Więź

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam w kącie i nawet się nie zbliżałam do krat. Tamta piątka nadal stała przy mojej celi, a przy tym nie przestawali mi się przyglądać. Nie zwracałam jednak na nich zbytniej uwagi. Rozglądałam się, nie ruszając przy tym głową, po całym pomieszczeniu, szukając przy tym jakiegoś miejsca, którędy dałoby się uciec. Nie było jednak żadnego uszczerbku, dzięki któremu mogłabym odzyskać wolność.

— Siedzi dziwnie cicho... — Odezwał się nagle jeden z nich, który miał białe włosy i jaskrawe, błękitne oczy.

— To jest normalne u jej gatunku? — Zapytała kobieta o różowych włosach.

— Nie wiem... — Powiedział mężczyzna o fioletowych oczach.

— A to ci nowość... — Dogryzła mu złotooka brunetka.

— Morda, młoda! — Rzucił w jej kierunku czarnowłosy, z którym się zaczęła droczyć.

Spojrzałam na nich kątem oka, jednak w tym samym momencie, zwrócił na mnie wzrok czerwonooki. Natychmiastowo odwróciłam wzrok, a stamtąd usłyszałam to, jak ktoś się odsunął od ściany, o którą się opierał.

— Zadam ci kilka pytań, na które odpowiesz. — Powiedział rozkazująco, a ja prychnęłam pod nosem.

— Nie masz nade mną władzy. — Szerzej otworzył oczy na moje słowa. — Nie zamierzam ci nic mówić. — Wzruszyłam ramieniem, a przy tym byłam w jakimś stopniu z siebie dumna.

Postawiłam mu się, ale i tak najchętniej bym mu splunęła w twarz.

— To może powinniśmy wrócić do twojego świata i zniszczyć kolejne miasto? — Wzdrygnęłam się na jego słowa, a przy tym szerzej otworzyłam oczy.

Gwałtownie się podniosłam, aby w kolejnej chwili podeszłam do kraty.

— Chyba postanowiłaś coś powiedzieć. Jak wielu żołnierzy macie? — Zatrzymałam się blisko krat, po czym na niego spojrzałam spod zmrużonych oczu.

— Pierdol się... — Po swoich słowach splunęłam mu prosto w twarz.

— ... — Wyciągnął rękę w kierunku brunetki, a ona dała mu chusteczkę, którą wytarł swój policzek. — Denerwujesz mnie już... — Powiedział, a ja się zaśmiałam pod nosem. — I czego się śmiejesz?! — Krzyknął na mnie, a przy tym chwycił za moją koszulkę i pociągnął bliżej krat.

W tym momencie stałam nieco bardziej na palcach, a przy tym cały czas miałam na twarzy złośliwy uśmiech. Pozostała czwórka przyglądała się temu nieco zaniepokojona.

— Nie zadzieraj ze mną, człowieku... — Wycedził przez zaciśnięte zęby.

— Bo co mi zrobisz, Kiełku? — Ktoś za nim głośno parsknął śmiechem. — Tak samo, jak w czasie bitwy zaatakuje mnie nasłany przez was Zariak? A może zaatakują mnie w czasie snu Goriaty, które widziałam w mieście? A może inne demony? Zarussy, Mirspy, Krugany, Alabastry, Larasy? — Puścił mnie, po czym się odsunął się ode mnie zaskoczony.

Ani przez moment nie spojrzałam mu w oczy.

— Skąd ty to wszystko wiesz? Ludzie nie powinni wiedzieć o naszym istnieniu... — Powiedział z wyraźnym zaskoczeniem w głosie.

— Inni ludzie nie wiedzieli, ale teraz już pewnie tak. Wątpię, że kolejny atak z waszej strony skończy się tak spokojną walką, jak się odbyła wcześniej. Teraz prawdopodobnie wzniosą alarm i każdy szwadron wojska wkroczy do walki. Piechota, marynarka, lotnictwo, wojska specjalne i wojska obrony terytorialnej. Wszyscy żołnierze, który przysięgali walczyć, stawią się na polu walki. — Wzruszyłam ramionami.

— Mekkior... — Chciał go zatrzymać brunetka, kiedy to do mnie podszedł.

— Podnieś wzrok... — Rozkazał, a ja się uśmiechnęłam złośliwie. — Powiedziałem, podnieś wzrok! — Wrzasnął na mnie, a ja nadal byłam nieugięta.

Jeśli myśli, że takie wrzaski na mnie zadziałają, to się grubo myli. Za bardzo jestem do tego przyzwyczajona. Przez to, że gdy mieszkałam jeszcze z rodzicami, a w domu kłótnie się nie kończyły, jak i przez ostatnie dwa lata w szkole wojskowej, gdzie wszyscy na nas krzyczeli, kompletnie darcie czyjejś gęby mnie nie rusza. Nagle złapał mnie za szyję, a przez to musiałam w końcu na niego spojrzeć.

— Przestań sobie ze mną pogrywać... — Wycedził przez zaciśnięte zęby, a przy tym spojrzał mi prosto w oczy.

Nagle szerzej otworzył oczy, tak samo jak ja, kiedy to poczułam to, jak po moich plecach przebiegł dreszcz, który sprawił, że wszystkie moje mięśnie się rozluźniły. Moje serce uderzało z niesamowitą wręcz siłą, która sprawiał mi niemal ból w klatce piersiowej. To w tym momencie poczułam to, jak całe moje ciało nagle się rozgrzewa, a przy tym zaczyna mi brakować możliwości racjonalnego myślenia. Przez to wszystko zrobiło mi się nagle słabo, jednak nim straciłam przytomność, puścił mnie i cofnął, a gdy podniósł wzrok, zauważyłam to, jak po oczach demona przebiegła różowa smuga, która zniknęła w samym środku jego niecodziennych źrenic.

Pov. Mekkior

Puściłem tę kobietę, przez co niemal natychmiastowo upadła na ziemię. Cofnąłem się pod ścianę, a przy tym chwyciłem za materiał mojej koszulki. Czułem to, jak wszystkie moje serca uderzają z niesamowitą siłą o moje żebra.

— Mekkior, co się... — Zaczęła Kathari, a ja podniosłem na nich wszystkich wzrok. — Więź Dasate... — Odezwała się moja młodsza siostra, przez co się nieco bardziej skrzywiłem.

— Ale jak? Przecież to człowiek... — Powiedziałem, a wszyscy spojrzeli na naszego zakładnika.

— Zabierzmy go stąd... — Odezwał się Daren, a moje młodsze rodzeństwo pomogło mi iść.

Ruszyliśmy po schodach, aby po chwili wyjść z lochów. Niemal natychmiastowo, gdy wyszliśmy z podziemi zrobiło mi się lżej.

— Ojciec się zdenerwuje, bo nic z niej nie wyciągnęliśmy... — Zauważyłem, a oni tylko skinęli głowami.

— Mekkior, Leyon, Kathari, Daren, Seriis, co się stało? — Usłyszeliśmy nagle z boku, dlatego spojrzeliśmy w tamtym kierunku.

— Matko... — Odezwałem się jednocześnie z moim rodzeństwem.

— Mekkior, co się stało? Ten człowiek coś ci zrobił? Myślałam, że oni są słabi... — Pokręciłem głową, kiedy do mnie podeszła, aby sprawdzić co mi jest.

— To nie to, matko. Między Mekkiorem, a tym człowiekiem zaszła więź Dasate... — Wyraźnie ją to zszokowało.

— Ale jak to? Przecież coś takiego jest niemożliwe... — Odwróciła wzrok, a ja stanąłem prosto i otarłem swoją twarz. — Była ranna, kiedy ją tu przyprowadziłeś. — Spojrzała na mnie.

— Rana na jej boku została opatrzona. Wcześniej krzywiła się z bólu, ale teraz jej to nawet nie ruszało. — Po moich słowach niemal natychmiastowo nas minęła, po czym ruszyła do lochów.

Wszyscy ponownie ruszyliśmy za nią, aby po chwili zobaczyć to, jak sprawdza ona prawy bok kobiety. Zdjęła jej opatrunek, przez co już po chwili zobaczyliśmy to, że na jej skórze była już tylko blizna. Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni, a moja matka się podniosła, a przy tym założyła na swoją brodę swój palec wskazujący.

— Niebieska krew na jej kurtce i na twarzy... — Odezwała się nagle. — Shurk? — Spojrzała na kobietę, której oczy były w odcieniu srebrnej monety.

Były piękne. O czym ja myślę, do cholery?! Jesteśmy wrogami, a ja myślę o tym, jakie jej oczy były piękne?! Złapałem się za głowę załamany. Może i były piękne, ale na pewno nie tak bardzo, jak jej urodziwa twarz. Prosty, lekko zadarty nos. Średniej wielkości, pełne usta. Smukła, ale mimo wszystko lekko zaokrąglona twarz. Cholera jasna! Dlaczego ja myślę o czymś takim, skoro jest ona moim wrogiem?! Już mam serdecznie dosyć tej cholernej więzi Dasate.

— A! Mekkiorowi zaczęły się wychwalające myśli o jego Dasate! — Powiedziała Kathari, która zauważyła mój załamany wyraz twarzy.

— Cicho siedź! — Zaśmiała się z mojej reakcji. — Ledwo dziesięć minut i już mam dosyć tej więzi... — Ruszyłem do wyjścia.

— A ty dokąd? — Zapytała moja matka.

— Muszę się wyżyć, bo oszaleję... — Rzuciłem krótko, po czym zniknąłem na schodach.

Już po chwili znalazłem się na zewnątrz. Włożyłem ręce do kieszeni, po czym ruszyłem ścieżkami ogrodu. Ona jest moim wrogiem. Na dodatek człowiekiem. Nie rozumiem tego, jakim sposobem więź Dasate na nią zadziałała. Zwariuję, jeśli czegoś nie wykombinuję. Dlaczego ta cholerna więź zadziałała na zwykłego człowieka? Zatrzymałem się, po czym podniosłem wzrok. Przede mną stała fontanna, którą zdobiła rzeźba kobiety, która niosła dzban. Z niego lała się czerwona, ale mimo wszystko przejrzysta woda. Przyglądałem się temu, jak strumień łączył się z taflą, która się przez niego wzburzała. Nim się okazało, że jest ona moją Dasate, chciałem ją zabić. Chciałem to zrobić przez wzgląd na ojca. Chciałem, aby był dumny ze swojego następcy. Od kiedy miałem zaledwie pięćset dwadzieścia lat, nie przejmował się zbytnio ani mną, ani moim rodzeństwem. To przez niego postanowiłem nieco bardziej ukrywać swoje emocje.

Nie chcę ich pokazać teraz, kiedy ją spotkałem. Przez człowieka zmiękłem w ułamku sekundy. Zhańbię przez to własną rodzinę, a nazwisko Midnight stanie się pośmiewiskiem, bo pierworodny ma Dasate człowieka. Nie chcę nikogo zawieś.

— Poważny, jak wtedy, gdy przechodziłeś przez portal do świata ludzi... — Usłyszałem za sobą, dlatego się odwróciłem.

— Izashi... — Powiedziałem zaskoczony jego widokiem, a on wyszedł z cienia drzewa, przy którym stał i do mnie podszedł.

— Wyglądasz, jakby ktoś umarł... — Zażartował, a ja parsknąłem pod nosem, po czym uniosłem wzrok na niebo.

— Odnalazłem Dasate... — Wytłumaczyłem, a on spojrzał na mnie zaskoczony.

— Ty sobie żarty robisz! — Ucieszył się mój przyjaciel, a ja pokręciłem głową. — Mekkiorze, to wspaniałe wieści! — Podekscytował się granatowowłosy Kassar o metalicznych oczach.

Opuściłem wzrok i zacisnąłem usta w cienką linię.

— Nie cieszysz się? — Zapytał zaskoczony, a ja pokręciłem głową.

— Nie wiem co czuję. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej wręcz przeciwnie. Gdy moja matka mi opowiadała o więzi Dasate, nie mogłem się doczekać, aż znajdę swoja, ale teraz, kiedy wiem, że ona nie jest nawet demonem, mam mieszane odczucia co do tego. — Zacząłem chodzić w kółko, ale gdy wspomniałem o tym, kim nie jest moja Dasate, Izashi mnie zatrzymał.

— Jak to nie jest demonem? — Zadał kolejne pytanie, a ja usiadłem na marmurowej fontannie.

— Moją Dasate okazał się zwyczajny człowiek. Nie wiedziałem nawet, że więź na nich działa. Jeszcze na dodatek jest nią ta kobieta, którą przeniosłem przez portal. — Złapałem się za głowę, a on usiadł obok mnie i położył mi rękę na ramieniu.

— Posłuchaj, człowiek czy demon, tak czy tak, to twoja Dasate. Nie możesz się jej wyprzeć. Zresztą nawet się nie da... — Pokręciłem głową na jego słowa.

— Nie rozumiesz, Izashi. Jestem pierworodnym, który ma zająć tron po moim ojcu. Wyprze się mnie, jeśli się o tym dowie. — Zaśmiał się cicho.

— Na czym ci bardziej zależy? — Zapytał nagle, a ja spojrzałem na niego zaskoczony. — Na Dasate, czy na koronie? — Dodał, a ja opuściłem wzrok.

Dasate, a korona? Nie wiem co jest ważniejsze. Nigdy o tym nie myślałem. A raczej nikt mnie nigdy o coś takiego nie zapytał. Zawsze byłem uczony na następcę tronu. Każdy mi mówił co mam robić, aby było dobrze. Nigdy tak naprawdę nie byłem sobą. Mój ojciec kierował życiem zarówno moim, jak i mojego rodzeństwa. Ja, korona. Leyon, nauka. Kathari, wojsko. Każdy z nas został nakierowany na to, co nam najlepiej wychodziło. Żadne z nas tak naprawdę nigdy nie odczuło tego, czym jest wolność. Tylko nasza matka dawała nam jakieś ulgi. Gdy byliśmy mali, przymykała oko na to, jak wykradaliśmy się z zamku, aby zobaczyć coś, czego tutaj zazwyczaj spotkać nie mogliśmy.

— Nie wiem, Izashi... — Powiedziałem, a on pokręcił głową.

— Idiota... — Spojrzałem na niego zaskoczony, ale z lekką nutką irytacji.

— Co proszę? — Wycedziłem przez zaciśnięte zęby, a przy tym się uśmiechnąłem zdenerwowany.

— Doskonale wiesz co jest ważniejsze, ale się tego boisz. Boisz się pokazać więcej uczuć, niż zwykle ukazujesz, ale to twoja Dasate. Drugiej nie znajdziesz. — Pchnął lekko moje ramię, a ja spojrzałem na niego zirytowany.

— Czasami cię nienawidzę... — Zaśmiał się na moje słowa, a ja się nagle skrzywiłem z bólu, który poczułem na moim brzuchu.

— Mekkior?! — Odezwał się zaniepokojony.

— MEKKIOR! — Usłyszałem Kathari, a za nią przybiegli pozostali. — Nasz ojciec... On chcę ją torturować, aby wszystko powiedziała! — Krzyknęła przerażona, a ja szerzej otworzyłem oczy.



Wiem, jestem okropnym Polsatem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro