[91] Wyprawa w zarośla

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Haruto

Ludzkie relacje są skomplikowane. U niektórych przyjaźń wygląda normalnie, ale kiedy patrzy się na paczkę moich znajomych, dochodzi się do wniosku, że jesteśmy idiotami. Mamy w szeregach kobieciarza, który podrywa wszystko, co umie oddychać, odrobinę nadopiekuńczą dziewczynę (czasami przypomina mi taką mamę), mola książkowego, którym jestem ja oraz zbyt energicznego fanatyka siatkówki, bojącego się wind (ta informacja została podana dodatkowo). Nie przebywamy ze sobą aż tak dużo, zazwyczaj na długich przerwach udaje nam się zgrać. Ja i Ritsuka chodzimy do tej samej klasy, a pozostała dwójka do równoległej. Los nie chciał nas usadzić razem, 6 lat podstawówki wystarczyły. Jeśli jedno z nas będzie potrzebowało pomocy, pozostała trójka mu pomoże. Zgodziłem się na ten układ, ponieważ ile taki gimnazjalista może mieć kłopotów? Dwa dni przed walentynkami przekonałem się, jak bardzo się myliłem.

Momo zwołała nas przy wejściu na stołówce. Kami stał przy nas jedynie z nudów, gdyż nie zobaczył żadnej ładnej dziewczyny wchodzącej na stołówkę. Kilka razy miał zamiar nas przechytrzyć, samemu udając się na zjedzenie obiadu, ale razem z Ritsu trzymaliśmy go ściśle za mundurek. Mój chwyt nie był tak mocny, jak mojego sąsiada, a trzymanie marynarki nie było dobrym pomysłem (przez to prawie nam uciekł na dobre). Gdy dotarła do nas przyjaciółka o złotych lokach (były naturalne już od jej dzieciństwa), playboy zrezygnował z ucieczki. Wiedział, że już mu się ona nie uda.

- Z jakiego powodu zabraniasz mi zjedzenie ciepłego posiłku? - zapytał wyższą od siebie o kilka centymetrów dziewczynę Tenma, na co uderzyłem go lekko w ramię. Z jego ust wydobył się mało męski pisk, czym mnie rozśmieszył. Ritsuka zrobił minę, jakby przepraszał za zachowanie moje i Kamiego.

- Niczego ci nie zabraniam! Mam poważny problem, możecie mi pomóc?

- Jaki to problem? Matematyka? Fizyka? A może... WDŻ?

- Ritsu, opanuj się. Ona przecież na to nie chodzi.

- Dziękuję, Haruto - Momo pogłaskała mnie po głowie, udając że byłem kotem. Jej przechwalanie się wzrostem czasami mnie wkurzało, ale nie mogłem jej nic zrobić, gdyż na pewno by mi oddała. Wolałem nie ryzykować, ona ma czarny pas w karate, czy innym sporcie, w którym się walczy. Kaminari także powinien o tym nie zapominać. - Zgubiłam bransoletkę od mojej mamy gdzieś w krzakach za szkołą. Pomożecie mi ją odnaleźć?

- Sama nie możesz?

- Kami! Nie można tak mówić, gdy przyjaciel prosi o pomoc!

- Właśnie! Nie prosiłabym was, gdybym sama mogła to zrobić!

- Nie krzyczcie, błagam... - powiedziałem, zatykając sobie uszy. Na przerwach było wystarczająco głosno, oni nie musieli dodawać niepotrzebnego hałasu. Moje uszy tego nie wytrzymają. - Mówiłaś, że gdzie zgubiłaś swoje świecidełko?

- Za szkołą w krzakach!

Westchnąłem pod nosem, uświadamiając sobie, że muszę wyjść na zewnątrz, żeby pomóc Momo. Zimno czułem już ubierając kurtkę w klasie, a doświadczyłem go jeszcze przed nałożeniem butów zimowych. Na moje szczęście nie padało, ale chodzenie po błocie wymieszanym ze śniegiem było meczące. Nie wiem w jaki sposób znajdziemy bez ofiar bransoletkę przyjaciółki.

Gdy dotarliśmy na miejsce, rozdzieliliśmy się, zaczynając w różnych miejscach zarośli szukać przedmiotu nie pasującego do natury i chyba jest plastikiem. Osobiście nigdy nie miałem w rękach zgubionej bransoletki, ale wydawało mi się, że była z tworzywa sztucznego. Mogłem się mylić, bo w końcu nosiłem okulary, mój wzrok nie był aż tak dobry. Zastanawiające było dlaczego Momo akurat tutaj ją zgubiła. To było dziwne oraz nietypowe. Jeśli to mnie uda się ją znaleźć, na pewno o to zapytam.

Poszukiwania po mojej stronie trwały dalej. Ze swojej nieuwagi w przeciągu kilku sekund poślizgnąłem się na błocie, wpadając prosto w pobliski krzak. Nie wydałem z siebie żadnego krzyku, po prostu zakryłem twarz podczas upadku, żeby mnie nie bolało. Otwierając oczy zobaczyłem coś świecącego na ziemi i jedną z wolnych rąk postarałem się do tego sięgnąć. Było to coś okrągłego i miało na sobie mnóstwo błota. Wyglądało okropnie, jednak byłem pewien, że po wyczyszczeniu okaże się to zguba Momo. Wystarczyło teraz wyjść z krzaków, jednak nie udało mi się to. Utknąłem. Moje szczęście dzisiejszego dnia zanika. Co innego miałem robić niż czekać na pomoc? Krzyczenie nie miało najmniejszego sensu.

- Haruto? - usłyszałem za sobą głos Ritsuki. Z przyzwyczajenia chciałem się do niego odwrócić, ale wtedy w policzek dotknęła mnie gałązka, przez co poczułem delikatny ból. Żeby nie zgubić znalezionego przedmiotu założyłem go na rękę. Z bliska zobaczyłem na nim zielone klejnociki. - Czemu siedzisz w krzaku?

- Wpadłem i utknąłem. Wyciągnij mnie.

- Ale... jak?

- Jak najszybciej. Możesz zawołać Kamiego do pomocy, jeśli jeszcze nie uciekł.

- Na to chyba za późno...

Przewróciłem oczami, czując jednocześnie ręce przyjaciela przy swoich kostkach. Podniósł do góry moje nogi i pociągnął moim ciałem do siebie, jednak bezskutecznie. Kolejna gałąź zaczepiła się o moją twarz, najpewniej robiąc na niej zadrapanie. Ten głupi krzak nie chciał mnie uwolnić, już zaczynałem wyobrażać sobie scenę, w której na pomoc przyjeżdża do mnie straż pożarna. Ewentualnie sprowadzą nauczyciela wychowania fizycznego, czego wolałem uniknąć.

- Złap mnie wyżej, tak nic nie zdziałasz - zaproponowałem, a ruchy mojego przyjaciela na chwilę się zatrzymały. Zastanawiałem się, czy w ogóle mnie usłyszał, ale po chlupotaniu błota pod jego stopami zrozumiałem, że zmienia pozycję.

- O-okej...

Ręce Ritsuki znalazły się na mojej talii. Miałem założoną zimową kurtkę, ale czułem przez nią jego duże oraz szorstkie ręce (stały się takie od grania w siatkówkę dniami i nocami). Kolejny raz chłopak mną pociągnął i tym razem krzak zaczynał ustępować. Ja również nogami starałem się oddychać od ziemi, żeby nie tylko bordowowłosy musiał pracować. Wyleciałem z krzaka szybko oraz niespodziewanie, przez co poleciałem na wyższego. On wylądował na ziemi, gdzie było błoto. Ja siedziałem na nim, będąc nietkniętym przez otaczający nas brud. Współczułem odrobinę Ritsuce.

- Ja... znalazłem bransoletkę Momo - powiedziałem do przyjaciela, wstając z niego i lepiej mu się przyglądając. Wylądował całym swoim tyłem na błocie, na pewno był cały brudny. Na początku miałem zamiar podać mu rękę, ale zrezygnowałem z tego.

- Przynajmniej tyle dobrego...

Kilka minut później przyszedł do nas Kami, jedząc kupione z automatu kabanosy. Widząc lezącego na ziemi Ritsukę poczuł współczucie i ofiarował mu kilka kawałków suszonej wołowiny, jednak to nie poprawiło siatkarzowi humoru. Pomogliśmy mu wstać, idąc do pielęgniarki, żeby mógł się przebrać i wypocząć. Na pewno był zmęczony, a okienko wyjdzie mu na dobre. Powinienem również wziąć pod uwagę moje rany na policzkach od gałęzi.

Minęło jakieś 20 minut zanim wszystko się uspokoiło. Ritsuka siedział na kozetce bez koszulki i w spodniach dresowych od stroju sportowego, a ja patrzyłem na ścianę. Pielęgniarka przykleiła mi kilka plastrów, które powinny załagodzić mój ból. Między naszą dwójką nastała cisza. Byliśmy w pomieszczeniu sami, gdyż pielęgniarka musiała zawiadomić ojca Ritsuki o tym, co się stało. Nie miał ubrań na zmianę i ktoś musiał mu je przywieźć. Chłopak musiał czekać. Ja w tym czasie dotrzymuję mu towarzystwa.

- Wiesz... dzięki za wyciągnięcie mnie z tych krzaków - powiedziałem, drapiąc się po karku i próbując nie patrzeć na jego klatę. Siedziałem po jego prawej stronie, w dość dużej odległości.

- W porządku. Przyjaźnimy się, to wiadome, że ci pomogę.

- Ale w zamian ty ucierpiałeś... A bardziej twoje ubrania.

- Ubrania się upierze! Nie musisz się tym martwić!

- Skoro tak mówisz... Może nawet cofnę ci karę za porzucenie mnie w księgarni.

- Kumulacja! - krzyknął uradowany, wstając i biegając wokół mnie. Sprawił tym we mnie zakłopotanie, ponieważ co mogło znaczyć to słowo? Cieszył się z zamoczonych ubrań? A może z tego, że mu podziękowałem, co prawie nigdy się nie zdarza? Czuję, że gdybym zapytał, dostałbym głupią odpowiedź, więc wolałem zachować swoje myśli dla siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro