Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Postarałam się i udało się już dzisiaj skończyć ten rozdział. Podejrzewam, że wszyscy czekają na wielką katastrofę z Saską w roli głównej, co? Ale czy ja miałabym serce zrobić z Itachiego takiego złego brata żeby od razu wydał Sasu Orochimaru? Haha Miałabym, oj miałabym :P

Ach, takie spotkanie braci po latach. Prawie jak ,,Zerwane więzi" :P

Dziękuję przy okazji za wszystkie gwiazdki i komentarze :)

*********************************************

Itachi z zaciekawieniem rozglądał się po dziedzińcu zamku będącego siedzibą króla Minato, który tak bardzo różnił się od tego, w którym sam rezydował. Cieńsze mury, większe okna i wszędzie dało się słyszeć wesoły śmiech dzieci. To miejsce, bardziej przypominało zwykły dom niż zamek. Było po prostu ciepłe. A jego mieszkańcy życzliwi i otwarci. Aż chciało się tutaj przebywać, nie tak jak w fortecy, którą zwykł nazywać domem.

W każdym razie Itachi przybył tutaj z bardzo ważnymi dokumentami, mającymi stać się podstawą traktatu pokojowego między Konohą, a Sharingan. Liczył na to, iż po trzech latach urabiania stukniętej matki oraz negocjacji z najbardziej nierozgarniętym władcą wszech czasów, będącym jednocześnie siedzącym pod pantoflem demonicznej żony mężem, uda mu się dopiąć swego i wreszcie podpisać, ten cholerny traktat. Nie to, żeby Sharingan nie potrafiło sobie poradzić bez niego, ale dzięki tej umowie oba państwa uzyskiwały łatwiejszy wstęp na swoje terytoria. Można powiedzieć, że zawarcie jej sprawi, iż granice między państwami będą istniały już tylko formalnie. Tak, Itachi doskonale wiedział, że kiedyś to zobowiązanie może się obrócić przeciwko niemu, jednak w tej chwili o to nie dbał. Jedyne na czym mu zależało to dostęp do ziemi Konohy i możliwość swobodnego poszukania tam swojego młodszego braciszka. Chociaż Sasuke miał teraz już prawie dwadzieścia lat, więc znając go pewnie byłby oburzony za takie określenie. Uchiha uśmiechnął się wspominając chłopca, który miał w zwyczaju zabawnie nadymać policzki kiedy był zły i przestawać się odzywać twierdząc, że ktoś uraził jego dumę. Doskonale pamiętał jak matka po raz pierwszy kazała, kilkuletniego Sasuke, ubrać w sukienkę. Chłopak wyglądał przekomicznie z uroczo napompowanymi, zaczerwienionymi policzkami, rękami skrzyżowanymi na piersi i oczami wyrażającymi chęć zemsty na różowym ciuszku. Swoją drogą, owa zemsta rzeczywiście się dokonała, bo sukienka skończyła jako prześcieradło na posłaniu dla psa ich służącego.

- Czyżby coś się stało, że pofatygowałeś się do nas osobiście, książę Itachi? – wyrwało go z zamyślania pytanie witającego go w wejściu mężczyzny, którego nigdy wcześniej tutaj nie spotkał.

- To Kakashi. Łowca i jeden z doradców króla – wyjaśnił mu Kisame będący dowódcą jego osobistej straży.

Spośród całego oddziału armii tylko jemu w pełni ufał Uchiha i dlatego w podróży to właśnie on mu towarzyszył. Nie wynikało to z jakiś szczególnych zasług rycerza, raczej z faktu, że Kisame był jego przyjacielem z dzieciństwa i znał go dużo lepiej niż jakiegokolwiek innego członka straży. Itachi wychodził z założenia, że ufać można tylko komuś, o kim wie się wszystko, a za kogoś takiego właśnie uważał Hoshigakiego.

- Nie chciałbym wchodzić w szczegóły na środku dziedzińca, bo to sprawa państwowa. Byłbym wdzięczny za możliwość bezpośredniej rozmowy z Minato – wyjaśnił przyszły władca Sharingan.

- Oczywiście – usłyszał w odpowiedzi i został wręcz ponaglony ruchem ręki aby wejść do pałacu.

W czasie kiedy książę Itachi odbywał swoją, jakże miłą pogawędkę z Łowcą Sasuke po raz kolejny wyklinał swój los. Czy był w tej galaktyce ktoś mający większego pecha od niego? W tej chwili Uchiha bez wahania powiedziałby, że nie. Jego nieszczęść spokojnie wystarczyłoby jeszcze na kilka kolejnych wcieleń. Bo czy nie mógł wrócić kilkanaście minut później, kiedy Itachi byłby w trakcie spotkania z królem? Albo czy nie mogli odprowadzić Konohamaru do domu? Tam pewnie, w podzięce za sprowadzenie go do domu, by ich ugoszczono i teraz, zamiast zastanawiać się pod jaki kamień wpełznąć żeby brat go nie zobaczył, zajadałby się jakimiś smakołykami... Albo czy nie mogli zatrzymać się jeszcze w jakiejś gospodzie i najlepiej upić do nieprzytomności wracając dopiero jutro? Czy wreszcie nie mógł go po drodze zwyczajnie trafić szlag żeby nie musiał być w tej absurdalnej sytuacji? Już widział jak Itachi na jego widok drze się wniebogłosy: ,,Znalazłem Śnieżkę", alarmując tym wszystkie gady w odległości kilkunastu kilometrów...

- Chodź się przywitać! – usłyszał gdzieś w przestrzeni głos Naruto, jednak sens słów zupełnie gdzieś mu odleciał, nie mogąc przebić się przez gonitwę myśli i irracjonalnych planów ucieczki z tego miejsca.

Musiał stać tak naprawdę długo i wyglądać naprawdę żałośnie, bo po chwili poczuł jak książę ściska delikatnie jego rękę i ciągnie za sobą w kierunku gdzie stali goście z Sharingan. Pewnie gdyby nie ta dłoń teraz zwiałby gdzie pieprz rośnie i zaszył w jakimś ciemnym kącie na następne lata, ale ciepło bijące od Naruto dodało mu odwagi. No bo przecież co się może stać? W najgorszym razie cały dwór go wyśmieje, brat wyda Orochimaru, a on z kolei... Nie! Wróć! Itachi by tego nie zrobił... Chyba... Boże, jeszcze chwila i rozklei się jak prawdziwa baba... Ścisnął mocniej rękę młodego księcia licząc, że to pomoże i najwidoczniej zadziałało, bo kiedy usłyszał jak Naruto woła jego brata nie ulotnił się, ani nie zszedł na przedwczesny zawał.

- Itachi! – uszu księcia Sharingan dobiegł krzyk, którego właściciela nie mógł pomylić z nikim innym. Dziedzic Konohy – Naruto.

Książę Itachi naprawdę lubił tego roztrzepanego młodzieńca, chociaż nie miał pojęcia jak on poradzi sobie z kierowaniem państwem. Prawdopodobnie nadawał się do tego jeszcze mniej niż jego ojciec. Ale jeśli znajdą mu żonę taką jak pani Kushina, to jest jeszcze nadzieja. W końcu system rządów w Konoha był naprawdę unikatowy. Król i Królowa mieli tutaj równe pozycje i aby podjąć jakąkolwiek decyzję musieli dojść do porozumienia. Więc działania głowy państwa były bardzo dokładnie rozważane, nie przez jedną, a przez dwie osoby. Poza tym funkcjonowała też rada królewska, złożona z kilku doradców, której głos również miał znaczenie. Było to rozwiązanie na tyle niekonwencjonalne, że żadne inne państwo nie odważyło się go wprowadzić u siebie, ale tutaj zdawało egzamin w stu procentach, co Itachi szczerze podziwiał.

Uchiha do dziś był wdzięczny księciu, że wyratował jego brata od Orochimaru. Fakt, że przyniosło to groźbę międzynarodowego konfliktu, bo jego matka nie chciała tej ,,zniewagi" puścić płazem, ale chociaż Sasuke był bezpieczny. Bo zakładał, iż nic mu nie groziło skoro w żaden sposób się z nim nie skontaktował. Itachi może i wyglądał na opanowanego, rozsądnego księcia, ale prawda była taka, że dla swojego brata byłby gotów osobiście wypowiedzieć wojnę Orochimaru i wspierającemu go królowi Nagato. Tyle tylko, że przez jego głupkowate żarty i zadziorny charakter, Sasuke pewnie nigdy tego nie dostrzegł... Itachi po raz kolejny wyrzucał sobie, że nie dał bratu właściwego wsparcia kiedy ten tego potrzebował. A teraz było za późno...

- Chodźmy. Później spotkasz się z Naruto – wyrwał go z zamyślenia głos Łowcy, w którym od razu dostrzegł dziwne napięcie.

Spojrzał podejrzliwie na siwowłosego mężczyznę, niestety z jego twarzy, nie dało się nic wyczytać. Odwrócił się powoli w stronę księcia Konohy słysząc za sobą jedynie barwną wiązankę przekleństw Łowcy, które zupełnie zignorował kiedy dostrzegł kto jest z księciem. Czarne roztrzepane włosy, blada cera i czerwone, wąskie usta. Do tego oczy, tak czarne, że nie dało się rozróżnić granicy między tęczówką, a źrenicą. Tak, głębokie, iż w porównaniu z nimi, nawet jego własne nie zasługiwały na miano oczu prawdziwego Uchihy. Oczy mogące należeć tylko i wyłącznie do jednej osoby... Osoby, na której ponowne spotkanie stracił już praktycznie nadzieję.

- Sass... - próbował się wysłowić przez ściśnięte ze wzruszenia gardło – Ssasakka... - kolejna próba zginęła pod naporem karcącego spojrzenia brata – Saskaaa... uke... Znaczy Sasuke! Co ty tu robisz?! Br...

- Witaj książę – odparł mu chłodny głos, który w jednym momencie go uciszył. Sasuke aż sam się zdziwił, że był w stanie odpowiedzieć takim opanowanym tonem mimo wewnętrznego roztrzęsienia.

Itachi był jak sparaliżowany. Nie tak sobie wyobrażał spotkanie z bratem. Znaczy, no sam nie wiedział jak je sobie dokładnie wyobrażał... W zasadzie nie miał nawet pojęcia czy spodziewał się go zobaczyć w damskiej czy męskiej wersji, ale z całą pewnością liczył na większą wylewność. Jakby nie było, byli rodzeństwem. Braćmi, którzy nie widzieli się od czterech lat! A Sasuke patrzył na niego jakby był nieproszonym gościem.

- Znacie się? – wtrącił nagle blondyn spoglądając uważnie to na jednego, to na drugiego. Wcześniej jakoś o tym nie pomyślał, ale teraz kiedy stali tak naprzeciwko siebie musiał przyznać, że byli do siebie trochę podobni. Może Sasuke był jakąś daleką rodziną do Uchihy?

- Kiedyś mieszkałem w zamku Sharingan – uciął krótko Sasuke chcąc jak najszybciej zabrać stamtąd Naruto. Byle jak najdalej od jego brata... I Kakashiego! Stwierdził po krótkim spojrzeniu na czerwonego od hamowanego śmiechu Łowcę.

- Wiesz, że Itachi jest bratem księżniczki, którą kiedyś uratowałem? – zaszczebiotał do Sasuke dumny z siebie blondyn zaczynając kolejny swój monolog. Nie zwrócił nawet uwagi na zmieszanie Itachiego, rozbawienie Łowcy, czy też namacalną żądzę mordu bijąca od Sasuke – Tylko, że ona zaginęła... A w sumie to ty nie jesteś jakąś rodziną do Uchihów, co Draniu? Też masz takie czarne ślepia... I nawet jakbyś był trochę podobny do Itachiego... Może jesteś jakimś jego nieślubnym bratem...

- Siostrą prędzej – wymsknęło się Kakashiemu, który już naprawdę nie podołał w walce ze swoim rozbawieniem i zaśmiał się w głos. Sam już nie wiedział co w tej sytuacji bawi go najbardziej: mina Sasuke, dosłownie zamurowany Itachi, czy ciągle nie ogarniający sytuacji Naruto.

- Eee... - zaczął blondyn przekrzywiając głowę i uważnie przypatrując się stojącemu obok niego Sasuke – Nie rozumiem – wyznał po dłuższej chwili skołowany.

Tak po prawdzie, to Naruto miał wrażenie, że rozumie coraz mniej. Zwłaszcza jeśli chodziło o Sasuke. Od rana czarnowłosy cały czas posyłał mu dziwne spojrzenia i za każdym razem jak się do niego odzywał wyglądał jakby spodziewał się, że go o coś oskarży. Na początku książę zakładał, iż chłopak po prostu obraził się za nazwanie go Śnieżką, ale kiedy wrócili na zamek i zaproponował żeby przywitać się z Itachim znowu miał tą minę, co wtedy u Jiraiyi. Mieszanka strachu, złości i niepewności. Naruto nie miał zielonego pojęcia dlaczego emocje Sasuke tak się zmieniają. A teraz ta dziwaczna rozmowa...

- Wyjaśnisz mi Sasuke – poprosił wreszcie spoglądając wprost w zagubione czarne oczy.

- O tak! Chyba najwyższa pora, co Saska? – rzucił Kakashi ciągle się śmiejąc i tym samym ściągając na Konohę kolejne burzowe chmury.

- To ja jestem tą pierdoloną księżniczką, którą uratowałeś! Zadowolony?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro