Poświęcenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szczelina zaczęła się coraz bardziej rozszerzać. Spojrzałam na Zeerenę, kiedy to zobaczyłam demony wyłaniające się ze szpary. Powinniśmy to zgłosić, ale z tego co mi kiedyś mówiła brunetka, mają oni nieco bardziej wrażliwy słuch, niż ludzie.

— Co... — Uciszyłam blondyna i spojrzałam na to, co się dzieje.

Na szczęście żaden z nich nie zauważył. Cicho odetchnęłam, po czym zaczęłam się z resztą porozumiewać gestami. Pokazałam im, że musimy się wycofać, a oni kiwnęli głowami. Jak najciszej byłam w stanie, przeszłam obok wszystkich pochylając się, po czym pokazałam dłonią, aby za mną ruszyli. Ruszyliśmy blisko budynku, zaraz za pasażem drzew. Co chwilę się odwracałam, aby sprawdzić, czy przypadkiem coś nas nie goni. W tym momencie zauważyłam to, jak ze szczeliny wychodzi postać, która wygląda jak człowiek. Miał czarne włosy, a jego tęczówki, mimo, że był dość daleko, widziałam to, że mienią się na czerwono. Dałam wszystkim znać, aby się oni bardziej pośpieszyli. W tym momencie moich uszu doszedł głośny ryk. Przełknęłam ślinę, po czym powoli spojrzałam w kierunku hałasu. Zauważyłam to, jak kilka z nich ruszyło w naszym kierunku.

— Ruszać się... — Powiedziałam cicho. — Ruszać się! — Krzyknęłam na nich, a w kolejnej chwili ruszyliśmy biegiem w kierunku bazy.

Spoglądałam na wszystkich, jednak w pewnym momencie się zatrzymałam i wymierzyłam bronią w naszych napastników. Kątem oka zauważyłam, że Zeerena robiła to samo.

— Lorren, Zeerena! — Krzyknęła pozostała szóstka.

— Uciekajcie i złóżcie raport! — Wydałam im rozkaz, a oni natychmiastowo ruszyli w kierunku naszej szkoły.

— Jak zginąć, to razem, co? — Zaśmiałam się cicho na jej słowa.

— Lepiej zginąć na polu walki, niż w łóżku szpitalnym. — Powiedziałam, a przy tym zaczęłam celować w głowy demonów, które były coraz bliżej nas.

— Słowa Generała. — Oddała pierwszy strzał, a ja zaraz po niej.

Obie co chwilę strzelałyśmy do demonów, aż w pewnym momencie zauważyłam to, jak co poniektóre są w stanie się wspinać po budynkach. Jeden z nich skoczył w naszym kierunku akurat, kiedy miałam wymieniać magazynek z bronią, jednak w tej samej chwili został zastrzelony. Spojrzałam w kierunku skąd nadszedł strzał, dzięki czemu zobaczyłam naszych.

— Nie wierzę, że to powiem, ale cieszę się, że widzę potworną gębę Generała. — Powiedziałam, na co moja przyjaciółka się zaśmiała.

Obie ruszyłyśmy biegiem w ich kierunku.

— OGNIA! — Wydał rozkaz Generał, kiedy tu znalazłyśmy się obok niego. — Dobra robota, Hersh, Kleyers. — Pochwalił nas, kiedy wszyscy zaczęli strzelać do wroga.

W oddali zauważyłam tego osobnika, który wygląda jak człowiek. Patrzył w naszym kierunku, dlatego zaczęłam się rozglądać. Czemu on się przygląda? W tym momencie przed moim nosem przeleciała kropla, za którą podążyłam wzrokiem. Na ziemi powstała mała, mokra plamka. Podniosłam wzrok, a nad nami zobaczyłam jakiegoś demona.

— Nad nami! — Krzyknęłam, ale nim ktokolwiek zdążył zareagować, to coś na nas skoczyło.

Gdy wylądował wśród nas, uderzyła w nas para, która musiała mieć naprawdę wysoką temperaturę. Odrzuciło mnie to, na nie wiem nawet jaką odległość. Już po chwili poczułam to, jak coś we mnie uderzyło. Nie wiem co się dalej działo. Czułam ostry ból w boku. Nie mogłam oddychać przez to wszystko. Po prostu padłam nieprzytomna na ziemię.

Pov. Zeerena

Powoli się podniosłam, jednak miałam mocno utrudnione oddychanie. Cholerny Zariak. Tylko one są w stanie coś takiego zrobić. Ugotować na parze wszystko co żywe. W tym momencie sobie coś uświadomiłam. Gwałtownie podniosłam głowę, szukając przy tym Lorren.

— LORREN?! — Krzyknęłam, jednak nikt mi nie odpowiedział. — LORREN! — Rozejrzałam się dookoła, dzięki czemu zauważyłam wszystkich naszych znajomych, którzy leżeli bez życia.

Widziałam, że kilkoro z nich jest pozbawiona skóry. Inni nie mieli na sobie dosłownie nic. Zostały tylko szkielety. Przełknęłam ślinę, błagając każdego Boga jakiego znałam, aby Lorren przeżyła. Tak wysokiej temperatury prawie nikt by nie przeżył. Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się tej myśli. Nie, ona nie mogła umrzeć. Jest na coś takiego zbyt silna. W tym momencie ją zauważyłam. Leżała pod kilkoma ciałami naszych przyjaciół, którzy niestety już nie żyli. Próbowałam się podnieść, ale niemal natychmiastowo upadłam z powrotem na ziemię. Dopiero w tym momencie zauważyłam to, że mam w brzuch wbity mój nóż, który noszę zawsze przy sobie. Muszę go wyjąć, bo jeszcze bardziej się poranię. Złapałam po chwili za rękojeść, po czym pociągnęłam za nią. Skrzywiłam się z bólu, a w kolejnej chwili ruszyłam w kierunku szatynki. Muszę się do niej dostać. Zaczęłam się czołgać w kierunku dziewczyny. Gdy znalazłam się tylko obok niej, zepchnęłam z niej ciała wszystkich.

— Lorren... — Podniosłam się powoli, aby w kolejnej chwili sprawdzić jej puls.

Jest ledwo wyczuwalny. Przyłożyłam jej dłoń do nosa i ust, dzięki czemu dowiedziałam się tego, że oddycha. Odetchnęłam z ulgą, po czym odwróciłam ją na bok. To w tym momencie zauważyłam tę plamę krwi na jej prawym boku. Przewróciłam ją na bok, po czym ucisnęłam jej ranę swoją furażerką, którą miałam w kieszeni. Potrząsnęłam jej ramieniem, starając się ją jakoś obudzić, jednak nic to nie dawało. Ona nie może tutaj umrzeć. Nie mogę jej na to pozwolić.

— Lorren, obudź się. — Poprosiłam, ale nie zareagowała. — LORREN! — Krzyknęłam na nią, ale jedyne co, to zobaczyłam to, jak jej bok jeszcze bardziej zaczyna krwawić.

Jak tak dalej pójdzie, to się wykrwawi. Mocniej nacisnęłam jej bok, ale to dalej nic nie dawało. Krew się lała prawie strumieniem z tej rany. Nie, nie, nie!

— LORREN! OTWÓRZ OCZY, DO CHOLERY! — Wrzasnęłam na nią, a przy tym się pochyliłam w jej kierunku.

Poczułam to, jak pod moimi powiekami zbierają się łzy, które tylko czekają, aby wypłynąć.

— Lorren, proszę... Nie umieraj... Nie mogę jeszcze ciebie stracić... — Poprosiłam.

Popchnęłam drzwi, aby w kolejnej chwili wejść do całkiem zrujnowanego domu. Nie było mnie przez ostatnie pół dnia. Nie mam bladego pojęcia, co tutaj się stało. Tak samo wyglądają wszystkie domy w wiosce.

Matko? Ojcze? Bracie? Siostro Melarie? Siostro Stiri? Odezwałam się cicho, jednak odpowiedziała mi cisza.

Przeszłam przez mały dom, aby w kolejnej chwili wyjść na skrawek ogrodu, gdzie dostrzegłam piątkę, która klęczała na ziemi. Schowałam się za ścianą, kiedy doszedł mnie dźwięk wyciąganego ostrza. Zakryłam sobie usta, aby nie wydać żadnego dźwięku. Już po chwili usłyszałam świst, a następnie kilka pojedynczych huków.

Szerzej otworzyłam oczy, kiedy to wspomnienie odtworzyło się w mojej głowie. To wtedy moi rodzice i rodzeństwo zostało skrócone o głowę. Zacisnęłam szczękę, po czym wyszczerzyłam swoje kły i wgryzłam się w swoją rękę, a raczej w obie. Jedną przyłożyłam do jej krwawiącego boku, przez co natychmiastowo poczułam to, jak jej krew miesza się z moją. Drugą natomiast przyłożyłam do jej ust, aby błękitna substancja spłynęła jej do gardła.

— Musisz przetrwać i zatrzymać tę wojnę, nim będzie za późno... — Po moich słowach, poczułam to, jak zaczyna mi brakować tchu.

Jestem do cholery Shurkiem. Dam radę ją uratować! Zamknęłam oczy, po czym odetchnęłam, kiedy poczułam nagle błogi spokój. Całe moje siły w ułamku sekundy mnie opuściły, a w kolejnej chwili opadłam obok Lorren ledwo żywa.

— Przepraszam, Lorren. — Podniosłam dłoń, aby pogłaskać jej prawy policzek. — Za to, że nie zobaczysz mnie już więcej przy swoim boku... A także za to, że nigdy ci nie powiedziałam o swojej orientacji... Że nigdy ci nie wyznałam, jak bardzo cię kocham... — Coraz bardziej swoje słowa się ściszały, aż w końcu nastąpiła całkowita ciemność.

Pov. Lorren

***

Czułam, jak ktoś mnie niósł. Przez ubrania wyczuwałam czyjeś napięte mięśnie, którymi mnie oplatał i przyciągał do siebie. Nie rozumiałam dużo z tego, co się działo dookoła mnie. Pamiętałam to, jak na naszą brygadę napadła zgraja demonów. A co się działo dalej? Nie wiem. Nie mam bladego pojęcia. Moja pamięć jest cała zamazana. Ostatnie co przemyka w mojej głowie, to słowa mojej przyjaciółki.

Musisz przetrwać i zatrzymać tę wojnę, nim będzie za późno...

Lekko uchyliłam powieki, dzięki czemu ujrzałam ciemno brązowe, a może i nawet czarne niczym smoła włosy. Czerwone oczy i twarz, która była w pewnym stopniu umazana krwią. A do tego wszystkiego dwa rogi wyrastające z czoła. Nie byłam w stanie długo utrzymać otwartych oczu. Już po chwili moje powieki się z powrotem zamknęły, a ja nie miałam pojęcia co się dalej działo, bo gdy się obudziłam, leżałam na zimnej ziemi, a moje nadgarstki i kostki były unieruchomione przez kajdanki.

Rozejrzałam się dookoła, jednak już po chwili odwróciłam się do źródła, skąd doszedł mnie czyjś głos.

— Obudziła się... — Usłyszałam za sobą, dlatego niemal od razu się zwróciłam w tamtym kierunku.

Stała tam trójka osób. Dwójka mężczyzn i kobieta, do których po chwili dołączyły kolejne dwie osoby. Kobieta i mężczyzna. Chciałam się podnieść, jednak skrzywiłam się z bólu, kiedy to przeszył on mój bok.

— Powinniśmy dać jej jakieś leki przeciwbólowe. Ma ciężką ranę na boku. — Odezwała się dziewczyna z różowymi włosami i intensywnie, niemal neonowo zielonymi oczami.

— Nie możemy... — Odezwał się mężczyzna, który stał na samym środku z założonymi na klatce piersiowej rękoma.

— Mekkior, ona cierpi... — Zauważyła brunetka, której włosy sięgały do kolan, a jej oczy przybierały złoty odcień.

— Rozkaz ojca był jasny. Żadnych leków. Tylko jedzenie. Jest zakładnikiem, na nic więcej nie może... — Weszłam mu w zdanie.

— Zakładnikiem? — Odezwałam się z wyraźnie słyszalnym bólem w głosie.

— Witamy w Wolnym Królestwie Demonów, istoto zwana człowiekiem o płci żeńskiej... — Odezwał się czarnowłosy, a ja szerzej otworzyłam oczy na informację, jaką podał. 


Znicz dla Zeereny [*]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro