaj jest inaczej. Każdy wita się serdecznie, uśmiecha, zaraża dobrą aurą. Przy zachowaniu ostrożności mogę cieszyć się tym miejscem do woli, bo mimo mijającego czasu, wciąż czuję strach. Myślę, że po tym, co przeszłam, nigdzie nie będę czuła się w pełni bezpiecznie.

– Hola, Sofía! – Maria, pulchna kobiecina po sześćdziesiątce, z szerokim uśmiecham macha mi wesoło.

– Hola, Maria! Como estas? – pytam, podchodząc bliżej.

– Och, cariño. Korzonki dokuczają, stopy bolą, ciśnienie za wysokie. – Wymienia, machając ręką. Maria jest pogodną, kochaną kobietą z sercem na dłoni. Uwielbiam ją. Godzinami przesiadywałam przy stoliczku jej maleńkiego sklepiku z miodami i słuchałam o latach młodości, jej mężu, dzieciach. Jest dla mnie jak babcia. – A ty jak się miewasz?

– Dobrze. Właśnie kupuję warzywa na sałatkę i muszę rozejrzeć się za winem. Wieczorem odwiedza mnie Rosario.

– Och, tylko nie daj jej się upić! – Maria grozi mi palcem, doskonale wiedząc, jak szalona jest jej córka. – Kiedy ty kończysz, ona dopiero zaczyna. Gdzie ona to mieści?

– Sama się nad tym zastanawiam. – Chichoczę rozbawiona. Rosario mierzy metr sześćdziesiąt pięć, jest drobniutka jak porcelanowa laleczka, ale potrafi wypić morze wina!

– Pilnuj się, żeby na złą drogę cię nie sprowadziła, cariño. Już ja z nią swoje przeszłam.

– Może i tak, ale kochasz ją, a ona kocha ciebie. – Puszczam jej oczko, soczyście całując w policzek. – Do zobaczenia, Maria. – Macham i idę dalej.

Po dwóch godzinach wracam do mojego małego domku, oddalonego od miasta o kilka kilometrów. Dojeżdżam skuterem, pozwalając, by wiatr rozwiewał mi włosy. Czuję się jak na wsi, codziennie pijąc kawę na patio, podziwiając łąki, trawy, wąskie uliczki.

Niestety czuję się również bardzo samotna. Mam dwadzieścia dwa lata, a kompletnie odcięłam się od ludzi, rówieśników. Nie studiuję, nie umawiam się z chłopcami, nie bywam na dyskotekach. Nie mogę pozwolić sobie na nieuwagę, ponieważ jeden błąd może kosztować mnie życie. Uciekłam, ale to nie znaczy, że Cruz bądź ojciec zaprzestali poszukiwań. Znam ich obu. Szacunek jest dla nich bardzo ważny, dlatego ubolewam nad tym, jak bardzo skrzywdziłam Cruza. Z całą pewnością szalał z gniewu.

Bywał okrutny. Pozbawiony uczuć. Mordował z zimną krwią, nie odczuwając wyrzutów sumienia. Jeśli ktoś wchodził mu w drogę, szybko go z niej usuwał. Rządził, tym samym musiał mieć twardy tyłek. Bez wahania sklepał dzieciaka, kiedyk brutalnie złapał mnie za cycki. Należałam do Cruza i nikt nie miał prawa mnie tknąć.

Jestem ciekawa, czy powiedział ojcu o tym, co łączyło nas przez dwa lata. Wtedy byłam nastolatką, nie odwracałam się za siebie, kiedy biegłam do niego, by wpaść w te silne ramiona i poczuć bezpieczeństwo. Nie liczyłam się z konsekwencjami, i chociaż odczuwałam strach, Cruz był dla mnie najważniejszy. Wymykałam się ojcu, narażając na szlaban, jego gniew, byle tylko być przy mężczyźnie, który skradł moje serce. Nie było rzeczy, której bym dla niego nie zrobiła.

Teraz byłam jego największym wrogiem, a miłość zmieniła się w nienawiść.


Docieram do domu, stawiam skuter na stopce i chwytam kosz z zakupami. Planuję ugotować moje ulubione danie – paellę. Nie tylko ja przepadam za tym prostym daniem, lecz Adi oraz Rosario również. Zjada wszystko do ostatniego kęsa, a czasami nawet wylizuje patelnię, czego szczerze nienawidzę.

Poznałam ją kilka tygodni po osiedleniu się w Alicante. Wpadłyśmy na siebie w sklepie, zderzając się czołami. Wtedy byłam bardzo czujna, przestraszona, lecz kiedy Rosario zaczęła chichotać, ku własnemu zaskoczeniu szybko do niej dołączyłam. Tak zaczęła się nasza przyjaźń i trwa do dnia dzisiejszego, czyli trzy i pół roku. Nie wyznałam jej całej prawdy, tak było po prostu bezpiecznie. Wiedziała tylko, że uciekłam z Meksyku, że ktoś chciał mnie skrzywdzić. Nie wyciągała szczegółów, pokiwała głową, przytuliła mnie i zapewniła, że tutaj będzie mi dobrze. I miała rację. Pokochałam Alicante i wierzyłam, że wszystko zmierzało ku lepszemu.

– Mama! – Głośny, radosny głosik mojego dziecka rozbrzmiewa nim przekraczam próg naszego małego, drewnianego domku. Odkładam kosz, kucam i rozchylam ramiona, by przytulic do siebie to małe ciałko i ucałować czoło. Wdycham znajomy zapach, zamykając oczy. – Tęskniłam za tobą. – Odsuwa się, marszcząc brewki.

– Ja też tęskniłam, patito, ale już jestem. Gdzie podziewa się ciocia?

– Chodź. – Adriana ciągnie mnie za rękę, podskakując wesoło.

O ciąży dowiedziałam się kilka dni po ucieczce. Zameldowałam się w jednym z tańszych hoteli w Niemczech, opadając na skrzypiące łóżko. Od jakiegoś czasu czułam się fatalnie, męczyły mnie potworne mdłości, szybciej się męczyłam i byłam senna. Kiedy czekałam na wynik testu, nerwowo podrygując nogą, próbowałam wymyślić setki scenariuszy, jeśli wynik wyjdzie pozytywny. Planowałam usunąć dziecko, mając pełną świadomość, że w pojedynkę nie uda mi się go wychować. Miałam osiemnaście lat, zostałam sama z torbą pieniędzy, poobijaną twarzą i głową pełną koszmarnych wspomnień. Jak miałabym poradzić sobie z noworodkiem, zapewnić mu byt, spokojne życie, skoro ledwo ogarniałam samą siebie?

Wynik wyszedł pozytywny. Przepłakałam dwa dni, leżąc w łóżku i użalając się nad własnym losem. Przeklinałam Cruza, siebie, naszą nieuwagę. Przeklinałam ojca, za to, że widział jedynie czubek własnego nosa, nie troszcząc się o swoje córki. Porwano mnie przez niego, to on narobił sobie problemów, za które musiałam zapłacić. Porwano mnie spod szkoły. Nikt nie zwracał uwagi na gapiów, na zbiegowisko. Jeśli ktoś chciał kogoś porwać, po prostu to robił. Do tej pory męczą mnie koszary brudnego, ciasnego pokoju, zapachu stęchlizny i moczu. Budzę się zlana potem, przestraszona i biegnę do pokoju, by upewnić się, że moja mała córeczka jest bezpieczna. Następnie wracam do łóżka i staram się odgonić te koszmarne wspomnienia.

Nie zamierzałam niczego zdradzać tym skurwysynom. Byłam córką barona narkotykowego, mój chłopak robił dokładnie to samo i doskonale wiedziałam, jakie obowiązywały mnie zasady. Ojciec wielokrotnie powtarzał mi, że w sytuacji, kiedy ktoś będzie próbował wyciągnąć ze mnie ważne informacje, mam milczeć. Nie ważne, czy będę gwałcona, topiona, przypalana, czy bita – milczenie jest najważniejsze. W tamtym momencie nie zastanawiałam się, jak okrutnie brzmią te słowa, dopiero kiedy zostałam porwana, uderzyły we mnie niczym rozpędzona ciężarówka. Wiedziałam, że każde słowo, które wyjdzie z moich ust, może sprowadzić na mnie nieszczęście.

Obiecałam sobie, że nie powiem słowa. Dzielnie znosiłam każdy cios, obelgę, plucie. To nie był film, a ja nie grałam głównej roli. Mój porywacz nie okazał się seksownym, przystojnym mężczyzną, który nagle się we mnie zakocha i oszczędzi mi życie. Nie. To był bezwzględny świat, a stojący przede mną ludzie mordowali z zimną krwią. Wiek nie miał dla nich żadnego znaczenia, dlatego musiałam złamać dane ojcu i Cruzowi słowo.

Prawda była taka, że nie wiedziałam zbyt wiele. Ani jeden, ani drugi, nigdy nie mówili o interesach w mojej obecności, choć głucha nie byłam i wiele usłyszałam.

Nie rozumiałam porywacza, który próbował wyciągnąć ode mnie kody. Myślałam sobie; jakie, kurwa, kody, człowieku?! Powiedziałam mu, że nie mam pojęcia, o czym mówi. Chlasnął mnie w twarz tak mocno, aż przewróciło się krzesło. Wtedy miałam pewność, że nie ujdę z życiem.

Modliłam się, by śmierć nadeszła jak najszybciej, bym nie musiała cierpieć. Na ratunek nawet nie liczyłam. Ktoś, kto mnie zabrał, nie był amatorem i na pewno świetnie mnie ukrył. Czekałam na ostateczny cios i z bólem serca, ubolewając nad stratą kogoś, kto był dla mnie całym życiem. W tamtym momencie żałowałam, że ostatnio pokłóciliśmy się o bzdurę, ponieważ kolejny raz moja zazdrość wylazła na światło dzienne. Byłam wściekła, kiedy jakaś siksa usiadła mu na kolanach, podsuwając mu pod nos swoje wielkie, sztuczne cycki. Bez wahania chwyciłam ją za blond kudły, pokazując jej, do kogo należał Cruz.

Kiedy do pokoju wszedł nieznajomy mi mężczyzna i zapytał o Cruza, krew odpłynęła mi z twarzy. Do tej pory w grę wchodził jedynie mój ojciec, imię mojego chłopaka bardzo mnie zaskoczyło. Cruz strzegł swoich sekretów, interesu, a mnie nie obchodziło, co, gdzie i kiedy. Tylko jeden raz, krótko przed porwaniem, wymienił nazwę miejsca spotkania, pieprząc mnie w swoim samochodzie. Wyjawiłam to płacząc rzewnie, zdradzając najważniejszą osobę w moim życiu. Nie miałam wyjścia. Dali mi idealny powód do mówienia, nie miałam wyboru.

– Nareszcie jesteś! – Rosario zakłada ręce na biodrach, kręcąc głową. – Co tak długo? Tylko nie mów, że moja mama znowu dorwała cię w swoje ręce.

– A i owszem, dorwała. – Mrugam okiem, stawiając kosz na wyspie kuchennej. – To była krótka pogawędka.

– To słowo nie pasuje do mojej matki, moja droga.

– Twoja matka to cudowna kobieta, o czym powinnaś zapewniać ją każdego dnia. – Rosario mruży oczy, posyłając mi pytające spojrzenie. – Moja umarła dawno temu, zazdroszczę ci, że twoja mama to tak dobra, kochająca kobieta.

– Och, chodź tu! – Rozkłada ramiona i po chwili tuli mnie do siebie, głaszcząc po plecach.

Całe popołudnie spędzam z córką. Rosario ulatnia się do swoich obowiązków, a my przenosimy się do ogrodu. Piję kawę, obserwując bawiącą się w piaskownicy Adrianę.

Trzy miesiące temu skończyła trzy lata i jest bardzo energicznym i wesołym dzieckiem. Ma tutaj beztroskie, dobre życie. Robiłam wszystko, by tak właśnie było. Nie miała pojęcia o tym, co się wydarzyło, gdzie był jej ojciec. Obiecałam sobie, że moje dziecko nigdy nie pozna smaku strachu, niebezpieczeństwa i łez. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by była szczęśliwa i uśmiechnięta jak w tej chwili. Jest dla mnie wszystkim tak, jak kiedyś jej ojciec.

Na początku było mi potwornie ciężko, ledwo sobie z nią radziłam, bo tak naprawdę nie czułam się na tyle dorosła, by być matką. Rosario i Maria bardzo mnie wspierały i gdyby nie one, zostałabym całkiem sama. To dzięki nim mi się udało, pokonałam chwile słabości i starałam się być najlepszą mamą na świecie.

Patrząc na nią widziałam Cruza. Adriana jest do niego bardzo podobna, nad czym ubolewam, ponieważ przez to nie jestem w stanie o nim zapomnieć. Mają taki sam koloru oczy, czekoladowy z ciemniejszymi plamkami. Jej włoski są w brązowym kolorze, sięgające łopatek. Skręcają się w loczki, podskakując wesoło z każdym jej krokiem. Moje dziecko jest kopią swojego ojca. Kopią, którą mogę zatrzymać na zawsze.

Wieczorem ponownie wpada Rosario. Przebrała się w obcisłe, białe jeansy, bluzeczkę ze sporym dekoltem i pofalowała włosy. Muszę zacisnąć usta, by się nie roześmiać, kiedy gromi mnie wzrokiem. Wygląda naprawdę ślicznie, po prostu jesteśmy tylko we dwie, bez żadnych szans na płeć przeciwną na horyzoncie. Rosario wciąż szukała tego jedynego i powtarzała, że „musi być gotowa", kiedy się napatoczy. Dlatego zawsze o siebie dbała, nigdy nie wkładała „byle czego" i karciła mnie za każdym razem, kiedy jeździłam do miasta z zwykłej koszulce i jeansowych krótkich ogrodniczkach, rozczochrana, bez grama makijażu. Prawda jest taka, że czuję się jak na wsi i mam w nosie, jak wyglądam. Liczy się wygoda, poza tym nie zamierzam się z nikim wiązać.

– Dlaczego właściwie nie znajdziesz sobie chłopaka? – zagaduje, upijając łyk cierpkiego wina. Adriana zasnęła chwilę temu, a my mogłyśmy przenieść się na patio i delektować alkoholem. – Jesteś piękną dziewczyną, faceci oglądają się za tobą na ulicy.

– Poważnie? – prycham rozbawiona. – Chciałaś powiedzieć na targu. Poza nim raczej nie zapuszczam się dalej.

– I popełniasz ogromny błąd! Dziewczyno, na targu nie znajdziesz faceta! – Obrusza się, przewracając oczami. Jej długie rzęsy trzepoczą zalotnie.

– Skąd wiesz? – Unoszę brew, patrząc na nią pytająco. – Może trafi się miły chłopak kupujący świeże ogórki?

– Jesteś niereformowalna – wzdycha zrezygnowana. – Może wybierzemy się w piątek do miasta? Chętnie poszalałabym w klubie, dawno nie byłam.

– Nie śpieszno mi do takich miejsc – mówię smutno, spuszczając wzrok na trzymany w dłoni kieliszek.

– Przecież jesteś tutaj bezpieczna, Sofía! Mieszkasz na zadupiu, nikt cię w mieście nie zna.

– Wiem, ale tam jest mnóstwo ludzi, więc są większe szanse, że natknę się na kogoś, na kogo nie chcę.

– Minęły cztery lata, a ty nadal się boisz. – Patrzy na mnie ze współczuciem. – Tak nie powinno być. Życie ucieka ci przez palce, masz dopiero dwadzieścia dwa lata, a żyjesz jak zakonnica, ukrywająca się w tym małym domu.

– Hej! Kocham mój dom – burczę nadąsana. – Jest uroczy, z dala od tłumu ludzi. Dobrze mi tutaj, Adrianie również.

– Wiesz, że ona nie ma kontaktu z żadnymi dziećmi? – Kiedy zadaje to pytanie, coś chwyta mnie za serce. Palce odruchowo zaciskają się na nóżce kieliszka, jakbym bała się, że go upuszczę. – Adriana jest cudownym dzieckiem, radosnym, żywiołowym, ale przez cały czas jest albo z tobą, albo ze mną. Od czasu do czasu widuje się z moją matką, ale to wszystko.

– Czego ode mnie oczekujesz? – pytam ostrzej, niż zamierzałam. – Mam ją wysłać do przedszkola... do miasta? – Na samą myśl robi mi się słabo.

– A czy to byłoby coś złego? – Przechyla głowę, lustrując mnie tym przenikliwym wzrokiem. – To by jej dobrze zrobiło. Mogłaby się pobawić z innymi dziećmi, nawiązać przyjaźnie, zintegrować się. Adriana jest wyobcowana.

– To nieprawda. – Zrywam się z miejsca, odkładam kieliszek i podchodzę do barierki, zawieszając wzrok na pokrytym mrokiem wzgórzu. – Robię to wszystko dla niej, nie dla siebie. Muszę trzymać ją z dala od niebezpieczeństwa, nie pozwolę, żeby ją skrzywdzili.

– Nikt jej nie skrzywdzi, nie tutaj, Sofía. To bezpieczne miejsce, z dala od Meksyku.

– Myślisz, że dla mojego ojca to ma znaczenie? – Rosi gwałtownie chwyta oddech, a ja po chwili uświadamiam sobie, co powiedziałam. Nigdy wcześniej nie wspominałam, że chodzi o mojego ojca... i nie tylko. – Nie ważne.

Słyszę za sobą szelest, kroki i czuję obejmujące mnie od tyłu ramiona.

– Wiem, że spotkało cię coś strasznego – mówi cicho, wbijając brodę w moje ramię. – Nigdy nie nalegałam, byś mi opowiedziała i teraz też tego nie zrobię. Kocham cię i dlatego chcę dla ciebie jak najlepiej, wiesz?

– Wiem, naprawdę. Sęk w tym, że moje życie na serio jest popieprzone i nie mogę pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. To mogłoby kosztować nas życie.

Gdybym wtedy wiedziała, co mówię...


Następnego dnia punktualnie stawiam się w pracy, witając całusem Mateo, mojego pracodawcę. Podchodził pod siedemdziesiątkę, jego włosy już dawno posiwiały, a pokiereszowane po wypadku plecy zmusiły go do poruszania się o lasce. Kiedy pewnego dnia zobaczyłam ogłoszenie o etat, nawet się nie wahałam. Uwielbiałam kwiaty, choć nigdy wcześniej nie pracowałam w kwiaciarni. Przekraczając próg zaciągnęłam się głęboko, zamykając oczy i delektując się mieszanką najróżniejszych zapachów. Kiedy po chwili uchyliłam powieki, przede mną stał staruszek, uśmiechając się z zadowoleniem. Nic nie powiedziałam, nie zdążyłam się nawet przedstawić, a on rzekł; masz tę pracę.

Roześmiałam się szczęśliwa i przytuliłam staruszka. Dopiero po kilku miesiącach wyznał mi, że to Maria szepnęła mu na ucho, że szukam zajęcia.

Polubiliśmy się od pierwszego spojrzenia i tak pozostało do dzisiaj. Pracowałam codziennie, odbierałam dostawy, nauczyłam się robić bukiety, doradzać klientom. Praca sprawiała mi mnóstwo przyjemności i dzięki niej miałam za co żyć. Mateo wiele razy mówił mi, że kogoś takiego nie mógł sobie nawet wymarzyć. Jego żona zmarła parę lat temu, a kwiaciarnia była jej wielkim marzeniem. Rozpłakałam się, kiedy pewnego dnia pokazał mi akt własności wystawiony na moje nazwisko. Fałszywe nazwisko tak, jak fałszywe było moje życie w Alicante. Nikt tak naprawdę mnie nie znał i tak musiało pozostać.

Odmówiłam Mateo, chociaż nie pragnęłam niczego innego, jak przejąć kwiaciarnię i dbać o nią jak o własne dziecko. To miejsce było magiczne i kochałam tutaj przebywać, jednak gdybym się zgodziła, zachowałabym się bardzo nie fair.

Unoszę głowę znad pięknych, czerwonych róż, słysząc brzęk dzwoneczka przy drzwiach, informującego o nadejściu klienta. Odwracam się, spotykając ciemne oczy utkwione prosto we mnie. Uśmiecham się, odkładam małe nożyczki i wychodzę zza lady.

– Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc?

Mężczyzna nie odpowiada, przypatrując mi się uważnie. W kwiaciarni nagle robi się okropnie duszno, jakby stojący przede mną nieznajomy wysysał całe powietrze przesiąknięte zapachem kwiatów. Jego wzrok zaczyna mnie krępować, przygniatać swoją mocą. Te ciemne oczy mają w sobie coś dziwnego, tajemniczego... niebezpiecznego. Kiedy zdaję sobie sprawę, że nie przyszedł tutaj przypadkowo, serce zaczyna walić mi w piersi jak obłąkane.

– Chciałbym kupić róże. – Zaskakuje mnie, aż się wzdrygam. Dźwięk jego głosu jest niski, chrapliwy, mroczny. Nie spuszcza ze mnie wzroku, palcem wskazując na białe róże stojące w wiaderku tuż obok mnie. – Poproszę dwa tuziny.

– O-oczywiście. – Jąkam się, budząc z transu.

Biorę głęboki oddech, odwracam się i zabieram do pracy.

Przez cały czas czuję na plecach wzrok nieznajomego mężczyzny i mam przeczucie, że nasze spotkanie nie jest ostatnim.


-----------------------------------------------

Hola - cześć
Como estas? – jak się masz?
Cariño - kochanie
Patito – kaczuszko 


-------------------------------------------------

No to lecim z koksem! :)
Pierwszy rozdział Króla, co myślicie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro