Rozdział 15 - Uciąć głowę węża

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podszedł do okna i lekko odchylił firankę, aby sprawdzić, kto się do przyjechał i zaklął pod nosem widząc czarne, terenowe porsche Cayenne. Przez przyciemnione szyby nie było widoczne, kto siedzi za kierownicą, lecz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Sandoval nikomu nie pozwalał prowadzić swojej nowej zabawki. Głęboko wciągnął powietrze i obejrzał się przez ramię w stronę leżącej na kanapie, półprzytomnej Echo. Surowica dopiero zaczynała działać, a on był świadomy tego, że jeszcze co najmniej przez pół godziny nie będzie z nią normalnego kontaktu. 

Nie obawiał się Sandovala, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że gdy zobaczy Echo w takim stanie, może chcieć oddać ją pod opiekę kogoś innego, a to nie było po jego myśli. Najwyraźniej popełnił błąd, ignorując jego telefony. Dopuszczał myśl, że Sandoval kogoś wyśle, aby sprawdzić co z dziewczyną, jednak nie przypuszczał, że pofatyguje się tu osobiście. 

 Podszedł do kanapy i przykląkł przy Echo. Odgarnął z jej czoła włosy i przyłożył do czoła rękę. W tym momencie była już cała rozpalona. Głośno westchnął. 

 — Dlaczego musiałaś zrobić to akurat teraz? — wyszeptał i ujrzał, jak uchyla powieki.

— To nie ja, tylko ta suka — wymamrotała, a on chcąc nie chcąc uśmiechnął się kącikiem ust.

— Własnoręcznie obedrę ją ze skóry — stwierdził ponuro.

— Ani się waż! To wszystko twoja wina. Gdybyś dał nam spokój to nic by się nie stało — powiedziała gwałtownie i spróbowała się podnieść, lecz z marnym skutkiem. — Suka jest moja — warknęła, przymykając powieki.  Głośno zaczerpnęła powietrze i lekko odchyliła głowę w tył. 

Usłyszał pukanie do drzwi i ciężko westchnął. Spostrzegł, że dziewczyna zerka na niego pytającym wzrokiem, lecz nie odezwała się ani słowem. 

 — To Sandoval. Nie miałem pojęcia, że przyjedzie — wyjaśnił. 

— Zostań tu. Nie może zobaczyć cię w takim stanie — ostrzegł.

— A co stałoby się, gdyby mnie zobaczył w takim stanie? — zapytała. Przez moment wahał się, czy powinien powiedzieć jej prawdę.

— Zabierze cię — oświadczył krótko, stwierdziwszy, że nie ma sensu jej oszukiwać, a następnie odwrócił się i odszedł w stronę drzwi. 

 Przełknęła głośno ślinę. Czuła potworną suchość w gardle, a jednocześnie zbierało jej się na wymioty. Na szczęście mogła już swobodnie poruszać kończynami. Z trudem usiadła na kanapie i przymknęła oczy. Wciąż miała problem z oddychaniem. Do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. 

 — Co z dziewczyną? — usłyszał chłodny głos Sandovala.

— Mi również miło cię widzieć — odparł Dante.

— Dlaczego nie odbierasz moich telefonów? — zapytał Alonso, źle ukrywając w głosie irytację.

— Przypuszczam, że dlatego, iż nie chcę z tobą rozmawiać — odparł chłopak i usłyszał za sobą dźwięk, który przypominał parsknięcie, co sprawiło, że na jego ustach bezwiednie zaigrał uśmiech. 

 — Gdzie jest dziewczyna? — dociekał Sandoval. 

Dante zastanawiał się co zrobić. Zdawał sobie sprawę z tego, że wuj wie dokładnie jakimi metodami działa i stan Echo, w jakim się znajdowała, uzna za jego ewidentne działanie. Dla niego sprawa będzie jasna. Dziewczyna ukąszona przez węża, dla Alonso zawsze będzie ofiarą Dantego. Szczerze mówiąc, nie miał też pewności, jak zareagowałaby sama Echo. Była nieobliczalna. Jeszcze przed chwilą bawiła się z jadowitą kobrą, jak z domowym zwierzakiem.

— Na tyłach domu. Pogrzebałem ją żywcem — stwierdził głupio, sam siebie zaskakując. 

 Ujrzał, jak Sandoval otwiera usta i głośno zaczerpuje powietrza. Jego twarz poczerwieniała. W tym samym momencie usłyszał tuż za sobą dźwięk i odwróciwszy się w tył, ujrzał stojącą Echo, która jedną dłonią podpierała się o ścianę, w drugiej miała białą chusteczkę, którą jeszcze niedawno zwilżał jej czoło. Teraz trzymała ją przy twarzy, co nieco go zdezorientowało.

— Chciał mnie zabić — wydusiła niewyraźnie. Jej głos tłumiła tkanina.

— Co jej zrobiłeś? — warknął Sandoval z pretensją, spoglądając z niepokojem na Echo. 

 — Zabierz mnie stąd. Przy tobie będę bezpieczniejsza — powiedziała, sprawiając, że Dante zacisnął ze złością szczękę. Zakładał, że może tak postąpić, jednak w duchu liczył na to, że jednak się pomyli. Zaczął kalkulować. Jeżeli teraz spróbuje powstrzymać Sandovala przez zabraniem dziewczyny, będzie to zbyt ewidentne, a w tej sytuacji nie było możliwości, aby wuj zostawił z nim Echo. — Najpierw szantażował mnie, że wrzuci mnie do dołu pełnego węży, takich z grzechotkami, a później mnie zgwałcił — oświadczyła, sprawiając, że Dante gwałtownie przeniósł na nią wzrok, gapiąc się jak wół w namalowane wrota. O czym ona bredziła?

— Co ci zrobił? — wydusił Sandoval.

— Gwałcił. Nawet kilka razy — oświadczyła, głęboko łapiąc powietrze. 

 Sandoval poczuł irytację. Faktycznie, nie wyglądała najlepiej, ale jej słowa, że Dante ją zgwałcił, sprawiły, że zorientował się, iż ta mała cwaniara najzwyczajniej kłamie w żywe oczy. Prawdopodobieństwo, że ten socjopata zgwałciłby jakąkolwiek kobietę, było po prostu niemożliwe. Był mordercą, ale nie gwałcicielem. Tego był pewien. Prędzej zabiłby ją, niż zgwałcił. A to, że była w najlepszym stanie było w sumie zrozumiałe. Tłukło ją kilku mężczyzn, a jeżeli sprawiała Dantemu problemy, to być może i on jej przyłożył. Najważniejsze było to, że żyła. Nic więcej się nie liczyło.

— Co jej jest? — zapytał, zerkając na Dantego, który nie odrywał wzroku od dziewczyny. Rzuciła mu jedynie pospieszne spojrzenie, niemal natychmiast ponownie koncentrując się na Sandovalu.

— Gwałcił mnie i bił. Przecież ci mówię. Mam połamane wszystkie kości. Musisz mnie zawieźć do jakiegoś szpitala — warknęła ochrypłym głosem i ujrzała w oczach Sandovala irytację. Jednak widziała, że było tam jeszcze lekkie wahanie. Wahanie, którego musiała się pozbyć. Oderwała dłoń od ściany i sięgnęła za pasek, wyciągając pistolet, a następnie wycelowała w niego. — Zabierzesz minę ze sobą — stwierdziła chłodno. 

 Czuła się coraz gorzej. Nogi ponownie odmawiały jej posłuszeństwa, czuła też mrowienie w dłoniach, co oznaczało, że swoimi działaniami sprawiła, że antytoksyna nie oddziaływała właściwie i objawy nasilały się. Może to fakt, że pocierała ten cholerny nadgarstek? Nie miała pojęcia, czy będą to częściowe oddziaływania, czy toksyna opanuje całkowicie organizm. Czuła, że szmatka, którą dociskała do twarzy była coraz bardziej wilgotna i miała nadzieję, że Sandoval nie zorientuje się, że to krew, ale weźmie to za kolejne dziwactwo.

W pewnym momencie pomyślała, że właściwie teraz były doskonałe okoliczności, aby to zakończyć. "Uciąć głowę węża", czyż nie tak zawsze powtarzał Logan? Zabicie Sandovala rozwiązałoby wszystkie problemy. Odbezpieczyła broń i ujrzała, jak mężczyzna robi krok w tył.

— Nie jest naładowany — usłyszała głos Dantego, który patrząc głęboko w jej oczy, stanął na linii strzału, oddzielając ją od Sandovala. 

 Ujrzał w jej oczach bunt i gniew. Oboje dobrze wiedzieli, że magazynek był pełny. Kul wystarczyło, aby zabić ich obu. Igrał z ogniem, robił to, a ona czuła jakąś cholerną ekscytację z tego powodu. Poczuła, jak kładzie dłoń na jej ręku w którym trzymała pistolet, powolnym ruchem przesuwając w stronę jej palca wskazującego, który trzymała na spuście. Prowokował ją, wpatrując się bezczelnie. Gdy poczuła, jak kciukiem dostaje się w niewielką przestrzeń zadrżała i błyskawicznie zabezpieczyła broń. Jakoś tak odruchowo. 

 — Czekam przy samochodzie — usłyszeli chłodny głos Sandovala, a zaraz po tym trzaśnięcie drzwiami. 

 — Dlaczego? — wypowiedział. 

 — Są bezmyślni i nieobliczalni. Sam mówiłeś — odparła pospiesznie i zachwiała się, tracąc koncentrację. 

 — Mogłaś mnie zabić. Jego również. Byłabyś wolna — szepnął.

— Doskonale wiesz, że zabicie ciebie i mojego ulubieńca — wymamrotała z ironią — nie dałoby mi pewności, że się stąd wydostanę — stwierdziła, a on miał ochotę powiedzieć jej, że jeszcze kilka dni temu pojechała sobie beztrosko na posterunek policji, wiedząc, że on i Sandoval z pewnością ruszą w pościg. 

 Teraz, dla odmiany, miałaby pewność, że obaj są martwi, więc nikt nie będzie jej ścigał, przynajmniej od razu. Miała też do dyspozycji, sprawne auto i świadomość, żeby unikać posterunków policji. Wystarczyłoby dostać się do ambasady, albo po prostu powiadomić telefonicznie swych bliskich gdzie jest i czekać na ratunek w umówionym miejscu. Z drugiej strony dopiero co ukąsił ją wąż, mogła obawiać się powikłań, a jedynie on mógł jej w tym pomóc.

— Jak się czujesz? — zapytał, z uwagą się w nią wpatrując.

— A jak wyglądam? — wymamrotała niewyraźnie.

Nagle wszystko zawirowało, a ona miała wrażenie, jakby opadała. Poczuła jego silne ramiona, którymi uchronił ją przed upadkiem. Przeniósł ją pospiesznie do salonu i ułożył na kanapie. Krwawiła obficie z nosa, również z ust, ale najbardziej niepokojące było to, że spod przymkniętych powiek wyciekła kropelka krwi. Gdyby zobaczył to Sandoval, wtedy nie poszłoby tak łatwo. Ale dlaczego? Dlaczego odstawiła cały ten cyrk?

— Zaraz wrócę. Leż spokojnie i staraj się uspokoić oddech — szepnął i ruszył w stronę drzwi. 

Gdy wyszedł z domu, uderzyła w niego fala gorąca. Skierował kroki w stronę auta, w którym siedział Sandoval.

— Skąd wzięła broń? — warknął zdenerwowany mężczyzna.

— Jak sam widziałeś, dziewczyna żyje. Masz jeszcze jakąś sprawę? — zapytał, nie siląc się na rozmowę. 

Chciał jak najszybciej wrócić do Echo. Być może podał jej niewystarczającą dawkę antytoksyny. Musiał szybko obejrzeć ranę. Nie było zmian martwiczych, to go zmyliło. Teraz mogło stać się dosłownie wszystko. 

 — Sobota. Byzantium — powiedział krótko, spoglądając na chłopaka wymownie.

— A co z dziewczyną? — zapytał Dante, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo nie jest mu w smak wizyta w Byzantium.

— Muszę wyjechać. Potrzebuję cię na miejscu, w hacjendzie, ktoś musi dopilnować dostaw. Dziewczyną zajmie się Socran — oświadczył.

— Będzie jeździła ze mną — stwierdził Dante, odchylając połę koszuli i pokazując opatrunek na ramieniu. Chciał pokazać, że Echo jest bardziej problematyczna niż zakładał Alonso i oddanie jej pod opiekę komukolwiek mogło źle się skończyć. Usłyszał poirytowane sapnięcie wuja, który domyślił się, co to oznaczało.

— Zabranie jej między ludzi, może być niebezpieczne — wymamrotał Alonso.

— Gdy siedzi sama, przychodzą jej do głowy różne głupoty, wolę mieć ją przy sobie — oświadczył i poczuł się dziwnie. Mieć ją przy sobie — pomyślał. Musiał wziąć się w garść. Jak najszybciej spławić Sandovala i zająć się Echo. — Była ze mną kilka dni. Chce mnie zabić równie mocno, jak ja ją. Jednak ja nie mogę tego zrobić, a ona może. Do tej pory powstrzymywałem się skutecznie przed zrobieniem jej krzywdy, ona wykorzystywała każdą okazję, aby zakończyć mój żywot. Nie udało jej się ze mną, ale inni mogą sobie z nią nie poradzić — argumentował. 

 — Nic nie może się jej stać. Lepiej...

— Samotność kiepsko na nią wpływa. Przyznam też, że jest dość przekonująca. Mnie to nie rusza, nie byłbym jednak pewny Socrana — dodał, sprawiając, że wuj głośno westchnął. 

 Chłopak miał rację. Socran to inteligentny i oddany człowiek, jednak nie wiadomo, czy byłby odporny na jej ewentualne sztuczki. Dante jej nie zabił i wyglądało na to, że nie zamierzał tego zrobić. W tej sytuacji był najodpowiedniejszym człowiekiem, który mógł z nią zostać. Odporny na ból, cierpliwy, wyzuty z uczuć. Nie było wątpliwości, że nie uda jej się na niego wpłynąć. Ta szalona chęć, aby ją ze sobą zabrał i kłamstwa, jakoby rzekomo Dante ją zgwałcił, były szczytem desperacji. Tak. Dante był jedynym człowiekiem, któremu mógł ją w tym momencie powierzyć. 

— Wrócę w sobotę. Bądź gotowy wieczorem. Jutro rano weźmiesz ją ze sobą i przyjedziesz do hacjendy. Przypilnujesz dostaw. Sprawdzisz też, co dzieje się w klinice. Camacho dziwnie się zachowuje. Miej go na oku — nakazał.

— Uprzedź ludzi. Lepiej niech będą świadomi, że ona będzie ze mną — odparł Dante, odwracając się w tył i nie czekając na odpowiedź, odszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro