12 rozdział ♔ | Wyszehrad |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

| Między królem a papieżem |


Wyszehrad, czerwiec, 1323r.

Droga prowadziła orszak nad brzegiem Dunaju. Widok po jednej stronie rozpościerał się na całą okolicę, a po drugiej spowity był gęstym lasem. Zza pagórka wyłoniła się wreszcie wieża tak długo wypatrywana przez króla. Była główną obronną bramą, prowadzącą wprost do pałacu. Mury okalające grzbiety zalesionych gór prowadziły do samej wyszehradzkiej cytadeli górującej nad miastem. Wyłaniająca się ostrymi zadaszeniami zza drzew, była niczym strażnik wartujący nad nowo wybudowaną siedzibą. Przekraczając bramę, przy dukcie pojawiły się domy przygotowane dla królewskich gwardii, a dalej lokum dla niższej służby.

Piastówna powolnie wodziła po zapierających dech w piersiach widokach. Wpatrując bursztynowe tęczówki w błyskającą co rusz odbijanymi promieniami słońca rzekę, przypomniała sobie blask krakowskiej Wisły. Poczuła miły powiew wiatru na twarzy, jakoby czuła zapach rodzinnego miasta. Po chwili przed królewską parą stanęła kolejna brama, wzbogacona wysoką wieżą, otoczona zewsząd murami wykończonymi blankami, z których zwisały błękitno-złote flagi. Podjeżdżając do jej podwalin, Elżbieta zatrzymała klacz, wbijając wzrok w wyryty herb nad kratą. Głęboko oddychała, jakby obawiała się widoku, jaki zaraz zastanie. Czuła ten sam strach i przejęcie, gdy pierwszy raz przekraczała mury temeszwarskiego zamku. Prostując sylwetkę, spojrzała w dal, dostrzegając króla, który czekał już na głównym placu.

— Czas poznać nowy dom — rzekł niewieści głos.

Królowa poczuła delikatny uchwyt na ramieniu. Odwracając głowę, natrafiła na prześliczne błękitne oczy. Krewniaczka uśmiechała się do niej, dodając otuchy. Ona również, była niezwykle ciekawa wybudowanego palatium. Starsza Elżbieta, chwytając jej rękę, ucałowała lekko i kiwając głową, odwróciła się w stronę wejścia. Ciągnąc lekko za wodze, skierowała Orgonę w stronę Karola, którego długi płaszcz opływał w promieniach słońca.

Przekraczając długą bramę, wyjechała na plac z dwóch strony otoczony jednopiętrowym długim budynkiem, którego bielsze arkady przechodziły przez całą jego długość. Dopiero odwracając głowę w przeciwną stronę, ujrzała główną budowlę kompleksu. Do trzypiętrowej długiej bryły, prowadziły szerokie schody, przyozdobione kamienną poręczą zakończoną ślimaczkiem. Ściany wykończone blendami na górze gdzieniegdzie lekkimi sterczynami. Zachodnia najdalej wysunięta część, posiadała trzy wysokie okna wykończone maswerkami. Budowla robiła wrażenie, jednak przednia część, była dopiero jej początkiem.

Król, schodząc z Diona, podszedł do oszołomionej Elżbiety i wyciągając rękę, pomógł zejść z klaczy. Przez moment wpatrywała się w fasadę, odwracając głowę i rzucając szeroki uśmiech mężowi.

— Gotowa? — spytał, mocniej ściskając jej dłoń.

Przytaknęła skinieniem głowy i biorąc Karola pod rękę, ruszyła wraz z nim do głównego wejścia. Za nimi podążali najbliżsi dworzanie. 

Królewska para strudzona podróżą, nie była zdolna do obejrzenia każdego zakamarku. Wschodnie skrzydło budowli z wewnętrznym dziedzińcem było w pełni poświęcone owej dwójce. Najniższe piętro zajmowali ich najbliżsi dworzanie i słudzy. Pierwsze piętro przeznaczone było tylko dla króla, trzecie zaś dla królowej. Na drugim znajdowały się komnaty wspólne. Każde z nich miało swój własny pawilon, jednak trzeci również był do ich użytku, aczkolwiek wybudowany z myślą o królewskich pociechach. Sam dziedziniec mieścił małą fontannę, a gotyckie krużganki przypominały te z placu, jednakowoż były masywniejsze i ozdobniejsze. Druga część z wysokimi oknami mieściła sale reprezentacyjne – aule, salę tronową, salę audiencyjną, jak i główną jadalnię i salę balową. Na pograniczu wschodniego i zachodniego skrzydła umiejscowiona była jadalnia królewska. Król tylko z małżonką miał w niej zasiadać, cenił sobie spokój przy posiłkach i unikał jak ognia niepotrzebnego splendoru.

Południowe i zachodnie okna ukazywały w pełni widok na ogrody, które swą wielkością równały się z pałacem. Po północnej stronie znajdowały się również mniejsze ogrody prywatne, przeznaczone jedynie do użytku monarchy. Wschodnie okna natomiast pozwalały na dostrzeżenie zamku wysokiego na szczycie góry.

Cały wyszehradzki kompleks, składał się z trzech głównych części; pałacu królewskiego, głównej wieży obronnej i zamku, jego górnej, jak i dolnej części, oraz kilkudziesięciu budynków gospodarczych, stajni i będącej jeszcze w budowie ptaszarni.

Wnętrza pałacu były niezwykle bogato zdobione, również freskami czy rzeźbami. Najcenniejsze kruszce zdobiły ściany i wykończenia, a podłogi okrywały kamienne, gdzieniegdzie granitowe posadzki. Pałac, który wielkością mógł przytłaczać, za sprawą wyposażenia zdawał się ciepły i miły. Dzbany, obrazy, szable, zbroje, skóry zwierząt, zasłony, dywany sprowadzone z Włoch, tworzyły spójną całość.

Przepych i bogactwo onieśmielało jednak królową, która uderzona tak wielkim dostatkiem, nie potrafiła przywyknąć do kolorytu. Z początku nie wiedząc jak funkcjonować w takim miejscu, powoli próbowała dostosować się do nowych realiów. Z przerażeniem słuchała planów Karola, który za kilka tygodni chciał wydać ogromną ucztę, poprzedzoną turniejem rycerskim, które tak lubił. Jako jego żona i królowa Węgier, nie mogła opuszczać takich uroczystości, dlatego z każdym dniem na nowo uczyła się żyć, a wspomnienia o szarym Wawelu, poczęły zacierać się w jej pamięci. 

Dowódca gwardii kierując się do stajni, w tłumie zauważył znajomą dwórkę. Zmierzała do głównego wejścia, trzymając coś w dłoni.

— Pomóc ci, pani? — zagadnął.

Dwórka prześwidrowała go uważnie spojrzeniem i obojętnie odwróciła głowę.

— Nie, dziękuję.

Dotychczas jadąc kilka kroków za nią, podjechał bliżej.

— Doszły mnie słuchy, że lękasz się koni. — Na nowo zagadnął do dziewczyny.

Larysa, łypiąc na niego szmaragdowym spojrzeniem, przyśpieszyła kroku.

— Dlatego celowo jedziesz tak blisko mnie? — rzuciła opryskliwie, robiąc krok od konia.

Mroczko, wnet wyskoczył z siodła i chwytając popręg, podszedł do dziewczyny, oddzielając ją od wierzchowca.

— Wybacz, źle mogłaś to odebrać.

— Yhm — wymamrotała pod nosem.

Przez moment szli w ciszy. Mroczko, widząc wrogie nastawienie dziewczyny, chciał złagodzić atmosferę, przecież znali się jeszcze z czasów Krakowa.

— Znamy się od wielu lat, a nawet nie wiedziałem o twej bojaźliwości. 

Dwórka zmierzyła go wzrokiem, po czym uniosła kraniec zielonej sukni i przyśpieszyła kroku.

— Laryso. — Spowolnił ją, łapiąc za rękę. — Miałem przez to na myśli, że na Wawelu obie dosiadałyście koni, i ty i, Diana. O ile pamięć mnie nie myli. — Łapiąc swój podbródek, przez chwilę nad czymś myślał. — Anabel? Prawda?

Zielonooka rozszerzyła ślepia, zatrzymując się. To niemożliwe — pomyślała, odwracając głowę w stronę dowódcy. Podchodząc bliżej, obrzuciła go łagodniejszym już spojrzeniem.

— Pamiętasz imię mej klaczy? Jak to możliwe?

— Pamiętam wiele, ale wszak wszystko, co dotyczy otoczenia Elżbiety.

— Ach, no tak. — Zaśmiała się w głos, dobrze pamiętała jego przesadne oddanie królewnie, cały Wawel zapewne pamiętał. 

— Jednakowoż nie przypominam sobie, skąd wziął się twój strach przed tak cudownymi zwierzętami.

— Wcale mnie to nie zaskakuje. — Larysa poczęła iść dalej, na co dowódca powielił jej krok. — Byłeś nadto oddany swej misji.

Mroczko, spuszczając oczy, nałożył dłonie na plecy i zaśmiał się do siebie.

— Nie wypada drwić z młodzieńczych maniactw.

Mroczko, obserwował również radosną dziewczynę. Patrzył na nią, ale jakoby widział ją po raz pierwszy. Nie przypominała niewiasty z wawelskich lat, lecz nadal nie wiedział, co zraziło jasnowłosą do konnej jazdy.

— Laryso, gdy urządzisz się już w nowym miejscu, wówczas byłbym rad, gdybyś uraczyła mnie swym towarzystwem. Moglibyśmy razem — wodząc po placu, wysunął wnet rękę — zwiedzić pałacowy ogród, wygląda na ogromny, oczywiście, jeśli zechcesz.

Larysa odwzajemniła uśmiech i kiwnęła twierdząco głową. Wydawał się uroczy w swych niezdarnych staraniach. Pomimo wcześniejszej niechęci, żywiła do niego coraz większą sympatię. Dlatego prośbę jego, wzięła sobie do serca.

Równo z wprowadzeniem się do pałacu, nadeszła z Temeszwaru przykra wiadomość. Dózsa Debreczyn, królewski palatyn, który miał dołączyć niebawem do króla, zmarł kilka dni po jego wyjeździe. Tym bardziej była to wieść szokująca, palatyn bowiem niecałe dwa lata piastował najwyższy urząd. Karol Robert słynący jednak z wolnej ręki w sprawach korony, nie zwołując rady, zdecydował o jego następcy. Decyzja, dotarłszy do uszu królowej, nie wywołała oczekiwanej akceptacji. Filip Drugeth od zaledwie roku, piastujący stanowisko głównego podskarbiego monarchini, szybko wezwany został przed oblicze króla. Czekać nie musiała na wieść o jego odpowiedzi, bo wiedziała, iż nie odmówi objęcia najwyższego po królu stanowiska w Koronie. Nie żywiła o to do niego urazy, gdyż dla urzędnika królowej, był to bezmierny zaszczyt i nominacja równie materialna. Od razu też, mianowała swego dotychczasowego sędziego nadwornego, Mikołaja z rodu Ákos, nowym podskarbim. Od wielu lat żył na dworze, jednak nie obznajamiał się w jego relacjach, dlatego bardziej widziała go w roli sędziego podległych jej miast.

— Najjaśniejsza pani, przybył goniec z ważnym listem — oznajmił Dionizy, podchodząc do stołu, za którym siedziała Łokietkówna.

— Proś zatem. — Skinieniem nakazała wpuścić przybysza, który przekraczając próg kancelarii, ukłonił się nisko. — Jakie wieści przywozisz?

Podchodząc do nowego sędziego, wyjął list, przekazując go urzędnikowi.

— Przybywam z Awinionu, list trafić miał w twe ręce, pani, wcześniej, jednak nie wiedziałem o przenosinach waszych królewskich mości. Pismo z pewnością wszystko wyjaśni.

Kończąc audiencję, goniec ukłonił się i nie podnosząc głowy, czekał, co rzeknie.

— Klaro, wskaż... — przerwała nagle Elżbieta, wbijając wzrok w posłańca. Ten wodząc zmieszany po Dionizym i dwórce, spojrzał znowuż w ciemne oczy.

— Carlos... Carlos, pani — odparł z zawahaniem.

— Carlos — powtórzyła po nim, spoglądając na Klarę. — Wskaż więc Don Carlosowi kwaterę, aby przed drogą powrotną mógł wypocząć i tak musiał już nadkładać drogi. Każcie też napoić jego konia. 

— Dziękuję, najjaśniejsza pani.

Mile zaskoczony był tak rzadko spotykaną otwartością. Przykładając dłoń do serca, jeszcze raz okazał jej należny szacunek i wyszedł z komnaty wraz z Klarą. Gdy sługa zamknął drzwi, Dionizy przełamał lak i rozwinął pergamin, przekazując go Piastównie.

— Może jednak ja zaznajomię cię z zawartością listu, pani?

Ta łypiąc na niego, dobitniej wyprostowała pergamin.

— Umiem czytać sędzio i śmiem twierdzić, iż łacinę znam jeszcze lepiej niż węgierski. Filip o tym wiedział, teraz czas byś i ty, to zapamiętał. Nie lubię się powtarzać.

Słowa Elżbiety choć ostre, wypowiedziane zostały w sposób dobrotliwy. Dionizy spuszczając wzrok, pochylił się służalczo. Piastował nowe stanowisko od kilku dni, co rusz zaliczając nowe potknięcia.

— Wybacz, najjaśniejsza pani. Ja...

— Nic nie mów. — Elżbieta, wchodząc mu w słowo, uśmiechnęła się. — Twoja nominacja przyszła w dość nagłym czasie, nie miałeś dość czasu na wdrożenie.

Dionizy do tej pory zajmujący się wyłącznie Orgoną wszedł nieplanowanie do dworu królowej. Karol, przekazując klacz małżonce, uczynił go głównym koniuszym i choć w Temeszwarze Piastówna nie miała własnej stajni, w Wyszehradzie począł tworzyć ją od podstaw. Elżbieta za radą Mikołaja uczyniła go również swym nadwornym sędzią. Najlepiej znał on królewskie dwory i relacje na nich panujące, zatem najlepiej mógł odnaleźć się na tym stanowisku. Pomimo początkowych błędów, żywiła nadzieję, że oswoi się ze swym nowym zadaniem. Mikołaj nienagannie wykonywał powierzone mu obowiązki, ufała także jego rozwadze i dokładności, co do wyborów.

— Dziękuję za wyrozumiałość. — Przykładając dłoń do piersi, pochylił się i wyszedł.

Atila wymijając go w drzwiach, podszedł do królowej. Jej brwi powoli zbliżały się do siebie, a twarz wyrażała niezrozumienie. Czytała wnikliwie każde słowo z listu, nie do końca dowierzając w ich sens.

— Elżbieto? Złe wieści? Skąd przybył posłaniec?

Spytał chłopak, któremu od dłuższego czasu młoda królowa zwierzała mu się z trosk. Widząc zatem jej strapioną minę, pragnął wesprzeć ją kolejną radą.

— To list od papieża Jana — rzekła niepewnie, unosząc zadziwione oczy na strażnika.

— Jeśli śle gratulację to nader spóźnione, winien posłać je trzy lata temu. — Domyślał się, że nie chodziło o koronację, lecz chciał dać czas królowej na zebranie myśli.

Spoglądając za okno, ugniatała pergamin. Po chwili jeszcze raz zmierzyła wzrokiem starannie spisane słowa papieża.

— Zwraca się z prośbą — oznajmiła, nie odrywając spojrzenia.

— W jakiej sprawie? — Podchodząc bliżej, zaciekawiony czekał, co odpowie.

— Papież myśli, że wpłynę na Karola w sprawie zwrotu dóbr biskupstwa Gyulafehérvár¹. Skąd taki pomysł? — Uniosła rękę, w której trzymała list. — Chyba mnie przecenia — dodała posępnie.

— Co poczniesz?

— Póki co, nic. Nieśpieszno było mu z listem, zatem i ja poczekam z odpowiedzią — Podchodząc do Atili, uniosła podróbek i złączyła ręce na pasie. — Matka często powiadała, że od szczekających psów i żądnych krwi panów, gorsi są tylko roszczeniowi duchowni.

— Być może jesteś już jego ostatnią nadzieją, pani.

Początkowo zadowalające słowa strażnika, szybko uleciały z jej głowy. Zmieniając wyraz, wywróciła ciemnymi oczami i westchnęła.

— Nadzieja to próżna ułuda, zwłaszcza jeśli chodzi o króla. Jest jak chorągiew, zmienia zachowanie jeszcze prędzej, niż wiatr jej kierunek.

Atila pogładził jej ramię i rzucił pokrzepiający uśmiech. Odwzajemniając gest, uścisnęła chłodną dłoń.

— Żyłam złudną nadzieją, wierząc, że Karol będzie niczym mój ojciec. On słynął z wielkiego oddania swej żonie, ale to były mrzonki. Koniec z tym, nie będę czekać na znikomy przejaw szacunku z jego strony. Sama go wywalczę tak jak moja matka.

Strażnik chciał coś odpowiedzieć, jednak zza drzwi dało się usłyszeć podwyższone głosy i szelest niewieścich sukien. Para odwracając się jednocześnie, nie musiała długo oczekiwać na wejście. W końcu ich oczom ukazały się wszystkie trzy dwórki królowej, które opierając się o drzwi, głośno dyszały ze zmęczenia.

— Cóż to za popłoch? — Elżbieta zaskoczona ich stanem, próbowała ponaglić je spojrzeniem.

— Pani — zaczęła zasapana Larysa, która nie była w stanie złapać tchu.

— Król — Diana podeszła bliżej, łapiąc rękę królowej. — Kazał Elżbiecie przygotować się do wyjazdu.

— Jakże to?! — podnosząc głos, wodziła wzrokiem po dwórkach. — Król, wpierwej ze mną miał to omówić!

— Przykro nam, twoja krewniaczka wyjdzie za Stefana, to już postanowione — dodała Klara.

Elżbiecie z bezsilności łzy naszły do oczu. Spojrzała na Atilę, szukając w nim wsparcia. Powoli przyzwyczajała się do myśli o wyjeździe krewniaczki, jednak nie sądziła, iż nastąpi on tak szybko. Była jej jedyną rodziną na Węgrzech, dlatego nie chciała i nie potrafiła pogodzić się z decyzją męża. Ściskając dłonie w piąstki, gwałtownie wyszła z komnaty.

~~~~~~

— Kazałeś Elżbiecie pakować kufry?!

— Owszem, za parę dni wyjedzie do Bośni. — Odstawiając kielich na stół, wyprostował się i spojrzał na żonę.

— Dlaczego nic mi o tym nie wspomniałeś? To moja krewniaczka.

— A to moje królestwo. — Wiedział znakomicie o silnym przywiązaniu królowej do Kujawianki, dlatego postanowił postawić ją przed faktem dokonanym.

— Nie zgadzam się na ten mariaż!

— Potrzebuję twej zgody, żono? — spytał kąśliwe, podchodząc bliżej.

— Nie wykorzystam jej do twoich celów. — Mimo iż z wolna przekonywała się do tego pomysłu, nie chciała, aby to król ostatecznie decydował o losie jej najmilszej siostry. — Moje zdanie się nie liczy? Jestem królową, a to chyba coś znaczy.

— Nic nie znaczy! — ryknął Karol, którego głos zagrzmiał dobitnie po ścianach komnaty, boleśnie trafiając do uszu Piastówny. — Beze mnie nic nie znaczysz! Jesteś tylko niewiastą, przyozdobioną w klejnoty i koronę.

— Szybciej umrę, niżeli pozwolę wydać moją siostrę za tego bana!

Podchodząc do męża, prawie zderzyła się z jego twarzą. Wyraźnie czuła oddech monarchy, sama dorównując mu rozjuszeniem. Słowa Karola zabolały ją, lecz gniew przepełniający jej ciało, był silniejszy od smutku.

— Zgodziłem się na ustępstwa Elżbieto. Dopuszczam cię do spraw Polski, ale nie przyzwyczajaj się zanadto. Na tym twoja rola się kończy.

— Zatem w sprawie tegoż mariażu winieneś brać mój głos pod uwagę. Elżbieta ściśle związana jest ze sprawami Polskiego Królestwa, to dzięki mnie się tu znalazła.

— To sojusz Węgier i Bośni, w tej sprawie nie masz nic do gadania!

— Mam! Pierwej mnie zabij albo sam się przekonasz.

Łapiąc ją niespodziewanie za szyję, przysunął zdecydowanie do siebie.

— Uważaj żono, bo prędzej twe życzenie się ziści.

Elżbieta, chwytając nadgarstek męża, prawie dotykała jego ust. Spojrzenia ich wyrażały więcej niż słowa. Przeszywała go błyszczącymi oczami, on wręcz mroził krew w żyłach jasnym spojrzeniem.

Odrywając rękę monarchy od swej szyi, wyminęła go, chcąc opuścić komnatę, ale jej na to nie pozwolił. Chwytając ramię, odwrócił żonę i dobitnie przylgnął do jej ust. Odruchowo chciała się uwolnić, choć było to trudne, bądź co bądź Karol był silnym mężczyzną. Trzymając rumiane jagody, nie chciał ich puścić mimo znacznego oporu. Wkrótce rozluźnił uścisk lub to ona się wyrwała, nie było wiadomo, gdyż oboje byli pełni emocji. Odchodząc dwa kroki, półświadomie skierowała rękę w jego stronę, ofiarując siarczyste uderzenie. Odsuwając się dalej, nie wiedziała co począć, przysuwając rękę do ust. Karol zaskoczony wymierzonym policzkiem patrzył na nią, również nie mogąc nic zrobić. Byli jak sparaliżowani, patrzyli tylko w swoją stronę wzrokiem wcale nie gniewnym, lecz pełnym pożądliwości. 

Elżbieta już dawno mogła odejść, jednak nie potrafiła zahamować żądzy, którą w niej rozpalił pocałunkiem. Patrząc na niego, przez moment głośniej oddychała, próbując wsłuchać się w swe myśli. Niestety serce waliło tak mocno, iż nie potrafiła racjonalnie rozumować. Karol również nie wiedział, co tak naprawdę się między nimi dzieje.

Ostateczny impuls, który u obojga się objawił, skierował ich w swe ramiona. Karol złapał mocniej małżonkę w pasie, jednak wcale nie zamierzała się wzbraniać. Nie byli w stanie zatrzymać żarliwych pocałunków. Wnet jednym ruchem rozplótł siatkę spinającą jej włosy i zsuwając z ramion królowej suknie, energicznie położył na łożu.

Alma stojąc przy oknie, wydawała dyspozycje swej służce, która wypakowywała z kufra rzeczy. Co jakiś czas besztając ją za ułożenie ich w złym miejscu, czy niezbyt staranne złożenie, choć robiła to najumiejętniej, jak potrafiła. Na krześle siedziała Dalia, Chorwatka, która na dworze pojawiła się wraz z nią. Od tamtej pory, choć często darły ze sobą koty, utrzymywały dobre relacje. Obserwując metresę, zakrywała dłonią usta, próbując powstrzymać śmiech.

Dziewczyna od kilku dni dawała służbie się we znaki. Nabzdyczona latała jak osa gotowa użądlić każdą napotkaną na swej drodze osobę. Słudzy, widząc jej rozjuszenie, woleli przed nią uciekać. Z natury była już zwykle nieprzewidywalna, a za sprawą złego humoru stawała się istną puszką pandory, gotową uprzykrzyć życie całemu światu.

— Szybciej z osła będę miała pożytek niż z ciebie! Al diavolo con lei!²  — Alma syczała pod nosem, rzucając włoskimi obelgami.

— Czym ci ona zawiniła? — Zaśmiała się Chorwatka.

Alma prześwidrowała ją wzrokiem, nadal pastwiąc się nad bogu ducha winną służką. Była tylko kolejną ofiarą chimery.

— Ach, no tak, w końcu królowa nadal nie opuściła komnat króla — zagaiła, rzucając uszczypliwy uśmieszek. — A była taka wściekła, gdy do niego zmierzała — zakończyła ironicznie.

— Nie ma obaw — zaczęła pewnie Alma. — To stan przejściowy, Karol musi wynagrodzić jej próbę... — przerwała i spłoszona uciekła wzrokiem od towarzyszki.

W końcu nie miała pojęcia o tym, że król siłą chciał posiąść małżonkę, za co poniekąd sama była odpowiedzialna. Uśmiechając się do siebie, jeszcze raz spojrzała na Dalię.

— Jak już mówiłam, to chwilowe zainteresowanie.

— Módl się, aby królowi nie przeszło zainteresowanie tobą, Almo.

Dalia lubiła Włoszkę, jednak jej zdaniem, zanadto wywyższała się na dworze. Sama nie miała w zwyczaju udawać miłej, zawsze mówiła co myśli i z chęcią jej odcinała. Alma również nie zostawała dłużna, jednak tylko w niej widziała przyjaciółkę. Dziwna była to relacja, jednakowoż tak zwyczajna dla mieszkańców kraju, na południe od wysokich gór.

— A jeśli dałabym królowi syna? Tak jak Eper, wybranka to losu. — Podchodząc do stołu, skrzyżowała ręce. — Nie musi już martwić się o swój los ni pieniądze, może liczyć nawet na odwiedziny króla. Mieszka na wyspie, wychowując tylko królewskiego syna, pośród wygód i służby.

— Chciałaś powiedzieć, wychowuje królewskiego bękarta — przerwała rozmarzonej metresie. — Almo, nadal masz nadzieję? — Wstając podeszła do niej i chwyciła za dłoń. — Tak długo już jesteś z królem i nadal nie udało ci się zajść w ciążę, a królowa? Już po miesiącu nosiła pod sercem dziecię.

— I co jej z tego przyszło?! — rzuciła poirytowana. — Jakoś nie widzę Karolka u jej boku.

— Bój się Boga, Almo! — Dalia potępiająco pokręciła głową. — Nie należy tak mówić. To była wielka tragedia, nikomu nie winno się życzyć śmierci dziecka. Każdego, kto był w to zamieszany, powinna spotkać surowa kara, choć Bóg w swym Boskim osądzie na pewno ich ukarze.

Włoszka gwałtownie wyrywając dłoń z uchwytu, odwróciła się i podchodząc do okna, wlepiła wzrok w górę. Czuła się paskudnie, oczy zaczęły nachodzić mgłą, a mrowienie wypełniło jej ciało. Trzymając dłonie na ramionach, gniotła materiał sukni, w końcu umyślnie ściskając też skórę, zadając sobie przy tym ból. 

Stawiając przed królem głębszy talerz z czerwonymi owocami, sługa pochylił się i wyszedł z komnaty, nie podnosząc wzroku na królową. Okryta była jedynie lekkim batystowym materiałem na ramionach okryta futrem, lekkim i białym. Stała bokiem do wejścia, czekając na jego wyjście. Podchodząc wnet do stołu, sięgnęła do kosza pełnego owoców i zajęła miejsce obok króla. Ściskając pomarańczę, wbiła w nią paznokieć, obierając ze skórki. Skupiona na czynności poczuła na sobie wzrok monarchy. Nie podnosząc głowy, uniosła kącik ust. Chętnie zajadała się cytrusami, podczas gdy król nie wziąłby ich nawet do ust. Gustował w słodszych owocach, zwłaszcza truskawkach.

— Królu, czyżbyś chciał spróbować?

Zobaczyła tylko, jak po jego ciele przechodzi dreszcz, gdy chwytał za kolejną truskawkę. Dalej jedząc obrane kawałki, obserwowała mężczyznę, który wydawał się w dobrym humorze.

— Mogę zadać ci pytanie? — Widząc jego zezwolenie, oparła dłonie na blacie. — Znasz papieża osobiście?

— Tak — potwierdził beznamiętnie. — Był moim wychowawcą i opiekunem jeszcze w Neapolu.

— Zatem każda tak ważna nominacja psuję stosunki — pomyślała głośno, lecz po chwili ucieszyła się, że usłyszał jej słowa.

— Co masz na myśli?

— Wybacz, ale wasze układy nie wyglądają w sposób, jakoby łączyła was kiedyś choćby najmniejsza nić sympatii.

Karol, przegryzając co rusz nowy owoc, powoli opróżniał talerz. Patrzył uważnie na żonę, czekając, co jeszcze mu oznajmi.

— Może pomogłabym naprawić wasze stosunki — ściszając głos, spuściła oczy na trzymany owoc.

Karol poruszył się na siedzeniu, odsuwając talerz i opierając w pełni na stole. Czekał, jak żona znowuż na niego spojrzy, intrygowała go bowiem swymi słowami.

— Odebranie biskupich dóbr nie było korzystnym posunięciem — rzekła, spoglądając w błękitne tęczówki.

— A co tobie do tego?

Milcząc przez chwilę, zignorowała jego pytanie.

— Właśnie przez to wasze stosunki uległy pogorszeniu, choć lepiej mieć oparcie w takiej personie. — Chwytając jego dłonie, zamknęła je w uścisku. — Jeśli żywisz do niego jakąś urazę, pozwól, żebym to ja pośredniczyła między wami. Masz ważniejsze sprawy na głowie, niż prośby z Awinionu, wiedz, że... — Uciszył ją szybko, kładąc palec na usta.

— Jakie prośby? — spytał zaskoczony, odsuwając kciuk. — Czego Jan od ciebie oczekuje?

— Pragnie zakończyć konflikt i odzyskać należne mu dobra.

Obruszył się, gniewnie uderzając o oparcie, wyrywając równocześnie ręce z uchwytu małżonki.

— Ma czelność — wycedził. 

— Może to nie jest taki zły moment na rozwiązanie sprawy. Jeśli zwrócisz mu przewłaszczone dobra, on będzie przychylniejszy mojej prośbie. Oboje na tym zyskamy. 

— A co ty, lilio, możesz chcieć od Jana? — spytał, opierając nieskrępowanie podbródek o rękę.

— Wiesz, że chowano mnie w klasztorze, gdzie uczono miłości do Boga. To w religii szukam oparcia, ale jak mam polegać na duchownych, którzy są mi zupełnie obcy? — Widząc grymas na twarzy męża, nie dała dojść mu do słowa, od razu przechodząc do sedna. — Król ma prawo wyboru własnego kapelana, jak i spowiednika. Również pragnę mieć w tym wolną rękę³.

— Do tego nie potrzebujesz mej zgody, jeno papieża.

— Ale by przekonać go do racji, muszę mieć w nim poplecznika, a wasze napięte stosunki mi to utrudnią. 

— Jeszcze nie wysłałaś prośby, a już obawiasz się odmowy?

— Nie chcę robić czegoś nadaremnie. Jeśli zwrócisz mu dobra za moją namową, on udzieli mi bez dłuższego zastanowienia, prawa wyboru. Wiem, że te dobra nie są ci niezbędne, w końcu z Siedmiogrodu płyną pokaźniejsze ilości złota do skarbca. 

Karol zdziwił się z lekka, na co Elżbieta w duchu rozradowana dziękowała Atili za tak należycie wykonane zadanie. W końcu to on doniósł jej o szczegółach biskupiej wrzawy. Przybliżając usta do ust królowej, złapał opuszkiem kciuka jej podbródek.

— A co mi z tego przyjdzie?

Uśmiechając się zalotnie, Elżbieta wstała i usiadła mu na kolanach.

— Dozgonna wdzięczność twej królowej oraz zgoda na ślub Elżbiety i Stefana.

Parsknął śmiechem, mierząc ją roześmianymi tęczówkami.

— Mówiliśmy już o tym, nie potrzebuję twej zgody. Zrobiłbym to z nią, jak i bez niej.

— Wiem, ale czy nie prościej w takiej kwestii mieć wsparcie żony? Królowej?

Delikatnie, wręcz niewyczuwalnie muskała go ustami.

— Proszę — wyszeptała, harmonijnie wyciągając frazę.

Łapiąc policzek, skierowała spojrzenie monarchy na siebie, niewinnie się przy tym uśmiechając. 

— Jesteś groźniejsza, niż mogłoby się zdawać — przerzucając kosmyki włosów na plecy, pogładził jej obojczyk. — Co jeszcze ukrywasz pod tą anielską twarzyczką?

Patrzyła na niego przymilnie, nadal próbując wywrzeć na nim zgodę. "Musisz pokazywać ludziom to, co chcą ujrzeć. Żadnych uczuć." — Nieustannie wpatrywała się w króla, przypominając sobie słowa matki. "Myśl i działaj, nigdy jedno bez drugiego." — Słowa rodzicielki krążyły po jej głowie. Zapadły jej w pamięci na zawsze, to ona była bowiem jej autorytetem i przykładem silnej królowej. Zdecydowana, dumna, miła, ale jeśli trzeba surowa i przebiegła. Taka właśnie chciała być, jednak wiedziała, że na jej drodze stoi jedna poważna przeszkoda, Karol Robert, który w niczym nie przypominał jej bezkonfliktowego ojca. Dlatego same nauki jej matki mogły nie wystarczyć.

Odwrócę twą słabość do kobiecych wdzięków na własną korzyść — pomyślała, patrząc z cynicznym uśmiechem na nic niepodejrzewającego małżonka. Po chwili rozszerzyła usta, przysuwając je bliżej monarchy.

Korekta rozdziału 30.03.2021 r. ❤


Zatem jest i kolejny rozdział! <3 Szybciej niż zwykle 😊

Dajcie znać, co sądzicie^^ 

Elżbieta, pomimo iż, nie miała tak mocnej pozycji na początku, potrafiła wywalczyć sobie potrzebne dokumenty. Chodzi tu o zezwolenie papieża, które utrzyma do końca życia.

Jakimś sposobem, podobno zdołała przekonać Karola do zwrócenia dóbr, więc dodałam jej troszkę nowych cech ( ̄︶ ̄)



¹ Papież, Jan XXII, skierował prośbę do Elżbiety w 1323 roku, aby przekonała Karola Roberta do zwrócenia biskupich dóbr Gyulafehérvár, które król przywłaszczył.

² Do diabła z tobą!

³ W roku 1323, Jan XXII dał Elżbiecie zezwolenie na wybór własnych kapelanów i spowiedników.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro