Sekret

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Mekkior

Nakryłem Lorren pościelą, kiedy w końcu się uspokoiła na tyle, aby zasnąć. Wyprostowałem się, po czym włożyłem ręce do kieszeni, by następnie spojrzeć na dziewczynę. Nie wygląda za dobrze z wyglądu, a psychika prawdopodobnie trzyma się ostatkiem sił. Straciła najbliższą przyjaciółkę, a także jedną z ważniejszych dla niej osób. Nie sądziłem, że zobaczę ją w całkowitej rozsypce. Do mojej głowy niemal natychmiastowo wrócił jej obraz, kiedy podniosła na mnie wzrok zapłakana. Sam czułem to, jak wielki smutek czuła, jednak mimo tego starała się go aż tak ostentacyjnie nie pokazywać, aby nie pokazywać swoich słabości. Usiadłem na brzegu jej łóżka, a przy tym sięgnąłem do jej twarzy, aby odsunąć jej włosy, które przykleiły się od łez do jej skóry.

— Gdybym tylko mógł zabrać od ciebie ten smutek. — Powiedziałem cicho, głaszcząc przy tym jej jasny policzek, który był zaczerwieniony od płaczu.

W tym momencie odwróciła się w moim kierunku, a przy tym złapała za mój nadgarstek. Zobaczyłem przy jej rzęsach kroplę łez, dlatego niemal natychmiastowo ją starłem. Podniosłem wzrok, kiedy to usłyszałem ciche pukanie do pomieszczenia. W drzwiach zobaczyłem wszystkich, którzy nieco martwili się o dziewczynę.

— Jak tam? — Zapytała moja młodsza siostra, a ja z powrotem spojrzałem na szatynkę.

— Zasnęła. — Powiedziałem cicho, a oni weszli do środka, zamykając za sobą drewnianą powłokę.

— Wszyscy się raczej ze mną zgodzą. — Odezwał się Izashi. — Teraz po tym, czego się ona dowiedziała, musimy uważać, aby nie wspominać o niczym takim, co mogłoby sprawić, że znowu się załamie, jak to co zobaczyliśmy na cmentarzu. — Wszyscy kiwnęli głowami, a Kathari złapała za oś, co stało na biurku.

— Co trzymasz? — Zapytał Leyon, który również musiał ją zauważyć, jak węszyła po całym pomieszczeniu.

— Tutaj jest Lorren... — Przerwała na moment. — I chyba jej przyjaciółka. — Powiedziała, po czym pokazała nam zdjęcie.

Moja Dasate miała splątane ramię z ramieniem drugiej dziewczyny, a przy tym obie miały na nadgarstkach takie same bransoletki. Lorren na zdjęciu widocznie miała dłuższe włosy, a jej przyjaciółki nie sięgały nawet do ramion. Były ciemno brązowe i do tego mocno się zakręcały w cienkie loki. Miała także ciemniejszą karnację i była wyraźnie wyższa od szatynki. Najbardziej wpadającym w oko szczegółem był kolor jej tęczówek, które barwiły się na fioletowo. Obie szeroko się uśmiechały, jednak ciemnoskóra dziewczyna pokazała przy tym swoje zęby.

— Szkoda mi Lorren. — Powiedziała Seriis, a reszta kiwnęła głowami.

Spojrzałem na dziewczynę, tak samo jak pozostali. Nie wiem co mógłbym zrobić, aby poprawił się jej humor. Jak na razie jedyne co mi pozostaje, to po prostu patrzeć na to, jak coś ją wyniszcza, a tym czymś jest żałoba. Ponownie usłyszeliśmy pukanie do pokoju, jednak ten, kto stał za nimi nie poczekał nawet na to, aż cokolwiek odpowiemy.

— Hersh jest wzywana natychmiastowo do Marszałka. — Powiedział jakiś mężczyzna, po czym wyszedł, a ja spojrzałem na pozostałych.

— Nie powinna teraz do niego iść. Na pewno nie z takim stanem psychicznym. Dosłownie śmierć Zereeny ją prawie zniszczyła i to doszczętnie. Sami widzieliście. — Odezwał się Daren, a my wszyscy kiwnęliśmy głowami.

— Ale wezwania nie może zignorować. Musi tam iść, bo mogą wyciągnąć jakieś konsekwencje dyscyplinarne za nieposłuszeństwo. Dla nas się już mocno naraziła, kiedy prosiła o to, aby połączyli z nami siły. — Ponownie każdy się zgodził.

Położyłem rękę na ramieniu Lorren, po czym jak najdelikatniej starałem się ją obudzić. Podniosła się do siadu, a przy tym nie zaszczyciła nas nawet wzrokiem. Siedziała z opuszczoną głową i się nie odzywała.

— Marszałek cię wzywa do siebie. — Odezwał się Izashi, bo wszyscy nie wiedzieliśmy jak teraz cokolwiek powiedzieć.

Kiwnęła głową, po czym podniosła się z łóżka i podeszła do drugich drzwi w pomieszczeniu, po drodze ściągając z siebie swoją kurtkę i wyjmując inną, mniej poplamioną krwią koszulkę z szafy, która była wbudowana w ścianę. Zamknęła za sobą drzwi, a przy tym usłyszeliśmy to, jak w zamku przeskakuje jakiś mechanizm.

— Nie podoba mi się to. — Powiedziała Kathari, a każdy zgodził się z jej słowami.

— Nawet słowem się nie odezwała. I szczerze, to trochę mnie ona teraz przeraża. — Dodała Seriis, a Leyon objął ją ramieniem.

Zwróciłem swoje oczy w kierunku pomieszczenia, gdzie słyszałem lecącą wodę. Co mam zrobić, aby jakkolwiek zrozumieć to, co ona czuje? Sama mi nie powie, bo jest zbyt uparta, aby to zrobić, więc jestem na straconej pozycji. Czy ja mam jakąś szansę na to, że ona mi zaufa w stu procentach i wyzna wszystkie swoje cierpienia?

Pov. Lorren

Zdjęłam koszulkę, a przy tym stanęłam przy zlewie, gdzie już lała się woda. Nabrałam jej w dłonie, aby po chwili pozbyć się ostatnich dowodów tego, że płakałam. Kilka sekund później z mojego nosa kapały krople wody, a ja podniosłam wzrok i spojrzałam na swoje odbicie, gdzie zobaczyłam to, jakby dosłownie coś we mnie umarło. Moje oczy były całkowicie martwe. Zimne, bez jakichkolwiek uczuć. Zakręciłam wodę, po czym złapałam za mój ręcznik, którym otarłam skórę. Założyłam na siebie czystą koszulkę, która miała z lewej strony logo szkoły. Sięgnęłam do jednej z półek, gdzie znajdowały się gumki do włosów, z których wzięłam jedną, którą następnie związałam swoje włosy w kucyka z tyłu głowy. Poprawiłam swoją grzywkę, która w tym momencie była całkiem roztrzepana, a także nieco wilgotna, po czym wyszłam z pomieszczenia do pokoju, gdzie czułam na sobie uważny wzrok całej szóstki. Mimo wszystko nie widzieli mnie raczej w związanych włosach, a już na pewno w tak luźniej koszulce, że wygląda na męską. Spojrzałam na nich, a przy tym zauważyłam to, jak Kathari i Seriis przełknęły ślinę.

— Idę do Marszałka. — Złapałam za klamkę od drzwi, kiedy to już wciągnęłam na stopy buty, a oni ruszyli za mną, gdy wyszłam z pokoju.

Dogonili mnie, a ja jakoś nie zwróciłam na to uwagi. Szłam przed siebie, a przy tym straszyłam swoim spojrzeniem każdego, kto szedł prosto na mnie. Rozchodzili się na boki, a gdy tylko przeszłam obok nich, uciekali jak najdalej. Włożyłam obie dłonie do kieszeni. Naprawdę nie mam ochoty, aby iść się spotkać z Marszałkiem. Mimo wszystko nie minęło zbyt dużo czasu od tego, gdy dowiedziałam się co stało się z moją przyjaciółką. Może jakieś dwie godziny, albo nawet mniej. Wyszliśmy z budynku, a przy tym moja aura, którą czuli na pewno wszyscy dookoła sprawiła, że osoby chcące wejść do środka, rozstąpiły się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Ruszyliśmy do drugiego akademika, który należał do naszych opiekunów. Cicho wypuściłam z płuc powietrze, by w kolejnej chwili pchnąć drzwi do budynku. Szłam korytarzem, a za mną reszta, jednak po chwili się zatrzymałam, aby następnie zapukać w drewnianą powłokę.

— Zaczekajcie tu. — Powiedziałam, a oni kiwnęli głowami.

— Wejść! — Usłyszałam zza drzwi, dlatego uchyliłam je, aby następnie znaleźć się w środku.

Gdy tylko zamknęłam drzwi, ktoś na mnie skoczył, aby uściskać mnie przy tym z całej siły. Lekko brązowe włosy, które wyraźnie się falowały, a przy tym były spięte czarną, dużą spinką klamrą? Nie zareagowałam na to, czym chyba zaskoczyłam kobietę, która się ode mnie odsunęła i przeraziła się, kiedy zobaczyła moje oczy. Mężczyzna, który wstał z kanapy zaraz za nią również się zaniepokoił, jednak miałam to w tym momencie gdzieś. I w sumie było to dla mnie normą. Wszystko co kiedykolwiek do mnie powiedzieli, ma dla mnie naprawdę małe znaczenie. No może nie jedno zdanie.

— Lorren? — Odezwał się moja matka, a ja podniosłam z niej wzrok na Marszałka, który uważnie nam się przyglądał.

— Chciał Marszałek, abym przyszła. — Kiwnął głową, a moja rodzicielka spojrzała na mężczyznę, który wstał od biurka.

— Twój oddział, a raczej dziewczyna z twojego oddziału, z którym przeprowadzałaś eksplorację zdała mi raport o tym, jak doskonałym dla nich kapitanem byłaś. — Założyłam ręce za plecami, a on wyjął coś z szuflady. — Nim przejdziemy do sprawy z twoimi rodzicami, chciałbym ci pogratulować. Jesteś pierwszą uczennicą, którą kiedykolwiek uhonorowałem rangą marszałka. Teraz jesteś ze mną na równi, ale i tak musisz się do mnie zgłaszać, kiedy chcesz coś zrobić. — Lekko uniosłam brwi i szerzej otworzyłam oczy.

— Z całym szacunkiem, ale z tej akcji wróciły dwie osoby. Z czego jedną jestem ja. Nie jestem pewna, czy zasłużyłam na rangę marszałka. — Powiedziałam, ale on już zawieszał na mojej koszulce nowe odznaczenie.

— Aż dwie, Hersh. Twoja podopieczna mi powiedziała, że stanęłaś do walki, aby dać czas na ucieczkę dla pozostałych. Gdyby nie ty i Kleyers, nie wróciłby nikt. — Powiedział, a ja opuściłam wzrok na odznaczenie, któremu przyglądali się moi rodzice.

— Czy już możemy porozmawiać z córką? — Zapytał mój ojciec, a ja spojrzałam na nich kątem oka, a przy tym miałam w nich najczystszą pogardę.

— Oczywiście, choć ja osobiście nie jestem do końca przekonany, czy państwa decyzja jest słuszna. — Odszedł kawałek, a ja spojrzałam na tę dwójkę.

— Pakuj rzeczy, Lorren. Zabieramy cię do domu. Do Hanston. — Powiedział mój ojciec, a ja szerzej otworzyłam oczy.

— Ani mi się śni. Nigdzie z wami nie wracam. — Marszałek wyraźnie się zdziwił, kiedy powiedziałam to z taki wielkim jadem w głosie.

— Nie wygłupiaj się i słuchaj co się do ciebie mówi. I szanuj ojca. — Odezwała się moja matka, a ja pokręciłam głową.

— Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, a jakoś nigdy nie daliście nic od siebie, aby go ode mnie dostać. — Szerzej otworzyli oczy na moje słowa, a przy tym już widziałam, jak mój ojciec zaciska pięść.

— Idź się pakuj, Lorren. — Odezwał się przez zaciśnięte zęby, a ja kątem oka zauważyłam to, jak Marszałek lekko zmarszczył brwi na ton, jakim się on odezwał.

Był już gotowy do ingerencji, gdyby ta rozmowa posunęła się zbyt daleko.

— Nie zamierzam. Nie wrócę do tego „domu", gdzie jedyne co się robi, to wytyka mi się wszystko, nawet jeśli zrobię to dobrze. Nie było dnia, żeby wam się coś nie podobało. Mój wygląd, zachowanie, charakter, oceny, znajomi, wszystko. Wszystko było źle, bo nie było po waszemu. Nie jestem wami! Myślicie, że teraz, kiedy wam się coś odwidziało i nagle staliście się „najukochańszymi rodzicami pod słońcem", to ja nagle o tych wszystkich latach zapomnę i wpadnę wam w ramiona, bo „ojej, w końcu mnie zaakceptowali"? To tak nie działa. Dziewiętnaście lat wysłuchiwałam tego, że nie możecie uwierzyć w to, jakim to ja jestem beztalenciem i nieudacznicą, która jedyne co umie osiągnąć, to porażka, którą sama jestem. Sam mi to powiedziałeś, „tatusiu". W moje trzynaste urodziny. Tak samo jak to, że woleliście mieć syna. Nie dziwcie się, że nie mam do was nawet krzty szacunku. Sami doprowadziliście do takiego stanu rzeczy. Nigdzie z wami nie wrócę. — Widziałam wściekłość na ich twarzach.

No tak. Rodzinny sekret. Jednak nie jesteśmy tak idealną rodziną, za jaką można było nas uważać.

— Nie, może inaczej. NIGDY tam nie wrócę. Wolałabym zdechnąć na ulicy. — Mój ojciec minął matkę i już podniósł rękę, aby mnie uderzyć.

— Ty cholerna niewdzięcznico. — Już jego ręka miała wylądować na mojej twarzy, jednak został złapany za nadgarstek w ostatniej chwili.

— Proszę się opanować i zachowywać jak człowiek, nie jak rozjuszone zwierzę. To pańska córka, jednak nie mogę pozwolić na to, aby wróciła z wami, jeżeli to wszystko jest prawdą. — Powiedział Marszałek, a on na niego spojrzał.

— Proszę się nie wpierdalać w sprawy mojej rodziny. — Warknął na niego, a przy tym mocno zmarszczył brwi.

— To proszę spuścić nieco pary. — Odpowiedział mu spokojnie. — I nauczyć się tego, jak panować nad gniewem. — Wyrwał rękę z jego uścisku.

— Co to? Złote rady jakiegoś żołnierzyka? — Zauważyłam to, jak kobieta za nim się nieco zaniepokoiła jego zachowaniem. — A trzeba było cię zatrzymać na farmie. Może tam wyszłabyś na ludzi, gdybym miał cię ciągle pod okiem, ale nie. Stałaś się jeszcze gorsza, niż byłaś. Wytykasz nam nasze błędy, a swoich nie widzisz? Kto cię wyciągnął z komisariatu, kiedy zostałaś złapana na tym, że po pijaku wsiadłaś do samochodu? Nie wspomnę nawet o tym, że nie miałaś prawa jazdy. — Prychnęłam pod nosem.

— A to, co się stało później, to już pominiesz? Może i mnie wyciągnąłeś, ale co zrobiłeś potem? Tego już nie pamiętasz? To ci przypomnę. — Poprawiłam swoją grzywkę i odkryłam czoło, na którym miałam bliznę. — Zepchnąłeś mnie ze schodów do piwnicy i zamknąłeś w niej na całą noc. — Wzdrygnął się na moje słowa, a ja zakryłam skazę na mojej skórze. — Prawie sobie wtedy rozbiłam głowę, ale ciebie to nie obchodziło, bo ważniejsze było to, jaki wstyd rodzinie przyniosłam, ponieważ napiłam się z przyjaciółką, która miała urodziny. — Marszałek wyraźnie nie umiał sobie wyobrazić czegoś takiego.

— Jesteś bezczelna, Lorren. Zawsze taka byłaś, ale teraz to już przerasta wszystko. — Powiedział, a przy tym udawał, jakby był niewinny. — Jesteś jeszcze gorsza, niż zanim cię tutaj wysłaliśmy. To czyjś wpływ? Pewnie tej twojej przyjaciółki, która okazała się być jednym z tych stworów, które zaatakowały miasto. — W tym momencie poczułam ukłucie w klatce piersiowej. — Może to i dobrze, że umarła. Nie zdemoralizuje cię jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. — Marszałek już miał coś powiedzieć, ale uprzedziłam go i uderzyłam mojego ojca z prawego sierpowego.

Gdy tylko moja matka to ujrzała, zakryła usta przerażona. Spojrzał na mnie zaskoczony, kiedy to wylądował na kanapie, a ja czułam napływające łzy w moich oczach, co jeszcze bardziej go zdziwiło. Mimo wszystko nie okazywałam przy nich nigdy emocji, bo tylko bardziej by mogli mi dowalić i zniszczyć moją psychikę trzy razy mocniej.

— Nie zwracaj się tak o osobie, która jako jedyna przy mnie była, kiedy tego potrzebowałam. — Po swoich słowach przeprosiłam Marszałka, po czym szybko wyszłam z gabinetu, ignorując przy tym pozostałych, którzy chcieli się dowiedzieć, co się stało.

Ruszyłam przed siebie, nawet nie zwracając uwagi na to, że mnie wołają, a przy tym otarłam swoje oczy z łez, które po niej spływają. W sumie to nie wiem dokąd szłam. Po drodze mijałam osoby, które albo mnie omijały szerokim łukiem lub patrzyły na mnie z taką pogardą, że mogliby zabić mnie wzrokiem. Po kilku minutach doszłam na poligon, który był całkowicie pusty. Zeszłam po trzech, z ośmiu cementowych schodków, które prowadziły na obiekt. Usiadłam jakoś na samym środku, a przy tym opuściłam wzrok na swoje buty. Jak to się stało, że całe moje życie, to tylko jedna wielka katastrofa. Właśni rodzice mnie nigdy nie zaakceptują, bo jestem tego „niegodna". Najlepszą przyjaciółkę straciłam, a do tego wszyscy dookoła mnie szepczą między sobą o tym, jaka to ja jestem zła i że już nie wiedzą, czy mogą mi ufać tak samo, jak było to wcześniej. Cały świat odwrócił się przeciwko mnie. Wszyscy tutaj, poza marszałkiem i szóstką demonów, uważają mnie za zdrajcę własnego gatunku. Nie wiedzą niczego, a już słyszałam kilkukrotnie określenie „dziwka dla demonów", którym ktoś mnie obrzucał i mieszał z błotem moje imię. Z mojego zamyślenia wyrwało mnie to, że usłyszałam, jak ktoś się za mną zatrzymał. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, iż był to Mekkior.

— Ludzie się boją. — Zaczęłam, bo nie chciałam dać mu zacząć, ponieważ wiedziałam, że zapyta o to, co się stało w gabinecie Marszałka.

— Zauważyłem. — Odpowiedział krótko.

— Wiesz co? W waszym świecie prawie wszyscy patrzyli na mnie z pogardą i obrzydzeniem. Teraz, gdy tu wróciłam, każdy gapi się na mnie tak, jakbym była największą istniejącą zmorą i z czystą nienawiścią do mojej osoby. Powoli nie wiem, co jest gorsze. — Wyraźnie załamał mi się głos, jednak nie zbliżył się, aby spróbować mnie pocieszyć.

— Ja chyba wiem. — Powiedział, dlatego się do niego odwróciłam.

Przyglądał mi się uważnie.

— Gorszy jest widok ciebie, kiedy płaczesz i jesteś smutna. Kiedy coś cię boli. I gdy ja nie mogę nic na to poradzić i pozostaje mi tylko patrzeć na to, jak moja Dasate cierpi. — Zaskoczył mnie w tym momencie swoimi słowami.

Widziałam w jego oczach smutek. Szerzej otworzyłam oczy, kiedy to dostrzegłam, jak jego krótkie włosy zostały nieco rozwiane przez wiatr. Jego koszula się delikatnie uniosła, a ja w tym momencie poczułam to, jak na mojej twarzy powstaje wielki rumieniec. Moje serce w tej chwili biło jak szalone, ale nie byłam pewna przez co. Mimo wszystko mocno się zdenerwowałam, zanim wyszłam z gabinetu Marszałka i szłam tu szybkim krokiem, ale może to być też spowodowane tym, w jakiej postawie go teraz widzę.

— Mekkior... — Przerwałam, a on zszedł niżej, by następnie usiąść obok mnie.

— Wiem, że raczej nigdy nie zaakceptujesz tego, że jesteśmy swoimi Dasate, ale naprawdę chciałbym, abyś się przede mną otworzyła. — Oparł się łokciem o swoje prawe kolano, a drugą nogę wyprostował. — Ja to zrobiłem już kilkukrotnie. W jakimś małym stopniu tobie się to już również udało, ale nadal czuję, że ukrywasz przede mną coś o wiele większego. — Spojrzał mi w oczy, a przy tym uniósł lewą dłoń i wytarł brzegiem palca spływającą po moim policzku łzę. — Porozmawiaj ze mną, Lorren. Jeśli będę w stanie, to postaram się ci jakoś pomóc, ale musisz mi zaufać. — Położył swoją dłoń na mojej, która leżała na cemencie.

Zaufać? Osoba, której najbardziej w świecie ufałam nie żyje. Była nią Zeerena, ale nawet jej nie zdradziłam tego, co mnie najbardziej w świece bolało. Kilkukrotnie czułam już, że przy nim mogłabym się w pełni otworzyć, ale nie jestem pewna, w jaki sposób by zareagował, gdybym mu podała tę informację z mojego życia. Przełknęłam ślinę, aby w kolejnej chwili oblizać usta i złapać za jego dłoń, którą położyłam na swoim lewym nadgarstku.

— Na pewno zauważyłeś to, jak trudno jest do mnie jakkolwiek dotrzeć. — Kiwnął głową. — W moim domu, zanim trafiłam tutaj, przemoc nie ograniczała się tylko do psychicznej. Niejednokrotnie obrywałam za coś od ojca. Zawsze starałam się nie pokazywać słabości, czyli starałam się nie płakać, co całkiem nieźle mi wychodziło. Nie chciałam, aby moja psychika jeszcze mocniej ucierpiała, gdyby to zobaczył i zaczął mi jeszcze bardziej dowalać. W pewnym okresie mojego życia, byłam dosłownie wyniszczona. Miałam wszystko gdzieś, ale starałam się udawać, że jest w porządku. — Uważnie mi się przyglądał, kiedy zdjęłam z mojego nadgarstka frotkę, na którym znajdowało się kilka blizn. — Samookaleczałam się. Chodziłam z uśmiechem na twarzy, a tak naprawdę nie było mi do śmiechu. W bólu szukałam jakiegoś ukojenia. Nie znalazłam go, nie ważne co robiłam. Czy się cięłam, przypalałam fajkami, czy trzymałam włączoną zapalniczkę przy dłoni. Nic nie pomagało. Nic nie bolało mnie bardziej, niż własna psychika. — Spojrzałam mu w oczy, dzięki czemu zauważyłam to, jak bardzo był zaniepokojony tym, co robiłam. — Do czasu, aż obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Chciałam się zabić. Nic już nie pomagało, dlatego wolałam przestać czuć cokolwiek, a to się wydało jedyną opcją, jaka mi została. — Szerzej otworzył oczy, kiedy mu to wyznałam. — To jest mój największy sekret. Próbowałam popełnić samobójstwo, podcinając sobie przy tym żyły. O tym nie wiedziała nawet Zeerena i już nie będzie miała okazji. — Ponownie z moich oczu popłynęły łzy, a chłopak objął mnie ramieniem, starając się dodać mi otuchy.

Wtuliłam się w niego, bo w tym momencie poczułam się naprawdę spokojnie. Ponownie. Tylko on jest chyba do tego zdolny, abym się tak poczuła. Przy nikim innym nigdy tak nie miałam i prawdopodobnie nie będę mieć. 



Podstawowe matury za mną, więc wracam z rozdziałami. Jeszcze zostało mi rozszerzenie. Ja się chyba zabiję...

Mam nadzieję, że rozdział się podobał! Koniecznie dajcie znać!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro