Rozdział 6 - Zachować spokój...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wszystko działo się jakby we mgle. Niewiele widziała, niewiele słyszała, miała wrażenie, że unosi się w powietrzu. Nogi były jak z waty, więc próby powstania spełzły na niczym. Zresztą w tym stanie nie wiedziała nawet, gdzie jest. A spętane w nadgarstkach dłonie zdecydowanie utrudniały jej ruchy. Gdy zaczynała dochodzić do siebie, słodko gorzki, mdlący posmak i zapach sprawiły, że wróciły wspomnienia. To nie mogło być nic innego niż eter. Ostatnim, co pamiętała, było czterech mężczyzn, którzy bezskutecznie próbowali dostać się za drzwi jednej z sal prowadzących w głąb szpitala. Wzrok jednego z nich, którym obrzucił ją, zorientowawszy się, że to ona uniemożliwiła im dostanie się do dziewczynki, był morderczy.

Echo nie miała pojęcia, czego od niej chcą, jednak już na pierwszy rzut oka poczuła zagrożenie. Intuicyjnie wepchnęła dziewczynkę i zatrzasnęła drzwi. Teraz wiedziała, że nie zdążyłaby, gdyby próbowała ratować się z małą. Z kłótni mężczyzn niewiele zrozumiała, chociaż mówili po hiszpańsku, jednak mówili, to zbyt wiele powiedziane. Wrzeszczeli na siebie i w którymś momencie miała nawet wrażenie, że zaczną się bić. Niewiele do niej dotarło, może poza tym, że z jakiegoś powodu chcieli zabrać ze sobą małą Cami. Ale dlaczego? Tego nie wiedziała.

Gdy jeden z nich przykładał jej do twarzy nawilżoną ściereczkę, poczuła mdłości, widoczność stała się coraz słabsza, lecz nie na tyle, aby nie dostrzec wbiegającego za nią Zacharego, na którego rzuciło się trzech mężczyzn. Czuła, że ktoś ją podtrzymuje, więc musiało ich być jednak więcej. Niestety to było wszystko, co pamiętała. Gdy na dobre odzyskała świadomość, zorientowała się, że jest w jadącym samochodzie. Na głowę założony miała płócienny worek, przez który niewiele widziała. Dłonie spętane były na plecach, co zdecydowanie sprawiało, że uwolnienie będzie trudniejsze, szczególnie, że związane miała również nogi, w kostkach. Kimkolwiek byli ci ludzie, wiedzieli, co robią i najprawdopodobniej nie działo się to po raz pierwszy.

— Spokojnie, tylko spokojnie — wymamrotała pod nosem.

Dochodzące do niej odgłosy świadczyły o tym, że nie była sama. Początkowo ją to zaniepokoiło, jednak gdy przypomniała sobie Zacharego, który wbiegał za nią, poczuła nadzieję i zaczęła głośno wołać jego imię, jednak w odpowiedzi zapanowała cisza, a następnie zorientowała się, że jest z nią kilka dziewczyn. Tonacja głosu świadczyła o tym, że były tu również dzieci. Co teoretycznie wyjaśniałoby fakt, że chcieli zabrać ze sobą Cami. Ale dlaczego?

Niczego nie rozumiała. Co tu się do jasnej cholery działo? Wyglądało na to, że zostały porwane, ale z jakiego powodu było ich tak wiele? Język hiszpański z dość specyficznym akcentem, Zachód, bliska odległość Meksyku. Była bystra, potrafiła kalkulować, a sprawa wydawała się już w tym momencie jasna. Naprawdę wielkim szczęściem byłoby, gdyby się pomyliła, bo w tym momencie wyglądało na to, że została porwana i wiozą ją do jakiegoś pierdolonego burdelu.

Co zrobić? Po pierwsze, zachować spokój. Po drugie, nie zdradzić się, że doskonale zna hiszpański. Mogła nawet iść o krok dalej. Jeżeli będzie mówiła w języku francuskim, który znała całkiem nieźle, wtedy będą mówić swobodnie zarówno po hiszpańsku, jak i po angielsku. Po trzecie, znaleźć Zacharego. To było najważniejsze. Istniała przecież szansa, że udało mu się uciec. Był silny i sprawny fizycznie, jednak jakby nie patrzeć, rzuciło się na niego trzech rosłych mężczyzn, którzy wiedzieli, co robią, więc całkiem najprawdopodobniej sobie z nimi nie poradził. Jeżeli tak się stało, to musiała go koniecznie znaleźć, ponieważ we dwójkę mieli o wiele większe szanse na ucieczkę. Jeżeli oczywiście będą jakieś szanse.

Miała jakieś pojęcie o takich miejscach i sytuacjach, głównie z opowieści Catwalk, która jednak, ze względu na Nahira, nie zagłębiała się nigdy w szczegóły. Teraz Echo żałowała, że nie poznała ich więcej. Musiała jak najszybciej zorientować się, dokąd dokładnie jadą. Płaczące obok niej dzieciaki nie pomagały. Chciała je pocieszyć, uspokoić, ale nie mogła zdradzić się, że zna język. Lepiej, aby nikt się o tym nie dowiedział.

Znajomość przestępczego półświatka oraz codzienność spędzana z byłymi zbrodniarzami mogła mieć teraz swoje plusy. Wyglądała na niewinną, niegroźną i niepozorną, młodą dziewczynę. Nikt z nich nie mógł mieć pojęcia, że potrafi jednym ruchem skręcić kark dorosłego mężczyzny, co zawdzięczała oczywiście Loganowi, który zamiast chodzić z nią do biblioteki, zabierał ją do rzeźni, gdzie mogła ćwiczyć na martwym bydle rzeczy, których nie nauczyłaby się z książek. Może było to chore i nienormalne, ale w tajemnicy przed Azurą zabierał ją czasem do kostnicy i pokazywał rzeczy, które niewątpliwie teraz się przydadzą.

Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziła, że będzie kiedyś tego potrzebowała, jednak zapobiegawczość Logana, mogła teraz uratować jej życie. Umiała walczyć, umiała strzelać, a na końskim grzbiecie czuła się jak ryba w wodzie, nie mówiąc o tym, że potrafiła prowadzić praktycznie każdy z możliwych pojazdów, który bez problemów potrafiła odpalić na krótko. A z wytrychem radziła sobie tak dobrze, jak z jedzeniem nożem i widelcem. Nie była maszyną do zabijania, nie była nawet wystarczająco dobra, aby bez zaistniałej konieczności móc podjąć takie działanie. Jednak teraz taka konieczność zaistniała, a ona potrafiła zadbać o siebie i tylko to w tym momencie było najistotniejsze. Teraz musiała jedynie zgromadzić jak najwięcej informacji i znaleźć najdogodniejszą sytuację do działania.

Co dzieje się w takich przypadkach? Wywożą dziewczyny z kraju i przekazują do burdeli. Najprawdopodobniej będą musieli się gdzieś zatrzymać i zrobić "przegląd" towaru. To będzie doskonała okazja do tego, żeby zdobyć jakieś informacje i rozejrzeć się po okolicy. Jeżeli wywiozą ją w głąb kraju, nie da rady uciec bez pomocy ambasady. Jednak jeżeli będą blisko granicy, może samodzielnie przedostać się do USA. Idealnym wyjściem byłoby, gdyby zawieźli je w okolice Zatoki Meksykańskiej. Byłoby jej wtedy prościej dotrzeć na Kubę. Bo przecież w tej sytuacji najskuteczniej zadziałałby Logan. W najgorszym razie musiała spróbować przekazać komukolwiek jakąś informację. Wtedy będą wiedzieli jak ją odszukać, a była przekonana, że w takim przypadku Logan i matka bez wątpienia ją odnajdą. Co teraz powinna zrobić? Zbierać siły na to, co miało ją czekać. Zero stresu, zero nerw, zero płaczu.

Położyła się na chłodnej podłodze auta i przymknąwszy oczy, głośno westchnęła. To zdecydowanie nie były dobre warunki do relaksu. Tym bardziej że, pomimo iż starała się nie myśleć o tym, co się stało, jednak nie było to przecież możliwe. Niebezpieczeństwo, w jakim się znalazła, przytłaczało, a ona miała tego pełną świadomość. Najprawdopodobniej większą niż osoby, z którymi tu była.

Jazda trwała godzinami, a Echo była senna i wyczerpana, ale wciąż starała się zorientować, gdzie właściwie są i w którymś momencie, gdy auto zrobiło dłuższy postój, ponownie usłyszała język hiszpański. Nie byli to jedynie porywacze. Teraz już wiedziała, że się nie pomyliła. Byli w Meksyku.

Gdy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi i do środka wpadło chłodne powietrze, zorientowała się, że jest noc. Jedna z dziewczyn próbowała uciec, jednak padł strzał, a jej okrzyk ucichł, co świadczyło o tym, że próba się nie powiodła. Echo w tym momencie zrozumiała, że sytuacja jest poważniejsza, niż założyła. Dla tych ludzi nie stanowiły wielkiej wartości, więc musiała uważać jeszcze bardziej na to, co robiła. Obiecała sobie, że nigdy już nie skrzywdzi matki, a największą krzywdą, jaką mogłaby teraz ją dotknąć, byłaby śmierć córki. Musiała uciec, za cenę wszystkiego. Bo przecież miała również inny cel. Odnaleźć brata. To też było istotne.

Nawet się nie zorientowała, kiedy usnęła. Stres, wyczerpanie, intensywne myślenie, sprawiły, że w którymś momencie po prostu zasnęła. Obudziła się, gdy auto gwałtownie się zatrzymało, przez co przeturlała się na drugą stronę, trafiając na siedzące tam dziewczyny. Zaklęła szpetnie i chciała ściągnąć tkwiący na głowie worek, jednak odkryła, że jest związana. W tym momencie wszystko wróciło, a ją dosłownie trafił szlag.

Głodna, brudna, obolała i wściekła jak osa. Tak można było opisać w kilku słowach stan, w jakim obecnie się znajdowała. Starała się uspokoić i pozbierać myśli. Co tam sobie wymyśliła? Acha, zachować spokój, zorientować się gdzie jest i uciec. Ale jak miała do jasnej cholery zachować spokój, jeżeli w ustach tkwiło pełno sznurków i włosia, chciało jej się rzygać i ledwie oddychała przez ten pieprzony materiał. Zaczęła szarpać dłońmi, jednak były tak związane, że dosłownie niemal od razu poczuła wilgoć przesiąkającą sznurek, który przeciął skórę nadgarstków.

— Okej. Zachować spokój, zachować spokój, zachować spokój... — mamrotała pod nosem. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i poczuła złość, że przez te cholerne parkowanie, wylądowała jak długa na środku auta. Poczuła męskie dłonie łapiące ją za kostki. — Zachować spokój, zachować spokój, zachować spokój — mamrotała pod nosem. Serce waliło jej jak młotem. — Zachować spokój, zachować... — Poczuła brutalne szarpnięcie i boleśnie przejechała bokiem po nierównej powierzchni samochodu. — Ty popierdolona szmato! — wrzasnęła, gdy ktoś gwałtownie złapał ją za ramię i postawił do pionu, po czym bez ceregieli ściągnął worek z głowy, nie robiąc sobie nic z tego, że zadaje jej tym ból. — Rozwiąż mnie, a obetnę ci ręce i... — zamilkła na chwilę. — No i francuski szlag trafił — mruknęła pod nosem i poczuła uderzenie w policzek. Upadła, lądując twarzą na żwirowej ziemi. — Ciota! — wrzasnęła, ubliżając sobie w duchu. Co robiła? Kopała sobie grób.

— Coś ty powiedziała? — usłyszała i poczuła, jak łapie ją za włosy i szarpnięciem stawia na nogi.

— Tylko ciota policzkuje. Facet wali pięścią — warknęła i poczuła silny cios, który ponownie zwalił ją z nóg. Gdy czerwony na gębie, niedomyty meksykanin postawił ją ponownie na ziemi, była już nieco zamroczona. Wypluła krew z ust.

— Teraz też jestem ciotą? — wrzasnął. Usłyszała za sobą kroki, ale była tak nabuzowana, że nie liczyła się już z konsekwencjami.

— Mówię, że jesteś ciotą, bo nie walisz z pięści, jak facet, a ty od razu robisz to, co mówię, walisz z pięści. Jeśli powiem, żebyś zjadł psie gówno, to też posłuchasz, cioto? — wysyczała i ujrzała zbliżającą się pięść.

Przymknęła powieki, naszykowana na cios, jednak nic takiego nie nastąpiło. Otworzyła oczy i ujrzała, jak inny mężczyzna przytrzymuje dłoń napastnika.

— Zniszczysz jej twarz i nie będzie się nadawała — stwierdził po hiszpańsku, a ona pomyślała, że atut z językiem francuskim już nie zadziała, jednak nadal mogła udawać, że nie zna hiszpańskiego.

— Jest narwana, nie nadaje się do burdelu, sprawiałby kłopoty — usłyszała i jęknęła w duchu. Potwierdziły się jej obawy, ale w sumie czego się spodziewała? Wycieczki do Cancún?

— Jeżeli Sandoval uzna, że się nie nadaje, to wezmą ją do kliniki — powiedział ten drugi, a ona ledwie się powstrzymała od zadania pytania.

O jakiej oni klinice mówili? Spojrzała na minę tego, który przytrzymywał ją za ramię i ujrzała na jego twarzy niepokój. Acha! Sandoval, to chyba warto było zapamiętać. Najwyraźniej był to ktoś, kto wydawał tu rozkazy.

— Jest tu? Myślałem, że pojechał z towarem — wydusił, poczerwieniały na twarzy facet, którego przed momentem wyzwała od ciot.

Okej. Towar. Ale jaki towar? Przecież to one były towarem. W głowie czuła coraz większy chaos, a co najgorsze nie miała nawet chwili, aby dobrze się nad tym zastanowić.

— Bo tak miało być, ale przyjechał Zero i pewnie robią jakiś biznes. Nie mam pojęcia. Jeżeli uszkodzisz dziewczyny, nie będzie zachwycony — wyjaśnił ten drugi i zerknął na nią, a ona, błyskawicznie otworzyła gębę i zrobiła minę idiotki, która nie ma pojęcia, o co chodzi.

— Zero? — usłyszała i przeniosła wzrok na drugiego.

Wyglądał, jakby coś go przestraszyło, co od razu odnotowała. Niestety ten drugi ujrzał jej zainteresowanie, co musiała jak najszybciej ukryć.

— Czy mógłby mi pan powiedzieć, o jakim xero pan mówi? — zapytała, trzepocząc rzęsami, co sprawiło, że obaj ryknęli śmiechem. — Jeżeli jest tu jakieś biuro, to proszę, aby mnie tam zaprowadzono. Muszę wykonać telefon — dodała.

— Jest ładna i wystarczająco głupia. A to, że sprawia problemy, nie będzie stanowiło kłopotu. Jeżeli nie jest dziewicą, to wystarczy kilka rundek i szybko spokornieje — mruknął facet, który powstrzymał cios, a ona przełknęła głośno ślinę.

Bała się już nie na żarty, a najgorsze było to, że nie mogła dać nic po sobie poznać, żeby się nie zorientowali, że wie, o czym mówią. Rzekoma nieznajomość języka sprawiła, że dowiedziała się już całkiem sporo. Burdel, klinika? W tej sytuacji zdecydowanie wolałaby dostać się do jakiegokolwiek szpitala, tam miałaby większe szanse, aby skontaktować się z władzami. W końcu szpitale to bardziej cywilizowane miejsca. Co powinna zrobić? Sprowokować ponownie tego idiotę, żeby ją pobił? Wtedy zabraliby ją do kliniki, o której mówili, a tam miałaby większe szanse, aby uciec.

No ale jak miała do jasnej cholery go sprowokować, jeżeli obok stał ten drugi, który skutecznie go powstrzymywał, bo wyglądał zdecydowanie na bardziej ogarniętego. Miała spętane zarówno nogi, jak i ręce, jedynie fakt, że ją przytrzymywał, sprawiał, że stała. Gdyby chociaż nogi miała wolne, wtedy sprzedałaby mu kopniaka w jaja, ale i to było w tej sytuacji niewykonalne. W pewnej chwili uśmiechnęła się jak głupia.

— To jedyny sposób — wymruczała pod nosem i przechyliwszy się w tył, zrobiła gwałtowny ruch w przód.

Mogła uderzyć go jedynie z główki. Niestety w tym momencie rozległy się jakieś głosy i w chwili, gdy była już blisko, facet puścił jej rękę i odwrócił się w tył, przez co walnęła z impetem o ziemię. Na moment straciła świadomość.

— Ja pierdolę — wymamrotała, wypluwając z ust piasek i przewracając się na plecy. Gdyby trafiła na beton, bez wątpienia rozwaliłaby czaszkę. — To nie był najlepszy pomysł — stwierdziła, gdy ktoś szarpnięciem poderwał ją do pionu.

— Co wy do jasnej cholery robicie? — usłyszała głos, którego nie rozróżniała.

— Panie Sandoval, ona sama...

— Sama rzuciła się na ziemię? Twarz ma pobijaną, a ręce związane, to też sama sobie zrobiła? — wypowiedział chłodno mężczyzna i zanim facet zareagował, wyciągnął broń i strzelił mu prosto w czoło. Otworzyła usta ze zdziwienia i gapiła się na niego bezmyślnie. Sandoval. A więc ten facet jednak był dość istotny. — Co to ma znaczyć? — warknął, wskazując ruchem głowy na nią i zerkając złowieszczo na drugiego mężczyznę, który cofnął się, przez co ledwie nie upadła. Schylił się i przezornie przeciął sznurek pętający jej kostki.

— Gdy przyszedłem była już w takim stanie — wydusił, a ona ujrzała na twarzy Sandovala irytację.

— Nie mówię o tym, w jakim jest stanie. Miały być dzieci! Czy ona wygląda na dziecko? — wrzasnął, a Echo pomyślała, że to najlepszy moment, aby wykorzystać swe umiejętności. Jednak brudna, pobita, nie wyglądała ani na dziecko, ani na ponętną kobietę, więc uwiedzenie go byłoby syzyfową pracą. Musiała znaleźć jakiś inny sposób i musiała zrobić to jak najszybciej.

— Jest kilkoro. Byłoby więcej, gdyby ona nie przeszkodziła — oświadczył, a Sandoval przeniósł na nią złowróżbne spojrzenie. Zerknęła na leżącego u jej stóp, martwego mężczyznę i stwierdziła, że pora coś zrobić. Niestety nadal rozmawiali po hiszpańsku, a ona nie chciała stracić jedynego atutu.

— Czy mogę wiedzieć, co się tu dzieje? — palnęła głupio, spoglądając na Sandovala. — Wygląda pan na inteligentnego człowieka, który mógłby mi powiedzieć, co tu robię. Byłam z moim dzieckiem w szpitalu. Cami ma żółtaczkę typu C, która jest bardzo zaraźliwa, nawet ja musiałam podjąć wszelkie środki ostrożności, aby nie zarazić się od mojego dziecka. Ci panowie wtargnęli tam i chcieli ją zabrać. Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi i gdzie my właściwie jesteśmy — wydusiła pokornym tonem, robiąc najbardziej żałosną minę, na jaką ją było stać i modliła się, aby cokolwiek było widać przez tą oblepiającą twarz glinę. Sandoval spoglądał na nią przez dłuższą chwilę, a następnie przeniósł wzrok na stojącego obok mężczyznę.

— Przywieźliście chore dzieci? — zapytał, przewiercając gościa wściekłym wzrokiem.

— Nie wiedzieliśmy, że są chore — wydukał. Ponieważ mówili ponownie po hiszpańsku, nie mogła wcinać się w rozmowę.

— A myślisz, że jakie dzieci są w szpitalu, idioto? — wysyczał Sandoval, a ona ledwie powstrzymała się od uwagi.

— Ja byłem tylko kierowcą — zaręczył, co sprawiło, że ugryzła się w język, gdyż był jednym z napastników, którzy porwali ją ze szpitala. Sandoval przez moment milczał.

— Zabierz ją do środka i umyj. Jeżeli stwarza problemy, weźmiecie ją do kliniki, jeżeli nie, to wywieziecie ją do Alberto, on zdecyduje, do którego burdelu ją zabiorą. — Obrzucił Echo pospiesznym spojrzeniem. — Jeżeli będziesz posłusznie wykonywała polecenia, to odeślę cię do córki najbliższym samolotem — powiedział po angielsku, a ona przywdziała uśmiech, chociaż w duchu właśnie nabijała go na pal.

— To bardzo miłe z pana strony. Jeżeli faktycznie zaszła pomyłka, to nie zgłoszę tego na policję, ale będę się domagała rekompensaty finansowej. Teraz chciałabym się umyć i zadzwonić w kilka miejsc — stwierdziła i ujrzała, że facet spojrzał na nią z irytacją.

— Mam teraz spotkanie, ale gdy się skończy, przyjdę i porozmawiamy o wysokości odszkodowania — stwierdził chłodno.

— A telefon?

— Wszystko załatwimy, gdy wrócę. Proszę poczekać, to nie potrwa długo — stwierdził, a następnie spojrzał nad jej ramieniem na mężczyznę, który z nimi stał. — Klinika. Ale najpierw doprowadź ją do porządku — stwierdził rzeczowo, przechodząc na hiszpański.

— Dzwonili niedawno. Lekarka powiedział, że potrzebne serce i wątroba — usłyszała i włos jej się na głowie zjeżył. — Ta się chyba nada. Wygląda zdrowo — dodał, a ona otworzyła usta i gapiła się na niego oniemiała.

— Zabierz ją stąd i przygotuj — zarządził Sandoval i zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, odszedł.

Właśnie zdała sobie sprawę, że wpakowała się w jeszcze gorsze gówno i szczerze mówiąc, nie miała pojęcia co z tym zrobić, ponieważ w tym momencie była przerażona jak diabli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro