Rozdział 29 - Zabić Sicario

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sandoval ruszył za Echo i już po chwili stał przed budynkiem wraz z Dante i dziewczyną. Wpatrywał się w nią wściekle.

— Czy to prawda? — zapytał.

— Zależy, o co pytasz. Jeżeli o to, kim jestem, to nie będziesz miał problemu, aby to sprawdzić. Zadzwoń do Nicka i zapytaj. Jestem pewna, że dokładnie ci to wyjaśni, dziwne, że jeszcze tego nie zrobił. Z tego, co wiem, Catwalk jest gdzieś w Tijuanie. Ją też możesz powiadomić, pewnie chętnie usłyszy o tym, że więzisz bratanicę jej partnera.

— Więzisz, to w tym przypadku zbyt wiele powiedziane — mruknął.

— Cały czas kontrolowałaś sytuację, Escorpio — usłyszała Dantego i przeniosła na niego spojrzenie.

Ogień zapalony w stojących pod budynkami beczkach odbijał się w jego oczach. W ten sposób nazwał ją tego dnia, gdy go postrzeliła. Poczuła ekscytację na samo wspomnienie.

— Jeżeli mam być całkiem szczera, to nie miałam o tym pojęcia. Teraz jednak jestem tego w pełni świadoma i zamierzam to całkowicie wykorzystać — odparła szczerze. Patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

— Nie pozwolę ci niczego wykorzystywać. Nie możesz...

— A co zrobisz? — przerwała Sandovalovi. — Zabijesz i zakopiesz na pustkowiu? Myślisz, że Nick jest lojalny bardziej w stosunku do ciebie, czy do Logana? A może zamierzasz zabić też Zero? — zapytała arogancko. — Chyba że chcesz związać mnie i odesłać z powrotem do domu, wierząc mi na słowo, że nic nie powiem Loganowi ani nikomu z rodziny. Widzisz, Alonso — zrobiła krok w jego stronę — tak naprawdę, niewiele już teraz możesz. Wpuściłeś węża do swego domu, myśląc, że w każdej chwil będziesz mógł go rozdeptać. Niestety nie wziąłeś pod uwagę, że nie możesz tego zrobić na boso, ponieważ okazało się, że masz do czynienia z Suką — wypowiedziała zaczepnie i ujrzała, jak Dante odwraca głowę. Suka w tym przypadku była czytelna jedynie dla nich obojga.

— Więc co teraz zamierzasz zrobić? — zapytał Sandoval poważnym głosem. W tym momencie wiedział, że rozmawiają jak równy z równym. Dziewczyna była niebezpieczna. W każdym tego słowa znaczeniu.

— Znajdę dla ciebie szefa kartelu Sicarios i zabiję go — wyszeptała stanowczo.

— Nie ma mowy — warknął Dante, zdając sobie sprawę, że Echo jest całkiem poważna. Jednak nie mógł do tego dopuścić. Było to zbyt niebezpieczne. Szczególnie że chodziło o najgroźniejszy meksykański kartel. Nie mogła mieć przecież pojęcia, że w Byzantium miała do czynienia z tymi cywilizowanymi przedstawicielami. Wewnątrz byli tam tacy sami zwyrodnialcy jak mężczyzna, który zabił jej przyjaciela. Nie obchodziło ich, kim jest Logan i jakie konsekwencje przyniosłaby jej śmierć. Nie dbali o takie szczegóły. Nazwa kartelu doskonale cechowała ludzi z Sicarios. Byli Sicarios. Byli bezlitosnymi mordercami. *

— Wystarczy, że go znajdziesz. Nie musisz zabijać — wypowiedział Sandoval, Dante spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Czego chcesz w zamian?

— Moja matka nigdy nie może dowiedzieć się, co zrobiłam. A ja dopilnuję, aby moi bliscy myśleli, że dobrze bawiłam się w Tijuanie i impreza wymknęła się spod kontroli. Nie będą nawet wiedzieli, że się znamy — oznajmiła, a Sandoval zmrużył oczy.

Z każdą chwilą zaskakiwała go coraz bardziej. Tym, co przed chwilą pokazała, udowodniła, że całkiem dobrze sobie radzi. A istotnie, być może była to jedyna okazja, aby dobrać się do Tolomeo. Na pewno będzie zaintrygowany dziewczyną. Może się odsłoni, a być może całkowicie wyjdzie z ukrycia. Była doskonałym wabikiem.

— Co jeszcze? — zapytał rzeczowo.

— Chcę jego — wypowiedziała głosem tak wyzutym z emocji, że aż go zmroziło. Podążył wzrokiem za jej głową i ujrzał stojącego przy jednym z atut Camacho.

— Jego? — zapytał zbity z tropu. — Po co ci...

— Powiedź, że jego życie należy do mnie i mamy umowę — przerwała mu gwałtownie. 

Nie miał pojęcia, po cholerę był jej Camacho, jednak jeżeli chciała zaledwie tego, to on zdecydowanie nie zamierzał protestować.

— Twoja rodzina nie dowie się nigdy, że tu byłaś i nie będzie wiedziała, co zrobiłaś, a Camacho należy do ciebie — wypowiedział. — W zamian chcę jedynie, żebyś znalazła dla mnie Tolomeo — oświadczył, a ona odwróciła się w stronę Dantego i wyjęła mu zza paska broń, którą odbezpieczyła, patrząc mu w oczy, a następnie odwróciła się w stronę Camacho i zaczęła iść w jego stronę pewnym krokiem.

Mężczyzna był totalnie zdezorientowany. Zdążył zorientować się, że coś się wydarzyło, gdy podjechał, ujrzał Sandovala, który rozmawiał z dziewczyną i Dante. Nie miał pojęcia co takiego się tu dzieje. Jeszcze bardziej zbiło go z tropu zachowanie Echo, która w pewnym momencie spojrzała na niego z nienawiścią, a już po chwili szła w jego stronę. Nie odrywała od niego wzroku, a nienawiść aż wylewała się z jej oczu. Odkąd ją po raz pierwszy zobaczył, tam pod kliniką, marzył jedynie o tym, aby robić z nią to samo, co robił z jej przyjacielem. Niestety była poza jego zasięgiem, chroniona przez samego Sandovala. Niemniej w chwili, gdy ujrzał ją u siebie w piwnicy, było mu wszystko jedno i gdyby nie obecność Dantego, dobrałby się do niej bez względu na konsekwencje.

Doszła do niego i stanęła naprzeciwko. Jej wzrok zabijał. Przepełniony mrokiem i bezkresną nienawiścią. W momencie, gdy poczuł ostre kopnięcie w łydkę, dosłownie zwaliło go z nóg. Głośne chrupnięcie świadczyło o tym, że bez wątpienia było to otwarte złamanie. Złapał się obiema rękoma za nogę, zwijając w pozycji embrionalnej i poczuł silny cios w plecy, co dla odmiany sprawiło, że gwałtownie się wyprostował i opadł na wznak. Usłyszał strzał i coś szarpnęło go w okolicach łopatki i obojczyka. Najpierw po lewej, a zaraz potem po prawej stronie.

Dwa kopnięcia, dwa strzały — pięć sekund. Tyle wystarczyło jej, aby w pełni go unieruchomić. Nie mógł ruszać rękoma, a noga była zdruzgotana. Wpatrując się w niego z gniewem, stanęła nad nim w rozkroku, a następnie wolno przykucnęła. Miała ochotę wpatrywać się w jego agonię. Wsadziła lufę pistoletu w ranę na ramieniu i przekręciła gwałtownie. Camacho rozdzierająco wrzasnął.

— Oślepiłeś go, ponieważ chciałeś, aby umierał ze strachu, niczego nie widząc — to powiedziawszy, włożyła kciuk w prawy oczodół i z całej siły nacisnęła, a następnie wydłubała gałkę oczną. — Ja — mężczyzna wrzeszczał i rzucał się na boki — chcę, żebyś widział moją twarz, gdy będę cię zabijała. — Nie zamierzała oślepiać go całkowicie. Pragnęła, aby był świadomy tego, kto i co mu robi. Odrzuciła broń i sięgnęła do kostki, przy której przymocowany miała nóż. Wyjęła go powoli, a następnie podsunęła mu go pod nos. W jego oku pojawił się starach. — Pamiętasz ten nóż? — przytaknął. — A pamiętasz, co ci wtedy powiedziałam? — wysyczała i odchylając jego głowę w tył, przeciągnęła po gardle. Krew strumieniem chlusnęła na jej twarz. — Nie będzie tak prosto — wyszeptała, nachylając się. — Będziesz wykrwawiał się godzinami, ponieważ rana nie jest głęboka. — W jej oczach pojawiła się wściekłość i bezsilność. Miała ochotę płakać. Mogła zrobić z tym człowiekiem cokolwiek, jednak nic nie było w stanie przywrócić życia Zacharego. I to było tak strasznie popierdolone.

Nie mogła spać, nie mogła myśleć i wiedziała jedno. W którymś momencie stała się kimś, kogo nie poznawała. Pragnienie zemsty aż w niej pulsowało. Całą noc próbowała to w sobie zagłuszyć. Wyprzeć się. Cały dzień chciała po prostu przestać myśleć. Próbowała to w sobie zdusić. Jednak w momencie, gdy nadszedł wieczór, działała automatycznie i z wyrachowaniem. Zeszła na dół po węża i ukryła go w aucie. Gdy Dante wyszedł, już na niego czekała.

Przejmował się. Jakimś, kurwa, cudem ten psychopata przejmował się jej stanem psychicznym, co było wręcz chore. Zaczynał wykazywać więcej ludzkich emocji, podczas gdy ona swoich się właśnie pozbywała i było jej z tym zajebiście dobrze. Chowała głęboko w sobie. 

Podczas jazdy i w każdej chwili w barze, miała jeden cel. Dobrać się do Camacho i zrobić to tak jak chciała. Spektakularnie. Bo przecież mogła zrobić to po cichu, nikt by nawet nie zauważył. Jednak nie tego chciała.

To była chwila, gdy potrzebowała wykrzyczeć, kim jest. Pragnęła być usłyszana i wysłuchana. Chciała, żeby zobaczyli w niej takiego samego socjopatę, jakiego widzieli w Dantem. Potrzeba bycia złą pulsowała i dosłownie rozpierała. Chciała, żeby każdy to wiedział. Po pierwsze — nie dać się zabić, zanim wszystkiego nie zrozumieją. 

Czuła gorycz. Nick wiedział o wszystkim, miał świadomość, że tu cały czas była. Gdyby zareagował, wtedy Zachary by żył. O'Connor. W tym momencie, zabijając Camacho, dotarło do niej, że głównym sprawcą tego, co się stało, był Zero. To on odpowiadał za to, że tu tkwiła. Nie sądziła, aby stał za porwaniem, jednak przecież mógł ją zabrać albo chociaż dać znać Loganowi. Co było powodem? W sumie to oczywiste. Logan nie miał pojęcia, że Nick wrócił do biznesu. Układy z kartelami i handel organami, to była już wisienka na torcie. W przypadku, gdyby Logan poznał prawdę, jego gniew byłby przeogromny. A jedyną osobą, która liczyła się dla O'Connora, był Nevil. Wystarczył jeden gest Nicka, a Zachary byłby żywy. Jakimikolwiek pobudkami kierował się Nick, teraz nie było już to dla niej istotne. Musiał ponieść karę. 

Zabijała Camacho, jednak ciężar na sercu nie zelżał. I nie stanie się tak dotąd, dopóki nie przeleje krwi najlepszego przyjaciela Logana. Jedyne, co czuła na myśl o tym, to chwilową bezsilność, zawiść i mroczną ekscytację. Jak zachowałaby się Logan, gdyby prawda wyszła na jaw? Nie wybaczyłby zabicia przyjaciela, jednak była przekonana, że nie skrzywdziłby jej. Mimo wszystko wykreśliłby ją ze swego życia, a przecież była częścią Azury. To mogło zepsuć ich związek, ale prawda była taka, że również i ona nie miała pewności, czy byłaby w stanie żyć obok niego, ze świadomością, że zabiła człowieka, który tak wiele dla niego znaczył. To była patowa sytuacja. Jednak nie byłaby teraz w stanie żyć obok Logana ze świadomością, że ufa człowiekowi, który zniszczył jej życie. Cokolwiek by się teraz nie stało, było źle i nie widziała żadnych pozytywnych aspektów.

Pochylona, zadawała ciosy na oślep, cięcia były płytkie, chciała go ranić, nie mógł umrzeć tak od razu. Camacho wił się z bólu i prawdę mówiąc, nie mogła mieć już teraz pewności, czy był w ogóle świadomy czegokolwiek. Raz za razem, przepełniona emocjami, cios za ciosem, za każdym razem kontrolując się, aby go nie zabić. Wbiła nóż w jego bark i gwałtownie go wyciągnęła, wrzeszcząc z bezsilności. Krew strumieniem siknęła wprost na jej twarz, dostając się do jej ust. Metaliczny posmak sprawił, że coś nią wstrząsnęło. Oddychała ciężko. Cała zbroczona krwią, która zabarwiła jej białą sukienkę na czerwono. Wokoło panowała cisza, którą przerywało jedynie rzężenie wydobywające się z gardła Camacho. Starając się uspokoić oddech, spojrzała w stronę stojących kilka metrów dalej Dantego i Sandovala.

Znacie ten wzrok? Gdy ktoś patrzy i zaczyna do niego docierać, że wyhodował sobie potwora? Dokładnie tak spoglądał na nią teraz Dante. Jednak w oczach obojga było jedynie podekscytowanie.

Wstała gwałtownie i lekko się zatoczyła. Czuła zawroty głowy i uderzenia ciepła. Ruszyła wolnym krokiem w stronę obu mężczyzn. Ujrzała, jak Sandoval odwraca się w tył i zginając w pół, rzyga na jej widok.

— Zabiję dla ciebie Sicario — wyszeptała oschle, umyślnie akcentując pojedynczą liczbę w nazwie. 

To nie było polowanie na Tolomeo. Musiała zabić mordercę. Sandoval nie zaprotestował. Spoglądając na unurzaną we krwi dziewczynę, która jeszcze przed chwilą robiła sito z dwumetrowego, niezawodnego najemnika, nie było sensu wmawiać sobie, że ktokolwiek inny byłby skuteczniejszy.

— Sprzątnijcie go — wymamrotał, zerkając na Camacho.

— Zabiję każdego, kto choćby spróbuje dobić to ścierwo — warknęła ostrzegawczo, zerkając wściekle na kilku mężczyzn, który od razu odwrócili się i odeszli.

— Nie dopuszczę do tego — usłyszała szept Dantego i nie miała wątpliwości, że nie miał na myśli dobijania Camacho, ale zabicie przez nią Sicario.

Teraz nie miała na to siły. Jad krążący w jej krwioobiegu zaczynał oddziaływać. Emocje były tak wielkie, że nawet się nie zorientowała, kiedy Suka ją ukąsiła. Jednak doskonale znała te objawy. W tym momencie nie było jeszcze niebezpieczeństwa, ale to kwestia czasu. Miała świadomość, że emocje i adrenalina przyspieszą działanie toksyn. Doskonale wiedziała, że powinna jak najszybciej wrócić i zaaplikować sobie antytoksynę, zanim będzie za późno, jednak było jeszcze coś, co musiała zrobić.

— Między nami... nic się nie zmieniło — wyszeptała, a on poczuł, jak coś ściska go w żołądku. Chciał myśleć tak jak ona, chciał to czuć, jednak widząc ją, miał nieodmienne wrażenie, że jednak tak, że coś się cholernie zmieniło. Ujrzał, jak odwraca się i rusza, zanim jednak odeszła, przejechała wierzchem dłoni po jego ręku, pozostawiając wilgotny, krwawy ślad, w który wpatrywał się jak urzeczony. Gdy spojrzał na nią ponownie, była już w połowie drogi do budynku. Jej zbroczona krwią sukienka, oświetlona płomieniami ognia uwięzionymi w beczce, prezentowała się jak żywcem wyjęta z ekranizacji jednego z horrorów Stephena Kinga. Byłaby idealną Carrie.

W chwili, gdy uniósł głowę, ona odwróciła się i spojrzała na niego. To wystarczyło, aby podążył za nią niczym lunatyk za sennym widmem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro