Rozdział 4 - Wariat z lotniska

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

27 wrzesień 2013 Lafayette, Luizjana, USA

To była prawdziwa masakra i nie chodziło już nawet o wizualny widok salonu w domu, z którego wynoszono właśnie kolejne ciało, ale emocje rozpaczających rodziców, których dziecko właśnie odnalazł. Niestety zbyt późno, przez co w tym momencie dosłownie składano w jedno szczątki, najprawdopodobniej pięciu ciał, choć podejrzewał, że po gruntownym przeszukaniu całego terenu natrafią jeszcze na inne zwłoki.

Rzadko brał takie sprawy, głównie ze względu na to, że niemal zawsze kończyły się w taki sposób. O wiele prościej było odbierać teczkę z danymi poszukiwanej osoby i po prostu odnajdywać ją, a następnie dokonywać aresztowania i dostarczać na najbliższy posterunek. Był łowcą nagród od zawsze i chyba można byłoby zaryzykować stwierdzenie, że nie był to jego świadomy wybór, lecz codzienność, w której żył od czasu swych szesnastych urodzin. To był dzień, który najchętniej wymazałby ze swego życia.

Planował to niemal cały rok i choć Simone, jego siostra bliźniaczka, nie była tym pomysłem uszczęśliwiona, postanowił urządzić ich wspólne urodziny w letniskowym domku rodziców nad jeziorem. Ani matka, ani ojciec nie wyrazili sprzeciwu, a znajomi byli zachwyceni. Impreza przebiegła niemal idealnie. Jednak następnego dnia, po odespaniu solidnego kaca zorientował się, że Simone zniknęła. Najpierw zbagatelizował sprawę. Mogła przecież iść na spacer albo popływać. Jednak gdy nie wracała do wieczora, zaniepokoił się. Wypity alkohol wyparował, a umysł myślał jasno. Zaczęli jej szukać, najpierw uczestnicy imprezy, zaraz potem powiadomiona rodzina i policja. Z godziny na godzinę sytuacja stawała się coraz bardziej niepokojąca. Minęło kilka dni. Przeszukano odległe tereny i sprawdzono jezioro. Jednak na nic się to zdało. Simone dosłownie rozwiała się w powietrzu. Zeznania świadków były niespójne. Widzieli ją wszyscy i nie widział nikt. Gdzieś tam była, coś tam robiła, ale gdzie i co dokładnie, tego nigdy nie ustalono.

Miał szesnaście lat, gdy zaczął jej szukać. Wzorowy uczeń, kapitan drużyny futbolowej z widokami na świetlaną przyszłość z ledwością skończył szkołę średnią i nawet nie brał pod uwagę studiów. Podziwiany przez kolegów, uwielbiany przez dziewczyny, stał się odludkiem, który całe dnie spędzał nad snuciem przypuszczeń i szukaniem dowodów na to, że Simone żyje. Nigdy niczego nie pragnął tak bardzo, jak odnaleźć siostrę. Czuł się winny tego, że zaginęła, bo przecież to on nalegał na imprezę nad jeziorem, to on bawił się całą noc, unikając jej i to on zbagatelizował rankiem jej nieobecność. Gdyby zrobili imprezę w domu, tak jak chciała, albo chociaż gdyby poświęcił jej więcej uwagi, albo nawet zainterweniował rankiem, to nie musiałby jej teraz szukać, ponieważ wiodłaby normalne, spokojne, pełne szczęścia życie.

Była jego przeciwieństwem. On, dynamiczny, żywiołowy, niepotrafiący usiedzieć w miejscu i ona... łagodna, pełna dobroci i snująca odległe marzenia. Na pierwszy rzut oka wszystko ich różniło, jednak rozumieli się bez słów i potrafili do siebie dostosować. Często nocami wchodzili na dach domu i godzinami rozmawiali. Simone snuła marzenia o kochającym mężu, domu przepełnionym miłością i gromadce dzieci. Nie chciała tego jedynie dla siebie. Również dla niego marzyła o dobrym, spokojnym życiu. O karierze sportowca, sukcesach zawodowych, pięknej żonie i cudownym życiu. Od tego czasu minęło już jedenaście lat, a on zrobił dosłownie wszystko, aby ją odnaleźć, jednak do tej pory nie dowiedział się, co się z nią stało.

Jego życie przez te lata było pasmem niepowodzeń i samotności. Pomimo że miał ogromne powodzenie u kobiet, zawsze tkwiło w nim to uporczywe wspomnienie ich rozmów na dachu rodzinnego domu i pełne ciepła oraz nadziei wizje, snute przez wieczną marzycielkę, jaką była Simone, które przez niego nigdy się nie urzeczywistniły. To poczucie winy nigdy go nie opuściło, a ponieważ ona nie mogła spełnić swych marzeń, on nie zamierzał wieść życia, jakiego zawsze dla niego chciała. Dobrego, pełnego spokoju i ciepła. Kochająca kobieta, przy której osiadłby i żył w poczuciu spełnienia? Nigdy. Dom pełen miłości i gromadka pociech? Wykluczone. Jedyne, na czym teraz mu zależało, to odnaleźć Simone, albo chociażby poznać prawdę i dowiedzieć się, co się z nią stało, gdyż z czasem zrozumiał, że już nie odnajdzie siostry żywej.

Całe życie w drodze, całe życie w poszukiwaniach. To była jego codzienność od jedenastu lat. Z czasem zaczął z tego żyć. Był cholernie dobry w tym co robił i prawdę mówiąc nie rozwiązał tylko jednej sprawy. Niestety była to sprawa, która całkowicie zdefiniowała jego życie.

Wyszedł z budynku i głęboko zaczerpnął świeżego powietrza. Dom przesiąknięty był zapachem krwi i gnijącego ciała. Próbował powstrzymać rodziców nastolatki przed przyjazdem na miejsce, gdyż był niemal pewien, że dziewczyna nie żyje. Musiał się spieszyć, aby morderca nie zdążył uciec, więc w efekcie skończyło się tym, że matka i ojciec odnaleźli swe dziecko poćwiartowane. Zwłoki były już w zaawansowanym rozkładzie. Jedynym pozytywem było to, że dotarł na miejsce przed nimi o kilka minut wcześniej, dzięki czemu nie zginęli. Policja przybyła niemal równocześnie, więc ujęcie przestępcy przebiegło dość sprawnie, choć nie obyło się bez walki. Stał teraz przy masce swego auta i wpatrywał się w zbroczone krwią ręce. Jedna z dziewczyn przeżyła, a on udzielał jej pierwszej pomocy. Była w okropnym stanie, z ranami otwartymi na klatce piersiowej i kutymi w okolicach szyi. To, że żyła, było wręcz nieprawdopodobne.

W takich chwilach za każdym razem dopadało go to przytłaczające poczucie bezradności. Nie uratował tych kilku dziewczyn, a może gdyby dostrzegł wcześniej jakiś ślad, gdyby sprawdził więcej szczegółów, może któraś z nich nadal by żyła. Mogłaby mieć dom pełen miłości, kochających bliskich i dobre życie. Mogłaby mieć to, o czym zawsze marzyła Simone, a czego nie dostała, ponieważ on spieprzył sprawę. W takich chwilach ogarniało go poczucie straty i ta cholerna niepewność, co tak naprawdę się z nią stało. Czy coś równie okrutnego, czy może trwało szybko i w miarę bezboleśnie? Czy się bała i jeżeli tak, to jak długo się to działo? A może nadal jest gdzieś przetrzymywana i cierpi do tej pory? Takie momenty zawsze wewnętrznie go masakrowały.

Otarł dłonie odruchowo o nogawkę dżinsów i ciężko westchnął. Musiał wrócić do motelu i jak najszybciej się umyć, a następnie przebrać w czyste ciuchy, gdyż te były przesiąknięte krwią. Dał znak policjantowi z dochodzeniówki, że odjeżdża i wsiadł do auta. Od kilku tygodni ściśle z nimi współpracował, więc znali każdy jego krok, który z nimi konsultował. Będzie musiał złożyć jeszcze zeznania, ale sprawa nie miała już statusu pilnej. Sprawca został ujęty, reszta należała do nich. On zrobił swoje, choć i tak było to zbyt mało. Zerknął na telefon leżący na siedzeniu pasażera, który właśnie zadzwonił i na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Chase'a Gutierez'a.

— Słucham? — wypowiedział, nawiązując połączenie.

— Mam dane tej kobiety z Meksyku. Przefaksować ci, czy wysłać na maila? — usłyszał i zmarszczył czoło. To było dobre pytanie. W zasadzie mail byłby najbardziej odpowiedni. Mógłby od razu ruszyć w stronę Zatoki Meksykańskiej i przedostać się do celu drogą morską. Tak byłoby szybciej, ale przecież to nie było aż tak pilne. A jego od jakiegoś czasu dręczył pewien szczegół.

— Ostatnio mówiłeś mi o sprawie, którą prowadzisz. Sprawca został już ujęty? — zapytał, ignorując pytanie.

— Niestety nie. Właśnie jedziemy do czwartej ofiary — usłyszał i zarejestrował "jedziemy". Nie chciał dociekać z kim, gdyż sprawa była oczywista.

— Ma już oficjalnie nadany status seryjnego? — dociekał.

— W zasadzie nadano go już w momencie, gdy wyłowiono z East River drugą dziewczynę z dłońmi skrępowaniami na plecach drutem kolczastym i odciętą głową. Wszystkie trzy zabite w taki sam sposób. Czwartej jeszcze nie widziałem, ale informacje, jakie podał patrol, potwierdzają, że mamy do czynienia z tym samym sprawcą. — Głos Gutierez'a zagłuszył pod sam koniec dźwięk otwieranych drzwiczek auta i czyjś stłumiony głos.

— Mam wszystko, możemy jechać. — Tak, to zdecydowanie była ona. Głos dziewczyny słabo do niego docierał, ale od razu ją rozpoznał.

— Seth, muszę kończyć — usłyszał Gutierez'a. — Mail czy faks?

— Z kim rozmawiasz?

— Z Ward'em, ale już kończę. — W zasadzie w tym momencie jedynie słuchał i czuł jakąś dziwną ekscytację. 

Od czasu strzelaniny minęły trzy miesiące i sytuacja była dla niego dość dziwna. Wzięła od niego numer i obiecała zadzwonić, ale ponieważ tego nie zrobiła, uznał, że coś źle wpisał, a w takiej sytuacji byłoby dziwnie dzwonić do Gutierez'a i prosić o namiar do niej, aby następnie się z nią kontaktować. Nie był aż takim desperatem. Wywarła na nim wrażenie, ale nie na tyle, aby łamał dla niej zasady. W tym momencie wynikła dobra okazja, aby załatwić to przy okazji.

— Z kim? — usłyszał damski głos i uniósł w górę brew.

— Z Seth'em Ward'em — wyjaśniał Gutierez.

— Nie znam — oznajmiła. — Kończ szybko, zaraz będziemy na miejscu.

— Znasz. Uratował ci życie. — Musiał przyznać, że w tym momencie czuł się już trochę głupio, jedynie słuchając dyskusji o sobie, ale nie biorąc w niej udziału.

— Wariat z lotniska? — zapytała, sprawiając, że dosłownie zbaraniał. Nie był przyzwyczajony do takich reakcji ze strony kobiet i musiał przyznać, że w jakiś sposób go to kręciło.

— Jesteś niemożliwa — wymamrotał jego rozmówca i kontynuował głośniej: — Mail czy...

— Jutro będę w Nowym Jorku i odbiorę dane osobiście — przerwał mu, kryjąc w głosie ekscytację.

— Jesteś pewny? Mogę...

— Pytałem, czy sprawa ma status seryjnej, ponieważ kilka lat wcześniej miałem do czynienia z niemal identyczną zbrodnią — wypowiedział.

— Niemożliwe — wypowiedział Gutierez dość pewnym głosem. — Sprawdziliśmy to.

— Co się dzieje? — usłyszał Onyx i uśmiechnął się pod nosem. — Weź na głośnomówiący — zażądała i już po chwili odgłosy stały się wyraźniejsze.

— Młoda dziewczyna, drobnej budowy ciała, bez znaków szczególnych. Dłonie skrępowane drutem kolczastym na plecach i oczywiście dekapitacja — wyjaśnił.

— Informacje są ogólnodostępne we wszystkich mediach — mruknęła z dystansem w głosie. — I jedną z pierwszych rzeczy było sprawdzenie, czy w innych Stanach były podobne sprawy, więc...

— Więc jeżeli nie podajecie prasie pełnych informacji, a ofiary miały w zawartości żołądka aceton, to powinniście skontaktować się z włoską policją, ponieważ z Tybru wyłowiono dwie takie ofiary w odstępie około czterech miesięcy. Na tym się skończyło, a sprawa nie została wyjaśniona.

— Cholera, a mówiłam, żeby sprawdzić Europę — usłyszał wymamrotane pod nosem przekleństwa dziewczyny. — Kiedy to było? — dodała.

— Około czterech, może pięć lat temu. Nie pamiętam dokładnie — wyjaśnił. — Sprawę znam pobieżnie, ale prowadził ją człowiek, z którym kiedyś współpracowałem.

— Wyślij nam kontakt do niego — zażądała.

— Jutro będę w Nowym Jorku i...

— Nie potrzebuję, żebyś mi przeszkadzał. Wyślij dane tego człowieka i...

— Jeżeli nie potrzebujesz mojego przeszkadzania, to skontaktuj się z włoską policją, pewnie pójdzie ci łatwiej. Są bardzo chętni do pomocy i działają naprawdę błyskawicznie. Zanim dotrzesz do konkretów, miną tygodnie. Jeżeli polecisz tam osobiście, spędzisz kilka dni na samym załatwianiu formalności — wypowiedział ironicznie i usłyszał niecierpliwe prychnięcie.

— Utrudniasz, a bardzo tego nie lubię — oznajmiła chłodno, sprawiając, że po raz kolejny na jego ustach zaigrał uśmiech.

— Więc ułatw sobie sprawę, poproś Gutierez'a o mój numer telefonu i jeżeli przemyślisz sytuację, zadzwoń do mnie i poproś o pomoc — stwierdził cynicznie.

— Mam twój numer — usłyszał i poczuł lekką dezorientację, która zwiększyła się w momencie, gdy wyrecytowała ciąg cyfr. Istotnie. Miała jego numer.

— Trochę przerażające wydaje się to, że znasz go na pamięć — powiedział, starając się ukryć w głosie zadowolenie.

— Nie schlebiaj sobie — warknęła ponuro.

— Carter, ma fotograficzną pamięć, więc wystarczy jej jedno spojrzenie i wszystko zapamiętuje — pospieszył z wyjaśnieniem Gutierez, w którego głosie wyczuwalne było lekkie rozbawienie.

Poczuł się dziwnie. Miała jego numer i nie zadzwoniła, a przecież minęły już trzy miesiące. To nie było normalne. Jednak z drugiej strony dość ekscytujące. Nigdy wcześniej nie dał dziewczynie kontaktu do siebie i pewnie jej również by nie podał, gdyby go wtedy nie zdezorientowała, przez co zrobił to niemal odruchowo. Skończyło się na tym, że nawet do niego nie zadzwoniła. Tak, to zdecydowanie było dziwne. Nawet więcej niż dziwne.

— Musimy kończyć. Odezwij się jutro, jak dotrzesz na miejsce — usłyszał najpierw jej zniecierpliwiony głos, a zaraz potem dźwięk przerwanego połączenia. Przez chwilę siedział w milczeniu, po czym parsknął śmiechem. To było absolutnie niecodzienne i cholernie ekscytujące.

Początkowo zamierzał wrócić do motelu, doprowadzić się do porządku, przespać kilka godzin i ruszyć w drogę. Teraz zmienił plany, rezygnując ze snu. Miał do przejechania kilka Stanów i około tysiąca pięciuset mil. Liczył, że dotrze na miejsce następnego dnia, również w południe. Jednak pokonał dystans wcześniej, niż założył, docierając do Nowego Jorku późnym rankiem. Był wyczerpany drogą, więc postanowił najpierw złapać kilka godzin snu, żeby myśleć przytomnie. Sprawa, którą prowadzili, wymagała jasnego umysłu, a nie wiedzieć czemu, jakoś tak wyjątkowo chciał w niej pomóc.

* * *

Na miejsce dotarła około dziesiątej rano i od razu wbiegła na górę do sali w której mieściła się jednostka wywiadowcza, do której należała. Na miejscu był jedynie Jablonsky i Larson, którzy nawet nie zareagowali na jej wejście. Zdjęła kurtkę i rzuciła na oparcie krzesła, na którym chciała usiąść.

— Idziesz ze mną — usłyszała głos sierżanta i spojrzała na niego niepewnie. Nie wyglądał na zadowolonego. Zerknęła przelotnie na zegar tarczowy wiszący na ścianie, i zaklęła pod nosem. Dwie godziny spóźnienie, ale biorąc pod uwagę nadgodziny które spędzała tu z własnej woli, raczeni nie powinien być aż tak bardzo drobiazgowy.

— Był korek — powiedziała krótko, gdy już znaleźli się w policyjnym aucie.

— I myślisz, że zabrałem cię ze sobą tylko dlatego, że dotarłaś później niż zwykle? — usłyszała i zmarszczyła czoło.

— Nie zdążyłam na odprawę i nie mam innych pomysłów, więc zakładam, że tak — oświadczyła.

— Twoje założenia są mylne — oznajmił.

— Więc o co chodzi?

— O to, że powinnaś trochę wyluzować. Spędzasz nad tą sprawą za dużo czasu — wyjaśnił.

— Przesadzasz — ucięła krótko.

— O której wczoraj dotarłaś na posterunek? — Wyglądało na to, że był przygotowany na taką odpowiedź.

— Około ósmej rano — odparła.

— A o której wróciłaś do domu?

— Mogłam się trochę zasiedzieć — mruknęła na odczepnego.

— O której? — naciskał.

— Mam wrażenie, jakbym była na przesłuchaniu, sierżancie — palnęła, podkreślając rangę mężczyzny.

— Podlegasz moim rozkazom, detektywie, więc nie zmieniaj tematu i odpowiedź na pytanie — stwierdził, starając się ukryć rozbawienie.

Onyx była córką jego najlepszego przyjaciela i musiał przyznać, że miał do niej sentyment, choć wbrew pozorom wymagał od niej więcej niż od pozostałych. W jednostce wywiadowczej, którą dowodził było łącznie z nim osiem osób. Marvin Accardo, z którym współpracował od początku swojej kariery w dochodzeniówce. Razem z ojcem Onyx trafili do akademii w jednym czasie i od tamtej pory trzymali się we trzech, dopóki Carter nie przeszedł na wcześniejszą emeryturę, pozostawiając mu pod opiekę swoją córkę. Była najmłodsza w ekipie, ale jednocześnie najbystrzejsza i najbardziej doświadczona. Jeszcze jako nastolatka czasem zakradała się do nich, podpytywała i brała w jakiś sposób udział w rozwiązywaniu spraw. Jedno dochodzenie rozpracowali nawet z jej pomocą gdyż wymagało spojrzenia osoby w jej wieku, ponieważ chodziło o morderstwo popełnione przez nastolatkę. Spisała się doskonale i był to chyba przełom w jej zamierzeniach kontynuowania rodzinnej tradycji. Ojciec był dumny, matka przerażona, lecz zdecydowanie było to powodem specyfiki tego zawodu i niebezpieczeństwa jakie za sobą niesie.

W jednostce miał informatyka, czterech detektywów i trzech oficerów. Carter miała stopień detektywa i wraz z Gutierez'em radziła sobie najlepiej z nich wszystkich. Czuł się za nią odpowiedzialny i w pewien sposób miał do niej ojcowski stosunek, może dlatego, że dosłownie dorastała na posterunku.

W ostatnim czasie martwiło go jej przesadne zaangażowanie. Była przemęczona i odnosił momentami wrażenie, że skrajnie wyczerpana. Czasem miał ochotę odsunąć ją od dochodzenia i dać coś innego, lecz była zbyt skoncentrowana na morderstwach, a on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet odsunięta, prowadziłaby sprawę na swoją rękę, a to mogłoby przynieść więcej problemów niż pożytku. Nie było sensu też zaprzeczać, że była najskuteczniejsza w takich sprawach. Gutierez był świetnym detektywem, ale bardziej sprawdzał się w terenie. Natomiast Onyx miała umysł jak brzytwa i widziała rzeczy, które umykały innym. Przydzielił jeszcze do tej konkretnej sprawy Mike'a Jablonsky'ego i Jima Harlan'a, który pomimo iż miał w tym momencie stopień oficera, był skuteczniejszy od niejednego detektywa. Trochę martwił go stosunek Jima do Onyx, gdyż chłopak zdecydowanie czuł do niej miętę, ale na szczęście ona zupełnie go olewała, co w sumie nie było zaskakujące, ponieważ jej życie prywatne wymagało wiele do życzenia. Jednak dla niego liczyło się to, aby jego podwładni nie nawiązywali romansów, gdyż miało to zły wpływ na wykonywaną pracę.

Onyx bardzo zaangażowała się w sprawę, ale było coś jeszcze. Odkąd wróciła z Europy zachowywała się jakby była oderwana od rzeczywistości. Całe dnie przesiadywała w pracy i momentami odnosił wrażenie, że przed czymś ucieka. Początkowo myślał, że chodzi o sprawę samą w sobie, bo była to jedna z takich, o których nie można zapomnieć, w dodatku niebywale trudna do rozwiązania, a presja mediów stawała się coraz bardziej uciążliwa. Byli na celowniku całego świata. Po jakimś czasie dokonał odkrycia które zupełnie go zdezorientowało. Szukała kogoś i była całkiem zdeterminowana. Nie wiedział dokładnie o co chodzi i początkowo potraktował sprawę z dystansem. Jednak minęły już trzy miesiące, a ona nadal nie odpuszczała.

— Było po północy — usłyszał i jęknął w duchu. Nie chciał już drążyć tematu, choć wiedział, że wyszła z pracy przed trzecią, a to że miała na sobie wczorajsze ubranie było dość wymowne.

— Czy człowiek, którego szukasz w Anglii, jest związany ze sprawą — przeszedł od razu do konkretów. Ujrzał na jej twarzy zaskoczenie. — Prowadzimy ważne dochodzenie, chyba nie sądziłaś, iż nie dotrze do mnie informacja, że szukasz poza USA. Jakiś czas temu przysłali ci dokumenty, które najpierw dostarczono ogólnie jednostce, więc miałem do nich dostęp przed tobą. Zainteresowało mnie to bardziej jakiś miesiąc temu, gdy nadal nie było z tobą normalnego kontaktu.

— To nie jest związane ze sprawą — oświadczyła z rezerwą.

— Słuchaj...

— Nic nie uprawnia cię do wtrącania się w moje życie osobiste — przerwała mu, a on głośno westchnął.

— Oczywiście, że nic mnie do tego nie uprawnia, ale najzwyczajniej w świecie się o ciebie martwię. Kiedy ostatnio jadłaś? Kiedy brałaś prysznic albo kiedy przespałaś pełne osiem godzin? — zapytał, a ona sapnęła z irytacją. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że może to mieć zły wpływ na sprawę?

— Ale...

— Mogę odsunąć cię od dochodzenia i zrobię to, jeżeli nie weźmiesz się za siebie — zagroził.

— Nie ośmielisz się — wypowiedziała gwałtownie, lecz widząc jego minę "sprawdź mnie", kontynuowała spokojniej: — Okay, obiecuję, że... — zawiesiła głos, nie wiedząc co powiedzieć. Wezmę prysznic? Po drodze skoczę do KFS na jakieś śmieciowe jedzenie? Spróbuję usnąć i nie myśleć o cholernym idiocie, który zniknął jakby zapadł się pod ziemię, gdy tylko zamykam oczy? To wszystko było tak cholernie niedorzeczne.

— Zrób sobie dziś wolne — usłyszała i ciężko westchnęła.

— Dziś nie mogę. Badamy nowy ślad — odparła stanowczo. — Ale obiecuję, że...

— Jaki ślad? Dlaczego nic o tym nie wiem? — usłyszała i ujrzała znajomy błysk w oczach sierżanta.

— Ponieważ nie było mnie na odprawie? — podetknęła, a widząc jego morderczy wzrok, głupio się uśmiechnęła. — Jak widzisz, nie poradzisz sobie beze mnie, przynajmniej na tym etapie — otworzył usta aby zaprotestować — ale obiecuję, że wezmę wolny weekend — zaręczyła pospiesznie. Ujrzała jak przewraca oczyma i posyła jej mordercze spojrzenie.

— Dlaczego mam wrażenie, że to ty wydajesz rozkazy? — wymruczał, parkując przed barem.

— Dlatego, że...

— To było pytanie retoryczne, Carter — przerwał jej. — Wysiadaj, kupię ci jakieś śniadanie i zapoznasz mnie ze szczegółami — dodał.

Już po chwili siedzieli przy stoliku i na szybko streściła mu słowa Ward'a, połykając przy okazji obfity posiłek. Musiała przyznać, że miał całkowitą rację. Była cholernie głodna. Prysznic również był konieczny.

— Ward. Czy to ten łowca nagród? — zapytał, a ona jęknęła w duchu.

— Wezmę od niego dane i...

— Miał do czynienia z tamtą sprawą osobiście? — przerwał jej, a ona spojrzała na niego uważniej.

— Dowiedział się od znajomego, ale nie brał w tym udziału — wymamrotała, popijając kawą.

— I zna szczegóły, których nie zna jedynie policja — usłyszała.

— Ma gadatliwego kolegę? — Wiedziała, że nie lubił, gdy używała pytań w rozmowie, nie oczekując odpowiedzi, ale nie podobał jej się kierunek w którym zmierzała ta rozmowa. — O co ci chodzi? — przeszła do rzeczy.

— Zna temat i pomagał przy takich sprawach, może... — Parsknęła śmiechem, przerywając jego wypowiedź.

— Bez przesady. On jedynie dokonuje aresztowań i uwierz mi, jest w tym bardzo kiepski — zaręczyła, ocierając ketchup z ust.

— Kojarzysz sprawę mordercy nastolatek z Luizjany? — zapytał, a ona przytaknęła. 

 — Prawie tak skomplikowana jak nasza — stwierdziła rzeczowo. — W którymś momencie myślałam, że obie są ze sobą powiązane, ale...

— Właśnie ją rozwiązali i on się do tego przyczynił. Dotarł na miejsce pierwszy i dokonał aresztowania. Z tego co wiem, jedna z dziewczyn przeżyła jedynie dlatego, że udzielił jej pierwszej pomocy — wypowiedział i ujrzał, jak jego podwładna otwiera usta i ponownie je zamyka, by kilkakrotnie powtórzyć tą samą czynność.

— Nie rozumiem. Jak się w to wmieszał?

— Wynajęli go rodzice jednej z ofiar. Nie działa nierozsądnie, ponieważ gdy tylko zdobył dowód od razu powiadomił władze, dotarli na miejsce niemal jednocześnie.

— Na pewno mówimy o tym wariacie z lotniska? — zapytała zdezorientowana.

— Nie mam pojęcia kim jest wariat z lotniska, mówię o człowieku, który uratował ci życie, co już samo w sobie daję mu z mojej strony kredyt zaufania.

— Gdyby nie zakuł mnie w kajdanki, to...

— Nie wiem kto w końcu kogo zakuł, ponieważ słyszałem sprzeczne wersje, jednak najwyraźniej mówimy o tym samym człowieku. Skontaktuj się z nim i poproś żeby przyjechał i rzucił okiem na dowody — nakazał.

— Ma teraz pilną sprawę na drugim końcu kraju i jedynie podrzuci dane — wypowiedziała pospiesznie, jednocześnie zerkając na wyświetlacz telefonu. Nie chciała aby sierżant domyślił się że kłamie. Znał ją za dobrze i doskonale potrafił wyczuć gdy blefowała.

— Szkoda. Myślę, że mógłby pomóc — usłyszała i odetchnęła z ulgą. — Wracamy na posterunek, trzeba skontaktować się z włoskimi władzami i...

— Zrobiłabym to już wczoraj, ale wolałam poczekać na dane od Ward'a i uderzyć od razu do konkretnego człowieka. Inaczej możemy mieć problem ze zdobyciem informacji, podobno policja nie jest tam skora do współpracy.

— Skąd wiesz?

— Od War... — odchrząknęła. — Domyśliłam się — dodała.

Po kilkunastu minutach dotarli do biura, niestety przed nimi dotarł ktoś jeszcze.

* * *

Liczył na to, że Gutierez nie będzie sam, jednak dziewczyny z nim nie było, a ponieważ nie chciał wyjść na desperata nawet nie wspomniał, że jej się spodziewał. Na szczęście Chace został wezwany przez radiostację i musiał wrócić na posterunek. Gdy dotarli na miejsce przywitał się z Jablonsky'm i Accardo. Tego pierwszego nie znał zbyt dobrze, ale robił na nim raczej złe wrażenie. Natomiast Accardo był mu znany doskonale, ponieważ to właśnie on prowadził sprawę zaginięcia jego siostry, dopóki nie przeniósł się do Nowego Jorku. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zdawał sobie sprawę z tego, że Marv nie poruszy tematu, przynajmniej nie w obecności innych.

Poszedł do tablicy na której umieszczono zdjęcia ofiar i wypisano dane. Na stojącym pod tablicą biurku leżały jakieś dokumenty, ale zanim w nie zajrzał, usłyszał jakiś hałas i odwróciwszy się w tył, ujrzał wchodzącą do pokoju Onyx razem z jakimś, ubranym po cywilnemu mężczyzną, w którym nie od razu rozpoznał sierżanta, prowadzącego jednostkę. Poczuł jak coś w nim ożywa na jej widok, a nie było to u niego codzienne. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że aż tak bardzo zaszła mu za skórę. Naprawdę było w niej coś, co mu się podobało. Spojrzała w jego stronę i zmrużyła oczy. Początkowo chyba go nie poznała, ale gdy zaczynało do niej docierać kim jest, w jej oczach pojawiła się wściekłość i ruszyła w jego stronę z gniewem na twarzy.

— Co ty tu, kurwa, robisz? — usłyszał i posłał jej przekorny uśmiech, co jeszcze bardziej ją rozjuszyło.

— Mi też miło cię widzieć — odparł.

— Czy to od pana pochodzą informacje o ofiarach z Włoch? — usłyszał i przytaknął skinieniem głowy. — Sierżant Joseph Harper. — Mężczyzna wyciągnął do niego dłoń, którą uścisnął.

— Seth Ward — odparł.

— Słyszałem o tobie. Wiem, że masz sprawę na drugim końcu Stanów, ale może znalazłbyś chwilę i zerknął w dokumenty? — Dotarło do jego uszy, sprawiając, że poczuł dezorientację. Zerknął na Onyx i domyślił się, że to jej sprawka.

— Jego pomoc nie jest potrzebna — oświadczyła, posyłając mu mordercze spojrzenie.

— Tamta sprawa jest już nieaktualna, zajął się tym ktoś inny, więc chętnie pomogę, sierżancie — oznajmił i usłyszał jej gniewne sapnięcie.

— Chyba sobie jaja ro...

— Carter — usłyszała ostrzegawczy głos przełożonego i miała ochotę wrzasnąć. — Detektyw Carter bardzo cieszy się twojej pomocy — zwrócił się do Seth'a, któremu ledwie udawało się ukryć rozbawienie. — Prawda, Onyx? — zapytał, spoglądając na nią jednoznacznie.

— Jak cholera — palnęła wściekle, mordując ich obu wzrokiem. — Przydziel go Jablonsky'emu i trzymaj z daleka ode mnie.

— Rozmawialiśmy o...

— Może i poradził sobie w Luizjanie, ale tu jest moje podwórko, a on... — wciągnęła ze świstem powietrze. Irytował ją jak nikt inny do tej pory, a musiała się skupić na sprawie.

— Bez urazy, ale Jablonsky wygląda na takiego, który zgrywa eksperta, ale potyka się o własne nogi — oznajmił konspiracyjne, sprawiając, że na moment w kąciku jej ust pojawił się uśmiech, który bardzo szybko zgasiła. Jednak musiała przyznać, że doskonale określił Mike'a.

— Podaj mi kontakt do tego człowieka z Włoch — zażądała.

— Jeżeli nie znasz włoskiego, to możesz mieć problem z komunikacją — oświadczył, sprawiając, że zacisnęła mocniej szczękę. Nawet o tym nie pomyślała. — Załatwiałem takie rzeczy wielokrotnie. Zanim się z nimi skontaktujesz i dogadasz, minie więcej czasu, jeszcze więcej stracisz go na próbach pozyskania informacji, których udzielą ci zaledwie częściowo.

— Więc jak to sobie wyobrażasz? — palnęła. Nie chciała mu przyznawać racji, ale niestety w tym wypadku ją miał.

— Sprawa jest prosta — usłyszała i czekała na ciąg dalszy, ale nie nastąpił.

— Oświecisz mnie wreszcie? — ponagliła.

— Chyba nie mam innego wyjścia. Nie radzisz sobie zbyt dobrze — oznajmił, a ona przymknęła oczy i zaczęła odliczać. — Lot do Rzymu trwa około siedmiu godzin, możemy być tam jeszcze dziś.

— To ma sens. — Zza jej pleców doszedł głos Gutierez'a. Owszem, miało, ale za nic w świecie by tego nie przyznała.

— Carter, Accardo. Jedziecie na lotnisko. W tym czasie załatwię wszystkie niezbędne pozwolenia, ale faktycznie warto najpierw porozmawiać z tym człowiekiem — wypowiedział Harper, a następnie zwrócił się do Seth'a, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć ujrzał jak przytakuje mu skinieniem głowy. — Dużo dałbym aby wszyscy w tej jednostce wzięli z ciebie przykład — mruknął, zerkając na Onyx, która jedynie wymamrotała pod nosem jakieś niewyraźne przekleństwo.

— Przydziel kogoś innego, ja mam coś na miejscu — oświadczył Marv.

— Jablonsky... — zawiesił głos, ujrzawszy wymowny wzrok Carter i Ward'a — jest potrzebny tu — dokończył, zmieniając zdanie. O tym, że Onyx ma niezbyt przyjazny stosunek do Mike'a wiedział każdy. Najwyraźniej Ward podzielał jej zdanie, a oboje byli dość przytłaczający i obawiał się, że Jablonsky niestety mógłby tego nie udźwignąć.

— Ja odpadam — oznajmił Gutierez. — Właśnie dostaliśmy wezwanie. Była strzelanina w banku. Włamywacze wzięli kilku pracowników na zakładników.

— Harlan? — Sierżant rozejrzał się wokół siebie.

— Jest już na miejscu. Larson i Perez również — kontynuował Chace.

— Mam nadzieje, że się nie pozabijacie, ponieważ najwyraźniej musicie lecieć sami — wypowiedział, spoglądając na Onyx i Seth'a. Ujrzał jak dziewczyna otwiera usta, aby zaprotestować, ale nie dopuścił jej do słowa: — Jeszcze słowo i odsunę cię od sprawy, Carter — zagroził.

— Wedle rozkazu, sierżancie — mruknęła ze złością i nie czekając na odpowiedź, odwróciła się, po czym odeszła.

Gdy wyszedł przed budynek obawiał się, że jej nie zastanie, ale stała na schodach i czekała na niego, co w sumie nawet trochę go zaskoczyło.

— Nie chciałem, żebyś miała nieprzyjemności — powiedział i ujrzał, jak spogląda na niego zdezorientowana. — Gdybym wiedział, że sierżant...

— Nie schlebiaj sobie. Zrobiłam to specjalnie, inaczej Harper wysłałby z nami jakiegoś barana z patrolu, a nie mam na to czasu — usłyszał i głupio się uśmiechnął. W sumie czego innego mógł się po niej spodziewać?

— Prowadzę — stwierdził, gdy szli w stronę czarnego Suva.

— Zapomnij — odparła, siadając za kierownicą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro