Rozdział 16 - Suka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpatrywał się w śpiącą dziewczynę w milczeniu. Może nawet z pewnym zaskoczeniem. Była dla niego zagadką. Od pierwszego dnia, w którym pojawiła się na jego drodze, jednak, co dziwne, z każdą chwilą stawała się jeszcze większą tajemnicą. Kobra Czarnoszyja była jedną z najmniejszych kobr, powszechnie nie bywała dłuższa niż metr trzydzieści, metr pięćdziesiąt, w przeciwieństwie do na przykład kobr królewskich, które czasem mierzyły nawet po sześć metrów. Osobnik, którego sprowokowała Echo, był młody. Nie były zbyt agresywny, gdyż urodził się w niewoli, jednak dość nerwowy, co było raczej zasługą tego, iż kobra była przeznaczona na handel, więc nie traktowano jej należycie. Dobrą stroną tego był jedynie fakt, że osobnik wychowany w dziczy, byłby bardziej agresywny.

Te węże jako jedne z nielicznych charakteryzowały się tym, że były przysposobione do życia w niewoli, więc odpowiednio traktowane nie stanowiłyby dla człowieka zbyt dużego zagrożenia, tym bardziej, że ich ukąszenia zazwyczaj plasowały się między pięć, a dziesięć procent śmiertelności. Niemniej wyczuwając zagrożenie, potrafiły zaatakować, a ich jad mimo wszystko był bardzo niebezpieczny i śmiertelny.

Zazwyczaj jad kobry składał się z neurotoksyn. Jednak toksyny kobry czarnoszyjej zawierały cytotoksyny, czego Echo nie wiedziała, gdyż nie wchodził w szczegóły, a być może gdyby znała prawdę wtedy nie ryzykowałaby tak i nie bawiła się z drapieżnikiem. W przypadku kobry czarnoszyjej mieszanka toksyn stanowiła dość nietypowe zjawisko, gdyż śmierć następowała, jak w przypadku neurotoksyn, poprzez atak na układ nerwowy. Ofiara umiera zazwyczaj poprzez paraliż mięśnia przepony. Być może wpływ na to miał fakt, że w jadzie tego węża były również kardiotoksyny.

Na skórze dziewczyny nie było żadnych zmian martwiczych w miejscu ukąszenia, więc gdyby nie fakt, że dość obficie krwawiła, co świadczyło, że w jej organizmie niewątpliwie znajdowały się jakieś toksyny, mógłby zaryzykować stwierdzenie, że było to jedynie ukąszenie i kobra nie wstrzyknęła jej jadu, co byłoby dość niespotykane. Czy był to przypadek? Dzisiejszego dnia musiał zabrać ją do Casa Tranquila, hacjendy, która była głównym punktem całego biznesu kartelu Reyes de Dolor. Położone w okolicy hangary przepełnione były kokainą i bronią. Czy nie przyjdzie jej do głowy jakaś głupota? Prawdę mówiąc, zdziwił się, gdyby zachowała umiar i zdrowy rozsądek. Na szczęście dwa laboratoria narkotykowe były dobrze zabunkrowane w oddaleniu kilkudziesięciu mil, więc chociaż to nie stanowiło zagrożenia. Niestety musiał sprawdzić co dzieje się w klinice, a to mogłoby już być nieco problematyczne. Miał ochotę to przełożyć, ale, prawdę mówiąc, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Camacho to typ, na którego trzeba uważać. W tej sytuacji byłoby to bardziej niż wskazane. Musiał osobiście wyjaśnić Camacho co stałoby się z nim, gdyby cokolwiek zrobił Echo. Ten człowiek był dla nich zagadką od zawsze. Kilka lat temu pojawił się nie wiadome skąd. Dosłownie. Był wysoki, zwalisty, cholernie silny i ślepo wykonywał to, co mu nakazano. Prawdę mówiąc, nikt nic o nim nie wiedział. Ile miał lat, skąd pochodził, kim był. On sam nie był w stanie udzielić im odpowiedzi, ponieważ był niemową. Gdyby nie jakieś podrobione prawo jazdy, to nie wiedzieliby nawet, jak się nazywa.

Dla Sandovala był to człowiek idealny. Wystarczyło mu, że wykonywał wszystkie jego polecenia, a zabicie człowieka było dla niego tak proste, jak zabicie muchy. Nie miał z tym trudności fizycznych, a tym bardziej emocjonalnych. Wyglądało na to, że zabijanie było dla niego czynnością, którą wykonywał bez żadnych emocji. Mechanicznie. Jednak Dante był dobrym obserwatorem, na tyle dobrym, że ujrzał błysk ekscytacji w oczach Camacho, który pojawiał się, gdy odbierał komuś życie. A to świadczyło o tym, że mężczyzna doskonale to ukrywał. W tamtej chwili w głowie Dantego pojawiła się myśl, co takiego jeszcze przed nimi skrywał. Odpowiedź przyszła po kilku latach, w chwili, gdy Sandoval chciał przenieść go do transportu na Zachód. W tamtym momencie Camacho zaprotestował i zrobił to tak, że każdy zaniemówił. Po prostu powiedział, że zostaje w klinice. Nagle okazało się, że jednak potrafi mówić, po prostu tego nie robił. Milczał, więc uznano, że jest niemową, a on nie wyprowadzał ich z błędu. Na co dzień przebywał w klinice i nadzorował handel organami albo, jak nazywał to Dante, Rzeźnię. 

Ten człowiek ewidentnie miał świra na punkcie śmierci. Nie opuszczał Rzeźni, gdy nie dostał wyraźnego rozkazu, a w sumie potrzebny był zazwyczaj jedynie do drastycznych akcji, które najczęściej sprowadzały się do mordowania i zazwyczaj na większą skalę. Każdy myślał, że milczący wielkolud jest zwykłym półgłówkiem, któremu można zlecić brudną robotę. Jednak Dante bardzo szybko odkrył, że w istocie ten facet jest o wiele bardziej niebezpieczny, co skrzętnie ukrywał. Nie był półgłówkiem, wręcz przeciwnie, potrafił dobrze kalkulować i z pewnością był dość inteligentny. Co do wykonywania rozkazów i brudnej roboty, kwestia prezentowała się tak, że w istocie ten facet nie robił niczego, na co nie miałby ochoty. On chciał zabijać, to sprawiało mu przyjemność. I robił to, okłamując wszystkich w perfidny sposób, że to oni wydają mu polecenia. Podczas gdy dostawał jedynie takie zadania, które chciał wykonywać.

Dante doskonale zdawał sobie sprawę, że będzie lepiej trzymać Echo z daleka od tego człowieka. Dla jej dobra. Trochę obawiał się ich wizyty w hacjendzie, jednak jeżeli Sandoval chciał, aby pojechał tam osobiście, to mogło oznaczać jedynie tyle, że zabierał ze sobą Raffiego, więc sprawa była poważna. Czy mogła dotyczyć Echo? Może chodziło o spotkanie z O'Connorem? W sumie nie byłoby to dziwne.

— Długo się tak na mnie gapisz? — usłyszał i otrząsnąwszy się z zamyślenia, ujrzał wpatrujące się w niego, błękitne oczy Echo. Nawet nie zorientował się, że się obudziła.

— Muszę jechać do hacjendy — oznajmił, czekając, na jej odpowiedz. 

Zastanawiał się, jaka będzie jej reakcja i przypadkiem nie zaprotestuje. Prawdę mówiąc, sam już nie wiedział, czy przypadkiem większym zagrożeniem nie było zabieranie jej ze sobą. Bo przecież mógł ją tu zamknąć i wrócić najszybciej jak się da. Być może nawet spróbowałaby uciec, lecz raczej zdawała sobie już sprawę z tego, że miała praktycznie zerowe szanse na powodzenie. Niemniej dziewczyna była nieobliczalna i w jej przypadku absolutnie niczego nie mógł być pewien.

— Teraz? — zapytała, odrzucając pled i podnosząc się z łóżka. Widząc jej ciało, które zakrywała jedynie bielizna, nie potrafił jednoznacznie określić emocji, jakie go ogarniały.

W momencie, gdy przechodziła obok fotela, na którym siedział, złapał ją za rękę i uścisnął, jednocześnie wpatrując się uporczywie w jej twarz. Ujrzał lekkie zdezorientowanie i niewielkie napięcie. Milczała. Przez moment mierzyli się spojrzeniami. Ona nie zapytała, on nie odpowiedział. Zamiast tego wstał z fotele i uniósł dłoń wysoko, uważnie oglądając miejsce, w które została ukąszona przez węża. Było zaczerwienione i lekko opuchnięte, jednak na skórze nie było ani jednej zmiany martwiczej. Teraz nie miał już wątpliwości, kobra nie wstrzyknęła jadu. Ale dlaczego?

— Pojedziesz ze mną — szepnął, delikatnie i przejechał dłonią po nadgarstku dziewczyny.

— Mam nadzieję, że nic jej nie zrobiłeś — usłyszał i zmarszczył czoło, spoglądając na nią zdziwionym wzrokiem.

— Komu? — zapytał.

— Suce. — Jej odpowiedź niewiele mu powiedziała. Dopiero gdy dziewczyna spojrzała wymownie na swój opuchnięty nadgarstek, dotarło do niego, że miała na myśli węża. W tym samym momencie poczuł jeszcze większe zdumienie.

— Dlaczego ci tak na tym zależy? — zapytał.

— Jest moja. Nie masz prawa nic jej zrobić — usłyszał i spojrzał na nią, kryjąc w oczach niedowierzanie.

— Z tym mógłbym polemizować — stwierdził.

— Możesz sobie polemizować, z czym tylko chcesz i z kim chcesz, ale nie masz prawa nic zrobić Suce. Jest moja — oznajmiła, a widząc, jak otwiera usta, nie dopuściła go do słowa, kontynuując: — Zraniła mnie. Należy do mnie — zakończyła hardo. Przez moment oboje milczeli.

— Ty, zraniłaś mnie — szepnął, spoglądając na nią znacząco. Ujrzał bunt na jej twarzy. Przez moment miał szaloną ochotę dodać, że należy do niego. Jednak powstrzymał się. — Teraz — powiedział, obserwując ją z uwagą.

— Teraz? Przecież nic ci teraz nie zrobiłam — mruknęła z niezadowoleniem.

— Odpowiadam na twoje pytanie. Zapytałaś, czy jadę do hacjendy teraz — usłyszała i głośno westchnęła. To jak na nią spoglądał i co mówił, notorycznie zbijało ją z tropu. Za każdym razem ledwie powstrzymywała się, żeby nie zrobić mu krzywdy, a on, jakby umyślnie kusił los, wielokrotnie ją prowokował. Gdyby nie fakt, że go potrzebowała, to być może już dawno wykorzystałaby okazję. Z drugiej strony, było w nim coś, co ją w jakiś pokręcony sposób fascynowało.

— Za piętnaście minut będę gotowa — wypowiedziała oschle.

— Twoja sukienka jest w łazience — usłyszała i odwróciwszy się, odeszła. Momentami zachowywał się jak zwierzęta, którymi się fascynował. Był zdystansowany, chłodny i czujny. Do tej pory ani razu nie widziała u niego żadnych gwałtownych emocji. Zachowywał się, jakby na niczym mu nie zależało. Obserwował, oceniał, osaczał. Jednak w jego oczach niejednokrotnie widziała ogień, żądzę i pasję. Był jak płomień zamknięty w bryle lodowej.

Zdawała sobie sprawę z tego, że wizyta w hacjendzie będzie doskonałą okazją, aby czegoś się o nim dowiedzieć. Przede wszystkim chciała wiedzieć, kogo obrała sobie za narzędzie, dzięki któremu chciała bezpiecznie wrócić do rodziny. To będzie również okazja do tego, żeby pozyskać więcej informacji. Może nawet uda jej się odkryć kim jest Zero. Wyglądało na to, że był kluczowym elementem jej pobytu w tym miejscu.

Wzięła szybki prysznic i pospiesznie się ubrała, mokre włosy zwijając w węzeł na czubku głowy. Gdy wyszła, czekał już w aucie.

— Nic jej nie zrobiłem — usłyszała, gdy tylko wsiadła.

Od razu domyśliła się, że miał na myśli węża. Nie miała pojęcie dlaczego, ale z każdą chwilą wytwarzała się między nimi jakaś dziwna zależność, dzięki której nie potrzeba było zbyt wielu słów, aby oboje doskonale wiedzieli, co drugie ma na myśli.

— Należy do mnie — wymamrotała pod nosem.

— Ponieważ cię zraniła — dodał, spoglądając na nią wymownie, a ona poczuła irytację, lecz nic nie odpowiedziała, tylko odwróciła się w stronę okna i zapatrzyła w rozległe płaszczyzny.

— Gdzie jesteśmy? — zapytała i zerknęła na niego. Milczał. — Przecież wiesz, że mogę dowiedzieć się tego w kilka minut — dodała.

— Będziesz miała okazję — usłyszała i sapnęła poirytowana.

— Nie ucieknę, dopóki nie dowiem się kilku rzeczy — oznajmiła. Nie odrywał wzroku od drogi.

— Czego chcesz się dowiedzieć? — zapytał cicho.

— Nie ufam ci i gdyby nie to, że dzięki tobie mogę się stąd uwolnić, zabiłabym cię. — Jej słowa nie zrobiły na nim wrażenia. — Jeżeli kiedykolwiek uznam, że jesteś w stanie powiedzieć mi prawdę, to...

— Ani razu cię nie okłamałem i nie zamierzam tego robić. Gdy nie będę chciał odpowiedzieć ci na jakieś pytanie, to po prostu na nie nie odpowiem. Nie zamierzam kłamać — oznajmił. Patrzyła na niego w milczeniu, przetwarzając jego słowa i nie wiedziała jak się do nich odnieść. — Jesteśmy na miejscu — usłyszała i przywołała się do porządku. Widziała, jak Dante spogląda na coś przez przednią szybę, a na jego twarzy pojawił się wyraz irytacji. Podążyła za nim wzrokiem i ujrzała dwóch rozmawiających ze sobą mężczyzn. Jednego z nich kojarzyła, był obecny przy spektaklu, jaki urządził Sandoval, obdzierając ze skóry swego człowieka. Drugi był o wiele starszy. Mógł mieć około czterdziestu lat. Wyglądał też na bardziej cywilizowanego.

— Kto to jest? — zapytała odruchowo.

— Griego — usłyszała i spojrzała ponownie na Dantego, który teraz uważnie ją obserwował. — Griego Sandoval — dodał i ujrzał, jak spojrzenie dziewczyny staje się uważniejsze.

— To jakaś jego rodzina? — zapytała zaintrygowana.

— To młodszy brat Alonsa — szepnął, gasząc silnik, a następnie spojrzał na nią z uwagą. Wydawała się być całkowicie pochłonięta mężczyzną, który stał przed wejściem do hacjendy. Jeden rzut oka powiedział Dantemu, że Griego jest czymś zdenerwowany, co wcale go nie zaskoczyło. Obaj bracia nigdy nie darzyli się sympatią. Griego od zawsze potępiał przestępczą działalność Alonsa i trzymał się od niego z daleka. Jego dzisiejsza wizyta była nieoczekiwana i dość niepokojąca. — Pójdziesz ze mną — powiedział i wysiadł z auta, po czym ruszył w stronę wuja. Słyszał za sobą kroki dziewczyny i miał nadzieję, że nie wyniknie z tego nic złego.

— Muszę wiedzieć, gdzie jest Alonso — usłyszał wuja, który ruszył w jego stronę, gdy tylko go zobaczył.

— Wiem jedynie, że wyjechał. — Ujrzał, jak mężczyzna otwiera usta, chcąc coś powiedzieć, lecz nie nie dopuścił go do słowa: — Nie wiem gdzie.

— Musisz coś wiedzieć. — W głosie mężczyzny pobrzmiewała nuta desperacji.

— Zadzwoń do niego i zapytaj — zaproponował i poczuł, jak staje przy nim Echo. Griego rzucił jej przelotne spojrzenie. Dante zorientował się, że coś musiało się stać, inaczej Griego nie byłby tak zdenerwowany. Nie chciał zadawać pytań i wdawać się z nim w dyskusje, jednak w przypadku obecności dziewczyny zdecydowanie powinien być poinformowany o możliwych niebezpieczeństwach. — Coś się stało? — zapytał niechętnie i usłyszał, jak wuj ciężko wzdycha. Tito wyjechał. Rankiem zastaliśmy list z informacją, że ma do załatwienia interes. Podejrzewam, że wyjazd Alonsa może być z tym powiązany, dlatego chcę wiedzieć, gdzie teraz jest, a z nich wszystkich — obrzucił pogardliwym spojrzeniem ludzi kręcących się w pobliżu — jedynie ty będziesz w stanie mi pomóc. Musisz wiedzieć, gdzie jest...

— Jest problem. Musisz ze mną pójść — doszedł do nich krzyk jakiegoś meksykanina, który biegł w ich stronę, wpatrując się z niepokojem w Dantego. Po chwili z oddali rozległ się jakiś rumor. Chłopak spojrzał na Echo z lekką obawą.

— Wróć do samochodu. Za moment do ciebie przyjdę — nakazał i pospiesznie odszedł. Gdy tylko zniknął z pola widzenia, Echo przeniosła spojrzenie na nieznajomego.

— Kim jest Tito? — zapytała bez ogródek. Mężczyzna przez moment uważnie się jej przyglądał, lustrując ją wnikliwie.

— To mój syn — powiedział po chwili. — A ty kim jesteś? — dodał. 

Echo przez moment milczała, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć prawdę. Na tę chwilę człowiek ten był oderwanym fragmentem od całości i nie miała pojęcia, jaki stanowi element układanki, którą musiała poskładać. Uznała, że dopóki czegoś się o nim nie dowie, nie powinna zbyt wiele zdradzać.

— Mam na imię Echo — odparła, przywdziewając jeden ze swych uroczych uśmiechów. — Przyjechałam z nim — mruknęła, rzucając spojrzenie w stronę gdzie zniknął Dante. Na twarzy Griego pojawił się grymas niezadowolenia.

— Zdajesz sobie sprawę, kim on jest? Wiesz w ogóle, gdzie jesteś? — W tym momencie pomyślała, że być może ten człowiek byłby w stanie jej pomóc.

— Wiem, gdzie jestem. Wiem również, kim on jest — oznajmiła i usłyszała, jak mężczyzna głośno wzdycha.

— Tkwisz w epicentrum świata przestępczego i zakładam, że to wiesz. O tym, że Dante jest jego częścią również. Ale czy wiesz, kim on jest i co robi? — dodał, sprawiając, że przełknęła głośno ślinę.

— Sądzę, że to samo, co każdy z nich — stwierdziła, siląc się na obojętny ton.

— Owszem. Lecz oprócz tego wszystkiego jego czyny można zakwalifikować, jako działanie seryjnego mordercy i bezkarność zapewnia sobie jedynie tym, że...

— Mówisz mi to po to, aby mnie ostrzec, czy chcesz mnie przestraszyć? — zapytała, nie dając po sobie poznać, że nazwanie rzeczy po imieniu i w taki bezpośredni sposób wywarły na niej wrażenie i sprawiły, że mimowolnie poczuła chaos.

— Raczej uświadomić — usłyszała i uniosła w górę brew. — Ile ty w ogóle masz lat? Twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś? — zapytał, a ona z niezadowoleniem wyczuła w jego słowach nutkę pogardy, co lekko ją rozdrażniło.

— Jestem córką twojego brata. Moja matka przez lata ukrywała to przed nami, ale prawda wyszła na jaw kilka dni temu i od razu przyjechałam do tatusia — palnęła bezmyślnie, patrząc na niego bezczelnie.

Ujrzała, jak mężczyzna otwiera i zamyka usta, nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa. Zapewniła sobie tym chwilę spokoju, podczas której próbowała uciszyć skołowane myśli. Dante seryjnym mordercą? Facet, który pozwalał się ranić i ratował jej życie? Zdawała sobie sprawę, że musi być taki sam jak oni, że robi to samo, że zabija, być może nawet torturuje przed śmiercią. Jednak w słowach Griego seryjny morderca zabrzmiał dość niepokojąco. Ted Bundy, Ed Gein, Kuba rozpruwacz, Zodiak, BTK. To byli seryjni mordercy. Czy faktycznie Dantego można było postawić w jednym rzędzie z nimi?

— Alonso nigdy nie powiedział, że...

— Ach, przecież mówię, że ani tatuś, ani ja, nie wiedzieliśmy o swoim istnieniu — stwierdziła z uśmiechem, wachlując się rzęsami.

— Ile masz lat? — wydusił.

— Za miesiąc skończę piętnaście — wyszeptała, a on uniósł w górę brwi. 

Przed chwilą miał wrażenie, że rozmawia z dorosłą kobietą, jednak w tym momencie, przyglądając się jej uważnie, zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z dzieckiem. Szczerze mówiąc, mogła być nawet młodsza.

— Gdzie jest teraz twoja mama? — zapytał, starając się zabrzmieć serdecznie. 

Ubliżał sobie w myślach za to, że jeszcze przed momentem był gburliwy i chamski w stosunku do tego dzieciaka, który mógł być w niebezpieczeństwie. Chronił całą swoją rodzinę przed bratem. Od zawsze trzymał ich z daleka, jednak na swe nieszczęście jego syn był zafascynowany działalności swego wuja, choć tak naprawdę nie wiedział, jak to wygląda z bliska. Griego za wszelką cenę pragnął do tego nie dopuścić.

— Nie mam pojęcia. Gdy tu przyjechaliśmy, zabrał mamę do jakiejś kliniki, pewnie źle się poczuła. W sumie była trochę zdenerwowana — oznajmiła, zdając sobie sprawę z tego, że Griego doskonale zinterpretuje zabranie do kliniki. Nie pomyliła się, na twarzy mężczyzny pojawił się niepokój.

— Jest przy hangarach na tyłach posiadłości. Chciał, aby zabrali go do jednego z laboratoriów. Powinieneś porozmawiać z nim, zanim zrobi sobie krzywdę — usłyszeli i odwróciwszy się w tył, ujrzeli podchodzącego do nich Dantego, który przypatrywał się uważnie dziewczynie.

— Możesz być pewny, że porozmawiam z nim, jak tylko dotrę do domu — odparł z ulgą. — Zabieram moją bratanicę ze sobą — dodał, kładąc dłoń na ramieniu Echo. 

Dante zamarł i przez moment przetwarzał informacje. Niewinna mina dziewczyny, która nagle zaczęła uciekać wzrokiem we wszystkie strony, sprawiła, że domyślił się, iż jest to jej sprawka.

— Cokolwiek ci powiedziała, zostaje ze mną — oznajmił spokojnym, lecz stanowczym głosem. Przez dłuższy moment panowało milczenie.

— Chcę, aby Alonso skontaktował się ze mną natychmiast po powrocie — oświadczył Griego.

Zdawał sobie sprawę, że nie ma sensu spierać się z siostrzeńcem. Dante nie był typem uległego człowieka. Zawsze chodził swoimi drogami. Griego mu współczuł. Odkąd pamiętał, z tym dzieciakiem było coś nie tak. Od zawsze miał zadatki na psychopatę, jednak Griego w głębi duszy czuł, że gdyby nie położył na nim swych łap Alonso, to być może chłopak wyrósłby na ludzi. Chętnie sam zająłby się siostrzeńcem, jednak w tamtym momencie zajęty był chronieniem swej własnej rodziny przez wpływami brata. O śmierci siostry dowiedział się dużo później. Dante trafił już pod skrzydła Alonsa, który zrobił z niego najemnika, pozwalając przy tym hołdować chore fascynacje chłopaka. Nie był w stanie nic już dla niego zrobić, chłopak przeszedł na ciemną stronę i wgryzł się w to zbyt mocno, aby można było mu pomóc.

— Przekażę mu twoje słowa — wypowiedział z dystansem Dante i ujrzał, jak wuj odwraca się i odchodzi w stronę auta. Ponownie przeniósł wzrok na dziewczynę dopiero wtedy, gdy terenowe BMW odjechało na tyły posiadłości. Przez moment przyglądał jej się uważnie. Nie uciekała już od niego spojrzeniem, wręcz przeciwnie, patrzyła mu wyzywająco w oczy. — Muszę pojechać w jedno miejsce. Zostaniesz tu — skinął głową w stronę hacjendy — czy zabierzesz się ze mną? — zapytał, sprawiając, że zmarszczyła czoło.

— To wszystko? O nic nie zapytasz? — wydusiła.

— Nie — odparł krótko, wprawiając ją w konsternację. — Nie jesteś typem, który odpowiada na pytania, gdy tego nie chce, więc poczekam, aż sama mi powiesz — wyjaśnił i usłyszał poirytowane sapnięcie.

— A jeżeli nie powiem? — mruknęła.

— Wtedy nie będę wiedział. To raczej oczywiste. — Jego wypowiedzi coraz bardziej ją irytowały. Docierało do niej, że zachowuje się w jego obecności irracjonalnie, a nie mogła sobie teraz na to pozwolić.

— Nie ciekawi cię to? — zapytała, zerkając na niego z uwagą. Przez cały ten czas miała ochotę odgryźć sobie język.

— Prawdę mówiąc... — zawiesił głos, spoglądając na nią wymownie — jak cholera — zakończył, sprawiając, że poczuła jakąś głupią satysfakcję.

— Nie powiem ci — oznajmiła z głupim uśmiechem.

— W zasadzie nie musisz. — Spojrzała na niego zdezorientowana. Wskazał dłonią auto, w którego stronę się skierowali. — Griego najprawdopodobniej sam do mnie zadzwoni, ponieważ Alonso raczej nie będzie chciał z nim rozmawiać — wyjaśnił, na co dziewczyna przewróciła jedynie oczyma. Miał rację. Nie musiał pytać, jasne było, że wkrótce będzie wszystko wiedział.

— Jeżeli twój szef nie ma więcej braci, to jestem jego córką — stwierdziła głupio i otworzyła drzwiczki auta, które on przed nią zatrzasnął, a gdy odwróciła się w jego stronę, chcąc zaprotestować, docisnął ją do samochodu. Wpatrywał się w nią z miną, z której niczego nie mogła wyczytać.

"Twój ojciec" nie jest moim szefem — stwierdził. Dało to jej odpowiedź na niezadane pytanie. Sandoval miał tylko jednego brata. Dante był błyskotliwy. Dość szybko się wszystkiego domyślił.

— Więc kim jesteś? — zapytała, spoglądając mu wyzywająco w oczy. — Bo według słów Griego, seryjnym mordercą — dodała. Jego twarz ani na moment się nie zmieniła.

— Będziesz miała okazję się o tym przekonać — powiedział po krótkiej chwili, odsuwając się nieznacznie.

— Brzmi jak groźba — stwierdziła.

— Nie wyglądasz na przestraszoną — oznajmił.

— Potrzeba czegoś więcej, aby mnie wystraszyć — mruknęła i gwałtownie otwierając drzwi, umyślnie uderzyła go w ramię. — Nie masz najmniejszych szans — dodała, wsiadając.

Błyskawicznie okrążył auto i zajął miejsce za kierownicą. Była przekonana, że tym razem zapyta i nie pomyliła się.

— W czym nie mam najmniejszych szans? — usłyszała i przeniosła na niego wzrok.

— To, że tu z tobą jestem, to konieczność i zabiłabym cię, gdybyś nie był mi potrzebny. Nie zrobię tego, niemniej mam nadzieję, że zrobi to ktokolwiek inny.

— Do czego jestem ci potrzebny? — zapytał, ignorując groźbę.

— To chyba oczywiste. Muszę się stąd wydostać, ponieważ muszę coś zrobić — oznajmiła pokrętnie. Wpatrywał się w nią z uwagą. — Są dwie osoby — szepnęła po namyśle. — Jedną muszę odnaleźć, a do drugiej muszę wrócić — zakończyła tajemniczo, a on poczuł szaloną chęć, aby dowiedzieć się o kim mówi. Do kogo chciała wracać? Gdy po raz pierwszy ją zobaczył, podczas pobytu na Kubie, nie wyglądała jakby była z kimś związana. Nagle pojawiła się w nim szalona chęć, aby poznać więcej szczegółów. A jeżeli partnerką Nevila nie była spotkana na drodze brunetka? Co tak naprawdę o nim wiedział? Jedynie, że zapuścił tam korzenie i zostawił przestępczy świat, w którym opływał w luksusy, na poczet nieciekawego, dość ubogiego, przepełnionego pracą fizyczną życia. Co było powodem? Czy mogła być nim Echo? Cholera. Ile ona właściwie miała lat? Pytania dosłownie go spalały. Dziewczyna świdrowała go spojrzeniem, a on miał wrażenie, że czyta mu w myślach. — Obiecaj mi coś — usłyszał i zmarszczył czoło.

— Nie składam obietnic — oznajmił.

— Obiecaj, że nie będziesz szukał odpowiedzi. — Poczuł, jak robi mu się gorąco.

— Nie zamierzałem — skłamał.

— Obiecaj. A wtedy może sama odpowiem na twoje pytania — szepnęła, a on zapalił silnik, zbywając milczeniem jej słowa, co dla obojga było formą obietnicy. — Gdzie jedziemy? — zapytała, gdy wyjechali już na drogę.

— Do kliniki — powiedział krótko, zerkając na nią kątem oka. Ujrzał, jak zaciska dłoń na jasnym materiale sukienki. Wiedział, że w tym momencie pomyślała o chłopaku, z którym przyjechała. — Przykro mi z powodu twojego przyjaciela — wyrwało mu się bezwiednie.

— Jak to wszystko się odbywa? — zapytała cicho.

— Szybko — usłyszała i poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. 

Natychmiast odwróciła głowę w stronę okna, aby tego nie zobaczył. Jednak domyślił się powodu gwałtowniej reakcji.

— Wszystko, co tu się dzieje, jest złe — usłyszał. 

Zupełnie nie wiedział, jak z nią rozmawiać i czy w ogóle chciał z nią rozmawiać, ponieważ miał wrażenie, jakby właśnie wchodził na oblodzoną powierzchnię.

— Pewnie cię to nie pocieszy, ale gdyby trafił do burdelu, męczyłby się latami — stwierdził.

— Zachary to facet — stwierdziła i zerknąwszy na niego, ujrzała wymowny wzrok. — Nie rozumiem.

Wydała mu się w tym momencie taka bezbronna i naiwna. Fascynowała go od pierwszej chwili, lecz w tym momencie, po raz pierwszy, zrobiło mu się jej szkoda. Wiedział, że jej śmierć to kwestia czasu. Pragnął patrzeć, jak umiera, jak w spojrzeniu tych pięknych oczu zanika życie. Stało się to jego głównym celem. Nieprzejednanym pragnieniem. Ale teraz, w tej chwili, tak po prostu, po ludzku zrobiło mu się jej szkoda. Czy miał uświadomić ją, że chłopak, którego z nią przywieźli, został przeznaczony na organy tylko dlatego, że do burdeli biorą jedynie dzieci i młode dziewczyny?

— Widocznie uznali, że nie przyda im się do ochrony dziewczyn. A może po prostu zginął w wyniku jakiejś szarpaniny. Widziałaś, z jakimi ludźmi masz do czynienia. Każdy z nich może zabić przez przypadek — powiedział, czując do siebie złość. 

Dlaczego właściwie skłamał? Była przecież nieistotna. Musiał ją chronić za wszelką cenę, lecz tylko dlatego, że sam chciał ją zabić.

— Masz rację. Któreś z tych zwierząt z pewnością go zabiło, bo nie sądzę, aby zachowywał się spokojnie, nie wiedząc, co się ze mną stało. — Posmutniała. — Gdyby wiedział, że nic mi nie jest, to na pewno wzięliby go do ochrony jakiegoś burdelu i znalazłby mnie przy pierwszej lepszej okazji — szepnęła ledwie dosłyszalnie, a Dante przymknął na moment oczy.

— Sama powiedziałaś, że wszystko, co tu się dzieje, jest złe. Masz rację. Cokolwiek by się z nim nie stało, przeszedłby piekło i...

— Od dziecka przechodził piekło, jest... — głos jej się załamał — był dzielny i potrafił wiele znieść. Istotne byłoby jedno. Przeżyłby i wrócił ze mną do domu — przerwała mu gwałtownie.

— Masz pewność, że uda się to tobie? — zapytał, a ona głośno westchnęła.

— Nie interesuje mnie, co się ze mną stanie. Mam do zrobienia dwie rzeczy i zabiję każdego, kto stanie mi na drodze, a jeżeli przy tym zginę, będzie to rzecz, na którą nie mam wpływu. Odejdę stąd za wszelką cenę, bo muszę...

— Kogoś odnaleźć i do kogoś wrócić — dokończył za nią. — Jaką jesteś w stanie zapłacić za to cenę? — zapytał w pewnym momencie, a ona obrzuciła go zdezorientowanym spojrzeniem.

— Każdą — zaręczyła bez wahania, a on poczuł się dziwnie mrowienie i zacisnął mocniej szczękę. Nie chciał pokazać, jak piorunujące wrażenie wywarły na nim jej słowa.

— Jesteśmy na miejscu — stwierdził, choć prawdę mówiąc, miał ochotę powiedzieć jej coś innego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro