Rozdział 2 - Nigdy nie mów nigdy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

23 czerwca 2013
USA, Nowy Jork

Po siedmiogodzinnym locie miała ochotę jedynie wsiąść w taksówkę, przedostać się z JFK na Brooklyn, wziąć szybki prysznic i zakopać w pościli, aby odreagować zdarzenia sprzed dwóch dni, ponieważ na samą myśl, aż kipiała z wściekłości i miała ochotę niszczyć wszystko dookoła. Niestety na swoje nieszczęście miała lot zaraz po zakończeniu pracy, więc samochód zostawiła na policyjnym parkingu, a na lotnisko podrzucił ją jakiś przypadkowy patrol, przez co teraz musiała najpierw przedostać się do Queens, odebrać auto i dopiero stamtąd udać się do domu. Przez moment wahała się, czy nie byłoby jednak lepiej pojechać do domu, a auto zabrać po służbie, ale w ostateczności zrezygnowała z tego zamiaru. Tym bardziej że po wcześniejszym powrocie musiała z powrotem wymienić się dyżurami.

Po uciążliwej i dość męczącej odprawie odebrała bagaż i ruszyła w stronę taksówek. Gdy jej niewielka walizka trafiła już do bagażnika, a ona sama miała zamiar wsiąść do taksówki, ujrzała kątem oka, że ktoś do niej podchodzi.

— Onyx Carver? — usłyszała przyjemny męski głos i zerknęła w stronę nieznajomego, który już w pierwszym momencie wizualnie mile ją zaskoczył.

— Tak — odparła, a następnie otrząsnęła się. — To znaczy nie — dodała pospiesznie i ujrzała, jak w kąciku jego ust pojawia się uśmiech, a w policzkach dołeczki. Spoglądał na nią wzrokiem, który jasno wskazywał, że mu się podobała. Ale czego do diabła chciał?

— To tak, czy nie? — zapytał, unosząc w górę brew.

— W połowie tak, w połowie nie — oznajmiła i ujrzała w jego oczach ożywienie.

— Nie do końca się zrozumieliśmy, królewno. Co prawda chętnie bym z tobą poflirtował, ale to niestety się nie stanie, ponieważ jestem w pracy — oznajmił, totalnie zbijając ją z tropu i sprawiając, że dosłownie zbaraniała. — Teraz będę ci naprawdę wdzięczny, jeżeli powiesz mi, czy nazywasz się Onyx C...

— Tak! — wrzasnęła, wytrącona z równowagi na zbyt pewnego siebie gościa, który najwyraźniej zagalopował się w swych przypuszczeniach. — Mam na imię Onyx... — zamilkła, słysząc charakterystyczny dźwięk, z którym codziennie miała do czynienia w pracy i poczuła na nadgarstkach kajdanki.

Co tu się do jasnej cholery działo? Czyżby któryś idiota z pracy robił sobie żarty? Ale przecież nikt nie wiedział, że wróciła wcześniej, ponieważ nikogo jeszcze nie poinformowała, że skróciła swój pobyt o tydzień, z powodów, o których chciała jak najszybciej zapomnieć.

— Więc jednak dopięłaś swego i zabiorę cię na tylne siedzenie mojego auta — usłyszała i aż się zagotowała z wściekłości. Najpierw jeden facet, któremu miała ochotę skręcić kark, lecz niestety nie będzie jej to dane, a teraz kolejny, na którym bez skrępowania zamierzała się wyżyć, jak tylko uwolni jej dłonie.

— Wyjaśnij mi natychmiast, co się dzieje, to może zostaniesz w jednym kawałku, jak już będę miała...

— A już obawiałem się, że będziesz mnie straszyła policją — oznajmił, a ona aż się zagotowała.

— Wsadź rękę do wewnętrznej kieszeni moje kurtki — nakazała stanowczo.

— Jesteś naprawdę śliczna i przyznam, że nawet w moim typie, ale umówić się będziemy mogli dopiero, jak odsiedzisz wyrok — usłyszała i spojrzała na niego jak na wariata. — Jeżeli oczywiście nie dostaniesz dożywocia. Długie wyroki też odpadają. Nie przepadam za starszymi kobietami, a...

— Przestań pieprzyć i wsadź rękę do tej cholernej kieszeni! — wrzasnęła, tym razem skutecznie przyciągając jego uwagę.

Pchnął ją lekko do tyłu, tak że plecami oparła się o auto, a on bezczelnie ją otaksował. W jego wzroku z chwili na chwilę pojawiało się coraz więcej zainteresowania. Wsunął dłoń do jej kieszeni, tak jak zażądała. Dość długo, jednoznacznym i powolnym ruchem przeciągał palcami po jej piersiach.

— Co to jest? — zapytał, wyciągając z kieszeni jej odznakę policyjną, a ona poczuła satysfakcję, widząc jego zbitą z tropu minę. — Jesteś...

— Tak! A teraz mnie rozkuj — warknęła. 

Przez moment jeszcze na nią spoglądał, następnie zrobił, o co prosiła, albo raczej czego zażądała. Na jego twarzy widać było zaskoczenie i pewnie wystrzeliłby pytaniami, gdyby po uwolnieniu nadgarstków nie zrobiła tego, na co miała ochotę. A ponieważ on zupełnie się tego nie spodziewał, teraz to on miał na nadgarstkach kajdanki.

— Co ty robisz? — wydusił.

— Jesteś aresztowany za napaść na policjanta. Masz prawo...

— Przestań cytować mi regułki, które doskonale znam i wyjaśnijmy sobie tę sprawę na spokojnie, bo najwyraźniej doszło do jakiegoś nieporozumienia — wypowiedział.

— Które wyjaśnimy sobie na posterunku — warknęła. — Teraz wsiadaj do taksówki, bo nie mam ani ochoty, ani czasu wdawać się z tobą w dyskusje.

— Mój samochód stoi na parkingu. Jeżeli zdejmiesz mi kajdanki, to dojdziemy do porozumienia na tylnym... — zanim dokończył, uderzyła go otwartą dłonią w pierś tak mocno, że aż się zapowietrzył.

— Dojdziesz sam, możesz nawet w samochodzie, ale jak już z tobą skończę, a teraz zaoszczędź nam czasu i wsiadaj do taksówki, ponieważ twój urok osobisty na mnie nie działa — warknęła i ujrzała błysk w jego oczach.

— Jeszcze przed chwilą odniosłem zupełnie inne wrażenie — oznajmił z głupim uśmiechem, a ona jęknęła w duchu.

— Jeszcze przed chwilą nie zakułeś mnie w kajdanki — mruknęła.

— Wydaje mi się, że...

— Nie chce mi się wyciągać walizki z bagażnika i czekać na radiowóz, żeby cię odstawali na miejsce, więc zamknij się i zrób, co mówię, ponieważ nie mam ochoty wyjaśniać sobie z tobą tego "nieporozumienia" i nigdy nie trafię na tylne siedzenie twojego auta — oświadczyła.

— Nigdy nie mów nigdy — usłyszała głęboki ton jego głosu i zacisnęła mocniej szczękę.

Był tym typem, który jednocześnie ją pociągał i doprowadzał do wściekłości. Arogancki, pewny siebie i świadomy tego, że kobiety bez reszty traciły dla niego głowy. Nie tylko przystojny, ale również wygadany i bezpośredni. Nie było wątpliwości, że uległaby mu nawet najbardziej purytańska zakonnica. Znała ten typ aż za dobrze i z reguły unikała.

— Wsiadasz, czy... — zanim dokończyła, zrobił krok w przód i zbliżył się do niej, po czym zwinnym ruchem odwrócił ich, a następnie pchnął ja w stronę drzwiczek auta i docisnął do nich swym ciałem. Ujrzał, jak źrenice jej oczu powiększają się z zaskoczenia, co mile go podłechtało.

— A jak myślisz? — zapytał i usłyszał poirytowane sapnięcie.

— Właź wreszcie do tej cholernej taksówki! — krzyknęła, próbując go odepchnąć, ale był wyjątkowo oporny.

Czuła dość wyraźnie wybrzuszenie na swoim brzuchu i miała nadzieję, że nie jest tym, o czym myślała. Nie miała pojęcia, kim był i dlaczego ją skuł, ale teraz już wiedziała, że znał się na rzeczy. Zrobiło na niej wrażenie to, jak zręcznie ją odwrócił, mając dłonie skrępowane z tyłu, ponieważ było to dość trudne. Niewątpliwie robił to już niejednokrotnie. Chciał potwierdzić jej personalia i gdy był przekonany, że to zrobił. Jednak fakt, że się nie wylegitymował, świadczył o tym, iż raczej nie był policjantem. Możliwości oczywiście mogło być wiele, ale istniała również szansa, że miała do czynienia ze zwykłym przestępcą, a ponieważ i tak jechała na posterunek, dla świętego spokoju postanowiła go podrzucić, aby ktoś się nim zajął. Gdyby nie jego sposób bycia, to najprawdopodobniej machnęłaby ręką i wypuściła go, ale jego arogancja i pewność siebie sprawiły, że miała nieprzemożoną ochotę ustawić go do pionu.

Gdy wreszcie znalazł się w samochodzie, zajęła miejsce obok niego i podała kierowcy adres. Otworzyła okno, gdy tylko taksówka ruszyła i kątem oka zarejestrowała, że uporczywie się w nią wpatruje. Spojrzała na niego zniecierpliwionym wzrokiem.

— Co tym razem?

— W moim aucie byłoby nam wygodniej — usłyszała i zagotowała się ze złości. Bardzo starała się nie dać mu się sprowokować, ale on starał się równie mocno to zrobić i wychodziło mu całkiem skutecznie.

— Zaoszczędź sobie tego, ponieważ twoje sztuczki na mnie nie zadziałają, choć to może dla ciebie dziwne — oznajmiła zniecierpliwionym głosem.

— Nie tyle dziwne, co niecodzienne — usłyszała i głośno westchnęła.

Był pociągający i w innym czasie i innym miejscu prawdopodobnie rozkułaby go dopiero w swojej sypialni albo pokoju hotelowym. Jednak w tym momencie była na nieznanym sobie etapie i szczerze mówiąc, sama nie wiedziała, jak się z tym czuje.

Spędziła niesamowitą noc z facetem, do którego niemal od razu poczuła coś, czego dotąd nie zaznała. Przez te kilka godzin miała wrażenie, że coś się w jej życiu zmieniło, właśnie za jego sprawą. Że ona sama chciała tych zmian i nawet nie umiała dokładnie określić, o co jej chodziło. Po prostu on był taki inny, niecodzienny. W którymś momencie po prostu się na niego otworzyła. Te jego głupie gadanie o małżeństwie, jakby naprawdę w to wszystko wierzył, udzieliło jej się i gdy zasypiała w jego ramionach, czuła, że chce kontynuować tę znajomość, co stało się po raz pierwszy w życiu, gdyż w temacie związków zawsze utrzymywała dystans i w tych nielicznych przypadkach naprawdę długo trwało, zanim zdecydowała się na coś więcej. Nigdy też nie pozbyła się tego dystansu.

Jednak tym razem dystans nawet się nie pojawił. A przecież nawet nie znała imienia tego mężczyzny. Niczego o nim nie wiedziała i chyba to najbardziej ją rozwścieczało. Bardzo trudno było jej dopuścić do siebie fakt, że sobie z niej zakpił. Ponieważ gdy się obudziła, była całkiem sama. Jak głupia czekała do południa, licząc na to, że wróci, bo przecież mógł odejść z wielu powodów. Była tak naiwna, że założyła nawet, iż coś mu się stało. Sprawdziła szpitale i kostnice. Posunęła się nawet do tego, że prywatnymi kanałami dowiadywała się, czy nikt nie zgłosił zaginięcia kogoś o tym rysopisie. Niczego nie znalazła. Musiała przyjąć do wiadomości fakt, że tajemniczy mężczyzna po prostu wykorzystał okazję, przeleciał ją i zostawił. Najbardziej w tej sytuacji bolało to, że wzbudził w niej zainteresowanie do tego stopnia, że zaczęło jej na nim zależeć i na siłę szukała potwierdzenia, iż nie została przez niego wykorzystana.

Jego niesamowite spojrzenie prześladowało ją za każdym razem, gdy zamykała oczy. Jeszcze nigdy nikt nie zrobił na niej tak piorunującego wrażenia. Ta czułość i troska. Barwa jego głosu i magia, którą miał w oczach, gdy na nią spoglądał. Jakby widział w niej coś więcej, czuł ją mocniej. Po raz pierwszy poczuła się przy jakimś mężczyźnie kimś, kogo lubiła. Nie była sobą zawiedziona i zniechęcona już na starcie.

— Nie jesteś niczego ciekawa? — usłyszała i otrząsnęła się z zamyślenia, zderzając się spojrzeniem z siedzącym obok niej, innym mężczyzną.

— Wspomnieniami z dzieciństwa podzielisz się na posterunku, teraz najlepiej zamilcz — mruknęła.

— Możesz zacząć przesłuchanie już tu — oświadczył, a ona przymknęła na moment oczy, żałując, że nie usiadła obok kierowcy.

— Przesłuchaniem zajmie się ktoś inny, ponieważ ja i tak straciłam na ciebie zbyt wiele czasu — powiedziała, sprawiając, że po raz kolejny poczuł chęć, aby za wszelką cenę ją zdobyć, a niemal nigdy nic takiego mu się nie przydarzyło.

Na pierwszy rzut oka zwyczajna, ładna dziewczyna, jakich miał na pęczki. Na drugi rzut oka, bardzo ładna dziewczyna z ewidentnie temperamentnym charakterkiem, co zawsze u płci przeciwnej doceniał. Na trzeci rzut oka, śliczna bestia, której ujarzmienie byłoby czystą przyjemnością. Z każdym kolejnym rzutem oka znajdował w niej coś więcej.

Co go pociągało najbardziej? Ona wcale nie udawała, że nie robił na niej wrażenia, ewidentnie właśnie tak było. Chociaż początkowo na jej twarzy ujrzał doskonale mu znany wyraz, który jasno dawał do zrozumienia, że dziewczyna jest zainteresowana, to teraz jej zachowanie było dokładnie odwrotne. W całym swoim życiu nie był nigdy w żadnym związku, czego nie krył. Nie zamierzał bawić się w dom i rodzinę. Życie w ciągłej drodze odpowiadało mu. Jednego dnia był w Nowym Jorku, drugiego w Chicago, a następnego jeszcze gdzie indziej. W zależności od zlecenia, jakie dostawał. Przydrożne motele, bary, miejskie dziewczyny, to mu odpowiadało. Zero zobowiązań i zero odpowiedzialności. A przede wszystkim zero związków, gdyż kobiety z natury dążyły do stabilizacji i zakładania rodziny, a to z kolei wiązało się z ustatkowaniem, czyli czymś, co było niezgodnie z jego wizją życia, w którym nie było nawet miejsca na krótkie związki. Były jedynie jednorazowe znajomości.

W jego życiu przewinęło się wiele dziewczyn i kobiet. Nigdy nie miał problemów z ich zdobyciem, trudność stanowiło raczej uświadomienie im, że znajomość skończy się na jednym razie. Gdy napotykał jakąś trudność, jedynie go to ekscytowało, a dziewczyna, która siedziała teraz obok niego, była prawdziwym wyzwaniem, a on lubił wyzwania. Nie miał pojęcia, jak doszło do nieporozumienia, ale ewidentnie do niego doszło, o czym świadczyła choćby odznaka policyjna w jej kieszeni. Najpierw potwierdziła, że nazywa się Onyx Carver, później zaprzeczyła, ale kobiety często przy nim tak reagowały, przez co najwyraźniej zbyt szybko uznał, że znalazł osobę, której szukał.

— To ty dokonałaś aresztowania, więc ty będziesz musiała spisać protokół i...

— Najwyraźniej sporo wiesz o całej procedurze — mruknęła i zdjęła kurtkę, pod którą miała koszulkę na ramiączka.

— Oglądam CSI — usłyszała i przewróciła oczyma.

— Czy mógłby pan włączyć klimatyzację? — zwróciła się do taksówkarza.

— Niech sobie pani otworzy okno — odburknął otyły Azjata. Już na lotnisku było widać, że incydent z aresztowaniem nie był mu na rękę, co w sumie nie było dziwne.

— Proponowałem, abyśmy pojechali moim autem, pani detektyw — stwierdził siedzący obok nieznajomy. Ta jego pewność siebie i nonszalancja doprowadzały ją do wściekłości. Cóż, musiała też przyznać, że intrygowało ją coraz bardziej to, kim jest. Pomimo ciekawości, nie zamierzała spędzać w jego towarzystwie ani chwili dłużej. Jedynie podrzucić do na komisariat i poprosić kogoś, aby się nim zajął. Raport mogła napisać później. Przesłuchanie nie było potrzebne. Wystarczy, że spędzi dwadzieścia cztery godziny w areszcie.

— Jesteśmy na miejscu — mruknęła, gdy taksówka zatrzymała się kilka metrów przed głównym wejściem posterunku. 

— Jeżeli ładnie mnie teraz poprosisz, to poniosę ci walizkę — oznajmił, a ona prychnęła.

— Byłoby ci trudno ze... Co to do jasnej cholery ma znaczyć? — wydusiła, czując jego dłoń na kolanie.

— Gdy zakuwasz kogoś w jego kajdanki, musisz się liczyć z tym, że się z nich uwolni, chyba że wcześniej dokładnie go przeszukasz i zarekwirujesz mu kluczyki — wypowiedział, puszczając do niej oczko, a ona ze złością strąciła jego rękę, ale zanim zdążyła zrobić coś jeszcze, usłyszała charakterystyczne kliknięcie i poczuła zaciskającą się na nadgarstku obręcz. Druga nadal tkwiła na jego ręku. — Musisz przyznać, że coś nas jednak łączy — usłyszała i aż zagotowała się ze złości.

— Widziałeś moją odznakę. Stoimy pod posterunkiem policji, w którym pracuję — wypowiedziała z irytacją. — Zaczynam sądzić, że zamiast do aresztu, powinnam odwieźć cię do najbliższego szpitala psychiatrycznego. — Na jego ustach zaigrał zuchwały uśmiech. — Kluczyki — wymamrotała ze złością, wyciągając w jego stronę drugą dłoń.

— Prawdopodobnie schowałem je ponownie do kieszeni. Powinnaś sprawdzić — oznajmił, a ona przymknęła oczy i starała się nie wybuchnąć.

— Dawaj te cholerne kluczyki, inaczej nie ręczę za siebie! — krzyknęła i przywołała się do porządku. Dalsza zabawa z tym typkiem nie miała sensu. Tym razem doigrał się na dobre, o czym przekona się, gdy tylko znajdzie się za kratami. Zamierzała znaleźć jakikolwiek paragraf, żeby spędził tam dłużej niż jeden dzień.

Otworzyła drzwiczki i wysiadła z auta, ciągnąc go za sobą. Gdy stał już obok niej na chodniku, z całej siły uderzyła go łokciem w brzuch i poczuła, jak ze świstem wypuszcza powietrze.

— Muszę przyznać, że nasza gra wstępna ma swoje mankamenty — wysapał. Na jego cholernej mordzie nadal widziała ten wkurwiający wyraz arogancji i miała ochotę wrzeszczeć.

— Proszę tu poczekać, zaraz wrócę po walizkę — rzuciła do taksówkarza, który otworzył usta, aby zaprotestować, ale nie dopuściła go do słowa: — Zapłacę panu, jak wrócę.

— Nie mam zamiaru czekać na...

— Jeżeli nie zastanę to pana, gdy wyjdę z posterunku, to w ciągu kilkunastu minut zgarnie pana patrol i odstawi na komendę z zarzutem kradzieży — oznajmiła.

— Jakiej, cholera, kradzieży?! — wykrzyknął.

— Mojej walizki, która jest w pana bagażniku — warknęła i odwróciwszy się, odeszła, ciągnąc za sobą aroganckiego dupka i nie pozwalając taksówkarzowi ponownie zaprotestować.

Po wejściu do budynku od razu skierowała się w stronę dyżurki, na szczęście Kellerman był na miejscu. Ujrzała jego zdezorientowaną minę.

— Nawet nie pytaj — uprzedziła, zanim jeszcze otworzył usta. — Gutierez jest w teranie? — zapytała.

— Carter? — usłyszała za plecami głos swego partnera i odwróciła się w jego stronę. — Myślałem, że nie będzie cię do końca tygodnia.

— Nie ma mnie do końca tygodnia, podrzucam ci tylko...

— No tak, Carter, teraz rozumiem — wymamrotał nieznajomy dupek, sprawiając, że obrzuciła go morderczym wzrokiem.

— Uwierz mi, że dla ciebie będzie lepiej, jeżeli...

— Ward? — usłyszała głos Gutiereza i spojrzała na niego zdezorientowana. Wpatrywał się w aresztowanego przez nią mężczyznę. — Myślałem, że już wydali ci dokumenty.

— Owszem, wydali — wypowiedział i ujrzawszy zdezorientowanie na twarzy Chase'a, kontynuował: — Na lotnisku natknąłem się na tę księżniczkę i połączyło nas coś więcej — oznajmił, unosząc dłoń i pokazując kajdanki na ich nadgarstkach.

W tym momencie nie miała już nawet pojęcia, czy większy mętlik w jego głowie zrobił informacja, że jej partner zna tego impertynenckiego kretyna, czy sam fakt, że właśnie dowiedziała się z kim ma do czynienia.

— Nie rozumiem? — wydusił Gutierez, a ona zacisnęła mocniej szczękę, widząc uważne spojrzenie Kellermana.

— Skuł mnie i próbował zabrać na tylne siedzenie swego auta, tyle chyba wystarczy, aby zatrzymać go na dwadzieścia cztery godziny za napaść na policjanta — mruknęła ponuro. Chace spoglądał na nią przez chwilę zdezorientowany, a następnie parsknął śmiechem, po czym spojrzał na stojącego obok niej mężczyznę.

— Nie wiem dlaczego to zrobiłeś, Seth, ale nie mogłeś gorzej trafić — oznajmił i przywołał się do porządku, widząc wściekłe spojrzenie swej partnerki.

— Mam nakaz na Onyx Carver. Księżniczka potwierdziła tożsamość nie dodając, że nie zgadza się nazwisko — odparł, zerkając na nią przekornie. 

Nie chciała z nim dyskutować, coraz bardziej działał jej na nerwy i prawdę mówiąc w tym momencie miała ochotę jedynie się od niego uwolnić. Prysznic, jakieś śmieciowe jedzenie i dwadzieścia cztery godziny w łóżku. Tylko tego chciała.

Właśnie dwóch oficerów z patrolu wprowadziło jakiegoś podpitego mężczyznę, który szarpał się i robił dużo hałasu, a ona tkwiła, dosłownie, przykuta do najbardziej irytującego faceta z jakim miała ostatnio do czynienia. Idący w stronę dyżurki mundurowi mieli problem z utrzymaniem aresztanta, którego ręce skute były z przodu, przez co miał większe pole manewru.

— PD powinno zainwestować w poradnik dla żółtodziobów — wymamrotała, wymieniając z Gutierezem spojrzenia. Zrozumiał ją bezbłędnie.

— Też kiedyś byłaś żółtodziobem — stwierdził, puszczając jej oczko, a ona przewróciła oczyma.

— Owszem, w wieku trzynastu lat — wymamrotała, kątem oka rejestrując, że wzbudziło to zainteresowanie Ward'a. — Czy mógłbyś zadzwonić do zbrojowni? — zapytała, zerkając na Kellermana, który spoglądał na nią zdezorientowany. Uniosła w górę rękę, pokazując kajdanki łączące ją z Ward'em. — Ślusarz albo czarny worek dla niego — dodała głośniej, ponieważ krzyki tuż za nią przybrały na sile.

Kellerman otworzył usta, aby jej odpowiedzieć, ale nagle jego wzrok przemieścił się nad jej ramieniem i ujrzała, jak w oczach mężczyzny pojawia się strach. Poczuła niepokój i gwałtownie się odwróciła, a widok, jaki ujrzała, sprawił, że zamarła. W dłoni aresztowanego mężczyzny dostrzegła pistolet. Padł strzał i jeden z oficerów, którzy go przyprowadzili, upadł na podłogę. Wstrzymując oddech, bezradnie obserwowała, jak lufa pistoletu przenosi się wprost na nią. To była jedna z tych sytuacji, na którą nie ma się absolutnie żadnego wpływu. Dosłownie zerowa możliwość manewru. Stał około trzech metrów przed nią, a ona mogła jedynie bezradnie się temu przypatrywać. Co mawiają? Że w takich sytuacjach całe życie przebiega przed oczyma? Gówno prawda, nie zdążyła pomyśleć o niczym. Przymykając powieki, ujrzała jedynie to niesamowicie łagodne spojrzenia bursztynowych oczu swego "męża" i wstrząsnęło nią potężne uczucie gniewu, który był powodem nie, obecnej sytuacji i wizji śmierci, ale faktu, że człowiek, któremu chciała dać szansę, po prostu ją wykorzystał.

W momencie, gdy do jej uszu dotarł strzał, coś gwałtownie nią szarpnęło i z impetem upadła plecami na podłogę, przyciśnięta jakimś ciężarem. Na moment straciła świadomość, a gdy ją odzyskała, przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje. Głośne krzyki gdzieś w oddali z chwil na chwilę przybierały na sile i stawały się donioślejsze.

— Dzwoń na pogotowie! — dotarł do niej dobitny głos Kellermana.

— Carter! Carter, jesteś cała? — wrzask Gutiereza rozbrzmiewał jej niemal przy uchu. — Ward, nic ci nie jest?! — usłyszała i nagle wszystko do niej dotarło.

Broń w ręku aresztanta, strzały i ciężar, który zwalił ją z nóg. Zasłonił mnie — pomyślała i uchyliła powieki. Natknąwszy się na czujne spojrzenie błękitnych oczu Seta, odetchnęła z ulgą. Żył. I chociaż jeszcze przed chwilą sama miała ochotę go zabić, to w tym momencie czuła coś zgoła innego. Uratował jej życie.

— Dlaczego to zrobiłeś? — wydusiła.

— Wszystko w porządku? — zignorował jej pytanie.

— Będzie, jak ze mnie zejdziesz — odparła i ujrzała, jak na jego ustach pojawia się ten bezczelny wyraz twarzy.

— Nic jej nie jest — uspokoił Gutiereza, który właśnie się przy nich pojawił. — Zdjęliście go? — dodał ciszej i podniósł się, pomagając jej wstać. Nadal była lekko oszołomiona. Wszędzie pełno było ludzi, którzy coś krzyczeli. Dostrzegła dwa podłużne kształty leżące na podłodze i spojrzała na Chace'a pytającym wzrokiem.

— Pogotowie jest już na miejscu. Musi zbadać was lekarz. — Nadal uporczywie wpatrywała się w twarz partnera. — Sytuacja opanowana — zapewnił.

To na tę chwilę musiało jej wystarczyć. Nawet nie zorientowała się, jak dotarła do karetki. Lekarz chciał zabrać ją do szpitala, co w sumie było dość zrozumiałe, ponieważ na tyle mocno uderzyła się w głowę, że straciła przytomność, więc zachodziła ewentualność, iż mogła mieć wstrząs mózgu. Jednak nie miała ochoty na zabawę w szpital. Na szczęście, gdy skłamała, że nie uderzyła się w głowę i nie straciła przytomności, Seth potwierdził jej słowa i zaręczył, że zamortyzował upadek. Wymienili jedynie porozumiewawcze spojrzenie. Podczas badania ślusarz zajął się kajdankami. Teraz pocierała obolały nadgarstek i starała się nie wspominać tego, o kim pomyślała w chwili, gdy śmierć dosłownie zaglądała jej w oczy.

— Jak się czujesz? — usłyszała głos Chace'a i głośno westchnęła.

— Bywało lepiej — odparła.

— Może powinnaś jednak pojechać na pogotowie — wypowiedział, a ona jedynie przewróciła oczyma.

— Nie ma takiej konieczności — oznajmiła i chcąc zmienić temat, dodała: — Jedziesz gdzieś?

— Tak. Mam wezwanie — poinformował.

— Do czego?

— Z East River wyłowili skrępowane zwłoki młodej kobiety. Koroner jest już na miejscu — wyjaśnił.

— Jadę z tobą — powiedziała pospiesznie i zanim zdążył zaprotestować, kontynuowała: — Muszę jeszcze tylko coś załatwić. Poczekaj na mnie w aucie — wymamrotała i odeszła, pozbawiając go możliwości odpowiedzi.

Westchnął z rezygnacją, wiedząc, że nie było sensu protestować. I tak postawiłaby na swoim. Miała zaledwie dwadzieścia pięć lat i była jednym z najlepszych śledczych w ich wydziale. Może dlatego, że fachu uczyła się niemal od dziecka, mieszkając pod jednym dachem z policjantem, dla którego zawód był całym życiem i który fach wpajał córce od najmłodszych lat. Posterunek, na którym obecnie pracowała, od dzieciństwa był jej drugim domem. W pokoju przesłuchań odrabiała lekcje, a komendant w swoim gabinecie uczył jej tabliczki mnożenia. Po raz pierwszy na strzelnicy pojawiła się, gdy nie umiała jeszcze pewnie chwycić broni. A strzelać nauczyła się w wieku trzynastu lat. Z takim zapleczem akademię policyjną ukończyła z wyróżnieniem i trafiła na posterunek, który znała jak swoją własną kieszeń.

Obecnie miała stopień detektywa i widoki na świetlaną karierę w dochodzeniówce. W przeciwieństwie do życia zawodowego, jej życie prywatne było porażką. Gutierez niejednokrotnie próbował wraz ze swoją żoną zapoznać ją z jakimś znajomym, ale zawsze kończyło się tak samo. Swym dominującym charakterem przepłaszała każdego. Często miał wrażenie, że jest to w niej zakorzenione. Co w sumie było dość dziwne, gdyż pochodziła z kochającej się rodziny, miała dobre dzieciństwo i w stosunku do przyjaciół była po prostu zwykłą dziewczyną z zadziornym charakterem. Potrafiła utrzymać dyscyplinę i zachować zimną krew, była doskonałym partnerem, którego nie wymieniłby na żadnego innego. Wciąż miał nadzieję, że jednak coś zmieni się w jej życiu prywatnym, bo chyba tego właśnie jej brakowało. 


Podeszła do stojącego pod ścianą budynku Ward'a. Obserwował ją bezczelnie, gdy się niego zbliżała, wzrokiem prześlizgując się po całej jej sylwetce. Stanęła naprzeciwko niego. Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu.

— Nadal chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobiłem? — zapytał głębokim głosem. W tym momencie nie było na jego twarzy tego zuchwałego uśmiechu, był dziwnie poważny.

— Oboje dobrze wiemy, do czego to zmierza, Ward, więc miejmy to już za sobą — odparła, sprawiając, że w jego oczach pojawił się dziwny blask, którego nie chciała nawet interpretować. — Nie lubię podchodów i nie chcę tracić niepotrzebnie czasu, więc od razu przejdziemy do rzeczy. To będzie jeden raz — to powiedziawszy, podała mu swój telefon. — Wpisz numer. — Wyglądał na zaskoczonego, ale odebrał z jej ręki komórkę i wbił szereg cyfr. Chciał nawiązać połączenie, jednak zanim nacisnął zieloną słuchawkę, odebrała mu telefon. Spojrzał na nią uważnie. — To ja zdecyduję, kiedy — wypowiedziała i odeszła.

Wpatrywał się w jej zgrabną sylwetkę i czuł się trochę dziwnie. Czy ona przypadkiem nie potraktowała go w sposób, w jaki on sam traktował każdą dziewczynę?

— Nigdy nie mów nigdy — wymamrotał pod nosem na wspomnienie, że w momencie, gdy to do niej wypowiadał, nie zdawał sobie sprawy z tego, iż ma do czynienia ze swoją damską wersją.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro