Rozdział 8 - Dylemat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już od samego rana coś nie dawało mu spokoju. Po nieprzespanej nocy nie wiedział co ze sobą zrobić. Dosłownie. Czuł jakieś wewnętrzne podekscytowanie oraz dziwne napięcie. To był właśnie ten moment ciszy, który już za chwilę zagłuszy burza. Nie potrafił usiedzieć w miejscu, co sprawiło, że podjął szybką decyzję. Musiał dać upust emocjom, a to nieodmiennie prowadziło do jednego.

Od czasu do czasu to pragnienie wręcz go rozpierało, poszukać tego, co ujrzał w oczach Lucii, w momencie, gdy umierała. Nie zastanawiał się nad tym długo, nie chciał niepotrzebnie tracić na to czasu. Prawdę mówiąc, zabijanie samo w sobie nie stanowiło dla niego wielkiej przyjemności. Było raczej czynnością, którą wykonywał dość niechętnie, gdy było to konieczne w przypadku, kiedy zlecał to Sandoval. Nie byli to ludzie, którzy spełnialiby kryteria, jakich Dante potrzebował, gdyż w większości chodziło o mężczyzn. A w przypadku kobiet... Cóż, nawet w przypadku kobiet nigdy nie był usatysfakcjonowany. To musiała być dziewczyna, którą wybierał sam. Inaczej nie przynosiło satysfakcji.

Szukanie ofiary. Ciągłe dążenie do tego jednego momentu, doskonałej chwili, nawet gdyby trwała zaledwie kilka sekund, jedynie to było najistotniejsze. Odbieranie życia było jego codziennością. Jednak przynosiło spełnienie jedynie wtedy, gdy sam decydował kto będzie kolejną ofiarą.

Sandoval był radykalny i nie było rzeczy, przed którą by się zawahał. Od kartelu Reyes de Dolor okrutniejszy był jedynie Sicarios. Tam okrucieństwo dosłownie nie znało granic. Jednak Sandoval miał w zwyczaju załatwiać sprawy brutalnie. Gdy ktoś dostawał kulkę, można było śmiało stwierdzić, że miał wyjątkowe szczęście. Zazwyczaj kończyło się to o wiele boleśniej.

Człowieka, który nie chciał zapłacić haraczu, kazał zanurzyć w gotującym się oleju i zmusił, aby patrzyła na to jego rodzina. Było to i tak mało drastyczne, gdyż zdarzało się, że było odwrotnie i przyglądać się jak ginie rodzina musiał ten, który nie spełnił polecenia szefa. A czasem wystarczała zaledwie drobnostka. Agentowi D.I.A, który spróbował dostać się do kartelu pod przykrywką, wiercili dziury w głowie wiertarką, aby na końcu podciąć gardło w taki sposób, że wykrwawiał się godzinami.* (przypis. Przypadek autentyczny)

Sandoval czuł się bezkarny, ponieważ O'Connor miał wystarczające znajomości, aby zatuszować praktycznie każdą zbrodnię, a odkąd Logan wycofał się z interesów, Nick znacznie rozszerzył działalność, ku uciesze Sandovala. W innych okolicznościach wycofanie się Nevila z biznesu byłoby niemożliwe. Jednak wybuch i ciągnąca się latami sprawa ze Stanfordem, sprawiły, że mógł po prostu nie wrócić i dla nikogo nie stanowiło to ryzyka. Prawdę mówić można było to nawet uznać za wygodne, gdyż po całym tym zamieszaniu Logan wciąż był na świeczniku. Zachód go rozgrzeszył, gdy wyszło na jaw, że za zbrodniami stoi nie on, ale Stanford, jednak zdawali sobie sprawę, że przed wybuchem to właśnie on kontrolował mafią Uroboros. Więc w tym momencie dla świata przestępczego było nawet lepiej, że Logan trzyma się od biznesu z daleka. Fakt, że Nevil przeniósł się na inny kontynent, był dodatkowym plusem.

Nick w tym momencie miał już taką pozycję w półświatku, że nie było nikogo, kto ośmieliłby się mu przeciwstawić, a każdy miał świadomość, że dla O'Connora nie było nic ważniejszego od bezpieczeństwa jego przyjaciela. Czas pokazał, że nie wynikł żaden konflikt, minęło pięć lat, a Logan całkowicie zniknął z radaru. Pozostawił po sobie jedynie złe wspomnienia. Ponieważ przed wybuchem był jednym z ludzi, któremu nikt nie chciał wchodzić w drogę. Czy ta niepozorna kobieta, z którą zamieszkał, mogła zniszczyć w nim socjopatę, którym niewątpliwie był? To było pytanie, na które odpowiedź była dla Dantego nieistotna.

Zamierzał jechać do hacjendy i oznajmić Sandovalovi, że znika na kilka dni. W takich sytuacjach nie padały żadne pytania, ponieważ nie były konieczne, każdy znał odpowiedzi. Obecność O'Connora zaskoczyła go, jednak nie zdziwiła. Był obecny przy ostatniej rozmowie i zorientował się, że Nick powoli traci cierpliwość do Sandovala i jego obsesyjnego pragnienia bycia jedynym. To Reyes de Dolor jako pierwsi zaczęli handel drogocennymi kamieniami, niestety wkrótce zajmował się tym już każdy kartel w kraju. Wtedy Sandoval zaczął wynajdywać najwymyślniejsze metody tortur, których nie stosował nikt inny, to jednak nie wystarczyło.

Zaczęli handlować organami, jednak Dante zdawał sobie sprawę z tego, że potrwa to do momentu, aż nie zajmie się tym któryś z konkurencyjnych karteli. Te chore obsesje coraz bardziej utrudniały każdemu życie, ale dla niego i tak nie było to istotne.

Sandoval od jakiegoś czasu gromadził oddział, który nazwał "Resistente a las balas" (Odporni na pociski) RALB. Skrzętnie to ukrywał i praktycznie nikt o tym nie wiedział. Starał się zgromadzić najlepszych najemników. W ostatnim czasie zawarł układ z Damianem Ludovici, który najwyraźniej zgodził się na układ jedynie ze względu na Dantego. Od zawsze szukał z nim kontaktu, co w sumie nie było dziwne. Najemnik, który działa za pomocą wymyślnych trucizn, zaintrygowany był jego odpornością na najbardziej toksyczne substancje. Powiązana z ich kartelem Catwalk nie przyjęła propozycji, co było dość nietypowe, gdyż zawsze angażowała się w sprawy, w których brał udział O'Connor, a przecież teraz ich współpraca nabrała rozmachu.

Jednym z ostatnich nabytków był Dalmiro Camacho. Człowiek ten był jednym z pielęgniarzy w klinice, w której przeprowadzane były zabiegi. Miał zaledwie dwadzieścia jeden lat, ale jedyne co można było o nim powiedzieć, to że jest sadystą. Był w kartelu od sześciu lat, a przez pierwsze cztery każdy przekonany był, że chłopak nie mówi. Nie wypowiedział ani słowa, po prostu wykonywał rozkazy. Sandoval zabierał go ze sobą na akcje, w których osobiście brał udział, ponieważ Camacho nie cofnął się przed niczym, a fakt, że miał ponad dwa metry i zbudowany był jak atleta, sprawiał, że był idealny do akcji, w których nieodzowne było użycie siły. Facet był wyjątkowo odporny na ból, jak nikt inny. Jeżeli został ranny, bez mrugnięcia okiem dawał sobie wydłubać kulę pierwszym lepszym, nadającym się do tego przedmiotem, choćby był to nawet głupi widelec. Rana cięta? Nie ma sprawy, jakkolwiek byłaby duża, wystarczył zwykły zszywacz. O tym, że nie jest niemową, dowiedzieli się, gdy wyraził chęć objęcia stanowiska pielęgniarza.

Dante nie starał się wnikać, dlaczego tego chciał, ponieważ całkiem jasne było, że w grę mogło wchodzić jedynie pastwienie się nad ofiarami. Od tamtej pory Camacho nie mógł już spodziewać się tego, że ktokolwiek zaakceptuje milczenie, więc nie udawał, jednak jego wypowiedzi były raczej monosylabami. Camacho był idealnym materiałem do RALB. Niewiele mówił i wykonywał wszystkie polecenia, im więcej było w tym przemocy, tym chętniej się ich podejmował.

Pieczę nad oddziałem trzymał James Murphy, na którego wszyscy wołali Socran. Początkowo Dante nie rozumiał, dlaczego Sandoval wybrał właśnie jego, ponieważ był to człowiek dość niepozorny. Dwudziestosiedmioletni Amerykanin, który miał około piętnastu lat, gdy trafił do kartelu i był w nim dobre ponad dziesięć lat. Wielokrotnie się sprawdził, choć nie było w nim nic nadzwyczajnego. Nie był najemnikiem, nie miał w sobie żadnych specjalnych cech. Przeważnie kręcił się po hacjendzie i doglądał transakcji narkotykowych. Potrafił dobrze walczyć, był sprawdzonym człowiekiem, ale oprócz tego, że miał powodzenie wśród kobiet, nie było w nim nic godnego uwagi. Do Dantego dopiero po jakimś czasie domyślił się, co kierowało Sandovalem.

Socran był bystry i inteligentny. I to właśnie jego ścisły umysł potrafił utrzymać zgraję wyrzutków w ryzach. W większości byli tam ludzie pokroju Camacho, a oni niewiele myśleli, a dużo działali. Ktoś rozsądny musiał podejmować decyzje i Socran był do tego idealny. Na co dzień przebywał w hacjendzie, od czasu do czasu znikał na jakiś czas. Przeważnie chodziło o treningi. A ponieważ RALB był ściśle tajny, nie odbywało się to codziennie.

Czy Resistente a las balas (RALB) miał być kolejnym chorym pomysłem Sandovala, czy może zapewnieniem sobie bezpieczeństwa przed kartelem Sicarios? Dante nie starał się nawet w to wnikać. Temat był dla niego nieistotny.

Zaintrygowała go reakcja Sandovala, który dosłownie zgłupiał odnośnie jakiejś dziewczyny, po którą teraz jechał. Ta desperacja w oczach człowieka, który z zimną krwią mordował ludzi, w jakiś sposób rozbawiła Dantego, a sam fakt, że poprosił o zajęcie się nią, było wprost niedorzeczny. Na jego zlecenie mordował, więc zaopiekowanie się jakimś dzieciakiem byłoby dla obu stron zbyt niebezpieczne. Szczególnie teraz, w momencie, gdy czuł, że to coś ponownie się w nim rozbudza. Przezornie na razie wstrzymał się przed tym, aby uświadomić o tym Sandovala, jednak to nieuchronnie nadchodziło.

Półciężarówkę, która jechała do kliniki, dogonił mniej więcej w połowie drogi. Przez moment miał ochotę zatrzymać się i poczekać, a później powiedzieć Alonso, że nie zdążył. Jednak z pewnością poniosłoby to za sobą jakieś konsekwencje, a na to nie miał ani ochoty, ani czasu. Chciał jak najszybciej wyjechać. Nie miał pojęcia gdzie, wiedział jedynie, że powinien ugasić tę palącą potrzebę, którą odczuwał z każdą chwilą coraz wyraźniej.

Zajechał drogę ciężarówce i wysiadł z samochodu. Dwóch siedzących z przodu meksykanów spojrzało na niego ze zdezorientowaniem.

— Zabieram dziewczynę. Przenieś ją do mojego auta i włóż do bagażnika — nakazał. — Pospiesz się — dodał z naciskiem.

— Nie mogę. Szef kazał zawieźć ją do kliniki, a...

— Szef zmienił zdanie — przerwał mu.

— Ale dzwoniła lekarka, wie, że ją wieziemy. Powiedziała, że jest bardzo potrzebna — usłyszał i jęknął w duchu. Spoglądał raz na jednego, raz na drugiego i w tym momencie nie miał ochoty na dyskusję z żadnym z nich.

— Czego potrzebuje? — zapytał.

— Serca i wątroby — wydukał kierowca, na co Dante bez zastanowienia wyjął broń i strzelił temu drugiemu w czoło, zabijając w tej samej sekundzie.

— Przenieś dziewczynę i pospiesz się, jeżeli nie chcesz, żeby zamiast twojego kumpla pokroili ciebie — wypowiedział chłodno, chowając pistolet i ujrzał, jak mężczyzna wyskakuje z auta i otworzywszy drzwi ciężarówki, wyciąga z niej drobną postać.

Miała spętane ręce i nogi, a na głowie worek. Ubrana w jasny podkoszulek i białą, długą, rozkloszowaną spódnicę, która w obecnej chwili była szara i oblepiona piaskiem. Wsiadł do auta i czekał, aż dziewczyna znajdzie się w bagażniku, a gdy tylko usłyszał trzaśnięcie klapy, odjechał.

Nie spieszył się, zdając sobie sprawę, że Sandoval najprawdopodobniej jest teraz bardziej niż przerażony. Jednak dziewczyna miała na głowie worek, a w pełnym słońcu, w tak ograniczonej przestrzeni mogła się udusić. Cała sprawa zaintrygowała go na tyle, że postanowił nie przykładać ręki do jej śmierci. Nie miał pojęcia, kim ona jest, nie miał też pojęcia, dlaczego Sandoval chce ją chronić, jednak wiedział jedno, kimkolwiek była, jej los był przesądzony. Sandoval nie należał do ludzi, którzy roztaczają nad kimś pieczę, jeżeli nic z tego nie mają, nie należał też do ludzi, którzy puszczają płazem, kiedy ktoś ich do czegoś zmusi, a najwyraźniej w tej sytuacji chodziło właśnie o to, gdyż Sandoval nie należał do filantropów.

Sprawa go zaintrygowała, jednak nie na tyle, aby wnikać w szczegóły i najchętniej po dostarczeniu dziewczyny po prostu by odjechał, aczkolwiek musiał najpierw poinformować o tym Sandovala. Czego nie znosił Alonso? Uśmiechnął się, zerkając na tylne siedzenie, w którego dziurze ukrywał się tajpan pustynny. Po chwili parkował przed wejściem do hacjendy. Zanim wysiadł, ujrzał wybiegającego w pośpiechu Sandovala. Wyglądało na to, że sprawa była pilna.

— Gdzie ona jest? — usłyszał i wysiadł z auta, a następnie otworzył tylne drzwiczki.

— W bagażniku — powiedział i usłyszał syk.

Pochylił się i ujrzał, że zwierzę przyjmuje postawę obronną. Nie zdziwił się. Jazda samochodem za każdym razem sprawiała, że gad był niespokojny. Teraz dodatkowo rozdrażniły go odgłosy dochodzące z bagażnika, gdyż dziewczyna wcale nie zachowywała się spokojnie, stąd jego obawa, że mogła się udusić. Przy takiej szamotaninie była na pewno wyczerpana.

Pochylił dłoń, która zawisła w powietrzu, drugą natomiast uniósł nad wężem. Gad był do tego przyzwyczajony, ale jak wiadome, tych stworzeń nie można było udomowić. Pomimo że miał tego węża od kilku lat, ukąsił go wielokrotnie niesprowokowany, choć ten gatunek nie był agresywny. Najdrobniejszy detal mógł sprawić, że i teraz doszłoby do ukąszenia. Na szczęście bez problemu skłonił zwierzę, aby wpełzło na jego ramię. Owinięte od nadgarstka pięło się w górę, a on od czasu do czasu podkładał mu drugą dłoń, aby mógł prześlizgiwać się po niej, co zawsze go uspokajało. Mimo to widział, że gad był pobudzony. Zrobił kilka kroków, podchodząc do Alonso i przystanął tuż przy nim.

— Dlaczego wiozłeś ją w bagażniku? — wypowiedział ze złością i przeniósłszy wzrok na siostrzeńca, ujrzał w jego dłoni węża, co sprawiło, że cofnął się, w chwili, gdy gad niebezpiecznie się przysunął. To wystarczyło mu za odpowiedź. Dante usłyszał za sobą szamotanie i zamykanie klapy bagażnika.

— Muszę wyjechać na kilka dni — oznajmił, jednak Sandoval zrobił krok w przód, kierując się wprost do wyjętej z auta dziewczyny. Dante odwrócił się i kontynuował: — To nie powinno potrwać dł... — zamarł, ujrzawszy jak Sandoval szarpnięciem ściąga worek z głowy spętanej dziewczyny.

W jednej chwili cała krew odpłynęła mu do głowy. Przez moment, oślepiona słońcem nie dostrzegła go, jednak nie minęło wiele czasu, gdy jej wzrok przyzwyczaił się, a ona sama spoglądała na niego z niedowierzaniem. Co teraz zrobi? Jak zareaguje? Bo przecież było oczywiste, że go rozpoznała. I, do jasnej cholery, co ona tu właściwie robiła?

— Kontynuuj, nie obawiaj się, ona nie zna hiszpańskiego. To Amerykanka — usłyszał Sandovala i przeniósł na niego spojrzenie.

Najwyraźniej nie wiedział, kim jest. Innego wyjścia nie było. Rodowita Kubanka znała ten język tak dobrze, jak oni. Teraz spoglądała na niego, miotając gromy, jednak nic nie powiedziała. Czy to dobrze? Mógł powiedzieć Sandovalovi kim jest i gdzie ją spotkał, jednak coś w nim protestowało. A jej wzrok...

— Skąd wiesz, że nie zna hiszpańskiego? — zapytał, spoglądając na Alonso.

— Ponieważ to Amerykanka...

— No tak. To wszystko tłumaczy — przerwał mu cynicznie i ujrzał, jak wuj gromi go spojrzeniem.

— Rozmawiałem przy niej po hiszpańsku i niczego nie rozumiała — stwierdził chłodno Sandoval, sprawiając, że Dante z uwagą przyjrzał się dziewczynie. — Jak długo cię nie będzie? — dodał, sprawiając, że Dante w pierwszym momencie nie wiedział, o co chodzi. Przez chwilę milczał.

— Jeszcze nie wiem — odparł.

— Musisz wyjeżdżać teraz? To coś bardzo pilnego? Nie wiem co z nią zrobić i wolałbym, abyś był pod ręką, gdyby wynikły jakieś problemy — usłyszał Sandovala i otworzył usta, aby zaprotestować, jednak zanim to zrobił, wuj podszedł do dziewczyny i spojrzał na nią przenikliwie. Przenosiła wzrok raz na niego raz na Dantego.

— Nie bój się węża. Jest niegroźny — powiedział po angielsku, a Dante postanowił, że to najwyższy czas, aby zostawić ich w spokoju.

— To Tajpan Pustynny. Zdechniesz jeszcze dziś, jeżeli cię ukąsi. A twierdząc że jest niegroźny, jesteś idiotą, ponieważ albo próbujesz wciskać mi kit, czego nie radzę, albo najzwyczajniej w świecie nie masz pojęcia, co siedzi na ramieniu tego pojeba. Bo ktoś, kto sprowadza do Meksyku węża, który żyje w Australii, nie może mieć równo pod sufitem — odparowała, sprawiając, że obaj zamarli. Sandoval poczuł wściekłość, Dante wprost przeciwnie. Fakt, że rozpoznała gatunek węża, był ekscytujący. Sandoval obrzucił go wściekłym spojrzeniem, co sprawiło, iż domyślił się, że pomylił Tajpana z Mulgą, którą dość często ze sobą zabierał. Nie dziwił się, były do siebie bardzo podobne. ‒ A... więc jednak nie wiedziałeś — usłyszeli.

Sandoval złapał ją brutalnie za ramię i pociągnął do jednego z hangarów, w którym trzymano kokainę. Dante zawahał się. Coś mówiło mu, że to był najlepszy moment, aby wsiąść do auta i odjechać, jednak zamiast tego otworzył tylne drzwiczki auta i pozwolił, aby wąż ponownie schował się w bezpiecznej kryjówce. Miał ochotę zabrać go ze sobą, jednak było to niemal równe z ukąszeniem, a nie chciał się rozpraszać. Ruszył za Sandovalem i po wejściu do środka spostrzegł, że w hangarze zebrani byli prawie wszyscy ludzie, którzy zazwyczaj kręcili się przy hacjendzie. Było ich około trzydziestu. O co mogło chodzić? Chciał zrobić przedstawienie i zabić ją na oczach tych ludzi? Co w takim przypadku powinien zrobić? Przyglądać się, czy może poinformować Sandovala o tym, gdzie spotkał tę dziewczynę po raz pierwszy? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro