Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

,,Życie nie jest czymś, co można w pełni kontrolować, ale członkowie rodziny królewskiej nie odpowiadają tylko za siebie, a przede wszystkim za swoich poddanych... Dlatego muszą umieć nad nim przynajmniej częściowo zapanować. W przeciwnym wypadku wszystko posypie się niczym domek z kart..."

Sasuke doskonale pamiętał jak usłyszał te słowa od swojego ojca. Miał wtedy zaledwie sześć lat, ale wyryły mu się one w pamięci prawdopodobnie bardziej niż wszystkie nauki jakie później pobierał. Dlatego właśnie teraz zaczynał się zastanawiać jak mógł dopuścić do tego, że stracił kontrolę aż do tego stopnia? Kiedy właściwie nastąpił ten moment, w którym cudem wywalczone przez niego okruchy stabilizacji wymknęły mu się z rąk?

Może to zaczęło dziać się już wtedy gdy po raz pierwszy zgodził się założyć sukienkę i udawać kobietę, aby załagodzić napad histerii jego matki? Albo tego dnia, gdy Orochimaru pojawił się na zamku w Sharingan? Czy to już wtedy jego życie zmierzało do punktu, w którym to będzie szantażowany przez zupełnie nieznaną mu osobę? Czy to już wtedy pojawiały się pierwsze oznaki tego, iż któregoś dnia doprowadzi do tego, że nie jedno, a dwa królestwa zachwieją się w posadach? Najpewniej tak. W końcu to od tego wszystko się zaczęło... Gdyby nie tamte wydarzenia nigdy nie spotkałby Naruto. Gdyby nie spotkał Naruto, nie uciekłby też do Kakashiego. Gdyby nie uciekł do Kakashiego, prawdopodobnie nie zająłby miejsca w straży księcia Konohy. A gdyby nie objął tego stanowiska Naruto nigdy by...

- Zakładam, że zależy wam na utrzymaniu w tajemnicy takich rewelacji, co? – przebiegły uśmiech nie schodził z twarzy nieznajomego, a jego oczy błyszczały nieskrywaną radością sprawiając jednocześnie, że Sasuke miał przemożną ochotę sprawdzić na nim skuteczność zabiegu lobotomii.

- Czego oczekujesz w zamian za milczenie? – zapytał jak gdyby nigdy nic Jiraiya. Sasuke zaś zmierzył podejrzliwym wzrokiem rycerza Konohy. Wyglądał na bardzo opanowanego, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że to przez niego znajdują się w takiej, a nie innej sytuacji... Albo i nie przez niego...

Ale może należałoby cofnąć się do momentu, który to doprowadził Sasuke do miejsca w którym obecnie się znajdował, aby być w stanie ocenić kto rzeczywiście miał większy udział w zburzeniu harmonii w życiu księcia Sharingan. Czy był to rzeczywiście Jiriayia? Albo jednak Naruto? Czy może sam Uchiha...

Wróćmy więc do momentu, kiedy Sasuke obiecał wyjaśnić swoim podwładnym, że Naruto jednak nie zostanie w najbliższym czasie wątpliwie szczęśliwym małżonkiem księżniczki Suny.

Sasuke wszedł wtedy do komnaty gdzie rezydowali jego podwładni i dosłownie stanął jak wryty. To co tam ujrzał przekroczyło bowiem jego wyobrażenia o ludzkiej głupocie. A trzeba przyznać, że jego wyobraźnia pod tym względem była naprawdę wybujała, w końcu miał taką a nie inną matkę, takiego a nie innego brata, takich a nie innych współpracowników... Zamknął ostrożnie drzwi, tak aby nikt go nie spostrzegł. Zamrugał kilkukrotnie, jednak to co ujrzał nie chciało opuścić jego głowy. Nie miał więc wyboru. Otworzył drzwi ponownie i wkroczył do... cóż, dla niego najlepszym określeniem było cyrku...

Od samego początku uważał, że jego współpraca z tymi ludźmi nie może być łatwa, a teraz? Teraz to on zaczynał sądzić, że w porównaniu z tym co ci ludzie odwalali nawet pomysł Jiraiyi z wykorzystaniem castingu Hidana do pogodzenia go z Naruto miał ręce i nogi. Bo co Uchiha miał myśleć o swoich podkomendnych pląsających w rytm jakiegoś kiepskiego walca i co chwilę gubiących się we własnych nogach? Co miał sądzić o Lee, który w którymś momencie zamienił tańczenie, choć tak po prawdzie to można było nazwać co najwyżej usiłowaniem, na chodzenie na rękach? Co miał myśleć o Saiu zagrzebanym w jakiś podręcznikach i co chwilę rzucającym cytatem z gatunku ,,w walcu trzeba mieć pośladki z przodu, a nie z tyłu"? I wreszcie co miał sądzić o Kibie, który pokracznie stawiał kolejne kroki trzymając swojego psa Akamaru za przednie łapy?

- Może mi ktoś wyjaśnić... - nie dane było mu jednak dokończyć swojego pytania, gdyż w chwili gdy tylko został zauważony Sakura porwała go w objęcia starając się zmusić żeby z nią zatańczył.

- Dlaczego się nie cieszysz? – zainteresowała się widząc jego niechęć do współpracy.

Dziewczyna od pierwszego dnia kiedy go zobaczyła wyczuwała, że Sasuke coś przed nimi ukrywa. Pojawił się znikąd i od razu zajął miejsce na czele straży księcia. Nikt nie wiedział nic o jego przeszłości, a i jego nazwisko było dla wszystkich, oprócz Kakashiego, tajemnicą. Raz oznajmiał, że opuszcza królestwo, a zaraz później zjawiał się w nim ponownie i to w towarzystwie rannych rycerzy. Przede wszystkim jednak, za każdym razem kiedy tylko Naruto gdzieś z nim wyjeżdżał, wracał nie dość, że z nowymi obrażeniami to jeszcze podejrzanie milczący. Niby nie powinna w to ingerować, bo przecież obsada stanowisk w zamku była wyłącznie sprawą króla, ale teraz, kiedy koronacja Naruto była coraz bliżej, każdy wydawał jej się podejrzany. Zwłaszcza, że i teraz Sasuke zamiast cieszyć się z wiadomości o jego ślubie, która przecież mogła uchodzić za jedną z najlepszych informacji jaka ostatnimi czasy dotarła do Konohy, wyglądał jakby był zły...

- A niby mam ku temu powód? - odpowiedział Sasuke bezskutecznie starając się zaciągnąć dziewczynę do stolika, żeby spokojnie z nią porozmawiać.

Po chwili oporu ze strony Sakury odpuścił i objął ją w pasie stawiając pierwsze kroki walca, zakładał bowiem, że inaczej nie dowie się co spowodowało takie dziwne zachowanie jego podwładnych. W końcu wchodząc między wrony musisz krakać jak i one... Nie to żeby się nie domyślał o co może chodzić, ale chciał to usłyszeć wprost od źródła. A w tym wypadku właśnie Sakura wydawała się najlepszym. Uznał bowiem, że jako jedyna zachowuje się jeszcze całkiem normalnie. Szybko jednak się zreflektował dostrzegając jak rycerze rozlewają alkohol do kieliszków. Ona po prostu jako jedyna była jeszcze trzeźwa.

- Naruto bierze ślub. To chyba wystarczający powód? – zapytała go najbardziej podejrzliwym tonem jaki w swoim życiu usłyszał.

- A wystarczający? Jego ślub cokolwiek zmienia w mojej albo twojej sytuacji żebyśmy mieli powód do radości? – odparował szorstkim głosem na co dziewczyna zmarszczyła brwi, ale już po chwili na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.

- No tak, jesteś tutaj zdecydowanie zbyt krótko żeby zrozumieć – zaśmiała się, a lekki niepokój jaki wcześniej dostrzegał w jej oczach zniknął. Albo przynajmniej tak mu się wydawało. – Jego ślub zakończy tą całą farsę z szukaniem księżniczki Uchiha – wyjaśniła pospiesznie. - Ty nawet sobie nie wyobrażasz co my tutaj przechodziliśmy przez te lata! Shikamaru dwoił się i troił, żeby jakoś zorganizować jego ochronę, kiedy ten jeździł po całym królestwie wypytując o tę dziewczynę, a i tak nie byliśmy w stanie go upilnować. Nigdy nikogo nie informował gdzie i kiedy wyrusza. Ty byś wiedział ile on sposobów na opuszczenie zamku wykombinował wiedząc, że jeśli ktoś z nas by go złapał zabronilibyśmy mu jechać...

- Tak? – zatrzymał się tak gwałtownie, że Sakura na niego wpadła. Nie zwrócił jednak na to najmniejszej uwagi, teraz zainteresowało go coś innego.

Najpewniej gdyby Sasuke był rozsądnie myślącym, zapobiegawczym człowiekiem, to już wtedy przyszłoby mu do głowy, że są rzeczy, którymi interesować się nie powinien... Ale on niestety do takich osób nie należał albo i należał, ale tylko do chwili kiedy to w jego sercu zalągł się ten przeklęty jeden procent uczuć, które sprawiały, że jego żelazną logikę i obojętność Uchihy szlag trafiał.

Tak więc właśnie w tamtej chwili przypomniał sobie jak to Jiraiya mówił mu, że Naruto szukając go dał się wciągnąć w jakąś głupią pułapkę co przypłacił poważnymi ranami. Wtedy jeszcze go to tak nie obeszło, ale przecież od tamtej pory coś się zmieniło. Coś się zmieniło w nim... I mimo że starał się te zmiany zignorować, wyprzeć je ze świadomości, to nie mógł zaprzeczyć, iż to co działo się z Naruto coraz bardziej go interesowało. Bez względu na to czy była to zwykła przyjacielska troska, czy jakiś jeden procent uczuć, których nie potrafił lub nie chciał nazwać, nie zmieniało to faktu, że właśnie Uzumaki był teraz jedną z niewielu osób na których mu w jakimś stopniu zależało. Dlatego właśnie chciał się dowiedzieć o nim więcej... Zwłaszcza o tym Naruto, którego sam nie poznał. O tym Naruto, który przygotowywał się do zostania dziedzicem Konohy od najmłodszych lat. O tym Naruto, który był tak uwielbiany przez poddanych, że każdy z nich spoglądał na niego z niegasnącym podziwem. O tym Naruto, który sam skoczyłby za każdego z mieszkańców królestwa w ogień. I wreszcie o tym Naruto, który przez cztery lata gonił za nieistniejącą księżniczką Uchiha.

- Nawet nie wiesz...

- Ile to razy Tsunade musiała mu zakładać szwy w tajemnicy prze Kushiną, żeby jego wybryki nie wszyły na jaw – odpowiedź Sakury przerwał wypowiedziany iście zjadliwym tonem komentarz Jiraiyi.

Czy to był moment, w którym można było jeszcze zapobiec katastrofie? Pewnie tak. Wystarczyłoby żeby jeden albo drugi zamknął usta. Niestety, jak to mówią, na upartego rady nie ma... A Sasuke był uparty i to nie ulegało wątpliwości. Tyle tylko, że pod tym względem Jiraiya wcale mu nie ustępował. I tak jak Sasuke uparł się żeby dowiedzieć się czegoś o Naruto, tak Jiraiya uparł się, żeby odbyć z Uchihą poważną, męską rozmowę i zmusić go wreszcie do określenia swoich uczuć względem dziedzica Konohy.

Skąd u tego drugiego takie nagłe postanowienie? Ano stąd, że on w przeciwieństwie do Shikamaru nie starał się Sasuke zrozumieć. On chciał żeby Uchiha zrozumiał sam siebie. A przede wszystkim, żeby przestał chować się i miał odwagę albo przyjąć uczucia Naruto, albo je odrzucić. Aby wreszcie potrafił powiedzieć czy jest w stanie spojrzeć na Uzumakiego jak na kogoś z kim mógłby się związać, czy nie może mu zaoferować nic poza przyjaźnią. Bo na tą chwilę Jiraiya widział tylko, że Sasuke swoimi wahaniami, w których raz go odpychał, a raz pozwalał mu się do siebie zbliżyć dawał mu fałszywą nadzieję. A Naruto jak ostatni kretyn trzymał się tej nadziei nie bacząc na to, że sam siebie tym krzywdzi licząc na coś, co może nigdy nie nastąpić. Dlatego więc Jiraiya czuł się zobowiązany żeby tą kwestię doprowadzić do końca. W końcu sam to zaczął wpychając Sasuke do celi Hidana. A skoro to nie pomogło mu się zdecydować jakie w zasadzie uczucia żywi względem Uzumakiego, to koniec z partyzantką. Czas wyciągnąć wszystkie karty na stół!

- Całe szczęście, że teraz Temari się o niego zatroszczy – dorzucił z perfidną satysfakcją obserwując reakcję jaką wywołały jego słowa.

- Przykro mi psuć twoją radość, ale pogłoski o ślubie Naruto były mocno przesadzone – odparł mu Sasuke dość chłodnym tonem przez co postanowienie Jiraiyi tylko wzrosło. Bo dlaczego Uchiha w ogóle się wtrącał skoro sam nie był zainteresowany Naruto?! – Faktycznie, księciu złożono propozycję ożenku, jednak spotkała ona się ze stanowczą odmową. Możecie więc zakończyć swoje świętowanie.

- Mylisz się, Sasuke – oznajmił Jiraiya. – Właśnie rozmawiałem z Minato. Nie odmówiono Temari. Po prostu przesunięto w czasie odpowiedź. Mogę z niemal stuprocentową pewnością powiedzieć, że jednak zatańczymy na tym weselu – uśmiechnął się chwytając jednocześnie Sakurę za rękę i okręcając ją wokół własnej osi zupełnie jak w tańcu po czym pocałował ją w dłoń i odesłał do stolika. – Może nawet zostaniesz świadkiem, w końcu Naruto bardzo cię ceni.

I wtedy właśnie w Sasuke coś pękło... Nie potrafił dokładnie sprecyzować o co chodziło, ale sugestia, że miałby być świadkiem na tym ślubie... Zaczynając od tego, że jeśli próbowałby obstawiać kto będzie popierał ten pomysł, to Jiraiya byłby na szarym końcu tej listy, a jak miał niby zinterpretować te słowa, jeśli nie jako jego akceptację co do tego planu. Przechodząc przez irytację o samą koncepcję ożenku Uzumakiego, która w jego oczach wyglądała bardziej jak transakcja handlowa niż planowanie zawarcia związku małżeńskiego. A kończąc na tym przeklętym jednym procencie, który od spotkania w królewskim gabinecie za cholerę nie chciał dać się ponownie zamknąć w jego sercu...

- Prędzej z własnej woli wrócę do Orochimaru, niż się na to zgodzę – głos Sasuke kiedy wypowiadał te słowa był tak zimny, że Jiraiya wręcz poczuł jak po plecach przebiega mu dreszcz. Jednak coś sobie postanowił i nie zamierzał odpuścić.

- Przecież Naruto jest ci potrzebny tylko do unieważnienia twojego małżeństwa, czyż nie? Dlaczego się wściekasz? Chyba nie chcesz zarzucić Temari, że planuje go wykorzystać samemu robiąc dokładnie to samo, co?

Jiraiya wiedział, że jest niesprawiedliwy. Zdawał sobie sprawę z tego, iż to Naruto zaproponował mu pomoc w rozwiązaniu jego małżeństwa, ale... No cóż, Kakashi powiedział mu dawno temu, zaraz po tym jak zgodził się uczynić Sasuke swoim uczniem, że chłopak jest ze sobą szczery tylko wtedy kiedy jest zły. Nie pozostawało mu zatem nic innego jak go zdenerwować. Nie, on potrzebował więcej. Musiał go wkurwić tak, żeby ten wykrzyczał co mu w zasadzie leży na sercu. Skutki jego słów poczuł niemal od razu, kiedy to Uchiha w ułamku sekundy wytargał go siłą na korytarz i pchnął na ścianę łapiąc za przód koszuli, a drugą rękę kierując do miecza.

– Nic o mnie nie wiesz – mruknął zamyślony Sasuke, lecz w kolejnej sekundzie już odzyskał wcześniejszą wolę walki. - W co ty do jasnej cholery pogrywasz?! Jeszcze wczoraj zarzekałeś się, że zrobisz wszystko dla dobra Naruto, a dzisiaj stałeś się największym zwolennikiem sprzedania go Sunie?! – warknął zaciskając dłoń na rękojeści oręża tak mocno, że poczuł jak grawerunek z imieniem ostrza wbija mu się w dłoń.

- Powiedzmy, że zacząłem myśleć tak jak na królewskiego doradcę przystało - odparł z lekkim uśmiechem Jiraiya.

Rycerze mierzyli się ostrymi spojrzeniami nie zwracając zupełnie uwagi na to co dzieje się wokół nich. Żaden nie zamierzał ustąpić. Z tym, że postanowienie Jiraiyi o uczuciowym uświadamianiu Sasuke od samego początku ich rozmowy było niezachwiane. Uchiha z kolei już nie planował zdobywać informacji o Uzumakim, jemu coś, coś głęboko w jego wnętrzu, kazało bronić Naruto przed tym ślubem jeszcze zacieklej niż podczas spotkania w królewskim gabinecie...

- Chcesz go wepchnąć w jakieś swatane małżeństwo, bo tak powinien myśleć królewski doradca? – prychnął chłopak racząc go spojrzeniem pełnym obrzydzenia. Jiraiya zaczynał się nawet przez to zastanawiać czy Uchiha w przypływie wściekłości nie spróbuje go jakoś uszkodzić. Ale każda walka wymaga ofiar! Najważniejsze było jednak żeby nie okazało się, że tym razem przesadził i faktycznie nie wylądował w szpitalu albo co gorsza na cmentarzu. W końcu z Sasuke była cholernie porywcza księżniczka...

- Król niekiedy musi się poświęcić dla dobra królestwa. Chyba coś o tym wiesz? – odparł po chwili starając się brzmieć najbardziej obojętnie jak tylko potrafił.

- A co z Naruto? On już się nie liczy? - dopytywał głosem aż drżącym z wściekłości Sasuke, a jego ręką na połach koszuli Zboczonego Pustelnika zaciskała się coraz bardziej - Tyle razy mi powtarzał, że w Konoha nie liczy się tylko królestwo ale też ludzie! Że jego szczęście też się tutaj liczy! Więc to było jedno wielkie kłamstwo?!

- Źle to interpretujesz - odparł po chwili zastanowienia Jiraiya. Musiał się zastanowić co dalej powiedzieć aby osiągnąć zamierzony skutek. – Są rzeczy, których nawet król nie obejdzie... Poza tym Temari wcale nie jest taka jak ci się wydaje. Fakt, teraz poniekąd wystąpiła przeciwko Naruto, ale prawda jest taka, iż są przyjaciółmi. Naprawdę dobrymi przyjaciółmi – podkreślił. - Dogadają się, a później, kiedy już Naruto zrozumie, że próżno szukać dla niego lepszej kandydatki na żonę stworzą szczęśliwe małżeństwo. Zyska na tym i Konoha i Suna. A przede wszystkim Naruto...

- To może mnie oświecisz i powiesz jak to Naruto na tym zyska? - wycedził przez zaciśnięte zęby Sasuke ponownie rzucając mu mrożące krew w żyłach spojrzenie.

- Przestanie gonić za miłością, która nie ma szansy się spełnić - oznajmił biorąc głęboki oddech. Teraz było przed nim najważniejsze, a mimo to ciągle nie był przekonany czy dobrze robi mówiąc to co mówił... - Przecież Ty nie odwzajemniasz jego uczuć, nieprawdaż Sasuke?

Sasuke słysząc słowa Zboczonego Pustelnika przez chwilę wpatrywał się w niego jak w największego debila jaki chodził po ziemi. Bo przecież: Naruto miałby kochać jego? Może faktycznie ten Młotek przez chwilę coś tam i do niego czuł, ale to tylko przez wzgląd na to, iż uważał go za kobietę. Teraz przecież już było jasne, że do księżniczki mu daleko, więc pomysł Jiraiyi wydawał mu się największym nonsensem jaki w życiu słyszał. Przecież Naruto to nie Orochimaru... Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.

- Myślałeś nad wizytą u specjalisty? – zapytał wreszcie przez śmiech jednocześnie puszczając ubranie swojego rozmówcy. – W Sharingan mieliśmy dobrego medyka zajmującego się chorobami głowy...

- Uczucia Naruto cię bawią?!

- Nie – zastrzegł szybko. Przecież zupełnie nie o to mu chodziło. Po prostu myśl, że Naruto miałby się w nim zakochać... To nawet nie było dziwne, to było przerażające! Co innego jak jego samego nawiedzały jakieś dziwne myśli czy zachowania względem dziedzica Konohy, a co innego gdyby miał żyć ze świadomością, że jedna z nielicznych osób, którym zaufał może mieć względem niego jakieś... no bliżej nieokreślone plany. Nie mówiąc już o tym co by to oznaczało dla całej Konohy. Więc nie! Zdecydowanie o żadnej miłości, czy czymkolwiek w tym stylu nie mogło być mowy! – Jeśli Naruto rzeczywiście kogoś kocha, to księżniczkę, którą udawałem, a nie mnie – oznajmił z przekonaniem, chcąc tym samym wmówić sobie, że rzeczywiście to nie dotyczy jego tylko jakiejś nieistniejącej dziewczyny.

- Jesteś tego pewny?

Zastanowił się. No dobrze. Może i Naruto był dla niego miły, no niekiedy nawet aż za bardzo i zrobił wiele aby mu pomóc, ale pomysł Jiraiyi wydawał mu się irracjonalny. Ten Młotek każdego nowo poznanego człowieka traktował jak serdecznego przyjaciela, a co za tym szło, dla każdego byłby gotów dać się pokroić. Taki już miał charakter. A nawet jeśli zdarzyło mu się walnąć jakimś głupim tekstem, typu ,,chciałbym cię wziąć"... To to przecież były skutki jego obrażeń i tego podejrzanego lekarstwa jakim nafaszerował go Shikamaru. To nie mogło być żadne głębsze uczucie, a Jiraiya po prostu to wszystko źle zrozumiał i trzeba to było jak najszybciej mu wyjaśnić. Przecież nawet nadinterpretacja ma jakieś granice, prawda?

- Oczywi....

- I naprawdę myślisz, że dla każdego byłby w stanie tyle zaryzykować? Że dla każdego ruszyły do Hidana nie będąc pewnym czy w ogóle stamtąd wróci? Że dla każdego narażałby się na gniew ojca mówiąc mu, że planuje ukrywać zbiega z sąsiedniego królestwa? Że dla każdego zaryzykowałby wystąpienie przeciwko Orochimaru mając świadomość, iż może to nawet doprowadzić do wojny z Amegakure? - pytał z satysfakcją obserwując jak Sasuke z chwili na chwilę staje się coraz poważniejszy. - Posłuchaj mnie uważnie, Uchiha - warknął wreszcie tracąc cierpliwość. - Naruto jest w stanie wiele poświęcić dla przyjaciół, dla osób na których mu zależy. Dałby sie zabić gdyby wiedział, że to ocali kogoś kto jest mu bliski, ale jednej rzeczy by nie zrobił. Nie naraziłby królestwa! A to właśnie robi ukrywając Cię tutaj.

- Nie prosiłem go o to....

- Jeszcze nie skończyłem - nie dał sobie przerwać. - Ale to i tak nie jest ważne. Jeśli Naruto uważa że tak trzeba, to ja go poprę. Bardziej istotne jest to, że Naruto cierpi. Przez Ciebie! - oznajmił z przekonaniem. Wiedział, że popełnia błąd mówiąc mu to wszystko, ale jednocześnie nie mógł się powstrzymać. Skoro już zaczął, to nie mógł niczego przemilczeć. Jeśli jego przemowa miała jakkolwiek wpłynąć na Sasuke, to musiał nim potrząsnąć. I to porządnie. - On cię kocha. Ciebie! Nie żadna księżniczkę, która spotkał lata temu! I niech to dotrze do twojej książęcej łepetyny, bo nigdy więcej tego nie powtórzę, a i on najpewniej nie zbierze się na odwagę żeby Ci to wyznać. On cię kocha!

- Jak... Ja... To...

Sasuke zupełnie nie wiedział co powinien zrobić, jak zareagować, czy co odpowiedzieć. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że w tym co mówił Jiraiyia mogło być coś z prawdy i to go autentycznie przeraziło. Dosłownie czuł jak lęk ściska mu serce i odbiera możliwość oddechu. Bał się. Nie, nie tego, że Naruto mógłby się na niego rzucić tak jak to w jego niedoszłą noc poślubną planował zrobić Orochimaru. Bał się tego jakie konsekwencje to uczucie mogłoby przynieść dla niego, dla Sharingan, dla Konohy, a przede wszystkim dla samego Naruto. Bał się, że to jeszcze bardziej wszystko skomplikuje. Bał się co mogłoby się stać gdyby ten jego przeklęty jeden procent przestałby być tylko jednym procentem. Bał się tego, że przez te wszystkie emocje któregoś dnia straci jakiekolwiek panowanie nad swoim życiem.

I to był właśnie moment, w którym Sasuke był już na granicy paniki. I najpewniej dałby się ponieść tej panice gdyby nie fakt, że w korytarzu pojawił się pewien czarnowłosy młodzieniec.

- Jakich to ciekawych rzeczy można się dowiedzieć chodząc po zamkowych korytarzach. I tak na przyszłość dam wam radę. Takie rozmowy odbywajcie z dala od niepowołanych uszu – rzucił tylko z cwanym uśmiechem przyglądając się uważnie Sasuke. – Widzę, że gust tutejszego dziedzica pozostawia wiele do życzenia – zakpił.

- Kim jesteś? – Sasuke nie zamierzał wdawać się w żadne uprzejmości. Informacja, którą dysponował ten chłopak była zbyt ważna i w niepowołanych rękach mogła wywołać naprawdę duże zamieszanie.

- Nie przedstawiłem się?! Jakie to nieuprzejme z mojej strony – zaśmiał się z fałszywym wyrazem skruchy na twarzy. – Ważniejsze chyba jednak jest to jak wybrniemy z tej sytuacji... Wiecie, ja jestem bardzo gadatliwy...

- Z Chidori między żebrami już nie będziesz – mruknął Sasuke ruszając w jego stronę z mieczem w ręku.

W chłopaku powoli znowu zaczynała kotłować się złość wypierając wcześniejsze zagubienie. Poza tym... No właśnie o takie komplikacje mu chodziło! Do cholery, czy jego życie naprawdę musiało tak wyglądać?! Jeden problem tylko poganiał kolejny i kolejny, i kolejny, i kolejny. Aż warknął na samą myśl o tym co jeszcze może się pochrzanić przez tą całą ,,miłość".

- Nie będę ci pomagał ukryć zwłok – usłyszał nagle za sobą głos Jiraiyi, który przywrócił go do rzeczywistości. Pokręcił głową uświadamiając sobie, że przez chwilę faktycznie chciał zrobić temu chłopakowi coś bardzo niehumanitarnego.

- Upozorujemy nieszczęśliwy wypadek? – mruknął z rezygnacją licząc, że może jednak tyle wystarczy żeby zniechęcić nieznajomego do jakichkolwiek zagrywek, ten jednak tylko parsknął krótkim śmiechem w odpowiedzi.

- Pewnie – rzucił z uśmiechem – Szedłeś sobie z wyciągniętym mieczem, ot tak po prostu, żeby popatrzeć na śliczną klingę, a ja pośliznąłem się na skórce od banana i wpadłem na ostrze... Tak to widzisz? – udał, że się nad czymś zastanawia. - To widzę, że faktycznie masz wiele do zaoferowania księciu. Ani ty przystojny, ani inteligentny... Masz ty chociaż jedną zaletę?

- Zabi... - nie zdążył nawet dokończyć, bo Jiraiyia złapał go za ramię nim zrobił chociażby krok i sugestywnym spojrzeniem kazał się uspokoić.

- Więc? Do czego zmierzasz? – Jiraiya uznał, że czas najwyższy przejść do konkretów zanim ktoś jeszcze usłyszy ich rozmowę.

- Zakładam, że zależy wam na utrzymaniu w tajemnicy takich rewelacji, co? – przebiegły uśmiech nie schodził z twarzy nieznajomego.

- Czego oczekujesz w zamian za milczenie?

- Potrzebuję przysługi...

****************************

Dziś wyjątkowo dopisze kilka słów na końcu ;)

Wielkie, wielkie podziękowania dla @ChidoriSensei  (teraz@_Amfetamine_, nieprawdaż?) za grafikę w mediach. Wiem, że ten rozdział to jeszcze nie do końca to co być powinno, ale w połowie pasuje :D W końcu Sasuke się dowiedział co jest na rzeczy, a ja już nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie pochwalić tą grafiką :D

Druga rzecz to to, że chciałam wam bardzo podziękować za wszystkie gwiazdki i komentarze pod rozdziałami. Zwłaszcza pod ostatnim, bo trochę się obawiałam jak to wszystko wyjdzie po tej przerwie ;) Jest mi strasznie miło z myślą, że jednak pamiętacie o tym opku i mam nadzieję, że ten rozdział też was nie rozczarował :)

Więc do następnego :) Mam nadzieję, że uda się go szybciej napisać :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro