Rozdział 32 - To samo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy weszła do pomieszczenia, jasne światło w pierwszym momencie ją oślepiło. Trucizna działała coraz skuteczniej. Sala była pusta. Oprócz jednego mężczyzny nie było już tam nikogo. Spojrzał na nią i w pierwszym momencie ujrzała w jego oczach niepokój. Miała już czystą twarz, jednak na białej, niegdyś, tkaninie, widniały szkarłatne plamy. Prezentowała się upiornie.

— Wróciłaś — szepnął.

— Witaj... Sicario — wypowiedziała, lustrując uważnie twarz młodego mężczyzny. Na początku ujrzała zdezorientowanie, które z chwili na chwilę przeradzało się w niedowierzanie.

— Jak... Jak się domyśliłaś? — wydusił.

— Umarł król... ale bezpieczniej będzie, aby nie dowiedzieli się o tym poddani — powiedziała, podchodząc bliżej i bezczelnie patrząc mu w oczy.

— Chyba powinienem cię teraz zabić — wymruczał, uśmiechając się kącikiem ust.

— Tak byłoby właściwie, ale wtedy nie byłoby zabawy, prawda? — odparła, spoglądając na niego zadziornie.

— W takim razie jeszcze się nad tym zastanowię — oznajmił, zbliżając się i odgarniając z jej policzka kosmyk włosów, które zlepiła ze skórą krew.

— Ja bez zastanawiania się mogę obiecać ci, że cię nie zabiję, jeżeli pomożesz mi kogoś zniszczyć — wypowiedziała z goryczą, a jej oczy pociemniały z gniewu.

— Po tym, co dziś pokazałaś, sądzę, że nie miałabyś problemów ze zniszczeniem kogokolwiek — powiedział, unosząc w górę brew.

— Problem w tym, że muszę mieć czyste ręce i pewna osoba musi myśleć, że nie miałam z tym nic wspólnego — wyszeptała i ujrzała, jak otwiera usta, aby coś powiedzieć, lecz nie dopuściła go do słowa, wymijając go podeszła do zacienionej ściany blisko barowego kontuaru. Czuła się coraz gorzej. Musiała jak najszybciej dostać się do domu. Do domu — pomyślała. To było dziwne, jak szybko zaczęła postrzegać dom Dantego jako swój.

— Tylko po to wróciłaś? — zapytał, a ona przykucał i oparła otwartą dłoń o podłogę. Wpatrywała się w coś w milczeniu i już po chwili czarna kobra ponownie oplatała się na jej ramieniu.

— Wróciłam po Sukę — odparła, skupiając wzrok na gadzie. Cała przesiąknięta była krwią. Atak węża był teraz całkiem realny, a nie miała pojęcia czy kolejna dawka nie skończy się przypadkiem wstrząsem anafilaktycznym.

— Kogo chcesz zniszczyć? — usłyszała i zerknęła na niego uważniej. Nie było ani jednego powodu, dla którego mogłaby zaufać temu człowiekowi. Nie w tym momencie. 

— Wkrótce się zobaczymy — wyszeptała i wyszła z Byzantium.

***

Odszedł dosłownie na chwilę. Gdy poprosiła o wodę. A gdy wrócił, już jej nie było. Ogarnął go strach. Może ktoś z kartelu się do niej dobrał. Gdy zniknęli za budynkiem i zostali sami, pękła. Emocje powoli zaczęły z niej schodzić. Miał wrażenie, że na zmianę chce wrzeszczeć z wściekłości, a na zmianę płakać z bezsilności. Czuł potrzebę, aby jej w tym pomóc. Ale co takiego mógłby zrobić. Moment, gdy zasłonił ją sobą, celując w zebranych pistoletami, sprawił, że dosłownie zapłonął. W jednej chwili, niczym pochodnia. Dziesiątki ludzi. Cztery kartele, tysiące kul, które w ułamku sekundy mogły przeszyć jego pierś. Był na to gotów, na każdy z tych pocisków. Dla niej.

W tamtej chwili, tak nagle, dotychczasowy obraz w jakiś sposób się spaczył, na zmianę przed oczyma miał jej spojrzenie, gdy tracił ją po ataku tajpana, w chwili, gdy w jej oczach gasło światło. Teraz pojawiały się tysiące fleszy z roziskrzonym, tętniącym życiem spojrzeniem tej nieprawdopodobnej dziewczyny. W jednej chwili chciał ją zabić, w drugiej już tego nie chciał. Jednak tamten moment... wtedy było ważne jedynie to, aby ją ocalić przed napastnikami.

Obszedł Byzantium, jednak nikogo już tam nie było. Dogasający w beczkach ogień słabo oświetlał leżącego nadal w tym samym miejscu Camacho. O tym, że żył, świadczyło ledwie dosłyszalne rzężenie, wydobywające się z jego gardła. Przyspieszył i odszedł na tyły. Ujrzał ją, leżącą na masce auta, którym przyjechali. Oparta plecami o przednią szybę. Jej spódnica leżała na ziemi. Ona miała na sobie jedynie majtki i podkoszulek z zaschniętymi śladami krwi. Co było najbardziej porażające? Kobra, która zwinięta, leżała na jej piersi. To był taki piękny widok, że w pierwszym momencie wstrzymał oddech.

— Dziabnęła mnie — usłyszał i oprzytomniał. Podszedł do niej.

— Kiedy?

— Nie mam pojęcia, ale tracę czucie w palcach u nóg i coraz trudniej jest mi oddychać — wymamrotała, a on podszedł i ze złością strącił z niej węża, który przy okazji go ukąsił. 

Chciała zaprotestować, ale gdy ujrzała krwawy ślad na jego barku, w jej oczach pojawił się błysk ekscytacji. Złapała go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Pochylony nad nią, dosłownie czuł jej oddech na twarzy i odurzający zapach ludzkiej krwi. Była taka piękna, taka dzika i taka zabójcza.

— Escorpio — wyszeptał i ujrzał, jak zaciska szczękę.

— Jej jad krąży w moich żyłach i twoich — dotknęła dłonią ślad po ogryzieniu węża na jego barku. — Jeżeli tak wygląda orgazm, to chcę się pieprzyć — wymamrotała, a on ujrzał, że jej oczy zachodzą mgłą.

Bredziła, chociaż jej słowa sprawiły, że poczuł się, jakby ktoś właśnie strzelił mu w serce, w jednej sekundzie odmieniając jego całe życie. Zatrzymując czas. Jedyne czego teraz chciał, to pocałować ją. Tak, kurwa, tego właśnie chciał.

— W schowku mam surowicę — wydusił, ze wszystkich sił starając się powstrzymać to nagłe, palące pragnienie.

— Wiedziałam... — wydusiła, a on spojrzał na nią zdezorientowany.

— Co takiego?

— Że zasłonisz mnie swoją piersią, że mnie uratujesz i że nie pozwolisz, aby mnie skrzywdzili — usłyszał i przełknął głośno ślinę. — Wiedziałam, że to dla mnie zrobisz.

— Skąd mogłaś to wiedzieć?

— Ponieważ ja... ja... — przymknęła oczy i gwałtownie zassała powietrze. 

Liczyła się każda chwila, jednak z uporem maniaka czekał. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu chciał usłyszeć, co miała mu do powiedzenia.

— Co ty? — ponaglił.

— Ja zrobiłabym dla ciebie to samo — wyszeptała, tracąc przytomność.


→→→→→


W kolejnej części ekipa powiększy się, a do gry powróci Azura i Logan. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro