Rozdział 19 - Ten jeden raz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Z każdą chwilą był coraz bardziej podekscytowany. Miał wrażenie, że od środka trawi go gorączka. Podczas jazdy samochodem milczał i był jej wdzięczny za to, że nie próbowała nawiązać rozmowy. Na szczęście była zmęczona i najprawdopodobniej stanowiło to główną przyczynę jej milczenia. Gdy dotarli na miejsce zapadły już kompletne ciemności. Echo od razu poszła na górę, a on usiadł na schodach i siedział sztywno, starając się powstrzymać kłębiące się w jego głowie mroczne myśli. Słyszał jej kroki, jakieś stłumione dźwięki przypominające odgłosy otwieranych i zamykanych szafek, zaraz potem do jego uszu dotarł szum wody, co świadczyło o tym, że najprawdopodobniej brała prysznic. Starał się z całej siły odepchnąć to mroczne pożądanie, chęć ujrzenia w jej oczach nadciągającej śmierci. Jednak były to rzeczy, na które nie miał absolutnie żadnego wpływu. To po prostu się działo. Samoistnie.

Nie miał pojęcia jak długo siedział, prawdę mówiąc w tej chwili nie miał pojęcia o niczym. Wszystko zaczęło się kumulować, a do niego coraz wyraźniej zaczęło docierać, że przegrywa walkę ze swoimi demonami. Już teraz wiedział, że popełnił błąd biorąc ją pod swoją opiekę. Podczas ostatniej wizyty Sandovala mógł mu ją po prostu oddać, bo przecież przy Alonso była całkowicie bezpieczna. Mógł powiedzieć mu, że potrzebuje dla siebie jednej nocy, a wuj zrozumiałby bez tłumaczenia, co ma na myśli. Jednak głupio założył, że uda mu się powstrzymać w sobie mrok i że oprze się pragnieniom. Chciał ją poznać, chciał poznać przyczynę tej niezdrowej ekscytacji dziewczyną, ale chciał to zrobić mając trzeźwy umysł. W tym momencie zaciemniało go demoniczne pożądanie, uczucie, które za każdym razem wieńczyła śmierć jakiejś dziewczyny. Na nieszczęście Echo, teraz tylko ją miał obok siebie. Ją. Piękną. Waleczną. Zbuntowaną i kompletnie oszałamiającą w swym postępowaniu. 

Powstał ze schodów i niczym lunatyk skierował się do pomieszczenia z terrariami, z którego już po chwili wychodził, trzymając w dłoniach kobrę. Nawet nie starał się myśleć o tym, dlaczego wybrał właśnie Sukę. Wchodził po stopniach, z każdym krokiem rozrywany rozbieżnymi emocjami. W jednej chwili chciał odejść i ochłonąć, aby już w kolejnej czuć palące uczucie spoglądania w jej oczy, gdy będzie konała. To było silniejsze od niego.

Wszedł do sypialni i spojrzał na łóżko. Musiał siedzieć dość długo na schodach, ponieważ dziewczyna już spała. Przysiadł na skraju, pozwalając kobrze pełznąć po jego dłoniach i ramionach. Wąż był niespokojny, początkowo próbował uciec, jednak nie zachowywał się agresywnie, czego przyczyną najprawdopodobniej było odpowiednie podejście Dantego. Pewne, stanowcze, jednak delikatne ruchy rąk, które podstawiał, aby wąż mógł się na nich oplatać. Początkowo rozłożony płaszcz bardzo szybko zniknął, a on intuicyjnie, niemal automatycznie współgrał z gadem, wpatrując się przy tym w dziewczynę. 

Kontakt z wężem w jakiś sposób go uspokoił, lecz również podsycił pragnienie. Wpatrywał się w przekręconą na bok twarz Echo, którą częściowo zakrywały włosy, jednocześnie całkowicie odsłaniając długą, smukłą szyję. Niemal słyszał pulsowanie krwi w jej żyłach. Bicie serca w jej piersi. Miarowy oddech, który w jakiś sposób go relaksował, wyciszał złowieszcze podszepty w jego umyśle. Przymknął powieki wciągając głęboko powietrze. Uspokajał się, czuł, że to powoli odchodziło. Ten natłok stopniowo się zmniejszał. Miał szansę, aby to ogarnąć. Usłyszał jakiś stłumiony dźwięk i otworzył oczy. Ujrzał jak dziewczyna przewraca się na drugi bok, jednak w momencie, gdy uniosła w górę dłoń — zamarł. Idealnie wyeksponowany nadgarstek uwidocznił ślad po ukąszeniu węża i ponownie wzburzył w nim krew. Pragnienie uderzyło ze zdwojoną siłą. Poczuł, że w tym momencie nie jest w stanie się opanować. Przysunął się bliżej dziewczyny, wpatrując w oświetlaną księżycową poświatą twarz i zacisnął mocniej szczękę. 

Lubił przyglądać się jak spały, podsycany myślami, że już wkrótce się obudzą i to będzie czas, gdy dopełni się ich życie. Każde poruszenie, każde wypowiedziane przez sen słowo, każdy oddech, był bodźcem, który dodatkowo go ekscytował. Minuty, które odliczał do świtu. Fizyczny kontakt z wężem i świadomość, że już wkrótce to on będzie narzędziem, które przyniesie mu spełnienie. I ta chwila gdy za oknem zaczynało świtać, a dziewczyna powoli budziła się ze snu.
To było dziwne, ale każda z nich uśmiechała się do niego, gdy po otworzeniu oczu ukazywała im się jego twarz. Uśmiechy radosne, uśmiechy zmysłowe, uśmiechy zawstydzone i uśmiechy lekko poirytowane, jednak były to za każdym razem uśmiechy. A później następował ten moment, gdy odkrywały co trzymał w dłoniach. Kolejne sekwencje ich zachowań były niemal schematyczne, jednak w każdym wypadku czuł coraz większą ekscytację, zbliżający się moment kulminacyjny i ciekawość jak wiele poczuje, gdy dziewczyna będzie umierała. Każda sekunda, która doprowadzała do tego, aż spojrzenie ofiary stawało się ostatecznie puste. Nigdy już nie poczuł tego samego, co ogarnęło go, gdy umierała Lucia. Jednak za każdym razem miał nadzieję, że to się powtórzy. 

Echo była wyjątkowa, a on zdawał sobie sprawę z tego, że jej śmierć może przynieść mu jeszcze więcej spełnienia, niż odejście Lucii. Była jego wisienką na torcie i chciał skonsumować tę słodycz dopiero wtedy, gdy już się nią nacieszy. Jednak wyglądało na to, że stanie się to szybciej niż chciał, aby się stało. Niestety nic nie był w stanie już teraz zrobić. To działo się lawinowo.
Pochylał się nad śpiącą dziewczyną i ostatkiem sił próbował się powstrzymać, lecz przegrywał tę walkę. W pewnym momencie poczuł ukąszenie, które zignorował, zaraz potem nastąpiło drugie, a on zdał sobie sprawę z tego, że zaciska dłonie na wężu, który kąsał go w samoobronie. Niemal błyskawicznie puścił gada. Kobra natychmiast zsunęła się z jego dłoni i uciekła gdzieś w kąt pokoju. Czuł spływającą po ramieniu strużkę krwi, a w ustach metaliczny jej posmak, co świadczyło o tym, że poranił się w usta, mocno zaciskając na nich zęby. Słyszał oddech dziewczyny i złapał się na tym, że zaciska dłonie na jasnym prześcieradle, wpatrując się w jej nadgarstek niczym zahipnotyzowany. I to był ten moment, w którym musiał podjąć decyzję.
Poderwał się i wybiegł z pokoju. Wąż. Potrzebował węża, a nie miał już teraz pojęcia gdzie ukryła się kobra. Musiał iść po kolejnego. Jednak zamiast tego wybiegł z domu i wpadł niczym oszalały do auta, którym już po chwili wyjeżdżał na drogę. 

Nie miał pojęcia ile to trwało, gdzie się skończyło, a nawet kiedy zaczęło. Po prostu jechał, nerwowo zaciskając dłonie na kierownicy auta, co jakiś czas waląc w deskę rozdzielczą. Naciskał pedał gazu, wrzucając coraz wyższy bieg. Na hacjendę dotarł bardzo szybko. Miał wrażenie, że to wszystko dzieje się jakby za mgłą. Napięcie, gorączka, wrażenie, że coś jest cholernie nie tak. Chciał po prostu iść do Socrana i powiedzieć mu, aby pojechał z samego rana do Echo i zajął się nią do czasu, aż nie wróci. Bo musiał wyjechać, teraz było to już koniecznością. W ciągu doby zmienił się w chodzącą bombę zegarową, która w każdej chwili mogła eksplodować. Potrzebował dnia, może dwóch, całkiem możliwe, że nawet kilku, aby doprowadzić się do porządku i przywrócić do normalnego stanu. Byleby trzymać się teraz z dala od Echo, ponieważ nie skończyłoby się to dla niej dobrze.

Gdy dotarł na miejsce, niczym furiat wyskoczył z auta, nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwiczek i ruszył w stronę tylnego wyjścia, wiedząc, że tam zastanie Socrana. Jednak zanim dotarł na miejsce, jakiś niewyraźny kształt mignął mu na korytarzu. Na widok młodej, ładnej dziewczyny — zamarł. Poznał ją. Była córką jednego z ludzi Sandovala. Zdecydowanie poza jego zasięgiem. Wiedział, że nie powinien jej tknąć, jednak w tym momencie nie miał już nad sobą kontroli. Wszystko działo się jakby obok. Poszedł za nią do kuchni. Ujrzał jak otwiera lodówkę, a światło oświetla jej postać, wyciągnęła butelkę z wodą mineralną i zamknęła drzwiczki. Widział jak wlewa przezroczysty płyn do szklanki, a następnie przykłada do ust. 

W tym momencie ich spojrzenia zetknęły się, a ona zamarła. Ujrzał w jej oczach lęk i coś ścisnęło go w żołądku. Ruszył w stronę dziewczyny, sprawiając że zrobiła krok w tył, wypuszczając przy tym z dłoni naczynie, które rozpiło się na kamiennej posadzce. Cofała się, zakrywając usta dłonią, z każdą chwilą coraz bardziej przestraszona. Gdy plecami natrafiła na ścianę, z jej ust wyrwał się jęk. Dopadł do niej zanim krzyknęła. Przybliżył swą twarz i widział tak szalony lęk w jej oczach, że ogarnęła go ekscytacja. Nieważne czyją była córką, teraz nie było już odwrotu.
I nagle coś sobie uświadomił. Przepełniony chęcią mordu, trzymający w dłoniach ofiarę nie miał narzędzia. Wąż. Potrzebował węża. Ale skąd miał go teraz wziąć? Poczuł się bezradny i przytłoczony. W pierwszym odruchu ogarnęła go obojętność i rezygnacja, ale gdy ponownie spojrzał na dziewczynę, chęć zabijania wróciła. Po prostu nie umiał się powstrzymać. Nie miał pojęcia w którym momencie w jego ręku pojawił się nóż. nie wiedział, kiedy zadał pierwszy cios. Po prostu unosił i opuszczał dłoń, tnąc na oślep. Nie krzyczała. Jakby wiedziała, że nie ma to najmniejszego sensu, później już nie mogła, gdyż gwałtownym cięciem poderżnął jej gardło. Patrząc w przerażone oczy, słysząc dławienie i widząc spływającą w ust krew czuł żal, wściekłość, gorycz, zawód i niemożliwą do przezwyciężenia bezradność. Zadawał ciosy bez opamiętania. Nie miał pojęcia ile to trwało. 

W którymś momencie zatrzymał się i lekko odsunął od ściany do której ją dociskał. Martwe ciało osunęło się po gładkiej powierzchni, upadając pod jego stopami. Nawet na nią nie spojrzał. Przez chwilę stał patrząc tępo na ścianę. Czuł, jak przez jego ciało przebiegają spazmy. Zrobił krok w tył i pospiesznie wyszedł, nie rzucając ani jednego spojrzenia na dziewczynę, którą właśnie zaszlachtował. Wybiegł z posiadłości, wsiadł do auta i ruszył. 

Wrócił tam, skąd uciekał. Jeszcze bardziej pogubiony i w jakimś stopniu zraniony. Metodycznie pielęgnowany schemat właśnie się zburzył, rujnując go wewnętrznie. Gdy dostawał polecenie, zabijał i robił to w każdy możliwy sposób, gdy zaczynało go trawić to mroczne pragnienie, zabijał, lecz robił to w określony sposób i to uciszało w nim demony. Zaspakajało palącą potrzebę wiecznego poszukiwania czegoś ulotnego. 

Teraz siedział na schodkach przed domem, cały zalany krwią, trzymając w dłoni nóż, który ze sobą zabrał i czuł się tak, jakby ktoś wepchnął mu do gardła granat i wyciągnął zawleczkę. Zboczenie ze schematu było niczym olbrzymia eksplozja, jaka wewnętrznie go zdruzgotała. W tej chwili nie wiedział już nawet co się z nim dzieje. Schował twarz w dłonie i starał się pozbierać do kupy. Jednak zapach krwi, wilgotne dłonie i rękojeść trzymanego w nich noża, nie pozwalały mu uspokoić myśli. 

Gdy do jego uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi w jednej chwili zamarł. Echo — pomyślał, czując ogarniającą go panikę. Czy będzie w stanie się powstrzymać? Nie usłyszał jej kroków, więc domyślił się, iż szła na boso, gdy poczuł jak kuca przed nim. Bał się poruszyć, miał wrażenie, jakby oplatały go drut kolczasty.

— Odejdź — wymamrotał i usłyszał jak wzdycha. 

Chwilę później poczuł, jak kładzie dłonie na jego rękach i delikatnie, lecz stanowczo, odsuwa je z jego twarzy. Na dworze robiło się już szaro. 

— Jesteś ranny? — zapytała cicho, wpatrując się w jego oczy ze smutkiem i nutą żalu. Pokiwał przecząco głową, a ona położyła swą dłoń na jego policzku. — Wejdź do środka — szepnęła, sprawiając, że przymknął oczy, zaciskając mocniej dłoń, na rękojeści noża. Czuł uderzenia gorąca i był zdezorientowany jej zachowaniem.

— Nie obchodzi cię czyja jest ta krew? — zapytał i usłyszał jak ciężko wzdycha.

— Nie — odparła i podniosła się, wyciągając do niego dłoń, którą ujął i powstawszy, podążył za nią do środka. Skierowali się od razu na górę, bezpośrednio do łazienki. — Przyniosę ci suche ubranie — powiedziała odkręcając kran przy natrysku, a następnie wyszła z łazienki i od razu oparła się o drzwi łazienki. 

Przymknęła powieki i głęboko zaczerpnęła powietrza. Była wytrącona z równowagi. Gdy wieczorem wrócili do domu zachowywał się tak, jakby był myślami gdzie indziej, ale jej myśli również zaprzątały inne sprawy, więc nie zwróciła na to uwagi. W nocy miała wrażenie, że słyszała jakieś hałasy, lecz nie odróżniła dźwięku odjeżdżającego auta. Jednak nad ranem zauważyła, że chłopaka nie ma. Lecz gdy wyszła przed dom, nie sądziła, że zastanie go siedzącego na schodach. 

W pierwszej chwili zamarła, serce nagle przyspieszyło. Opanował ją nagły niepokój. Jednak gdy przed nim kucnęła, zdała sobie sprawę z tego, że zaniepokoiło ją jedynie to, że to jemu stała się krzywda. Poczuła do siebie złość. Bo w tej sytuacji powinno przerazić ją to, że ktoś inny został skrzywdzony, a sądząc po ilości krwi na jego ubraniu, nie skończyło się to dobrze dla ofiary. Bez wątpienia kogoś zabił. Ale dlaczego? Patrzyła na niego i czuła w sobie jakiś dziwny żal. Nie miała pojęcia, co się wydarzyło, jednak gdy na niego spoglądała, to on wyglądał na ofiarę. Ten ból w jego oczach i przerażające zagubienie. W tamtym momencie jedynym, co do niego czuła, było współczucie. 

Otworzyła oczy i spojrzała na swoje zakrwawione dłonie, po czym ciężko westchnęła. Dlaczego to jest takie trudne? — pomyślała i podeszła do szafy z której wyjęła kilka jasnych ręczników, a następnie wróciła do łazienki. Początkowo zamierzała jedynie je zostawić, jednak gdy ujrzała jak stoi wciąż w tym samym miejscu, ruszyła w jego stronę i delikatnie pchnęła go pod natrysk, nie zastanawiając się nawet nad tym, że nadal był ubrany. 

Przez chwilę stała, a potem bezwiednie zrobiła krok w przód, wchodząc za nim do kabiny. Czuła jakieś wewnętrzne zagubienie. Bijący od niego ból sprawił, że nienawiść do niego zepchnęła na dalszy tor. Był dla niej jedynie narzędziem, którym zamierzała się posłużyć, jednak w tej chwili, tak zwyczajnie, po ludzku, współczuła mu. Nie miała pojęcia, co działo się w jego wnętrzu, jednak widziała, że cokolwiek się tam teraz kotłowało, rujnowało go.

Stanęła tuż za nim, opierając czoło o jego plecy i nie wiedziała, jak się zachować, jak mu pomóc. To było dla niej takie dziwne i takie chaotyczne. Miała wrażenie, jakby weszła w grzęzawisko. Bała się zrobić cokolwiek.

— Po prostu nie chciałem cię zabić — wyszeptał, sprawiając, że coś ścisnęło ją w żołądku.
Położyła dłoń na jego ręku, w którym nadal trzymał nóż. Odwrócił się gwałtownie i docisnął ją napastliwie do ściany, jednocześnie przykładając ostrze do jej szyi. Spojrzała na niego przestraszona, lecz widząc pałające wściekłością oczy chłopaka, poczuła, jak coś się w niej zagotowało. 

— Zrób to — szepnęła wyzywająco i przysunęła się bliżej. 

Ręka chłopaka zadrżała, a ostrze odsunęło się na bezpieczną odległość. Zaraz potem do jej uszu dotarł odgłos upadającego narzędzia. 

— To wszystko twoja wina — powiedział, a ona przymknęła oczy. Spływająca woda zmywała z jego twarzy krew. Oboje byli już w tym momencie cali mokrzy.

— Wiem — szepnęła, przymykając oczy i przysunąwszy się, oparła czoło o jego pierś. 

Poczuła dłoń Dantego na włosach. Nie miała pojęcia, co zrobić i jak się zachować. Oboje nie mieli. Sytuacja nagle wymknęła się spod kontroli. Nagle wszystko się skomplikowało. Oboje czuli się o wiele bardziej komfortowo z myślą, że są swymi wrogami i wzajemnie dla siebie pragną śmierci. Mroczna, gwałtowna fascynacja z tragicznym w skutkach końcem. Tego oboje chcieli. Każde na swój sposób. 

W tym momencie wszystko się rozsynchronizowało. To było takie cięcie, przerwa w rozgrywce, chwila, w której oboje potrzebowali zejść z obranej drogi. I oboje mieli świadomość, że niczego to nie zmieni, nadal ich zamiary były takie same. Nic nie uległo zmianie. Jednak teraz ona chciała mu pomóc. A on tej pomocy potrzebował. 

Nie miał pojęcia dlaczego, jednak wchodząc na górę, wciąż miał ochotę jedynie ją zabić. Węże. Było ich tu kilka. Zaledwie kilka kroków obok. I ta świadomość, że ona nie będzie uciekać. Jednak poszedł za nią, zrobił co chciała i nawet w chwili, gdy trzymał przy jej szyi nóż, ona patrzyła na niego wyzywająco. Wystarczyłby jeden ruch, aby to wszystko zakończyć.
I w tym właśnie momencie, spoglądając w jej oczy, odkrył, że w jego wnętrzu wszystko się wycisza. Zabił. To wystarczyło. Nie było jak zawsze, było gorzej, czuł się jakby to jego zabijano, dlatego obawiał się, że mogą być poważniejsze konsekwencje. Jednak to wystarczyło. Jej spojrzenie jakimś niebywałym cudem go wyciszyło. Z chwili na chwilę ogarniał go coraz większy spokój. Był zdezorientowany tym wszystkim, a nawet lekko przytłoczony, jednak odsuwał to na bok. W tym momencie liczyło się jedynie to, że nie było już w nim mrocznego pragnienia, które zagrażało jej życiu. 

Skryci pod strumieniami wody lecącej z prysznica, niezbyt rozumieli tę nagłą nić porozumienia, która nieoczekiwanie ich powiązała. Z jednej strony nic się nie zmieniło, jednak z drugiej strony wszystko uległo zmianie. 

* * *

Długo nie mogła usnąć, leżąc obok chłopaka i miała pewność, że on również nie śpi, czując się najprawdopodobniej tak, jak ona. Ale jak właściwie się czuła? Nawet tego nie była w stanie stwierdzić? Po prostu leżała i nie miała pojęcia, co się dzieje. Jeszcze niedawno plan był prosty. Upewnić się, czy jej bliskim nie zagraża niebezpieczeństwo i uciec. Wrócić do domu, do matki, do swojego życia...

— Do życia — wyszeptała i poczuła jeszcze większy chaos, zdając sobie sprawę z tego, że do domu ciągnie ją jedynie chęć, aby jej matka nigdy więcej przez nią nie cierpiała. 

Dotarło do niej, że o wiele bardziej chciałaby wyruszyć na Zachód w poszukiwaniu zaginionego brata. Życie na Kubie było monotonne i leniwe. Miała wrażenie, że tam jest kimś zupełnie innym. Odskocznią od nudy były gierki, jakie uprawiała z mężczyznami. Sztuczki, które na nich stosowała, aby dostać to, czego chciała, albo najzwyczajniej w świecie dobrze się przy tym bawić. 

Teraz, wrzucona w sam środek piekła, okrucieństwa i zdarzeń, w których ciągle towarzyszyło jej niebezpieczeństwo, czuła ekscytację. To nie strach w głównej mierze nią zawładnął, lecz jakaś dzika, chora fascynacja, którą budziło czające się wszędzie niebezpieczeństwo. Czyżby była taką samą wynaturzoną psychopatką jak Dante? Bo przecież naciskając na spust ani przez sekundę się nie zawahała. Raz po raz oddawała strzały, wiedząc, że zabija człowieka. Ani na moment nie poczuła żalu. Wręcz przeciwnie. Gdyby miała taką możliwość, zabiłaby ich wszystkich. Miałam możliwość — pomyślała, odwracając w głowę w stronę leżącego obok chłopaka. 

Mogła go zabić. Wiele razy. Nawet teraz, pozwoliłby jej na to. Przed momentem poczuła z nim jakąś więź i to było może chore, lecz jeszcze bardziej zapragnęła go zabić. Musiał zginąć, bez względu na wszystko, nawet bez względu no to, co miało między nimi jeszcze nastąpić, a może nawet właśnie przez to. Miała wrażenie, że przy nim staje się kimś innym, że to on budzi w niej demony i tylko jego śmierć przywróci jej spokój. Świadomość, że już go nie ma, uwolni ją od tej chorej potrzeby osiągnięcia celu bez względu na wszystko i za wszelką cenę. Obojętnie jakim sposobem. 

Chciała mieć pewność, że gdy będzie stąd wyjeżdżać jej umysł będzie pozbawiony tego mroku i chaosu, a ona sama będzie miała świadomość, że ten człowiek już nigdy nie pojawi się na jej drodze. Inaczej nigdy nie byłaby w stanie zachować spokoju. Musiała pozbyć się go raz, a dobrze. On też tego pragnął. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia dlaczego chciał ją zabić. Czy było to pragnienie seryjnego mordercy? Ale przecież to było niedorzeczne. Seryjny morderca nie wybiera sobie ofiary, nie mieszka z nią pod jednym dachem i nie mówi jej, że chce ją zabić, przy czym wielokrotnie dopuszcza do sytuacji, w których oto on mógłby stać się ofiarą. To było nielogiczne i bezmyślne. a może nie? Może tak właśnie się dzieje?

— Ja albo on — wyszeptała i ujrzała, że wpatruje się w nią. Miała ochotę zapytać jak długo, jednak nie zrobiła tego.

— Ja albo ty — usłyszała i poczuła dreszcze. Oboje doskonale wiedzieli, co takiego oznaczały ich słowa.

* * * 

Gdy się obudziła słońce było już wysoko, a jego promienie wpadały do sypialni wprost na jej ciało. Miejsce obok niej było puste. Ujrzała go, siedzącego w fotelu z zamkniętymi oczyma. Spał. Przez chwilę przyglądała mi się w milczeniu. W którymś momencie kątem oka ujrzała jakiś ruch i spojrzawszy w tamtą stronę, ujrzała pełznącego przy ścianie węża.

— Suka? — wymamrotała zdezorientowana. 

Skąd się tu wzięła? Nagle coś do niej dotarło. "Nie chciałem cię zabić". Wspomniała słowa chłopaka. A więc to była prawda. Naprawdę tego próbował. Ale... w jaki sposób? Czy chodziło o jad węża? Nagle określenie "seryjny morderca" nabierało innego znaczenia. To był chyba moment, w którym powinna zacząć się go bać. Jednak ku swemu zaskoczeniu czuła jedynie ekscytację. Wstała po cichu i ruszyła w stronę węża. Przyklękła, oddalona na bezpieczną odległość, lecz powodem nie był strach. Najzwyczajniej w świecie nie chciała, aby zaniepokojony wąż narobił hałasu. 

Spoglądała na ciemno ubarwione zwierzę i poczuła chęć, aby go dotknąć. Wziąć do na rękę. Dokładnie tak, jak robił to Dante. W tej chwili poczuła zazdrość. Jak on to robił? Jak sprawiał, że pozwalały mu się dotknąć? 

— Nie możesz się go bać — usłyszała tuż za sobą głos Dantego, lecz nie poruszyła się, choć totalnie ją zaskoczył. — Musisz sprawić, że nie będzie czuł się zagrożony — kontynuował. Do jej uszu dotarły jego kroki i już po chwili poczuła jego ciało za swoim. Przykląkł tuż za nią, nieoczekiwanie zmniejszając odległość między nimi. Poczuła jego pierś na swych plecach. Rozpraszał ją, cholernie ją rozpraszał. Czy robił to specjalnie? — Cokolwiek by się nie działo, musisz poświęcić mu całą swoją uwagę.

Poczuła, jak opiera brodę na jej ramieniu i zacisnęła mocniej szczękę. Miała ochotę go odepchnąć, jednak jeszcze większą pokusą było podjęcie jego gry, bo ewidentnie do tego to zmierzało. 

— Musisz być spokojna i cierpliwa — wyszeptał wprost do jej ucha, a ona nie wiedziała już co w tym momencie bardziej ją ekscytuje, jego bliskość i szepty, czy zachowanie węża, który ewidentnie się zaniepokoił i przyjął obronną pozycję, rozkładając płaszcz i sycząc ostrzegawczo. Poczuła dłoń Dantego na przedramieniu i zadrżała. Sunął nią w dół jej ręki, aż wreszcie ich dłonie się złączyły. Wstrzymała oddech, gdy uniósł je na wysokość łba węża, sprawiając tym, że zwierzę ostrzegawczo zasyczało. — Wierzchem dłoni w górę — powiedział cicho, budząc jej ciekawość.

— Dlaczego? — zapytała niemal błyskawicznie i delikatnie wydostała dłoń układając ją wierzchem tuż nad jego, co z kolei w nim wzbudziło ekscytację. Nie bała się. Nie było w niej ani odrobiny lęku. 

— Tak ułożona dłoń, bardziej przypomina kształtem głowę węża, a to mniej rozprasza zwierzę i...

— I? — W głosie dziewczyny pełno było uniesienia.

— Przy ugryzieniu jest mniejsza szansa, że trafi w mięsień — tłumaczył.

— Czy to jest mniej bolesne? — zapytała rzeczowo.

— Bardziej. Jednak gdy jad dostanie się do wewnętrznej strony dłoni, jest to bardziej niekomfortowe — szepnął.

— Masz na myśli to, że trudniej jest wtedy naciskać na spust? — zapytała ironicznie, nie przestając obserwować węża.

— Naciskać na spust, podrzynać gardła, dusić, obdzierać ze skóry — wymieniał. Usłyszał jej parsknięcie. — Każdą czynność — dodał po krótkiej chwili. — Ufasz mi? — zapytał nieoczekiwanie.

— Nie — odparła niemal natychmiast.

— Zaufaj — poprosił, lecz nic nie odpowiedziała. — Ten jeden raz — wyszeptał wprost w jej ucho, a ona wstrzymała oddech. Była coraz bardziej rozgorączkowana. Nagle poczuła jego drugą dłoń na swym brzuchu i zamarła. — Oddychaj spokojnie — usłyszała i aż się w niej zagotowało. 

— Ten jeden raz — szepnęła, podejmując wyzwanie.

— Zamknij oczy — wypowiedział, a ona zrobiła o co poprosił. 

Nie miała pojęcia czego może się spodziewać. Naprzeciwko siebie miała śmiertelne zagrożenie w postaci jadowitego węża i choć zdawała sobie sprawę z tego, że antidotum znajdowało się pod ręką, to doskonale wiedziała, że oddziaływanie jadu jest zarówno bolesne, jak i odciska piętno na dalszym funkcjonowaniu organizmu przez następne godziny, a nawet dni. Zdecydowanie nie należało to do przyjemnych, choć musiała przyznać, że ukąszenie kobry było o wiele mniej bolesne. Jednak nadal stanowiło niebezpieczeństwo. Śmiercionośny wąż przed nią. Seryjny zabójca za nią. Co stanowiło w tej sytuacji większe zagrożenie? Normalnie myślący człowiek byłby przerażony i myślał jedynie o ucieczce, natomiast ona czuła dzikie podniecenie i chęć poznania tego, co miało się stać. A jeśli mnie teraz zabije? — przemknęło jej przez myśl. Krótki przebłysk, który od razu zepchnęła na dalszy plan, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to nierozważne i głupie.

— Co się dzieje? — wydusiła niecierpliwie.

— Poddaj się temu — wyszeptał jej do ucha, sprawiając, że zadrżała. 

Jeszcze większe ożywienie ogarnęło ją w chwili, gdy na swej dłoni poczuła sunącego w górę węża. Jej ramię i dłoń całkowicie spoczywały na jego ramieniu, dzięki czemu nawet nie zadrżały, co niechybnie nastąpiłoby, gdyby nie zapewniał jej stabilności. Otworzyła powoli oczy i ujrzała głowę węża, który powoli, zachowawczo posuwał się coraz wyżej, docierając aż na wysokość łokcia, a następnie oplatając się wokół ich rąk.

— To jest... — wydusiła, niemal bezgłośnie.

— Co? — usłyszała. 

— Magia — wyszeptała bardzo powoli przysuwając dłoń bliżej twarzy. Wąż zaniepokoił się i lekko uniósł łeb, sycząc ostrzegawczo, jednak nie rozchylił kaptura, więc nie był aż tak bardzo zaniepokojony. Echo nie zwracała uwagi na nic, poruszona widokiem i nieco zdezorientowana zachowaniem węża. Dante pozwolił jej swobodnie przysunąć zwierzę, które teraz miała na wysokości twarzy, co pobudziło kobrę, która rozłożyła płaszcz, demonstrując groźnie kły. Jednak ani on, ani dziewczyna nie zareagowali nerwowo, trwając w kompletnym bezruchu, a to uspokoiło węża. — Dlaczego nie zaatakowała? — zapytała cicho Echo.

— Ponieważ nie wyczuła w tobie strachu — oznajmił.

— To znaczy, że już mnie nie będzie atakowała? — zapytała naiwnie.

— Wąż jest zwierzęciem, które zawsze zaatakuje. Nie ma możliwości, aby go udomowić. To nigdy się nie uda — stwierdził pewnym głosem.

— Ale przecież mnie nie ugryzła. Już się mnie nie boi i wie, że jej nic nie zrobię — szepnęła.

— Musisz wiedzieć jedno. Cokolwiek byś nie zrobiła, nigdy nie uda ci się oswoić węża. Choćbyś mieszkała z nim kilkadziesiąt lat, on zawsze cię ukąsi, a gdy otworzysz drzwi, ucieknie. 

— Ale...

— Wystarczy nieopatrzny ruch. Dźwięk, który go zaniepokoi, a nawet bardziej intensywny zapach, a to zwierzę wstrzyknie ci jad, którym zabije cię w ciągu kilkudziesięciu minut, jeżeli nie dostaniesz antidotum — tłumaczył.

— Ale przecież ty...

— Byłem dzieckiem, kiedy po raz pierwszy ukąsił mnie wąż. Od tamtej pory działo się to nieskończoną ilość razy. Czasem powodowałem to umyślnie, czasem działo się to nieoczekiwanie. 

— To jest...

— Chore? — podsunął.

— Fascynujące, ale i chore — wypowiedziała.

— Boisz się mnie? — zapytał nieoczekiwanie.

— Czy tak chcesz mnie zabić? — usłyszał i poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Tym jednym pytaniem sprawiła, że ponownie pojawiło się to pragnienie. To było takie niecodzienne. Ujrzawszy jej drugą dłoń, którą powoli uniosła w górę, bardzo leniwym ruchem przysuwając do węża, który płynnym ruchem przemieścił się na jej drugie ramię, sunąc pewnie i nie okazując niepokoju. Poczuł jak jego tętno przyspiesza. — Chcesz, aby ukąsił mnie wąż? Chcesz widzieć, jak umieram od jego jadu? — wyszeptała prowokująco, a on na chwilę przymknął powieki. Poczuł się zniewolony. To był moment, gdy ktoś miał nad nim władze absolutną. Po raz pierwszy i jedyny w całym jego życiu. Widział pysk węża, który ledwie centymetry dzieliły od twarzy dziewczyny i czuł paniczny lęk, że zwierzę zaatakuje, a ona, jakby umyślnie go prowokując, odchyliła głowę lekko w tył, układając ją na jego ramieniu i przechylając w bok, w taki sposób, że doskonale eksponowała szyję. Aorta, skroń, to były miejsca, których ugryzienie stanowiło szczególne niebezpieczeństwo. — Chcesz tego? — zapytała, pozwalając, aby wąż przedostał się na jej szyję, a on zdał sobie sprawę z tego, że było to ostatnim, czego w tym momencie chciał.

— Nie teraz — wyszeptał, jednocześnie robiąc gwałtowny ruch dłonią, prowokując gada do ataku. Poczuł ukąszenie i kątem oka ujrzał węża, który zwinnym ruchem uciekł na podłogę. 

— Nie będziesz decydował kiedy — oznajmiła, podnosząc się gwałtownie z podłogi.

— Mówisz tak, jakbyś tego chciała — odparł niemal błyskawicznie, sprawiając, że poczuła ogarniającą ją wściekłość. 

Tak, przez moment tego chciała. Magiczna chwila, uczucie, że stąpa po krawędzi. Niebezpieczeństwo, adrenalina, wszystko aż w niej pulsowało, a ona miała wrażenie, że nie potrafi się powstrzymać. W tamtej chwili czuła głupią potrzebę brnięcia w sam środek cyklonu.

— Widocznie jestem bardziej chora od ciebie — mruknęła oschle. — Co nie wróży ci dobrze — dodała z przekąsem. — A poza tym, nie powinieneś jej tak traktować — wymamrotała chłodno, a on spojrzał na nią zdezorientowany.

— Kogo? — zapytał.

— Suki — warknęła. Wpatrywał się w jej wściekłe oczy i nagle coś do niego dotarło.

— Zaufałaś mi — stwierdził nieoczekiwanie i usłyszał jej poirytowane sapnięcie.

— Ten jeden raz — wyszeptała chłodno i odwróciwszy się, odeszła. 

Gdy zszedł na dół, nie zastał jej tam. Czekała na niego w aucie.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro