Rozdział 25 - Kiedyś

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nawet nie zorientowała się, kiedy dotarli na miejsce. Gdy samochód stanął, nadal siedziała, wpatrując się bezmyślnie w szybę, którą zalewały strumienie ulewnego deszczu. Do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwiczek i poczuła upadające krople deszczu na ramieniu.

— Wejdź do domu — usłyszała głos Dantego, który zupełnie zignorowała.

Poczuła jak chłopak pochyla się i wyciąga ją z auta, biorąc na ręce. Gdy tylko znalazła się na deszczu, w jednej chwili cała przemokła. Ułożyła głowę w zagłębieniu ramienia chłopaka i mocno objęła go za szyję. Poczuła, że on również wzmacnia uścisk. Szedł wolno. Wcale się nie spieszył. Nie przeszkadzało im to, że pada. Właściwie stanowiło to raczej pozytywny aspekt tej sytuacji.

On sam nie za bardzo wiedział jak ma się zachować. Gdy po wyjściu z klinki nie zastał Echo w aucie poczuł irytację, jednak gdy ujrzał zaparkowany w pobliżu samochód Camacho, ogarnęła go panika. Nigdy nie był w tamtym budynku, lecz zdawał sobie sprawę z tego, że dzieje się tam wiele złego. Nie miał pojęcia co, nie potrzebował wiedzieć. W tym jednak momencie jego wyobraźnia podsunęła mu przerażające scenariusze. W chwili w której ujrzał Echo, wpatrującą się z Camacho morderczym wzrokiem, wiedział już, że musiało się tu wydarzyć coś bardzo złego i że być może przybył w ostatniej chwili, aby ją ocalić.

Co mogło ją tak rozwścieczyć, że bez cienia strachu wpatrywała się w dwumetrowego osiłka, który mógłby ją zabić jednym ciosem? Mało tego. Wyglądała, jakby miała go za moment zaatakować. Odgrażała się mu. Gdy ujrzał jak zaciska swą dłoń na ostrzu noża, zamarł. To było tak bezkreśnie fascynujące. Z jednej strony patrzeć na brawurę tej dziewczyny, ale z drugiej to była chwila, w której balansowała na granicy życia i śmierci. Camacho mógłby ją zabić jednym cięciem, w każdej sekundzie. Ta gra była zbyt niebezpieczna. Widok jej krwi sprawił, że coś w nim zawrzało. Musiał to skończyć jak najszybciej.

W momencie, gdy ujrzał zwłoki jej przyjaciela, a raczej to, co z niego zostało, zrozumiał jej gniew. W jego głowie zapanował chaos. Jakim cudem ten chłopak trafił właśnie tu? Był zdezorientowany i wściekły na Camacho, chociaż nie za bardzo wiedział dlaczego. Przecież nie powinno zrobić na nim wrażenie to, co ten świr tu wyprawiał. A może powinno?

Dopilnował, aby tym razem Zachary trafił do krematorium i pozostał tam do czasu aż Camacho nie włączył pieca. Nie powiedział mu niczego. Nie zagroził śmiercią, nawet nie zganił. Po prostu wyszedł. Echo chciała go zabić, a to było zbyt niebezpieczne dla niej. Jednak pragnęła jego śmierci, więc już był martwy. Zamierzał zająć się tym osobiście, gdy nadarzy się sposobność. Sandoval cenił sobie Camacho, nawet bardzo. Jednak Dante na to nie zważał. Posyłając jedno niepokojące spojrzenie Echo, wydał na siebie wyrok. Dante nie zamierzał ryzykować, że ktokolwiek inny zabije dziewczynę. Musiał ją chronić. Za wszelką cenę. Tylko on sam miał prawo ją zabić. Nikt inny.

— Opatrzę to — powiedział cicho, gdy wniósł ją do salonu i posadził na kanapie. Rana była głęboka i obficie krwawiła. Założenie kilku szwów było bardziej niż wskazane.

Gdy wrócił z apteczką ujrzał powiększającą się plamę krwi na mokrych ciuchach dziewczyny. W drugiej dłoni ściskała rękojeść noża tak mocno, że pobielały jej kostki. Mokre włosy bezradnie opadały na twarz, a on czuł, że płacze, pomimo że hebanowe pukle zasłaniały oczy dziewczyny. Była twarda i wytrzymała, ale pękła psychicznie, postawiona w tej sytuacji. Inna dziewczyna narobiłaby wrzasku i uciekła albo zemdlała z wrażenia.

— Zabiłam go — wymamrotała łamiącym się głosem. Dante był lekko zdezorientowany. Zabiłam? Nie zabiję, tylko zabiłam? Przecież Camacho żył. Kogo więc miała na myśli? — Zabiłam Zacharego. Musiałam go zabić — wydusiła, a on zamarł. 

Poczuł złość. To było jeszcze bardziej pokręcone. Wychodziło na to, że nie znalazła zwłok chłopaka, którego torturowano w nieludzki sposób. Znalazła jego ciało, a on sam jeszcze żył.

— To było najlepsze, co mogłaś dla niego zrobić — powiedział łagodnie.

— Wydłubał mu oczy, obciął uszy i wyciął język. Odciął dłonie. Zachary nie mógł nic powiedzieć, nic usłyszeć i niczego zobaczyć, nie mógł nawet niczego dotknąć. A przecież tak nie można żyć, musiałam go zabić. Prawda? — Spojrzała na niego ze łzami w oczach, a on poczuł, jak jego serce przyspiesza. Nie mógł pozwolić, aby to ją złamało.

— Twój przyjaciel był martwy już w momencie, gdy schwytali was w San Francisco. Nic nie byłaś w stanie zrobić. Za nic nie ponosisz winy, nie ty zawiniłaś...

— Więc kto? — zapytała gwałtownie.

— Reyes de Dolor — usłyszała i otarła dłonią policzek, po którym spływała łza, zostawiając na nim krwawy ślad.

— Reyes de Dolor to również ty — wyszeptała zdławionym głosem. Przez moment milczał.

— Masz rację, Echo. — Nie spodziewała się, że jej przytaknie. — Machina, w której jestem trybikiem wciągnęła i zabiła twojego przyjaciela. Nie miałaś na to wpływu.

— Jest gdzieś ktoś, kto z jakiegoś powodu mnie chroni. Jednak ty nadal chcesz mnie zabić — szepnęła, a on nie zaprzeczył. — Chcę, żebyś mi coś obiecał — dodała nieoczekiwanie.

— Co takiego? — zapytał. Poczuł suchość w gardle.

— Równie mocno, jak ty mojej, ja pragnę twojej śmierci, ale nie wiem, czy gdy przyjdzie co do czego, będę w stanie cię zabić. Jesteś moim prześladowcą, ale jesteś również bratnią duszą. Różni nas wszystko, ale jednocześnie łączy bardzo wiele. Nienawidzę cię, ale w równym stopniu fascynujesz mnie. Twoje zło, mrok, który w tobie jest. Chcę od ciebie uciec, ale coś mnie do ciebie przyciąga. Ranisz mnie, ale odnajduję w tym bólu piękno. Nie wiem, czy będę umiała cię zabić — jej słowa, takie bezpośrednie i dojmująco szczere, sprawiły, że oblało go gorąco — i jeżeli nie będę umiała zabić ciebie, będę musiała pozwolić ci, abyś mnie zabił, ponieważ nie może się to skończyć inaczej. Oboje jesteśmy zbyt upośledzeni i zepsuci, aby móc funkcjonować na tej planecie. Któreś z nas musi zginąć i jeżeli dojdzie do tego, a ja nie będę mogła cię zabić, to chcę abyś coś zrobił, zanim mnie zabijesz — oświadczyła.

— Co?

— Musisz kogoś dla mnie odnaleźć — usłyszał i zmarszczył czoło.

— Kogo?

— Mojego brata — odparła, sprawiając, że zamarł. Miała brata. Jakie miało to powiązanie z Loganem? Była jego siostrą? Nie. To nie miałoby najmniejszego sensu. Nevil mieszkał na Kubie, tam, gdzie ujrzał ją po raz pierwszy. Najprawdopodobniej dobrze go znała, więc nie poszukiwałaby go. Nigdy o to nie pytał, ale nie było to dla niego istotne. O pewnych rzeczach po prostu nie mówili. Tak było prościej. Zbyt dużo informacji mogłoby go do niej zbliżyć emocjonalnie. Wolał mieć wpływ na to, co działo się między nimi teraz. — Obiecaj mi to — poprosiła, a on przełknął głośno ślinę. W tym momencie sam już nie wiedział, co się dzieje i to było najbardziej przerażające.

— Podam ci znieczulenie i założę szwy — odparł, wytrącony z równowagi.

— Nie chcę znieczulenia — zaprotestowała gwałtownie. — Chcę, aby bolało — dodała stanowczo, sprawiając, że poczuł dreszcze.

Gdy oczyszczał i zszywał ranę, z jej oczu płynęły łzy, jednak z ust nie padł ani jeden dźwięk, a on miał świadomość, że to nie ból jest głównym powodem jej płaczu. Nie sądził, że więź między nią, a tamtym chłopakiem, była aż tak mocna. W tej sytuacji najprawdopodobniej najbardziej dotknęło ją to, w jaki sposób zginął Zachary.

Gdy skończył zakładać szwy założył opatrunek i ściśle obwiązał rękę bandażem. Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Zanim wyszła, przystanęła.

— Wiedziałeś o tym? — zapytała, nie odwracając się w jego stronę.

Podszedł do niej i spojrzał jej głęboko w oczy. Odetchnęła z ulgą, odczytawszy w nich odpowiedź. Słowa nie były potrzebne. 

— Połóż się — powiedział cicho i usłyszał jej westchnienie.

Wyminęła go i wyszła z salonu, a następnie poszła wprost do drzwi wejściowych i bez zastanowienia przekroczyła progi. W ułamku sekundy zmoczył ją deszcz. Odeszła kilka kroków. Obserwował ją przez okno, widział jak otwiera usta i wrzeszczy z całych sił, jednak deszcz oraz grzmoty zagłuszyły jej krzyki. Poczuł, jak coś ściska go w żołądku i bezmyślnie poszedł jej śladem, by już po chwili stać tuż za nią. Widział tył jej głowy, wiszące w nieładzie czarne pukle i ramiona, którymi wstrząsał szloch. Podszedł bliżej i nakrył jej dłoń swoją. Zadrżała i przez moment pomyślał, że ucieknie, jednak cofnęła się o krok, plecami opierając się o jego klatkę piersiową. Splotła ich dłonie razem.

Płakała. Rozszlochała się już teraz na dobre, a on po raz kolejny odczuwał między nimi tę przedziwną, niewyobrażalną nić porozumienia. Dosłownie czuł jej ból. Przenikał przez niego i wstrząsał jego wnętrzem, sprawiał, że wszystko się w nim aż gotowało, a on sam nie miał pojęcia czy jest to uczucie złe, czy dobre.

Chciał jej śmierci, pragnął z całej siły, jednak były chwile, że zrobiłby wszystko, aby ją ocalić. Dla siebie. Dla oglądania gasnącego światła w jej oczach. Pragnął je zgasić. 

Kiedyś... Jeszcze nie dziś. Jeszcze nie jutro. Ale kiedyś na pewno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro