Rozdział 10 - Królowa bólu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był sceptyczny i zdezorientowany, a rzadko mu się to zdarzało. Zawsze w pełni kontrolował sytuację, jednak teraz wszystko w dosłownie jednej chwili znalazło się nie na swoim miejscu. Nie mógł przestać myśleć, jakim cudem TA dziewczyna, znalazła się TU? Wiedział, że będzie musiał poukładać elementy tej układanki, jednak teraz nie chciał się rozpraszać. Przysłuchiwał się temu, co mówiła, jak się zachowywała i miał wrażenie, że jest jak taki mały, wściekły, nastroszony skorpion. Ta defensywna, obronna poza, spojrzenie, którym chciała pokazać, że się nie boi, lęk który, nie mógł tego nie przyznać, całkiem dobrze skrywała. Rzadko cokolwiek budziło jego zdziwienie, a ta dziewczyna w jedną godzinę zaskoczyła go kilka razy.

Po raz pierwszy, gdy ściągnięto jej worek z głowy i odkrył, kim jest. Jej oskarżycielskie, pełnie pretensji spojrzenie niemal wywołało w nim wyrzut sumienia. Przez chwilę było mu jej nawet żal. Tak jakby cokolwiek znaczyła. Była nikim, chociaż musiał przyznać, że od początku ostro namieszała mu w głowie. Już od ich pierwszego spotkania na Kubie. Drugi raz zaskoczyła go, zabijając człowieka, który ją sprowokował. I nie chodziło wcale o fakt, że strzelała doskonale, to go nie zdziwiło. Jednak nie sądził, że będzie w stanie zabić. Nie wyglądała na kogoś, kto jest do tego zdolny. A przecież nie była do tego zmuszona. Nie była to samoobrona, tylko furia.

W pierwszym momencie był przekonany, że ją zabiją, jednak ujrzał, jak spoglądają niepewnie na Sandovala, a on sam stał jak wryty, totalnie zdezorientowany. Czyżby była aż tak cenna? Czy Alonso mówił prawdę i faktycznie chronił ją O'Connor? Kim właściwie była? Czy było to związane z Loganem? Wiedział więcej niż Sandoval, jednak nie zamierzał się z nim dzielić tymi informacjami. Najpierw sam musiał poznać prawdę, a dopiero później zdecydować, co chce z nią zrobić.

Była taka inna. Gdy strzelała do tego człowieka, czuł wręcz fizyczne pragnienie, aby móc ją zabić. Powoli. Tajpan zabrałby ją zbyt szybko, czarna mamba również, ale kobra? Jad kobry będzie zabierał ją o wiele dłużej. Poczuł ekscytację. W tej chwili pragnienie dosłownie odbierało mu zdrowy rozsądek. Obojętnie kimkolwiek była i nieważne jak wiele znaczyła. Musiał ją zabić. Spoglądać w te zuchwałe oczy, widzieć jak zamierają, tracą swą energię. Widzieć jak przygasa w niej żywioł i później wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Nigdy wcześniej nie czuł tak silnej ekscytacji.

To wszystko zmieniło się dosłownie w ułamku sekundy, zaskakując go po raz trzeci. Nigdy wcześniej żadna kobieta nie patrzyła na niego z taką wściekłością, nigdy żadna nie pokazała takiego nawału negatywnych emocji, jak ona, gdy wymierzyła w niego lufę pistoletu. Był pewny, że nie strzeli, z drugiej strony zapragnął tego tak bardzo, jak pozbawienia jej życia i to przeważyło. Gniew, złość, wściekłość i nienawiść, od których aż pulsowała, zafascynowały go. Kobiety go kochały, zawsze zdobywał każdą, którą chciał, wystarczył gest i dosłownie jadły mu z ręki. Ale ona była inna. Nawet tam w barze zachowywała się skrajnie. Jednak tu wszystko się skumulowało. Teraz nie chciał już jej zabić, była zbyt fascynująca, aby tak po prostu się jej pozbyć. Co jeszcze w sobie skrywała?

Strzeliła i spudłowała. Zrobiła to umyślnie? Jezu, ta dziewczyna była niczym enigma, której nikt nie był w stanie rozszyfrować. Przez szaloną gonitwę myśli stał się nieostrożny, a wiedział, że w tym momencie musiał być skoncentrowany. Jej los zawisł na włosku w chwili, gdy do niego strzeliła. Robiąc to, udowodniła, że stanowi jeszcze większe zagrożenie. Wiedział, że Sandoval jej tego nie daruje.

Ta dziewczyna była niczym instrument wydobywający z siebie nieznane mu dotąd, ekscytujące dźwięki, których pragnął słuchać. Patrzył, jak ją biją, a gdy spojrzała na niego, ujrzał w jej załzawionych oczach ból i czuł... tak wiele, że nie umiałby sprowadzić tego do jednego określenia. "Bijcie tak, aby nie zabić". Jakby ten kretyn nie wiedział, że ci ludzie nie znają umiaru i zabić ją może każdy cios. Byli głupi i bezmyślni. A on nie miał zamiaru pozwolić, aby zabił ją ktokolwiek inny, niż on sam. Zaczerpnąć jak najwięcej, rozszyfrować ją, złamać, poznać, poczuć ekscytację w jej wściekłości i gniewie, poczuć ból, który zada, a później zabić, spoglądać w jej oczy, które tracą resztki sił, przegrywają walkę z ostatecznością. To było tym, czego wciąż bezskutecznie szukał. "Jeżeli wy jesteście królami bólu, to ja jestem jego królową" — wspomniał i poczuł silną ekscytację. O tak, była nią. Była cholerną królową bólu, pięknego bólu, ekscytującego, dającego spełnienie.

— Jest moją królową bólu — wymamrotał pod nosem, wyciągając dłoń z bronią i celując w jej głowę. Wystarczyło jedynie pociągnąć za spust... Dlaczego właściwie nie zdradziła się przed nikim, że go zna? Co chciała ukryć i przed kim? Jedna wielka skrajność. Tym była, a on za wszelką cenę chciał odkryć jak najwięcej. I umrzeć zaraz po tym, jak ona wyda z siebie ostatnie tchnienie — pomyślał i poczuł podniecenie. — Kula zabije cię szybciej. Wybieraj — powiedział do mężczyzny, który był najbardziej aktywny, ale przecież nie nie mógł oczekiwać, że to poskutkuje i troglodyta przestanie się nad nią pastwić, chcąc zachować życie. "Pierdol się" — usłyszał jej słowa, które wypowiedziała załamującym się głosem, jednak przesączone gniewem. I to był właśnie moment, w którym śmiało mógł powiedzieć, że zaskoczyła go po raz kolejny. Myślała, że mówił to do niej, była przekonana, że to ją chciał zabić. A co było najbardziej ekscytujące, to fakt, że nie spuściła z tonu i nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa kazała mu się pierdolić. Oddał dwa strzały, gdy zorientował się, że straciła przytomność, prawdopodobnie nawet nie zorientowawszy się, że nie zamierzał jej zabić.

— Zwiąż dziewczynę i zanieś do mojego samochodu — wypowiedział do jednego z mężczyzn. — Wsadź ją do bagażnika — dodał po krótkiej chwili, stwierdziwszy, że nie powinien ryzykować, iż ukąsi ją tajpan, który miał swoją kryjówkę na tyłach auta.

— Widziałem, jak na nią patrzysz — usłyszał i przeniósł wzrok na stojącego z boku Sandovala, który przyglądał mu się uważnym wzrokiem. — Jeżeli ją zabijesz, sprawię, że będziesz tego żałował. Jesteś moim siostrzeńcem i wszystko uchodzi ci na sucho, ale tej jednej rzeczy ci nie wybaczę — oznajmił.

— Dlaczego jest dla ciebie taka cenna? — zapytał chłopak i ujrzał zaciętą minę wuja.

— Jeżeli zginie, stracimy Wschód, stracimy Uroboros, a na to nie możemy sobie pozwolić — mruknął, sprawiając, że w umyśle Dantego coś zaskoczyło. Zero, Wschód, Uroboros, to prowadziło do jednego. Nevil — pomyślał, jednak z niczym nie zdradził się przed Sandovalem.

Spotkał ją na Kubie, tuż pod nosem Logana. Jednak był przekonany, że Logan nie siedzi już w biznesie. Więc jakim cudem mieliby stracić kontrakty z Uroboros? A może ta dziewczyna była jedynie powiązana z Loganem w jakiś nikły sposób, jednak tak naprawdę związana była z Nickiem. To mogła być przecież zwykła wizyta i dlatego spotkał ją w miejscu, gdzie mieszkał Logan, a ona była jedynie gościem. Tak, to do siebie pasowało. Ale kim była dla O'Connora? Jego kochanką? Trudno było nawet stwierdzić, ile ona właściwie miała lat. W jednej chwili wyglądała jak piętnastolatka, a w drugiej jak dojrzała kobieta. I dlaczego O'Connor ją tu zostawił? Jeżeli chciał ją ocalić i postawił warunki, to przecież mógł ją ze sobą z łatwością zabrać. Sandoval obdarł żywcem jednego ze swych ludzi, jedynie dlatego, aby zademonstrować reszcie, co ich czeka, jeżeli zabiją dziewczynę. Co oczywiście nie oznaczało, że będzie bezkarna. Życia nie można przywrócić, ale rany można wygoić.

Wyszedł z budynku i głęboko odetchnął. Powietrze było tak gorące, że dostając się do jego płuc, sprawiło, że poczuł mdłości. Nabuzowany emocjami, po wydostaniu się w chłodnego pomieszczenia, które przepełniał zapach krwi i przypalanego mięsa, zachłysnął się gęstym i dusznym powietrzem. To w pierwszym momencie go zamroczyło. Nigdy nie lubił mordować, używając siły, więc nie był do tego nawykły. Nie musiał walczyć wręcz, ponieważ wykorzystywał w tym celu intelekt. Gdy Sandoval kazał mu się kogoś pozbyć, dedukował, wynajdywał czuły punkt i uderzał tak, aby zrobić to, jak najskuteczniej. Dlatego Alonso zlecał mu sprawy, które wymagały "delikatności", ponieważ wiedział, że będzie działał strategicznie.

Jego zwichrowany umysł i pragnienie, które sprawiało, że mordował, nigdy nie doprowadziło do tego, że przelewał krew. Był kimś, kto odbierał życie i szukał w tym przyjemności, bo przecież znajdywał, nie było właściwym słowem. Każda śmierć, każda dziewczyna, była jedynie namiastką tego, co poczuł, gdy umierała Lucia. Jednak w tym momencie odkrył coś jeszcze bardziej wstrząsającego. To, co czuł, wpatrując się w oblicze umierającej Lucii, było jedynie ułamkiem tego, co poczuł przed momentem, raz po raz, w stosunku do Echo, która wprawiała go w euforię, gdy myślał zarówno o pozbawieniu ją życia, jak i bronieniu go za cenę wszystkiego.

Wszedł do auta i ujrzał, jak podchodzi do niego Sandoval. Zacisnął mocniej szczękę, starając się nie pokazywać niezadowolenia. Teraz jedyne czego chciał, to jak najszybciej stąd odjechać.

— Dlaczego ja? — zapytał, zanim mężczyzna zdążył się odezwać, sprawiając, że Sandoval ciężko westchnął. — Wiesz, kim jestem i co robię, a mimo to chcesz, abym to właśnie ja trzymał ją u siebie. Dlaczego? — ponowił pytanie.

— Każdy inny mógłby zabić ją przez przypadek, a gdybyś zrobił to ty, zrobiłbyś to świadomie — usłyszał i zmarszczył czoło. Coś w tym było. — Potrzebuję jej, Dante. Muszę dowiedzieć się, kim ona jest, bo jeżeli O'Connor byłby w stanie tak wiele zrobić, tylko dlatego, aby nie stała się jej krzywda, to co mógłby nam dać, aby odzyskać ją z powrotem — powiedział cicho, przyglądając się reakcji siostrzeńca.

— Nie chciał zabrać jej ze sobą? — zapytał Dante. Powinien już odjechać, jednak ciekawość brała górę.

— Nie chciał nawet pokazać jej się na oczy. Musiałem mu obiecać, że dziewczyna nie dowie się, kim tak naprawdę jest Zero. Oprócz mnie i ciebie niewiele osób zna prawdziwe personalia O'Connora, więc nie powinno być z tym problemu, prawda? — zapytał znacząco.

— Z mojej strony żadnego — odparł.

— Zajmij się nią, dopóki nie znajdę jakiegoś wyjścia. Obawiam się, że po tym, co zrobiła, sam mógłbym ją skrzywdzić. Za kilka dni powinien wrócić Socran, wtedy ją zabiorę — oznajmił, sprawiając, że Dante zacisnął mocniej szczękę. 

Nie lubił tego człowieka, ale patrząc z pewnej perspektywy, Socran był idealny do tego zadania. Potrafił zachować zimną krew i rozwiązywać konflikty w inteligentny sposób. Dante wielokrotnie zastanawiał się, co sprawiło, że ten błyskotliwy, inteligentny mężczyzna skończył w kartelu. Nie ulegało wątpliwości, że również w zwyczajnym życiu mógł wiele osiągnąć, a tu nie próbował nigdy awansować, choć niewątpliwie miał ku temu predyspozycje.

— Dziewczyna jest w bagażniku, nie chcę, aby się udusiła — oznajmił obojętnym głosem.

— Jedź — usłyszał i przekręcił kluczyk w stacyjce, a następnie odjechał, nie obdarzając Sandovala ani jednym spojrzeniem. — Trzymaj te wstrętne gady z dala od dziewczyny. — Do jego uszu dotarły jeszcze niewyraźne słowa mężczyzny, co sprawiło, że w kąciku ust Dantego pojawił się nikły uśmiech, a po jego karku przebiegły dreszcze.

Miał dwa domy. Do tego, w którym mieszkał, dzielił go spory dystans i jakaś godzina jazdy. Mniej więcej w połowie drogi stała jeszcze jedna posiadłość, której był właścicielem, jednak ze względu na bliską odległość do willi Sandovala, zatrzymywał się tam rzadziej. Teraz chciał jak najszybciej dotrzeć do celu, nie miał pojęcia, w jakim stanie była Echo, nie miał nawet pewności, czy jeszcze żyła. 

Gdy dotarł na miejsce, wysiadł z auta i pospiesznie otworzył bagażnik. Sprawdził tętno. Było słabe, ale żyła. Gdy wziął ją na ręce, zorientował się, że dochodzi do siebie. Najprawdopodobniej sprawiły to gwałtowne ruchy, dzięki którym rozbudził ją ból.

Wszedł do domu i od razu wniósł dziewczynę na górę. Położył na łóżku i zszedł po schodach do kuchni, skąd zabrał butelkę z wodą oraz ręczniki. Po drodze chwycił jeszcze apteczkę, która była dość solidnie wyposażona. Był w stu procentach odporny na jad gadów, jednak bywało, że ukąszenia powodowały drobne krwotoki. Czasem też nie obywało się bez ran szarpanych, a przecież głupotą byłoby chodzić z krwawiącą raną. W takich wypadkach środki opatrunkowe były wskazane. 

→→→→→→→→→→→→

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro