22 rozdział ♔ | Trzy królowe I |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


| Wspomnienie Neapolu | Praga | Złe wieści z Krakowa |

Wcześniej przyszłaby do Władzia, gdyby tylko wiedziała, na jak wyśmienity pomysł wpadł jej, pożal się Boże, małżonek. Przez całą drogę po schodach pomstowała pod nosem, ugniatając w złości boki długiego giezła, nieostygłego jeszcze z podróży w weneckich kufrach. Kilkakrotnie widziała już w swej imaginacji jak pełna gracji, potyka się o jego kraniec i pada jak długa. Parsknęła w duchu na to, podciągając tylko wyżej cienki materiał, aby tylko nie opadł on na ciżmy.

Wchodząc w długi korytarz oświetlony zaledwo światłem księżyca, poczuła przyjemne ciepło na szyi i smukłą dłoń na ramieniu. Nie zwolniła, jeno kiwnięciem podziękowała Larysie za futro, które spoczęło na jej wychłodzonym ciele. Czuła absurd owej sytuacji. Wnętrze wypełnione gorącem, niemalże buchało z niej niczym płomienne języki, atoli skóra owiewana chłodem mroku zdawała się chropowata i wzbudzała w mniej dreszcze. Dokładniej owinęła ramiona, czując zimno na czubku nosa.

Ocknęła się dopiero na dźwięk obijanego żelastwa. Groty wieńczące długie, wyżłobione tyki strażników, skrzyżowane tuż przed drzwiami odgrodziły jej drogę. Osaczyła blade twarze mrokiem swych tęczówek, jakby wżerała w ich wnętrza, próbując wyrwać serca. Dziś nie miała najmniejszej ochoty na uprzejmości. Teatralnie wciągając powietrze i wzdychając, uniosła rękę, dłonią rozdzielając broń. Niczym barczysty mężczyzna szarpnęła za podwoje, zza których dochodziło ciche chlipanie.

Znieruchomiała na progu, widząc tak serce rozrywający widok. Królewicz stał na środku, trzymając mały materiał obszyty w postać misia. Zapłakany, czerwony i widocznie zmęczony ciągłym wymuszaniem spotkania z matką. Stała teraz przed nim, a on jak tchnięty świeżą dawką sił, podbiegł do Piastówny, niemalże na nią wskakując.

— Kochanie — szepnęła i klękając, utuliła w ramionach. — Zabiorę cię stąd. — Podźwignęła swe ciało wraz z synem, silniej go ściskając w obawie przed odebraniem. Znowuż uszy jej owładnął odgłos łączonego ustrojstwa, aczkolwiek teraz mężczyźni byli zdeterminowani równie mocno co ona. — Jeśli życie wam drogie zejdźcie mi z drogi — fuknęła. — Rozkazuję wam!

Nie odpowiedzieli, zamykając drzwi, na co Selene, która wpadła do komnaty zaraz za nią i dwie inne służki stanęły murem za strażnikami.

— Pewni bądźcie, że dosięgnie was kara równie sroga, co mego męża — oznajmiła twardo, nie wypuszczając ani jednej niechcianej emocji na swe lico.

Najokrutniejsza wojowniczka, podczas gdy natrafiała na opór, zazwyczaj miecza dobywała, rozlewając krew swych przeciwników. I Elżbieta skłonna była to zrobić, jednak niespodziewany ruch jednego ze strażników wprawił ją w zakłopotanie.

— Pani, błagamy. — Klęknął przed nią na kolanie i dołożył dłoń do serca. — Król, zakazał, jeśli los nasz nieszczęsny obojętny ci nie jest, zostań. — Uniósł oczy na swą panią. — Pozostań z synem tutaj. Twoje wyjście równoznaczne będzie z wydaniem na nas wyroku.

Królowa opanowanie śledziła twarze strażników i dwórek towarzyszących królewskiemu synowi. Widziała wypisany strach na każdej z nich. Spoglądając na latorośl, otarła wilgotny i opuchnięty policzek, całując ciepłe czółko. Opierał swoją główkę na jej skroni, gdy ponownie patrzyła w stronę bojkotu... skruszała.

— Dobrze, zostanę. — Każdy z obecnych wykończony był swą służbą, grymasy zmęczenia i troski gościły na bladych twarzach, a wraz z deklaracją królowej, mimowolnie się rozchmurzyły. — Idźcie odpocząć, Larysa mi potowarzyszy.

— Pani... — zaczął strażnik.

— Wy również — wtrąciła. — Atila ze mną zostanie. Zmęczeni na nic się nie zdacie. Wrócicie o poranku. Selene. — Przywołując piastunkę, ociepliła swój wyraz. — Niech Hera pozostanie przy Ludwiku, ty również potrzebujesz odpoczynku. Spokojnej nocy.

~~~~~~

Ciemnowłosy chłopiec przemierzał tłoczne korytarze jasnego zamku ogrzewanego neapolitańskim słońcem. Dreptał przed siebie wolno bądź to czas przytłumił gwałtowne ruchy mijanych sylwetek, teraz miękko i finezyjnie sunących przed siebie. Nawet ptaki za kolumnami tarasu, miarowo i leniwie trzepotały skrzydłami. Obserwował codzienne życie dworu, przekraczając próg atrium, jakże gwarnego i przepełnionego radością.

Każde z dzieci beztrosko biegło za matką, co rusz wpadając w jej ramiona. Jakże piękny był to widok, a tak dotkliwie przemawiający do niebieskookiego chłopca. Sam, pośród biegających gromad próbował dostrzec długi, płowy warkocz. Jeden takowy zobaczył, lecz winien wydobywać się spod strojnego czepca, który nie widniał na głowie tejże niewiasty.

Smutek wypełnił niczemu winne ciałko, rozchodząc jak ciepło słonecznych promieni. Nie zdążywszy zatracić się w smaku matczynego uścisku, miłego pocałunku rumianych ust i kojącego dotyku delikatnej dłoni, próżno szukał ich pośród ogrodowej wrzawy. Obracał nieustannie w nadziei, iż napotka bursztynowe spojrzenie i ściągnie blaskiem swych błękitnych tęczówek...

Otworzył je.

Te same błękitne i posępne ślepia teraz w Wyszehradzie miotały po komnacie, pojaśniałej od wschodzącego słońca. Oranżowe promienie przebijały przez grube tafle, rozpraszając za nimi i rozchodząc po czeluściach budzącej się do życia komnaty. Zmrużył oczy, pokrótce zamykając je i uważnie nasłuchując.

Głos melodyjnie niósł się po przestrzeni okrytej blaskiem rdzawego słońca, wyśpiewując pieśń rozbrzmiewającą niegdyś w neapolitańskich komnatach. Delikatny, ciepły, matczyny, tak bliski zlodowaciałemu sercu. Śpiew narastał, odgłos ciżemek zaś zakołatał tuż przy nodze krzesła, na którym spoczywał. Unieść chciał głowę, otworzyć oczy, ujrzeć najmilsze w świecie lico za szybko spowite mrokiem snu wiecznego. Skrępowany poruszyć nie zdołał ni ręką, ni nogą, ni choćby powieką. Zdany na los mary, coraz bliższej i niebezpiecznie ucieleśnionej w ludzkiej postaci. Ciepło jej przeszywało go na wskroś, pobudzając nerwowy oddech i wzmagając dreszcze. Oczami wyobraźni dojrzał unoszoną dłoń, gorąc od niej bijącą na swym ciele poczuł. Skuty kajdanami kostuchy, własną śmierć przeczuwał. Próbując wnet uwolnić się łapczywie, powstrzymany został miękkim uściskiem kobiecej dłoni.

— Nie walcz z nim, Caroberto...

Płosząc się, ścisnął podłokietnik szerokiego fotela dziwnie miękkiego, albowiem obity wcześniej nie był. Spuścił lekko głowę, a otwierając oczy, dostrzegł drobną dłoń, którą niemiłosiernie ściskał miast podparcia. Wyprężone palce przypominające blade i wykrzywione szpony orła. Siniały z każdą chwilą. Potrząsnął głową, równocześnie puszczając rękę. Przeszyło go tylko głośne odetchnięcie niewieściego głosu tuż pod nim.

Teraz raptem rozwiał otaczające go złudzenie i dostrzegł siedzącą na ziemi sylwetkę oświetloną wyraźniejszym już blaskiem słońca. Czarne węgielki mierzyły go uważnie, wargi zaś lekko rozchylały ze zdziwienia. Uniosła biodra z pięt i klęcząc wyprostowana, chwyciła nieświadomie drżącą dłoń.

— Spokojnie. — Błogi głos uleciał z pokraśniałych ust. Nie widział tego, lecz zwykle stoicki wyraz jego twarzy, teraz daleki był od tego opatrzonego. Nawała emocji szalała po jego licu jak nigdy dotąd. — To tylko senny koszmar. — Królowa nie wiedziała co począć w tejże sytuacji, nigdy wcześniej nie była świadkiem wyraźnej walki króla z wewnętrznymi demonami. Nie wydawał się groźny, a bliższy niż zazwyczaj. — Przy ostatniej rozmowie oboje unieśliśmy się pychą. To ona kierowała naszymi umysłami. — Zakleszczając jego dłoń w uścisku, spojrzała łagodnie. — Porozmawiajmy teraz, spokojnie, przy śpiącym dziecięciu, którego krzykiem nie będziemy mogli wyrwać ze snu.

Pokiwał tylko głową i nie rozłączając dłoni, uniósł małżonkę z podłogi, sadzając przy stole. Nalawszy jej wody, sam sobie napełnił kielich i usiadł po przeciwnej stronie w bezpiecznej odległości. Szansy na dosięgnięcie choćby jego palców... nie miała. Zawczasu się zabezpieczył, zapewne myśląc, że i tak za dużo już zdradził podczas fatalnego przebudzenia.

Nie miał ochoty wyjawiać też prawdy, że prawdziwie wzruszający i uroczy widok matki wraz ze wtulającym się w nią synem nie pozwolił rozdzielić ich tej nocy. Wspominając ten obraz, rozpromieniał w duchu, na twarzy przytwierdzając jeno surowe wejrzenie.

— O czym chcesz mówić? — rzekł szorstko, gładząc żuchwę, na co Elżbieta omiotła go spojrzeniem, widocznie urażona tak znaczną zmianą. Zauważył to, boć brew jego lekko drgnęła, choć twarz na powrót przywdziała żelazną maskę.

Kończąc już szóste lato u jego boku, zdołała na palcach wyliczyć momenty, w których obchodził się w stosunku do niej ze szczerymi uczuciami. Pamiętne uniżenie podczas przenosin do Wyszehradu nadal ją wzruszało, lecz nigdy w takim stopniu się nie powtórzyło. Rozmyślając o tym, padła zirytowana na oparcie popijając zimną ciecz, choć myślami uciekała do najpyszniejszych trunków wyszehradzkich piwnic. Spojrzała zniesmaczona na Karola, który również ją obserwował, lekko krzywiąc na bezsmak wody.

— Gdy zmierzaliśmy do Wyszehradu, poprosiłeś, abym pomogła ci odnaleźć granicę między bezwzględnością a łaską. — Karol poruszył się ociężale na miejscu. I jego myśli wróciły do zdarzenia, które oboje woleliby wymazać z pamięci. — Wytrzymam, jeżeli to względem mnie znowu ją zatrzesz. — Wymowniej prześwidrowała go tęczówkami, przypominając sobie jego twarz, gdy leżał nad nią, mocno przyciskając do łoża temeszwarskiego alkierzu. — Ale robisz coś, na co nie mogę pozwolić. Swą bezlitosną naturę przelewasz na syna, a na to nie wyrażam zgody.

— To nie jest czas na ckliwe i babskie nauki o miłowaniu i życzliwości — odciął chłodno, lecz w głowie jego wiele starań poczynić musiał, aby tak dosadnie i obojętnie to podkreślić. Sam nie okiełznał jeszcze uczuć szargających nim po śnie, który tak wyraźnie przeniósł go do rodzimego Neapolu. — Byłem jedynym synem mego ojca i tak mnie wychowywano. Twardą ręką i jak widzisz, zdołałem podporządkować sobie całe Węgry. — Wydawał się dumny ze swych osiągnięć, lecz pozory równie wyśmienite stwarzać potrafił.

— Żal mi ciebie — rzekła z nierozmyślną troską, ale i litością, tak wyraźnie przenikającą przez monarszą skórę. Rzucił jej pytające spojrzenie, nie mogąc ścierpieć tego tonu. — Miałeś niespełna siedem wiosen, kiedy wyzionął ducha i już od tak wczesnych lat począł cię sposobić?

Ma czelność mówić to ta, ukrywana przez całe młodociane życie w klasztorze — pomyślał, nie reagując jednak. Siedział, sącząc wodę, dopóty sama nie przekroczyła bezpiecznej granicy.

— Pięć lat miałeś podczas śmierci matki. Nie próbowała wpłynąć na okrutne praktyki twego ojca? Również odebrano jej siłą syna? — zamilkła, za późno gryząc się w język. Zamrugała na silne uderzenie kielicha w stół i poderwana z miejsca, płochliwie skryła za krzesłem wbijając palce w jego oparcie. — Wybacz mi, nie chciałam... nie powinnam tak mówić. — Oparty całą ręką o stół ściskał mocno naczynie, ciskając w nią gromy. — Karolu, wybacz, ale — wydusiła niepewnie, kątem oka zerkając na Władzia, który samą obecnością dodawał jej sił. — Nie chcę, byś tak go wychowywał... — ściszyła głos, dodając prawie niedosłyszalnie: — To nie Neapol.

Tak jakby sam Bóg nad nią czuwał, bowiem po komnacie rozległ się zbawienny głosik.

— Mateńko. — Odwracając gwałtownie głowę, rozpromieniała na widok zaspanej twarzyczki. Siedział, wpatrując się bystro w wyprostowanych rodziców, jakby patrzyli właśnie na ducha, a nie syna. — Jestem głodny. — Rzekłszy to, zeskoczył i podbiegł do Elżbiety, wtulając w jej nogę. — Pójdziemy do Ludwiczka?

Ukrywać mógł przed całym światem, nawet przed własną żoną i dziećmi swe uczucia, lecz sam nie zdołał dłużej oszukiwać serca, które dziwnie drgnęło. Patrząc na chłopca pełnego nadziei ze spotkania z bratem i wtulającego radośnie twarzyczkę w cienki materiał giezła jego matki, nie potrafił przyjmować niewzruszenie tak ujmującego widoku.

Kraków, Królestwo Polskie, wrzesień 1326r.

— Pięć niedziel minęło, a Kazimierz... — Polska królowa przełknęła nadmiar gorzkich łez, spuszczając głowę, ażeby ukryć łzy.

Wstając z tronu, przemierzył dystans ich dzielący i utulił czule do siebie.

— Wyzdrowieje.

Łokietek wiedział, że to jej nie uspokoi, lecz i siebie próbował do swych słów przekonać. Pewności nie mieli, czy aby na pewno nieznana choroba nie odbierze im jedynego żyjącego syna. Z dnia na dzień zdzierała rumieńce z twarzy pełnej boleści, pozostawiając jedynie wybielałe kawałki niepokojąco scalające się w jedną całość. Królowa, oderwawszy głowę od mężowskiego ramienia, otarła łzy, spoglądając nań poważniej.

— Władysławie, działać nam trzeba — rzuciła, widocznie wystraszona tym, co mogło wkrótce nastąpić. — Winniśmy posłać gońców do naszych córek, niech wiedzą, że brat ich ciężko chory. Może zjadą na Wawel i...

— Jeszcze tego nam brakowało! — wtrącił, widocznie wytrącony z równowagi. — Jadwigo, rady twe zawsze drogie mi były, lecz teraz jeno ból matczyny przez ciebie przemawia, zagłuszając jasność umysłu. — Chwytając zwilżone policzki, łagodniej spojrzał w jasne oczy. — Stan Kazimierza utrzymać należy w sekrecie. Wrogowie nasi nie mogą rozeznać się w sytuacji, wyczuwszy słabą krew... wkroczą do ataku.

— Władysławie — wydusiła siła, czując gule w gardle. — Rozumiem twe obawy, ale sojuszników naszych należy chyba powiadomić?

Leniwie ześlizgując dłonie z jej twarzy, zrobił krok w tył, łącząc dłonie na plecach.

— O kim mówisz? — spytał, chcąc upewnić się w przypuszczeniach.

— O największym twym sprzymierzeńcu. — Posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie, wyminęła i poczęła powolnie kroczyć ku tronom. — Król węgierski i córka nasza, Elżbieta, winni wiedzieć, że korona polska zagrożona i tron bez dziedzica ostać się może.

Łokietek westchnął żałośnie, powielając krok i stając u jej boku. Zerknął nań; pomimo bólu i rozpaczy potrafiła rozstrzygać najboleśniejsze zagwozdki. Ponownie to do niego dotarło, iż za żonę pojęta została mu światła i dobra kobieta. Uśmiechając się lekko pod nosem, zbliżył i chwycił chłodne dłonie.

— Jeszcze nie pora, najmilsza. — Czule ucałował kłykcie. — Nie możemy dać poznać po sobie strachu, nie daj Boże, list wysłany do Elżbiety i Karola, trafiłby w ręce Czechów i co wtedy? Szturm gwarantowany. — Odwróciwszy się w stronę wysokiego tronu, nad którym widniał duży, biały drapieżca, poczuł ciepło na sercu i ogromną dumę. Przekłuta została równie silną obawą o przyszłość rodu i kraju, o który tyle walk stoczyć musiał i układów zawrzeć.

— Odpocznę. — Całując policzek męża, wyszła.


Krocząc ciemnym korytarzem, przyciemnionym równie od pogody niesprzyjającej, jakby wiedziała, co właśnie następuje, jak zjawa wyglądała. Ciemna suknia czyniła ją jeszcze smuklejszą wręcz wychudłą, jak strzęp ludzki chodzący po ziemi ostatkiem sił. Oczy podkrążone podkreślone głęboką, ciemną smugą widoczne były z daleka. Włosy upięte w luźnego koka zamkniętego w siateczce, wyciągały mocniej jej twarz, a bladość jej wręcz raziła każdą napotkaną osobę.

Wchodząca do tego samego korytarza synowa, również na wycieńczoną wyglądała. Oczy czerwone i podpuchnięte mierzyły swą opustoszałą głębią królową, która przed nią stanęła.

— Anno, wracasz od Kazimierza? — spytała sucho, nie licząc na krzepiące wieści.

— Tak. — Kiwając głową, przyłożyła swą brodę do piersi i zaszlochała cicho. — Ciepłota zelżyła krztynę, lecz to nie pomogło. Nadal nieprzytomny i słaby.

— Odpocznij. Córka twoja silnej teraz matki potrzebuje, nie zaniedbuj jej. — Pouczyła synową, mierząc spode łba. — Bóg jest miłosierny, na pewno wysłucha naszych próśb.

— Z pewnością — odcięła cicho poirytowana, mało nie wypuszczając przekleństwa z ust.

— Mówiłaś coś?

— Tak. — Rozłączając dłonie, dziarsko wyprostowała je wzdłuż wydatnych bioder. — Bóg wasz tak miłosierny, to czemu zsyłając nam córkę, ojca chce jej odebrać?! — Szmaragdowe tęczówki zaświeciły, błędnie wodząc za świekrą.

Serce wojownicze płonęło żywym ogniem, nie mogąc pogodzić się z niesprawiedliwym losem. Podróż do nieznanego kraju, próba wydarcia z umysłu tak dobrze znanych jej i przychylnych Bogów w imię czego? Wieńczenia chusty żałobnej po znikomym czasie radości na wawelskim dworze? Na marne chęci sprostania roli małżonki następcy tronu, znoszenie obelg i nachalne próby wyjścia z cienia wielkiej królowej. Pewno umysł jej szybko pogodziłby się z tym, co Bogowie jej zesłali, lecz serce pragnęło wyrwać z piersi i osobiście karę wymierzyć Opatrzności.

Z lica księżniczki emocje nie mogły znaleźć ujścia, na co królowa chwyciła jej ramię, po chwili przysuwając do siebie.

— Wiem, że się lękasz, drogie dziecko — rzekłszy troskliwie, utuliła do siebie. — Zawierzyć musimy Bogu, uznając każdy, choćby najdotkliwszy jego wyrok.

Najdelikatniej jak tylko potrafiła, gładziła blond loki. Wprawdzie sympatią wielką do dziewczyny nie pałała, przyznać musiała jednak, iż cierpienie równie mocno jej ciało przepełniało.

Praga, Królestwo Czech, początek stycznia 1327r.

Zjeżdża się zgraja krwiopijców!

Nienawiść kierowana nieustannie w stronę nieprzychylnych jej panów wylewała się z niej niczym wodospad chcący za wszelką cenę rozgromić kamienie hardo trzymające się u jego podnóża. Stała przy szerokim oknie kancelarii, skąd widok był najznakomitszy na dziedziniec i bramę wjazdową. Sztywna, ręce skrzyżowane miała, co rusz silnie naciskając na mocne przedramiona. Zgrzytała zębami na każde lico wzbudzające w niej odrazę, zatem nieustannie zaciskała szczękę, każdy bowiem pożal się Boże, pan i możny władca, największym jej przeciwnikiem się okazywał. Niewielu miała sprzymierzeńców przez to też i ona, nie próbowała już przeciągać nikogo na swą stronę.

Czemu działać jawnie i na gniew króla wystawiać, skoro podstępem wygrać można?

— Pani. — Głosik wyrwał ją z zamyślenia, na co energicznie, lecz z równocześnie dziwną swobodą spojrzała na dziewczynę.

Młoda, bez skazy, o pięknym i pociągającym licu. — Właśnie taka jest mi potrzebna. — Uśmiechnęła się diabelsko i nakazała usiąść przy sobie na parapecie. Ująwszy delikatną dłoń, westchnęła sztucznie, usta ściskając w jedną linię. Udawanie po tylu latach przy boku Luksemburczyka, z łatwością jej przychodziło. Czyniąc z siebie niemalże ofiarę tyrana, którą wprawdzie była, spojrzała nań przeszywającymi tęczówkami. Bursztynowe od zimowego słońca, szkliły się niczym lodowe sople na dachach praskiej rezydencji. 

— Moja droga. — Pogłaskała jej dłoń, pociągając nosem. — W tobie moja nadzieja. Pomoc twa bardzo mi teraz potrzebna, sowicie wynagrodzona zostaniesz, jeśli podołasz.

Młode dziewczę przejęte stanem królowej odwzajemniło uścisk.

— Pani, to zaszczyt, powiedz tylko czego ci potrzeba.

Chwytając podbródek młodocianej, przekręciła raz i drugi jej twarz, uważnie oglądając. Widząc niebiański urok, niewinnego anioła uśmiechnęła się, jakby zwycięstwo już odniosła.

— Twa uroda nieziemska, przyciągnie każdego mężczyznę. — Widząc jednak nieśmiały grymas na młodej twarzy, zachichotała niewinnie. — Nie bój się, nie każę ci cudzołożyć. — Odchylając lekko głowę w stronę okna, zapukała w zakurzoną taflę. — Jak widzisz, wilki zjeżdżają pod berłem lwa. Pragnę, byś wywiedziała się, co knują. Sami to mężowie spuszczeni z małżeńskiego łańcucha, połaszą się na każdy kąsek, lecz proszę, byś tym tylko sposobem wywiedziała się jak najwięcej. Wystarczy jedno słodkie słowo, aby wyjawili ci prawdę, wierzę, że rozumiesz.

Szatynka zmrużyła oczy, obserwując splendor za oknem. Rozmyślała chwilę nad słowami Przemyślidki, zaraz zwracając się do niej.

— Rozumiem, pani. — Słodkie dziewczę ni stąd, ni zowąd uniosło kącik, upodabniając do królowej. Wejrzenie niewinne, wyparte zostało czarcim uśmieszkiem. — Jeśli pozwolisz — zagadnęła, chwytając już klamkę. — Znam dwie, równie uwodzicielskie niewiasty. — Porozumiewawczo skinęła głową, aby po chwili nisko ukłonić i zniknąć za mahoniowymi drzwiami.

~~~~~~

Cisza wypełniała wnętrze specjalnie mniejszego pomieszczenia, ażeby każdy poddany mu możny, osaczony został mrocznym błyskiem błękitnych tęczówek. W niepewności trzymał zebrane grono, dobitniej podkreślając swą wyższość. Zajmował wysokie siedzisko na specjalnie zbitej platformie. Plecami okalał oparcie, głowę zadzierając do góry. Donośnie stukał palcami w podłokietnik, z największą przyjemnością gnębiąc spojrzeniem każdą napotkaną osobę. Upewniwszy się, iż wszystkie już twarze gromem obdzielił, wstał zdecydowanie, zaczepiając kciuki o szeroki, pozłacany pas.

— Panowie, dziękuję, żeście tak szybko przyjechali na moje wezwanie. Czas nam radzić o niezwykłej szansie, jaką zesłał nam Wszechmogący. Z waszym przyzwoleniem i pomocą, odbijemy należny nam tron, a lojalni zasiądą na krakowskich urzędach.

Zamilkł, dając czas do namysłu, gdyż wrzawa i szepty poniosły się między zgromadzonymi. Čeněk z zaciekawieniem wodził za pogłosami, opierając głowę o prawą rękę podpartą na lewej. Wtem z grona wyłonił się jeden odważny, który chyląc czoła, zabrał głos.

— Najjaśniejszy panie i my tego pragniemy, atoli pora nie jest to odpowiednia.

— Dlaczegóż to? — Przeszył go pewnym spojrzeniem, zaraz wodząc po pozostałych. — Najwłaściwsza to pora. Papież posądzony o zmowę z pogańskimi mordercami, nie wstawi się za polskim królem. Atak nasz uzasadnionym zostanie, rękę bowiem podniesiono na sojusznika naszego, który oczekuje odwetu.

— Z całym szacunkiem, królu, lecz Ludwik wcale nie mówi o zbrojnej wyprawie, a jeno o wspomodze pieniężnej i zwarciu przeciw papieżowi. Znane są ci ich napięte stosunki — rzekł mówca w osobie kanclerza.

Z wolna schodząc z podwyższenia, Jan stanął przed mężczyzną, obdarzając zaciekłym spojrzeniem.

— Prawda to, lecz i kolejna wieść do mnie dotarła z Krakowa. — Słowa ostatnie mocno podkreślił, a wymijając kanclerza, chodzić począł pomiędzy zebranymi. — Kiedy jak nie teraz, mości panowie. Wawel w mrokach strachu pogrążony; z północy Krzyżacy na polskie ziemie nastają, a jedyny królewski syn dostąpi za chwilę zaszczytu przekroczenia Bram Niebios. Od kilku miesięcy choroba wypełnia jego ciało.

Jak jeden mąż wszyscy mocno wyciągnęli się ku sklepieniu, próbując upewnić, czy trafnie zasłyszeli owe słowa. Oczy naraz na postać króla skierowane zapłonęły żądzą nowych urzędów i złota zagarniętego. Znał ich na tyle, by w lot pojąć zamiary krążące w przekupnych głowach i podjudzić zaraz do działania. Pozostało mu kuć żelazo, póki gorące, zatem wracając na podwyższenie, rozsiadł się na nim wygodnie, przejmując wystawiony przez Čeněka pergamin.

— Zatwierdźcie jeno ten podatek¹, a niedługo wyruszymy na kujawskiego króla. Na razie jednak musimy zachować ostrożność, aby przygotowania nasze przedwcześnie na jaw nie wyszły. — Nie kwapiąc się, wystawił zwój, aby kanclerz z łaski swojej sam się po niego wysilił.

Zapoznawszy z zapisem, pokiwał głową, wyrażając zgodę i przekazał dalej. Drugi z kolei człek piastujący stanowisko wojewody, którego Luksemburczyk ledwie znał, począł drapać się po głowie i z grymasem, celowo napotkał na monarsze spojrzenie.

— Panie — rzekł nieśmiało, czym skupił na sobie uwagę wszystkich. Każdy patrzył na niego, jak na szaleńca i równocześnie herosa, gotowego wkroczyć na niebezpieczne wody. — Wybacz śmiałość, lecz czy wyruszając na "kujawskiego króla", nie nadepniesz rozmyślnie na odcisk Carobertowi²?

Wszyscy wstrzymali oddech, przenosząc uwagę na króla, który również zatrzymał swą pierś. Po chwili wypuścił głośno powietrze, parskając pod nosem.

— Odważnyś. — Szybko dochodząc do boku zucha, poklepał go po policzku. — Przyznać rację ci muszę. Król węgierski wszak zięciem Władysława, ale i na niego znajdę ja sposób.

Czeski król potakiwał głową, jakby sam powinszowania już sobie składał z okazji uknucia wybitnej intrygi.

Wyszehrad, Królestwo Węgier, koniec stycznia 1327r.

Pośpieszne kroki dochodziły zza ścian ukrytych korytarzy. Szelest niewieściej sukni niósł się wraz ze złowieszczym przydzwanianiem miecza przytwierdzonego do męskiego pasa.

Obcym przybyszom zdawać się mogło, że słyszą odgłosy i szepty samych zjaw straszących w zamkowych murach, które zagościć zdążyły już w fantazjach poddanych, a tak dobrze znane były wyszehradzkim dworzanom. Wykonując z oddaniem swe obowiązki, zwykli już ignorować tajemnicze dźwięki, tak wyraźnie słyszane tylko w jednym miejscu. Tak też i tym razem było. Przechodząc tuż obok, lekko poszerzali uśmiechy i ruszali dalej ku swej pracy. Wiedzieli wtedy, że ważna osoba czeka właśnie na królewską audiencję.

— Co wysłannik samego diabła robi na naszym zamku? Czego od ciebie chce? — rzekła, krocząc równym krokiem, tuż u boku Karola.

Złączeni pod ręką, zmierzali do auli tajemnym przejściem. Posłaniec czekał od dłuższej chwili, zatem niepodobna było przechodzić przez wrota, których próg zaraz po nich przekroczyć miał zwykły sługa.

— Nie jestem wszechwiedzący, Elżbieto — odciął i sobie zadając to pytanie, obawiając równocześnie ujawnienia tak długo skrywanej tajemnicy.

Nie wydusiła już słowa, niekiedy zaciskając tylko nieświadomie palce na wyraźnie umięśnionym przedramieniu. Czuł jej zdenerwowanie. Dochodząc do bocznych drzwi, zatrzymał niespodziewanie, łapiąc drżącą dłoń.

— Lilio. — Gładzą delikatnie jagodę, spojrzał nań krzepiąco. — Spokojnie, ze złymi zamiarami nie przyjeżdża. Inaczej Jan przemawiałby mieczem, a nie ustami posłańca.

Wymusiła lekki uśmiech i przekładając rękę pod ramieniem monarchy, ruszyli dalej. Dochodząc do podwyższenia, na którym trwały nieustannie dwa trony, przepuścił królową przodem i zaraz po niej zajął swe miejsce. Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie, rozłączając wreszcie dłonie.

— Proś — rozkazał Karol, układając jedną rękę na podparciu, drugą zaś zginając w łokciu.

Ona zaś dumnie wciągnęła łopatki na te słowa, wbijając wzrok w posłańca. Na samą myśl o Luksemburczyku w złość wpadała, przypominając sobie jaki los ciężki jej rodzicom zgotował. Odpędziła równie prędko ciążące wspomnienia i wyraz niesłychanie oziębiła, próbując prezentować się przy tym należycie. Dwie królewskie sylwetki, teraz wytworne i pozbawione wszelkich uczuć czekały na wieści.

— Królu, królowo, rad jestem widzieć was w tak znakomitym zdrowiu — rzekł po łacinie i chyląc czoła przed majestatem, szczerze poszerzył uśmiech. — Wdzięczny jestem, że zechcieliście mówić ze mną po łacinie, która, choć w mych ustach przykładnie nie brzmi, jedynym wyjściem pozostaje, gdyż kalać waszego języka nie śmiałem.

Elżbieta, jak i Karol gruchnęli śmiechem w duchu, bowiem oboje od urodzenia lepiej znali łacinę, niżeli węgierski, który przysposabiać zaczęli wówczas, gdy przyszłość ich na zawsze powiązana została z królestwem Świętego Stefana. Neapolitańczyk rzekłby nawet, że to jego rodzimy język, lecz z biegiem lat i węgierski stał mu się bliski.

— Wybacz również królu, że wpierwej do ciebie się nie zwrócę, lecz w obecności tak wyjątkowej damy nie wypada postąpić inaczej. — Domyślnie na niego zerkając, uwagę swą skupił na żonie monarchy, który również na nią spojrzał z zaciekawieniem. — Królowo, nie zdołam znaleźć teraz odpowiednich słów, ażeby w pełni oddały one twe zniewalające piękno. — Zacisnęła mocniej dłonie na krańcu podparcia, co nie umknęło Karolowi. — Żadne klejnoty tego świata, również nie zdołają dorównać tak oślepiającemu blaskowi. — Kończąc przymilanie, ugiął plecy głową niemal do kolan dosięgając.

Dopóty tak nisko pozostawał, królewska para wymieniła się kpiącymi spojrzeniami, by po chwili na nowo wlepić zimne tęczówki w Czecha.

— Mniemam, że za pięknem twych słów nie stoi podstęp i próba uśpienia naszej czujności? — spytała łagodnie, lecz z dozą wyraźnej wyższości nad rozmówcą, czym nawet króla wprawiła w zakłopotanie. — Niemniej wdzięczna ci za nie jestem.

Karol przygryzł lekko wargę, po chwili kierują do nieco zdziwionego mężczyzny:

— Co cię sprowadza? — zagrzmiał dobitnie, łagodząc wejrzenie.

— Król mój, Jan z Luksemburgów, pragnie zawrzeć umowę z tobą miłościwy królu, dla obopólnych korzyści. Zależy jemu na dalszych, dobrych stosunkach handlowych pomiędzy królestwem Czech i Węgier, lecz jest pewna przeszkoda.

— Jaka?

— Rozpoczęcie wybijania węgierskiej monety, pokrzepiło nadzieję na poprawę wymiany materiałów między królestwami i ustabilizowanie ich wartości. — Sięgając po trzymane przez sługę teki, wyjął prosty list, jakby spisany dopiero został. — Król czeski, pragnie zawrzeć umowę, która wprowadzi do handlu monetę również srebrną.

Władca uniósł pergamin, wczytując w spisane słowa.

W tym czasie Elżbieta przeszywała posłańca mrokiem swych tęczówek, próbując wyczytać prawdziwe jego intencje lub podkreślić choćby, iż przychylna im nie jest i nie zamierza nigdy być. Dostrzegł tę nienawiść i Karol. Chcąc pochwycić zaciśniętą dłoń, powstrzymał się na wtargnięcie Zoltána z nieznanym mu mężczyzną.

— Janko! — Królowa wzniosła okrzyk, lekko rozchylając usta. — Co cię sprowadza przyjacielu? — Polska mowa poniosła po auli, na co Karol skrzywił się nieznacznie.

— Czy to na tyle ważne, by przerywać rozmowy z czeskim posłańcem? — zrugał ją, ściągając na siebie jej spojrzenie. — Spytaj, czy sprawa jego niecierpiąca zwłoki.

— Nie musi, królu. — Zaskoczył wszystkich obecnych Janko, kiedy posługiwać się zaczął płynnym węgierskim. — Rozumiem was doskonale. — Zerkając kątem oka na przybysza z wrogiego mu kraju, wymownie spojrzał w kierunku Elżbiety. — Najjaśniejsza pani, to pilne i dzięki Bogu, w samą porę dotarłem. — Podchodząc bliżej monarszej pary, klęknął na schodku, przekazując list.

Z obawą go przyjęła, spoglądając na Karola. Po chwili wstała i rozwijając rulon podeszła do okna. Prócz odgłosu jej ciżm, cisza wypełniła aulę. Wszyscy z zaciekawieniem i lekkim niepokojem patrzyli na coraz bardziej posępną niewiastę. Unosząc głowę, skrzyżowała ręce.

— Zostawcie nas samych.

Król, odpychając się raptownie od tronu, zeskoczył wręcz z podwyższenia, gestem przepędzając mężczyzn. Stała bezruchu, wpatrując w horyzont, nie reagując nawet na jego podejście.

— Elżbieto? Cóż to za frasujące wieści?

Poruszyła lekko listem, a dokładając w półświadomie dłoń do ust, potarła je opuszkami. Tonęła w myślach, rzucając tęczówkami to na list, to za okno.

— On ma w tym swój cel — wykrztusiła nieumyślnie, mrużąc oczy.

— Kto? — Nie mogąc doprosić się odpowiedzi, zrobił krok ku jej osobie z zamiarem przechwycenia listu, który nerwowo mu się wymknął. Widząc oddaloną dłoń, potarł brodę i zmusił do cierpliwości. — Elżbieto? Mówże wreszcie?! — Irytował się jeszcze mocniej, widząc jej obojętność i ciągłe zamyślenie.

— Luksemburczyk — rzekła, zwracając się ku błękitnemu wejrzeniu. — Nie bez przyczyny wysłał do nas gońca. Nie bez przyczyny potrzebuje tego przymierza. Coś się za tym kryje. — Wciągnęła nerwowo powietrze, jakby miała już nigdy więcej tego nie poczynić. — Karolu. — Rozpaczliwie spojrzała na niego, chwytając dłoń, w drugą zaś wkładając pergamin. — Kazimierz ciężko zachorzał, źle z nim. Matka w zaufaniu pisze i prosi o zachowanie tejże wiadomości w tajemnicy. — Zaszlochała i pozostawiając list w jego ręce, swoją zakryła drżące usta. — Mój brat umiera.

Zamilkła, dusząc się od naporu gorąca wypełniającego jej gardło. Zacisnęła oczy, wybuchając żałosnym płaczem. Przytulił ją troskliwie, pocierając dłonią jej plecy i całując bok szyi. Uspokoiwszy się nieco, spłoszona uniosła głowę.

— Karolu, Jan to wilk w owczej skórze! — fuknęła, rękę kładąc na jego ramieniu. — Kuty jest nie na cztery, a nawet na pięć i sześć łap! — Rozpacz przeplatana ze złością i strachem wzmagał w niej drgawki, których opanować nie była w stanie. — Błagam cię, nie jedź! A jeśli to spisek?! Kazimierz umrze, ciebie zabiją, a...

— Ciii... — Uciszył ją, nakładając palce na rozedrgane usta. Po chwili gładząc policzek, chwycił kark i ucałował rozpalone czoło, tuląc ponownie do siebie. — Nic mi nie zrobi. Nie obawiaj się.

— A jeśli mam rację i posłańcy to nie przypadek? — Łkała cicho, wtulając w jego szyję. — Jeśli to ostrzeżenie? Znak od Boga? Równie dobrze Janko mógł nie zdążyć.

— Może tak być, ale wcale nie musi. — Odgarniając jasnobrązowe kosmyki z czoła, uśmiechnął się. — Spotkam się z Janem i przekonam, co knuje.

Praga, Królestwo Czech, początek lutego 1327r.

Kasztanowe włosy co rusz drgały wraz z nerwowo obracaną głową królowej. Najmniejszy szmer za drzwiami wzmagał w niej poruszenie i garnął przekleństwa na usta. Ciskając piwnymi tęczówkami w każdy mebel, ściskała dłonie w oczekiwaniu na dwórkę. Nie mogąc usiedzieć, dreptała z nogi na nogę, co jakiś czas drepcząc w inne miejsce obszernej komnaty. Raz to wyglądała przez okno, drugim razem beształa sługę za mały ogień w kominku, po czym chodząc pomiędzy dębowym stołem a sekretarzykiem, pedantycznie ocierała materiał sukni. Wnet podskoczyła w miejscu na wejście wyczekiwanej służki. Pośpiesznie zamykając drzwi, stanęła przed czeską królową.

— Mówże prędko, co żeś podsłuchała?! — Mierząc ją pociemniałymi tęczówkami, pocierała dłonie z rosnącym zniecierpliwieniem.

— Wielka narada, pani, wojenna. Nowy podatek, panowie czescy, wraz z królem ustanowili, aby czym prędzej skarbiec przed wyprawą zapełnić — odpowiedziała Sára.

— To już wiem! — warknęła. — Mów gdzie teraz wyrusza?!

Szatynka ścisnęła usta, miętoląc materiał kremowej sukni.

— Pani, mąż twój, jedzie do Trnawy.

— Do Trnawy? Skąd ten pomysł? Dlaczego teraz? Dopiero co zasadzał się na tron polski, a teraz marzy już o koronie Świętego Stefana? — Dochodząc z wolna do stołu, otuliła kłykciami leżący na stole koralik, po chwili zaciskając nań w dłoni. — Wywiedziałaś się, czemu spotkanie z Karolem zaplanował?

Dwórka otworzyła szerzej oczy, również i usta otwierając. Zaskoczona była, boć nic jeszcze swej pani nie zdążyła powiedzieć o spotkaniu, a ona już o nim prawiła.

— Ponoć omawiać mają sprawy handlowe, lecz... napomknęli również o przymierzu wojennym — zaczęła dwórka.

— Jakże to? — Przymknęła oczy, jakby blask dnia ją mierził. — Przymierze... — Krążyła z wolna po komnacie, rozważając wszelkie możliwości.

Po chwili wrota znowuż się rozwarły, ukazując zza swych masywnych skrzydeł niewieścią sylwetkę. Eliška³ rozpromieniała, gdyż przybyła blondynka prawdziwie miała jej coś do przekazania.

— Pani! — Zamykając starannie drzwi, Elena, zbliżyła się do królowej, równie i Sárę przyciągając za ramię. — Wiem już wszystko. Jeden z możnych panów chciał mnie na całą noc, sakiewkę miał pełną, zatem postanowiłam nie przepuścić takiej okazji. — Uniosła dłoń na skrzywienie kobiet, które o jednym sobie pomyślały. — Posłuchajcie. Jednej dziewczynie lekkich obyczajów zapłaciłam podwójnie, za wypytanie waszmościa. Pił na umór, a język jego dłuższym się okazał, niż przypuszczałam. — Rzucając zwycięski uśmieszek, wyprostowała dumnie plecy. — Król Jan, spotkaniem z Karolem, chce utorować sobie drogę do Krakowa. Posłańcowi przekazać miał jeno postanowienie o umowie monetarnej, lecz sprawa wiele ma sznurków.

— Mówili też o przymierzu wojennym — dodała Sára, oczekując potwierdzenia zasłyszanych przez nią słów.

— To prawda — przytaknęła Elena, lecz patrząc w oczy królowej, zwątpiła. — Król chce sojusz umocnić — przełykając ciężko ślinę, poczuła dreszcz sunący po jej plecach — zaślubinami dzieci.

Eliška, omalże na ziemi nie wylądowała, jeno przez dwórki podtrzymana na krześle spoczęła. Ręce jej drżały, lecz zaraz uspokoiły, gdy przez gardło kojący posmak wina przepłynął.

— Jedna z bliźniaczek, bodaj Anna, ma zaślubić Władysława, najstarszego syna Caroberta i Elżbiety⁴. Ponoć...

— Ponoć, co?! — syknęła królowa, gotowa na każdą wieść. Zdawało się, że żadna nie byłaby gorsza od tej już zasłyszanej, a jednak przeliczyła się.

— Ponoć sprawa nie jest to pierwszej świeżości. — Czyniąc krok od królowej, blondynka złączyła dłonie. — Król Jan, rzekomo dyspensę dla waszej córki otrzymał, nikomu o tym nie mówiąc. Nie wiem jednak, czy Carobert o tym wie. Przypuszczam, że tak, przecie papież dawnym jego wychowawcą.

— A więc tak to lis sobie zaplanował — wycedziła, ponownie łykając ciecz najmocniejszą z praskich piwnic. Ocierając nieznacznie usta, ocknęła się jakby. — A Elżbieta? Królowa Węgier wiedzieć może o planowanych zaślubinach? — spytała z widoczną nadzieją i błyszczącymi chochlikami w oczach.

Dwórki wymieniły się spojrzeniami, na co tym razem Sára odpowiedziała.

— Możliwe, że nie. Piastowska to córka, nienawiścią do Luksemburgów pałająca o wiele silniej, niż ktokolwiek inny. Słyszałam nawet, że wraz z mlekiem matki ją wyssała, teraz synom swym wpajając.

— Jeśli mąż o niczym jej nie wspomniał, pani, zgoła prawdopodobne, że nie powie jej i po spotkaniu w Trnawie — wtrąciła blondynka.

— Bo? — Królowa widocznie zadowolona była z tejże rozmowy, dwórki zadanie swoje bezzwłocznie wypełniły, dostarczając jej cennych informacji.

— Myślę, że... — Jasnowłosa zamilkła, niepewnie przygryzając wargę, na co Sára dodała jej odwagi. — Córką jestem kanclerza, dlatego spiski nie są mi obce. Ojciec dużo prawił o polityce i uczulał. — Elena wzięła głęboki wdech. — Jeżeli król nasz na Kraków najechać chce, wpierw udobruchać musi króla Węgier, ale zapewne specjalnie przedłużać sprawę małżeństwa będzie, przez co Carobert nie powie o niczym królowej.

— Dlaczego? — Przemyślidka, potrząsnęła głową od natłoku myśli, albo to już wino poczęło dawać się we znaki.

— Bo jeżeli królowa Elżbieta pała do Luksemburgów tak wielką nienawiścią, jak mówią, za wszelką cenę odwiedzie króla od tego pomysłu.

— A to zatrzyma Jana w drodze do Królestwa Polskiego. — W głowie czeskiej królowej przejrzało, jakby ktoś jej rąbek największej tajemnicy Wszechświata uchylił. — Lecz pojąć nie mogę jednego. Sam sojusz Jana z węgierskim monarchą na niewiele się zda. Carobert mocniejszym węzłem związany jest z Łokietkiem, a jedna umowa nie wykluczy drugiej.

— To prawda, tego również nie rozumiem, lecz zabiegi króla dowodzą, że jasny plan posiada, który skrupulatnie wprowadza w życie. 

— Przebiegły lis! Niedoczekanie jego! — warknęła Eliška, gwałtownie wstając. Piąstki bladły od uścisku, a na policzki poczęły wylewać rumieńce złości. Wpadając na pewien pomysł, zajęła z powrotem miejsce, nalewając sobie wina. — Sára, wezwij do mnie najszybszych i najwierniejszych gońców. — Słysząc zamykane podwoje, skierowała płomienny wzrok na Elenę. — A ty, moja droga, podaj inkaust, pergaminy i pieczęć.

— Pani, co chcesz zrobić? — Stawiając przed monarchinią czernidło, usiadła obok, chwytając troskliwie jej rękę.

Latami zdradzana, znosić musiała upokorzenia i ciągłe docinki ze strony macochy, wielmożnej Ryksy. Haniebne traktowania i okrucieństwa, których dopuszczał się, z czasem coraz częściej jej mąż, poczęły przelewać czarę goryczy. Skamieniałe serce biło tylko dla jej dzieci. Wierzyła, że najstarszy syn, Karol, gdyby dostał takie Czechy, w jakich żyła, wyniósłby je do rangi mocarstwa. Dlatego też nie bała się atakować męża i stawać na jego drodze do wielkości, która należna w przyszłości była jedynie jej pierworodnemu.

— Nie powinnam cię pouczać i nie chcę tego robić, pani, lecz emocje szargają twą duszą i umysłem. Pamiętaj, że każdy list wpaść może w niepowołane ręce i co gorsza, w ręce króla — rzekła troskliwie, pocierając delikatnie dłoń monarchini.

— Wiem i dziękuję za twe słowa. — Zatapiając pióro w czarnej cieczy, odczekała chwilę, aby wezbrana kropla zleciała z czubka. — Tylko trzy osoby zdołają powstrzymać Jana i jego zapędy, w tym jedną jestem ja. — Kreśląc starannie słowa na pergaminie, uśmiechała się pod nosem. — W proch obrócę twoje wielkie plany, Janie.

~~~~~~

Sięgając po Biblię, nakazała przysiąc mężczyznom dozgonną wierność i lojalność wobec niej, czeskiej królowej, królowej z czystej krwi Przemyślidów. Nakładając każdemu z osobna dłoń na ramię, przekazała swe Błogosławieństwo i wstać poleciła.

— Mam dla was misje najwyższej wagi. Od nich zależeć będzie przyszłość królestwa i moja — dodała znacznie ciszej.

— Gdzie wyruszyć mamy, pani? — spytał niepewnie niższy, korpulentny mężczyzna.

— Przed kim przyjdzie nam stanąć? — dodał ciekawsko drugi, o wiele wyższy i silniejszy.

Przejmując od towarzyszących jej niewiast, listy, uśmiechnęła się, zawieszając je w powietrzu. Kierując jeden z nich do niższego gońca, objaśniła mu zadanie.

— Jiří, pojedziesz do Krakowa, a ów list dostarczysz w ręce polskiej królowej, Jadwigi. — Chyląc nieznacznie przed nim czoła, krok zrobiła w stronę drugiego, o wiele postawniejszego. — Ty zaś, udasz się do Wyszehradu. List twój trafić ma nigdzie indziej, a w ręce węgierskiej królowej. — Również i przed nim skinęła, odsuwając się i mierząc ich z odległości. — Zadanie macie tylko jedno. Dostarczyć list jedynie do rąk królowej. — Podchodząc do niej posłusznie, uklękli i ucałowawszy królewski klejnot, zniknęli za drzwiami.

Korekta rozdziału dodana 15.04.21 r. ❤


Witam kochani 💗 

Mam nadzieję, że rozdział się podobał i czekacie na więcej 😁

Do zobaczenia 🤗


¹ W styczniu 1327 roku, Jan zwołał najważniejszych możnych, aby omówić sprawę wyprawy na Kraków. Ustalili wtedy podatek, który pomógł zapełnić skarbiec przed zbrojeniem, oraz rozesłali "wstępne" wici.

² Małżeństwo Karola Roberta i Elżbiety Łokietkówny, tworzyło pewną barierę ochronną Łokietka, dlatego podstępnie, podczas spotkania w Trnawie w lutym 1327 roku, Jan utorował sobie drogę do Krakowa.

³ Eliška — tak nazywano Elżbietę Przemyślidkę

⁴ Na spotkaniu w Trnawie układ polityczny został podparty wstępną umową mariażu Anny i Władysława, królewskich dzieci. Podobno był on już wcześniej rozważany. Nie ma dokładnej daty co do wydanej dyspensy, ponieważ dwie, a nawet trzy daty się wykluczają, dlatego przyjmę najbardziej prawdopodobną. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro