Rozdział 9 - Pierdol się

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dante wszedł do środka i stanął kilka kroków dalej, opierając się o ścianę hangaru. Dziewczyna była wypłoszona i zdezorientowana. Zebrani mężczyźni najpierw zaskoczeni, a następnie nieco podekscytowani. Ładna dziewczyna, spętana, wtargana przez szefa. To mogło oznaczać jedno. Zbiorowe rżnięcie.

— Uwolnij ją — warknął Sandoval do stojącego najbliżej meksykanina.

Już po chwili Echo rozcierała obolałe nadgarstki, rozglądając się po pomieszczeniu i próbując ocenić sytuację. Wejście było jedno i w tym momencie zagradzało je kilku mężczyzn. Nie miała absolutnej szansy na ucieczkę i była tym faktem absolutnie przerażona. Nie miała pojęcia, co się dzieje i gdyby nie rozpraszał ją cholerny Dante, to najprawdopodobniej wpadłaby w histerię i próbowała teraz forsować drzwi. Jednak wciąż nie dawało jej spokoju, co ten pojeb tu robił. Niewątpliwie był jednym z nich, to było bardziej niż oczywiste. Ale czy dlatego był na Kubie? Czy wtedy naprawdę szukał Logana? Przecież to nie mógł być przypadek. Ale w takim razie, jaka była jej rola w tej akcji? Gdyby nie słyszała rozmowy Sandovala z tamtym człowiekiem, to mogłaby przypuszczać, że wcale nie chodziło im o Cami, ale o nią samą i że w ten sposób chcieli dostać się do Logana. Ale Sandoval wyraźnie powiedział, że chodziło o dzieci.

W momencie, gdy spotkała Dantego po raz pierwszy, cholernie ją intrygował i wręcz nadmiernie ekscytował. Teraz dla kontrastu miała ochotę wydłubać mu oczy zardzewiałym widelcem i zrobić to bardzo, bardzo, cholernie bardzo powoli. Za dużo się wtedy działo i w końcu nie powiedziała Loganowi o tym, że ktoś go szukał, a na swe nieszczęście prosiła również Andreasa, który jako jedyny znał sprawę, aby milczał. Gdyby Logan znał prawdę, to być może powiązałby fakty. Jednak w tym momencie sytuacja wyglądała tak, że Logan nie miał pojęcia, iż ktoś go szukał i niestety nie miał również pojęcia o jej zniknięciu.

Ten tatuaż na ręku Dantego. Wąż. Spoglądając teraz na chłopaka, wiedziała już, że coś znaczył. W sumie to w tym momencie miała nawet pewność co. Ten pomyleniec ewidentnie miał jakieś chore zboczenie dotyczące węży. Możliwe nawet, że był chory umysłowo. Wzdrygnęła się z obrzydzenia na samą myśl, że jeszcze nie tak dawno widziała w nim coś pociągającego. W tej chwili czuła jedynie obrzydzenie i wściekłość.

Handel organami, handel żywym towarem, wielkie paczki z kokainą zajmujące połowę hangaru. Kartel. To nie mogło być nic innego. Każdy z nich miał wytatuowany napis na ręku, Reyes de Dolor. To musiała być nazwa. Problem w tym, że z niczym jej się to nie kojarzyło. Logan miał do czynienia z kartelami. Czyżby była to jakaś forma zemsty? Nie. To niemożliwe. Logan nie siedział w tym już od dawna. To nie mogło być to.

— Ta dziewczyna ma na imię Echo — usłyszała i poczuła dreszcze. O ile jeszcze przed chwilą miała nadzieję, że Dante z jakiegoś niewiadomego powodu nie powiedział o ich spotkaniu, to teraz te nadzieje się rozwiały. A jeżeli to pociągnie za sobą konsekwencje i ucierpi Azura i Logan? Bo przecież ten kretyn Sandoval, nie miał pojęcia, jak się nazywała. Nic nie powiedziała, a nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Spojrzała z wściekłością na Dantego i poczuła zdezorientowanie. Spoglądał na Sandovala ze zdziwieniem, jakby jego również zaskoczyło to, że mężczyzna wie, kim ona jest. Wyglądało na to, że również dla niego było to nowością. Przeniósł wzrok na nią i pokręcił przecząco głową, jakby dawał jej znak, że Sandoval nie dowiedział się od niego. Poczuła irytację. Dlaczego tak się na nią gapił? Dlaczego tu w ogóle był? Dlaczego choćby przez ułamek sekundy pomyślał, że ją to interesuje?! — Jej patronem jest Zero i żaden z was nie ma prawa nawet krzywo na nią spojrzeć. — Zerknęła na Sandovala jak na wariata, totalnie zdezorientowana. O co mu do jasnej cholery chodziło? I kim był ten pieprzony Zero, o którym już dziś kilka razy słyszała? — Podejdź tu. — Dotarł do niej głos Sandovala i ujrzała, jak pierwszy z brzegu mężczyzna podchodzi bliżej, przyglądając jej się z zainteresowaniem. Kątem oka ujrzała ruch, a w dłoni Sandovala pojawił się pistolet. Usłyszała strzał i ujrzała, jak mężczyzna upada z przestrzelonym kolanem. — Powieście go do góry nogami i obedrzyjcie ze skóry — wydał rozkaz, budząc totalne zdezorientowanie i lęk.

Przez kolejne pół godziny Sandoval zmuszał ją, aby patrzyła, jak dwóch ludzi zdziera płaty skóry z wrzeszczącego wniebogłosy mężczyzny. Nie pozwalał się jej ani odwrócić, ani nawet przymknąć oczu. A ją po prostu przepełniało przerażenie. W którymś momencie zerknęła w bok i ujrzała Danego, który wpatrywał się w nią uporczywie, co jeszcze bardziej ją rozeźliło. Był popierdolony. Dosłownie. Bo przecież innego określenia na jego zachowanie nie było. Stał zupełnie niewzruszony, gdy tuż obok obdzierano kogoś żywcem i nic go to nie wzruszało. Każdy ze zgromadzonych tu pojebów miał wymalowany na twarzy niepokój oraz dezorientację, ale ten świr po prostu stał i gapił się na nią, jakby obok nic przerażającego nie miało miejsca. Coś z nim było nie tak.

W chwili, gdy wreszcie przestali dręczyć zwisającego do góry nogami mężczyznę, Sandoval obrzucił zebranych groźnym spojrzeniem.

— Każdego, kto coś jej zrobi, czeka ten sam los — oznajmił chłodno, a następnie spojrzał na nią i przechodząc na angielski, powiedział: — Spotka cię to samo, jeżeli spróbujesz uciec — oświadczył, sprawiając, że zmarszczyła czoło i przez dobry moment wpatrywała się w niego niezbadanym wzrokiem.

— A czy ty przypadkiem nie powiedziałeś im, że spotka ich to samo, gdy spróbują cokolwiek mi zrobić? — zapytała po hiszpańsku, sprawiając, że facet wstrzymał oddech, a na jego twarzy pojawiła się purpura. — Mówiłam ci już, nie wciskaj mi kitu — warknęła. Czuła się nieswojo. Z jednej strony wiedziała, że skoro facet był w stanie zabić swych ludzi, aby nic jej się nie stało, to mogła sobie pozwolić na jakąś bezkarność. Z drugiej strony facet, który jest w stanie obedrzeć ze skóry człowieka, sam w sobie stanowi zagrożenie. Poczuła jak łapie ją za włosy i szarpnięciem ciągnie do tyłu. Spojrzała mu wyzywająco w oczy. ‒ Kim jest Zero? — zapytała hardo i poczuła, jak lekko ją odpycha.

— Powiem ci, kim jest Zero, gdy ty powiesz mi, kim jest twoja matka i ojciec — stwierdził chłodno, wspominając słowa O'Connora, które teraz nabierały sensu.

— Matka jest położną w szpitalu w Barcelonie, a ojciec wydobywa węgiel w Nowej Zelandii — odparowała bez zająknięcia. Pomyślała, że skoro już ujawniła znajomość języka, to powinna w jakiś sposób ich zmylić, a najlepszym wyjściem było zasugerowanie, że pochodzi z Hiszpanii. Była zarówno zdezorientowana, jak i poruszona, wiedziała też, że zdradzenie się nie było dobrym pomysłem, niestety zachowała się zbyt pochopnie, czego najprawdopodobniej będzie w przyszłości żałowała. — Twoja kolej. Kim jest Zero? — zapytała.

"Jeżeli zapytasz ją o drogę do gór, dojdziesz do morza" — wspomniał Sandoval i głośno wciągnął powietrze. Nick miał całkowitą rację. Ta gówniara wyglądała na taką, która mówi kłamstwo za kłamstwem, do tego stopnia, że w którymś momencie może nawet powiedzieć prawdę, a nikt tego nie rozróżni.

— Jedyne, co powinnaś wiedzieć, to że trafiłaś do kartelu Reyes de Dolor (hisz. królowie bólu) i jeżeli będziesz próbowała uciekać, to... — Przerwał, usłyszawszy jej poirytowane sapnięcie.

— Królowie bólu? Serio? — Spojrzała z pogardą na tatuaż stojącego obok niej jednego z meksykanów. — Jeżeli wy jesteście królami bólu, to ja jestem jego królową, i wiesz co? — Przeniosła wzrok na Alonso. — Zrobię ci tu kurwa takie piekło, że pożałujesz, że kiedykolwiek mnie poznałeś. — Niemal wypluła te słowa.

Nadal drżała, wstrząśnięta zdarzeniem, którego była świadkiem, a również w pewnym sensie jego przyczyną. W tym momencie nie był to już strach, ale jakaś długo narastająca w niej wściekłość.

— Nawet nie wiesz, czym jest piekło — oznajmił chłodno Sandoval, przeszywając ją chłodnym, beznamiętnym spojrzeniem.

Nie chciał dać poznać po sobie poznać, jak bardzo rozwścieczyło go to, że udało się jej zmylić jego czujność, przez co wyszedł na idiotę. Rozumiała wszystko. Od samego początku. Musiał przyznać, że potrafiła zachować zimną krew i była wyjątkowo konfliktowa. Już teraz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie obędzie się bez problemów. Tego jednego był po prostu pewien. Milczała, wytrzymując hardo jego wzrok, a on ledwie powstrzymywał się, aby nie zrobić jej krzywdy. W tym momencie jedyne czego chciał, tu powiesić ją do góry nogami i osobiście zrywać z niej skórę. I wcale nie obchodziłoby go, czy wrzeszczałaby po angielsku, czy po hiszpańsku. Ważne byłoby jedynie to, że wrzeszczałaby z bólu.

— Chcę wiedzieć, gdzie jest Zachary! Natychmiast! — zażądała hardo, ponownie przykuwając uwagę napastników. Nie było już sensu ściemniać, że nie zna języka, więc mówiła po hiszpańsku. Ujrzała, jak w oczach Sandovala pojawia się gniew.

— Kim jest Zachary? — zapytał zdezorientowany Alonso.

— Porwali go ze szpitala, razem ze mną. Gdy jeden z tych brudasów zabrał mnie, zanim wpakował do ciężarówki, żeby wywieźć do kliniki, słyszałam, jak mówili, że przywieźli go w drugim samochodzie, więc nie próbuj nawet kłamać, że go tu nie ma — warknęła.

— Nie igraj ze mną — usłyszała w odpowiedzi.

— Macie natychmiast go tu sprowadzić! — wrzasnęła, starając się opanować drżący głos.

— Ty nadal niczego nie rozumiesz — słysząc to, zamrugała oczyma. Poczuła zdezorientowanie i niepokój, który jednak zduszał w niej protest i bunt. Czuła się jak mały kociak wpuszczony na ring, na którym walczą wściekłe psy. Problemem było jednak to, że miała świadomość, iż igra z ogniem, jednak nie potrafiła wykazać pokory, co uczyniłaby każda rozsądna osoba na jej miejscu.

— Jeżeli chcesz zmusić mnie do posłuszeństwa, to sprowadź tu Zacharego, a przysięgam, że zrobię wszystko, czego tylko zechcesz — wypowiedziała na jednym wdechu, stając do niego bokiem i zaciskając pięści.

Była już teraz zdesperowana i jedyne czego chciała, to znaleźć się obok niezawodnego przyjaciela. Musieli się stąd jakoś wydostać, a przecież razem mieli większe szanse. Czuła się teraz tak przytłaczająco samotna, że miała ochotę krzyczeć z bezsilności.

— Prawdopodobnie, gdybyś powiedziała mi o tym wcześniej, to sprowadziłbym tu twojego chłopaka — usłyszała i zmarszczyła czoło.

— Wcześniej nie mieliśmy przyjemności podyskutować nieco dłużej, ponieważ spieszyłeś się na spotkanie z Zero — burknęła z pogardą — a Zachary nie jest moim chłopakiem. Jest kimś więcej. — Zmrużyła groźnie oczy. — Jest przyjacielem — dodała dobitnie.

— Był — usłyszała i zamarła. Przeniosła wzrok na stojącego pod ścianą Dantego i spoglądała na niego wzrokiem pełnym zdziwienia, oczyma, w których pojawiało się coraz więcej zrozumienia. — Zabrali go przed tobą — dodał, sprawiając, że nogi się pod nią ugięły.

Przymknęła powieki, spod których wypłynęły łzy. Zakryła usta dłonią, tłumiąc szloch. To był moment, gdy czas na jeden ułamek sekundy stanął w miejscu, a ona sama nie miała pojęcia co zrobić. Czy to się naprawdę działo? Zrobiła krok w tył, natykając się na Sandovala, który podtrzymał ją za łokieć. Obrzucając go nienawistnym spojrzeniem, wyszarpnęła ze złością rękę, jednak nie odsunęła się.

— Co z nim zrobiliście? — zapytała zdławionym głosem, przenosząc wzrok na Dantego. W tym momencie jeszcze bardziej pragnęła dowiedzieć się, co ten skurwysyn tu robił? Co tu w ogóle się działo? I dlaczego stanowiła dla nich jakąkolwiek wartość? — Powiedź — dodała ciszej, nie spuszczając z niego wzroku. Czuła, że za tym beznamiętnym i obojętnym spojrzeniem skrywał wiele emocji, ale dla niej w tym momencie był jedynie zwichrowanym emocjonalnie głupcem.

— Serce twojego chłoptasia leci właśnie do Europy — usłyszała głos za sobą i ponownie przymknęła oczy. — Osobiście zawiozłem go do kliniki i dostarczyłem lekarzowi, który pokroił go na części. — Te słowa sprawiły, że poczuła, jak coś dławi ją w gardle. Powolnym krokiem odwróciła się i spojrzała w stronę stojących przed nią, kilkunastu brudnych meksykanów.

— Kto to powiedział? — zapytała cicho i ujrzała na twarzy jednego z nich obleśny uśmiech, co samo w sobie wystarczyło jej za odpowiedź.

— Niestety jego serce nie należy już do ciebie — powiedział, sprawiając, że wstrzymywany przez nią oddech gwałtownie przyspieszył.

Stała w milczeniu i miała wrażenie, jakby czas wokół niej zwolnił, a wszystko stawało się takie dalekie i odległe. Zachary, handel organami, serce lecące do Europy. I to była właśnie ta chwila, gdy puściły wszystkie tamy, a zdrowy rozsądek poszedł się jebać. Odwróciła się gwałtownie w tył i wyszarpnęła z kabury Sandovala pistolet. Automatycznie odbezpieczyła, wycelowała w człowieka, który swymi słowami zadał jej o wiele większą ranę niż wszystkie ciosy razem wzięte, jakie do tej pory otrzymała. Odgłosy strzałów zagłuszał potworny wrzask, który wyrywał się z jej piersi, gdy raz po raz naciskała spust. W momencie, w którym mężczyzna upadł na podłogę, zapanowała cisza.

Wpatrywała się w człowieka, którego przed chwilą zabiła i nawet nie zwracała uwagi na to, co działo się wokoło. Chociaż nie powinno, to jednak było jej już wszystko obojętne. Gdy pierwszy szok minął, do jej uszu zaczynały docierać odgłosy. Każdy był zaskoczony, ostatnim czego się po niej spodziewali, było właśnie to, co zrobiła. Wydawała się być głupim, niczego niepotrafiącym szczeniakiem, który więcej szczeka niż gryzie. Jednak wprawa, z jaką posługiwała się bronią, zaskoczyła wszystkich. Logan nauczył ją walczyć, a matka rzucać nożem i strzelać. Banda tych brudasów nie miała pojęcia, że stanowi jakiekolwiek zagrożenie. Była kroplą w morzu, jednak była w tym pierdolonym akwenie i każdemu z nich, jako jednostce, mogła śmiało spojrzeć w oczy.

W tym momencie się odsłoniła. Pokazała, że nie jest bezbronną istotą, a to nie było dobre, jednak nie wiedzieli jeszcze wszystkiego. Spoglądali na nią niepewnie, nie wiedząc co zrobić. W normalnej sytuacji najprawdopodobniej rzuciliby się na nią, jednak po groźbie, jaką rzucił Sandoval, nie chcieli podzielić losu zwisającego z sufitu mężczyzny.

Przeniosła wzrok na Dantego i cała krew odpłynęła jej do głowy. Stał tam gdzie wcześniej. Nadal opierał się o ścianę, jakby nic właśnie się nie wydarzyło, jednak nie to doprowadziło ją do wściekłości, ale fakt, że nie przestawał wpatrywać się w nią takim samym, chłodnym, obojętnym, jednak w jakiś chory sposób zafascynowanym wzrokiem. Po chwili w kąciku jego ust pojawił się prowokujący, prawie niewidoczny uśmiech, co sprawiło, że coś w niej eksplodowało i błyskawicznie podniosła broń, celując w niego. Wyraz jego twarzy się nie zmienił. Jakby patrzenie w oblicze śmierci nie było dla niego niczym, czego by się bał. Przecież widział przed momentem, że z zimną krwią zabiła człowieka, a teraz tak po prostu stał i cały aż emanował prowokującą postawą. Ani przez chwilę w jego spojrzeniu nie pojawił się lęk. Jakby miał za nic śmiertelne zagrożenie.

Nacisnęła spust, trafiając tam, gdzie celowała. W ścianę tuż przy jego uchu. Odgłosy za nią świadczyły o tym, że Dante jest kimś więcej niż człowiek, którego przed chwilą zabiła, a jego śmierć wyrządziłaby więcej szkody.

Chłopak nadal stał w tym samym miejscu, zupełnie nieporuszony wydarzeniami. Kim on do jasnej cholery był? W którymś momencie poczuła silny cios w głowę. Zamroczona, zatoczyła się i prawie upadła. Wszystko na moment się rozmyło.

— Bijcie tak, aby nie zabić — usłyszała głos Sandovala i jak przez mgłę ujrzała odwracającego się w stronę drzwi mężczyznę.

Jeden za drugim posypały się ciosy, które niemal od razu zwaliły ją z nóg. Nawet nie próbowała się bronić. Po prostu nie było sensu. Zdawała sobie sprawę, że stawianie oporu mogłoby przynieść odmienny skutek. Nie zamierzał jej zabić, nie mogła więc zdradzić się, że potrafi się bronić. Zresztą... w tej sytuacji i przy takiej liczbie silniejszych od siebie napastników gówno mogła zrobić. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, czy umiałaby sobie poradzić nawet z jednym. Byli jedynie bezlitosnymi mordercami, jednostkami wyzutymi z człowieczeństwa i jakiegokolwiek poszanowania dla ludzkiego życia.

Nie mogła zginąć. Musiała przetrwać, uciec z tego piekła i wrócić do matki. Tylko to teraz się liczyło. Przez łzy ujrzała stojącego pod ścianą Dantego i poczuła przerażenie. Jego wzrok był tak obojętny, nie było w nim żadnych emocji, zero jakiejkolwiek empatii dla innego człowieka. Poczuła silnego kopniaka w brzuch i zwinęła się w kłębek, ujrzała, że ktoś do niej podchodzi. Ostatnim co zobaczyła, było spojrzenie błyszczących, błękitnych oczu chłopaka, który wolnym krokiem szedł w jej stronę, po drodze schylił się i podniósł pistolet, który przed momentem upuściła.

— Kula zabije cię szybciej. — Rozległ się tuż nad nią jego głos. — Wybieraj — usłyszała i zacisnęła mocniej szczękę.

W tym momencie nic już nie widziała i było jej obojętne, jak zginie, jedyne co czuła, to żal, że swoją śmiercią ponownie unieszczęśliwi swą matkę, która i tak już wiele przeszła. Jednak w tej sytuacji strzał wydawał się bardziej humanitarny niż zakatowanie na śmierć, więc ten chory pojeb w pewnym sensie robił jej przysługę. Ale to jego cholerne "wybieraj"... Ból skumulował się i to, co poczuła, można było chyba nazwać gniewem. Nie zamierzała dać mu tej satysfakcji.

— Pierdol się — wypluła z pogardą. Padł strzał, zabierając jej przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro