38 rozdział ♔ | Żałobny kir |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


| Czarne chmury |


— Znasz mnie, królu. Dlaczego mniemasz, że dopuściłam się tak karygodnego czynu? Powody masz by mnie...

— Zaręczasz zatem, że ich nie mam? — wszedł jej impertynencko w słowo. Nie był brutalny, acz ścisnął jej policzek tak, iżby dać do zrozumienia, że nie ufa ślepo w jej niewinność.

— Zatem czemu pytasz? Wydałeś już osąd. — Przeszyła go równie wyniosłym spojrzeniem, prostując plecy, chcąc wydać się pewno silniejszą. — I upraszam, weźże rękę, nim uczynisz coś, czego będziesz żałował.

Traciła z wolna pewność siebie, czując nad sobą przewagę i obezwładnienie, co ją przeraziło. Równocześnie przez myśl potoczyły jej słowa małżonka: "Nie walcz ze mną. Trudno mi nad zapalczywością panować i nie chcę, byś stała się jej ofiarą". Drgnęła nieświadomie, przeszyta zimnym dreszczem wspomnień.

— Boisz się mnie? — spytał, widząc, jak przysuwa się do ściany, chcąc w nią wtopić, przeniknąć i uciec jak najdalej.

Nie dojrzał nawet, kiedy zniknęła ta bojowo nastawiona kobieta, która jeszcze chwilę wcześniej sprawiała wrażenie zimnej i nieustraszonej. Zastąpiona nią zatrwożona twarzyczka ukłuła go w samo serce jak rozgrzany grot.

Zabrał raptownie rękę z jej twarzy, rozchylając lekko usta. Uciekała odeń wzrokiem. Nie był przekonany, czy nie robi tego specjalnie, ażeby odsunąć od siebie oskarżenia, jednak jedno wiedział na pewno. Prawdziwie nie chciał, by czuła w jego towarzystwie strach, a teraz nie widział nic poza nim.

— Wybacz — wydusił zaskakująco ckliwie. — Ostatnie czego pragnę, to twego lęku. Przyrzekłem, że nie sprawię ci nigdy więcej bólu.

Uniosła błyszczące oczy, mierząc go wzrokiem pełnym pytań. Podeszła odważnie bliżej, chwytając jego dłoń.

— Nie boję się ciebie, a twej nieobliczalnej strony. — Splotła ich kłykcie, drugą dłoń kładąc delikatnie na policzku. — Pragnę, byś panował nad nią tak jak teraz. Nie jestem twym wrogiem, zachowajże to w pamięci. Trwam po twej stronie, zawsze — rzekła, poczuwszy zaraz wilgoć podążającą na podbródek.

Spuściła głowę, zaciskając oczy, tym samym pozbywając się natrętnych gości. Patrzyła na kraniec szmaragdowej sukni podbitej czarnym futrem, by zaraz mierzyć w królewskie tęczówki. Ujął jej podbródek, całując szczyt czoła i wpatrując w zarumienioną twarz.

— Nie wiem, czy zdolna byłaś do podobnego działania. Jednakowoż, jeśli dowiem się prawdy, miej na nią słuszną obronę.

Skinęła głową, nieznacznie unosząc kącik ust. Odprowadziła małżonka wzrokiem do drzwi, by po upływie odpowiedniej ilości czasu, również przekroczyć ich próg.

Poczuła osobliwy ucisk w piersi. Wyrzuty sumienia zupełnie odmienne od tych miewanych dotychczas. Dusza domagała się modlitwy, spokoju i najodpowiedniejszego w tejże chwili towarzystwa.

Jej.

Starszej o dwa lata dziewczyny okrutnie doświadczonej przez życie. Jedynej istoty będącej w stanie dopomóc w rozterkach jestestwa.

Dojrzała ino kasztanowe, długie, proste włosy popuszczone luźno na plecy, okryte na skroniach czarną przepaską. Z każdym ruchem bujały się na boki, a kandelabr, przed którym stała, rozbłyskał kolejnym ogniem świecy.

— Dowiedział się prawdy, czy sama mu powiedziałaś? — spytała, nie odwracając się nawet.

Piastówna westchnęła, podążając przed siebie. Szelest sukni rozlał się po kaplicy cichnąc przy pierwszej z ław. Uczyniła znak krzyża, siadając i wzrok zatrzymując na odziedziczonym relikwiarzu.

— Domyślił się, tak jak przypuszczałyśmy — odpowiedziała będąc nieco otępiałą po niezbyt miłej rozmowie.

— Toć jawnie atakowałaś Miklósa, nie było to trudne do rozwikłania. Nikt pewności mieć jednak nie może.

Ciemnowłosa kończąc czynność, podeszła zaraz do królowej, przysiadając u jej boku. Patrzyła na nią uporczywie, widząc niemrawy wyraz na nienaturalnie bladej twarzy.

— Zrobił ci coś? — spytała, przymrużając podejrzliwie oczy.

— Nie — zaprzeczyła prędko. — Choć obawę miałam, czy aby nie skończy się to dla mnie tragicznie. Zdaje się, iż wiem już, jak sprawić by nigdy więcej się nie zapędził. Czasem nie warto walczyć, a dać za wygraną. W niektórych aspektach z nim nie wygram.

Adela ryknęła iście diabolicznym śmiechem, opierając łokieć o wezgłowie.

— Zatem ujarzmiłaś wyszehradzką bestię. — Pokiwała głową z aprobatą. — A więc co cię trapi?

Piastówna poszerzyła nagle uśmiech, spoglądając na rozpromienioną twarz towarzyszki. Nie musiała nic mówić. Niedoszła zakonnica miała bowiem dar czytania z gestów i mimiki. Elżbieta zastanawiała się czasem, czy tylko jej zachowanie z taką łatwością rozczytuje, a widząc palący, oliwkowy wzrok, ścisnęła dłonie.

— Łaknę władzy niemal tak silnie jak powietrza — zaczęła cicho Piastówna, jakoby wstydziła się swych słów. — Coś nie pozwala mi przestać. Czy to normalne? Normalne, że chcę mieć wpływ na los Korony?

— Jesteś pewna, że chodzi tu tylko o Koronę? — Widząc pytające spojrzenie przyjaciółki, Adela kontynuowała: — O czym myślisz, gdy idziesz na Radę? Co czujesz, gdy siadasz obok Karola na tronie? O kim myślisz?

Położyła dłoń na zaciśniętych piąstkach. Pogładziła je, jakby miała do niej klucz, który otwiera do zwierzeń.

— O swej przyszłości. — Umilkła, spuszczając głowę. — O nich — wyszeptała. — O moich synach... ale nie tylko. — Westchnęła głęboko, przymykając oczy. — Czuję niepojętą ekscytację, gorąc, który rozpala me wnętrze. Myślę o matce, czy czuła to samo, a siadając na Radzie obok Karola — zawahała się ostatecznie.

— Powiedz, mi możesz.

Elżbieta lekko zwróciła się w stronę Adeli tak, jakby obawiała się, że ktoś ją usłyszy i rzeknie dalej niepochlebne o niej słowo.

— Czuję ulgę — szepnęła niemal niedosłyszalnie. — Jakbym zdejmowała z siebie raz za razem ciężar, jakbym wyjawiała wszystkim długo skrywany sekret, jakby jedna cząstka mnie stworzona była do tej roli — dodała już nieco pewniej. — Jakbym od zawsze marzyła by zasiadać w Radzie, by wzbudzać podziw, ale i... nienawiść. Wzrok możnych dodaje mi odwagi, rozpala we mnie dotychczas nieznane uczucia, które ciężko mi ugasić po opuszczeniu auli.

Adela uśmiechnęła się pod nosem, unosząc ich złączone dłonie i lekko całując.

— Jestem dumna, pani. Mężczyźni nie liczą się z kobietami — dodała dużo chłodniej. — Uważają, że jesteśmy gorsze, że jesteśmy ich własnością. Mają się za panów, zapominając, że to właśnie kobiety wydają na świat dziedziców, przedłużają dynastie. To ty przecie pozwalasz cieszyć się Carobertowi z bycia ojcem. To ty dałaś mu nadzieję. Czy w takim razie to my, kobiety, jesteśmy gorsze?

— Nie i wiem o tym, ale...

— I nigdy nie możesz w to zwątpić — wcięła jej jeszcze w słowo Adela, a oczy jej jasne zapłonęły z nienawiści. — Znasz moją historię. Wiesz, jak zostałam poczęta, jaki ból me narodziny sprawiły matce. I świadomość, że nigdy nie pocznie już z żadnym innym. Walcz nie tylko za siebie i za synów, walcz w imię kobiet, które nie mają szans by się bronić. — Ścisnęła rękę Elżbiety tak, iż niemal odcięła jej dopływ krwi. Spojrzała wzrokiem nieprzyjmującym sprzeciwu. — Walcz dla mnie, walcz dla nas, aby żadna kobieta nie czuła się gorsza i skrzywdzona przez niepowstrzymaną chuć mężczyzn.

Elżbieta westchnęła z bólu, który przepełnił ciało Adeli z pomieszania ogromnej złości za tak okrutny los i żałości, że nie ino ona i jej matka padły ofiarami okrutnika.

— Masz moje słowo — przyrzekła, przytulając zaraz Adelę, która od wspomnień zawyła.

Poczucie niesprawiedliwości powróciło do niej ze wzmożoną siłą. Elżbieta to poczuła, cała bowiem drżała, lecz nie ze smutku czy żalu, a nienawiści i chęci zemsty. I to właśnie nie pozwoliło jej na posługę Bogu, gdyż wyzbyć się ich nie potrafiła.

W swych objęciach nie spostrzegły dwóch postaci stojących przy wejściu, lekko się z sobą szamoczących, jakby jedna wypychana była za drzwi przez drugą.

— Wiem, skąd biorą się twe obawy — dodała Adela, łamiącym się głosem. Odchrząknęła i spojrzała jeszcze na Piastównę. — Boisz się, bo Carobert w żadnym calu nie przypomina twego ojca. Gdyby był taki jak on, mogłabyś przewidzieć jego reakcje, boć przykład jako dziecko brałaś z matki. Nieobliczalny jednak charakter króla, ci to uniemożliwia. Twoja matka pewno dopiero z czasem nauczyła się żyć z królem Władysławem, sama wiesz, jak niepokorny potrafił być. — Uśmiechnęła się, gładząc policzek lilii, jakby radę dawała młodszej siostrze. — Elżbieto, wystarczająco długo jesteś jego żoną, nikt nie zna wyszehradzkiej bestii lepiej niż ty. Nauczyć się jeno czytać.

— Twoja znajomość ludzkiej natury mnie przeraża, ale jest mi niezwykle potrzebna — zauważyła kornie.

— Wiem. Dlatego mnie wezwałaś.

Ponownie wpadły w swe ramiona. Tego właśnie potrzebowała. Słów wsparcia i rady, która zawsze płynęła z serca. Ufała Adeli jak nikomu innemu. Od pierwszych dni w klasztorze bowiem potrafiła jej ulżyć i wydobyć z niej najgłębiej skryte przemyślenia. I znowuż miała rację. Tylko ona znała Karola w każdej możliwej masce i musiała nauczyć się uprzedzać fakty.

— Przestań się zasmucać. Nie możesz. Nie w tym stanie.

Gładził troskliwie dłoń spoczywającą na nadgarstku. Spacerowali po ośnieżonym ogrodzie, mimo iż Mroczko nie był co do tego przekonany. Nie chciał, by małżonka zachorzała i to w tak odmiennym stanie. Ojciec jej jednak zwykle o tej porze urządzał sobie przechadzki, zatem nie dała za wygraną, wyszukując go teraz pomiędzy obnażonymi z roślinnej szaty gałązkami.

On zaś nie mógł pozostawić ślubnej samej. Zaniedbywał co prawda swe obowiązki, lecz teraz nic poza nimi nie miało dlań znaczenia. Nawet gwardia królowej.

— Muszę z nim pomówić. Wiesz przecie, ile to dla mnie znaczy — odparła krucho, nie odrywając wzroku od grządek i pobliskich ścieżek. — Narzeczony Marii prędzej czy później przybędzie, a ojciec wyjedzie bez słowa.

— Najdroższa. — Zatrzymał ją, siłą zwracając w swą stronę, gdyż wytrwale wodziła po ogrodzie. — Już raz chciałaś z nim pomówić i jak cię potraktował?

— Wiem — przerwała mu, przełykając gorzkie łzy tkwiące w gardle na samo wspomnienie zimnego spojrzenia Sambora. — Acz sam wiesz, że teraz wszystko uległo zmianie. Muszę mu powiedzieć, spróbować do niego dotrzeć. Może teraz skruszeje.

Umilkła, gdy Mroczko ścisnął jej rękę i skinął w prawą stronę. Miała świadomość, iż po tamtej stronie stoi fontanna, zatem niepewnie odwróciła głowę. Czuła jak serce spowalnia swe dotychczas prawidłowe bicie. Żołądek podszedł jej do gardła, a skórę na raz przeszył niewyobrażalny chłód.

— Jesteś pewna? — dopytał, dojrzawszy jej chwilową niemoc.

Skinęła głową, wysuwając rękę z mężowskiego ujęcia. Złapała kilka wdechów i zdecydowanie ruszyła w stronę postawnego blondyna. Sprawiał wrażenie, że odejść chce na jej widok, przyśpieszyła zatem kroku, w porę go zatrzymując.

— Na miłość boską, ojcze, wysłuchaj mnie wreszcie! — huknęła, sama siebie zaskakując siłą tonu, co i nawet małżonek dosłyszał, stojąc nieopodal. — Nie uchodzi dorosłemu mężczyźnie dąsać się jak pacholę.

Cofnęła się, gdy podszedł do niej z nagła zadziwiająco blisko. I Mroczko odruchowo zrobił krok, nie spuszczając ich z oka w obawie, że mężczyzna może skrzywdzić jego ukochaną.

— Mówże, co masz do powiedzenia i precz mi z oczu.

Nie krzyknął, lecz pogarda i wyniosłość towarzysząca jego wypowiedzi uderzyła w nią wystarczająco boleśnie. Przełknęła. Po tym, co usłyszała, nie miała nic do stracenia.

— Nienawidzisz mnie za śmierć Tymka, acz nie była to moja wina. To był przypadek. Znaleźliśmy się w złym miejscu o złej porze, ojcze. Złościsz się, choć to nie ja winnam go pilnować, lecz wy. Byłam dzieckiem, nie mogłam przewidzieć, że coś złego się stanie. Chciałam tylko go uszczęśliwić, sprawić, aby uśmiech zagościł na jego licu, boć ty nie potrafiłeś tego zrobić.

— Milcz! — warknął Sambor, nie mogąc utrzymać już nerw na wodzy. — To ty go zabiłaś! Ja zrobiłbym dla niego wszystko.

— Wszystko, a zarazem nic, ojcze — dodała znacznie ciszej. — Chciałeś zmienić go w siebie. Uczynić nieczułym, pozbawionym serca, a on był inny. Chciał posmakować jeno odrobiny ojcowskiego ciepła, podczas gdy ty zabraniałeś mu wszystkich beztroskich harc, karząc jeno uczyć i modlić. Był nieszczęśliwy, nocami płakał, rankami nie chciał wstawać.

— Zewrzyj usta! — Uniósł dłoń pewno w jednym celu, na co Mroczko drgnął, lecz szczęśliwie nie musiał ingerować.

— Uderzysz mnie, tak?! — wycedziła z wyrzutem. — Tak! Przecież ty nic innego nie potrafisz! Jeno pastwić się nad nami tylko dlatego, że nie możesz pogodzić się ze śmiercią, której również jesteś winien! — Wbijała w niego oskarżycielskie spojrzenie, a ręka jego opadła zaraz wzdłuż talii. — Zniszczyłeś Marię, mnie próbowałeś, acz trafiłam na życzliwą mi królową Jadwigę. Gdyby nie ona pewno dawno już gniłabym w rynsztoku. Pojmijże wreszcie, ojcze! To nie była moja wina. Nie widziałam, że nadchodzi burza, że to przeklęte drzewo się złamie i spłoszy Anabel.

— Dosyć — orzekł tonem nieco skruszałym. — Nie chcę tego słuchać.

Próbował odejść, więc chwyciła delikatnie jego ramię. Nie sprzeciwił się tym razem, kątem oka na nią zerkając.

— Ojcze, może to już czas, by zakończyć waśnie? — szepnęła, robiąc krok ku niemu. Pogładziła jego rękę, muskając odważnie dłoń. — Jestem brzemienna, będziesz miał wnuka.

Zamarł, zadzierając nienaturalnie wysoko głowę. Wypuścił głośno powietrze. Pogładził niewyczuwalnie, jakby z przymusu jej dłoń spoczywającą na ramieniu i odszedł bez słowa.

Wyszli niezwykle gwałtownie z kaplicy, Atila ostatkiem próbując zamknąć wrota bez zbędnego trzasku. Odwracając się w stronę korytarza, poderwał się zaraz z miejsca, słysząc jeno oddalający się szelest sukni. Dogonił widocznie wzburzone dziewczę, chcąc zatrzymać, acz uparcie się wyrywała.

— Jak mogłeś na to zezwolić?! Jak mogłeś jej w tym pomóc?!

Krzyk niósł się gromko po murach, co nie było właściwe dla kwestii ich kłótni. Strażnik zirytowany nieodpowiedzialnym zachowaniem Diany pociągnął ją zaraz w jeden z zaułków.

— Zamilczże wreszcie, dziewczyno, boć powiesz coś, z czego obojgu przyjdzie nam się tłumaczyć!

— Mogłeś pomyśleć o tym, gdy planowałeś to porwanie!

Spanikował. Rozejrzał się prędko dookoła, czując lekką ulgę na to, iż są sami. Jednakże Diana nie wyglądała, jakoby miała zamilknąć, co nie było mu i samej królowej na rękę.

Chwycił jej ramiona i pchnął na ścianę wnęki. Zawahał się, lecz będąc tak blisko niej, nie zdołał opanować uczucia, które w moment nim zawładnęło. Ostatnie co widział to jej zaskoczone, piwne tęczówki. Zrozumiała co chce uczynić, zbytnio się przed tym nie wzbraniając.

Docisnął usta do pełnych i słodkich warg, niepewnie i łagodnie, ażeby jej nie zrazić. Wtem naparł na nie silniej, czując, jak nieoczekiwanie odwzajemnia pocałunki żarliwiej, dając nieme zezwolenie. Odważył się przez zachętę dłoń położyć na jej krągłości, po chwili błądząc po reszcie szczupłego ciała. Wdmuchiwała mu do ucha ciche jęki, dłoń jedną wsuwając na umięśnione plecy, drugą obejmując jego kark, gdy kąsał skórę delikatnej szyi.

Atila wrażenie miał, iż śni na jawie, w ramionach trzymając obiekt swych westchnień, który widocznie był mu przychylny. Jawa ta nie trwała jednak długo. Dotychczas chętna dziewczyna, zamknęła dlań usta, odpychając i obdarzając siarczystym policzkiem.

— Nie wypada, jak śmiałeś wykorzystać naszą kłótnię?! Nie wstyd ci?! — uniosła głos, nie przejawiając jednak pewności w swych słowach.

— Chciałem cię jeno uciszyć, sama jesteś sobie winna — orzekł z ironią, trzymając pulsujący policzek. Obdarzył ją wnet uśmieszkiem pełnym satysfakcji. — Oddałaś mi się.

— Nie! Nie myśl sobie. Nie zapomnę, co żeście uczynili — dodała chłodno, acz znacznie ciszej. Podeszła zaraz do niego. — Porwaliście Miklósa, duchowego, a to grzech ciężki.

— To nie ino duchowny, Diano, a wróg.

— Królowa nie winna robić takich rzeczy! — krzyknęła gardłowo.

— To nie ona. Ktoś inny podsunął jej ten pomysł. Ona go zatwierdziła z wyższej konieczności. Nie miała innego wyjścia. Miklós nie może zostać arcybiskupem.

— Od kiedy zrobiliście się tak okrutni i bezwzględni? — spytała przerażona jego tonem, robiąc krok w tył. — Nie pozwolę na to! Pójdę do Elżbiety i powiem jej, co o tym myślę, boć w rozmowie z Adelą nawet na pacierz nie skruszała! Gani męża, a z każdym dniem się do niego upodabnia!

Ruszyła z miejsca, zaraz piszcząc z bólu. Przerażona odwróciła głowę, natrafiając na zdeterminowane i draśnięte gniewem tęczówki. Nie były piwne, a czarne, jak nigdy. Wbijał mimowolnie palce w jej przedramię, w niczym nie przypominając mężczyzny dopiero co ulegającego zwykłej namiętności.

— Jesteś dwórką! — warknął, gwałtowniej ją przyciągając. — Masz jej służyć, a nie krytykować i doradzać, tym bardziej w sprawach państwa. Ja jestem od dbania o jej bezpieczeństwo. Ty, rób to, po co cię tu sprowadzono. Wracaj do Andrzeja.

Pogarda niemal wylała się z jego ust, a łzy stanęły w oczach dziewczyny, na co Atila się wzdrygnął. Puścił ją, zaskoczony własnym okrucieństwem. Nie mógł znieść wyrazu rozczarowania na jej twarzy. Odszedł prędko, pozostawiając ją zupełnie zdruzgotaną.

Papowo, Ziemia Chełmińska¹, Państwo Zakonu Krzyżackiego

Sześciotysięczna armia przekraczała mury zdobytego miasta. Zwycięski korowód pieszych oddziałów wraz z królem polskim i synem jego na czele zmierzał właśnie do krzyżackiego zamku, z którego banderę Zakonu dawno zwiało. Kawalkada jeźdźców zmierzała zaś na zachodnią stronę warowni, ażeby obóz rozbić i konie napoić na brzegu jeziora. Każdy zmierzał we własną stronę z myślą o upragnionym odpoczynku po pięciodniowym, agresywnym szturmie.

Kazimierz jechał w ciszy przy boku ojca, ważąc skalę zniszczeń w mieście i jeno nienawiść w oczach mieszczan dostrzegając. Czuł męczący ciało ciężar. Niemal wyrzuty sumienia z tego, iż pozbawili owe kobiety ojców, synów czy mężów. Przytulały swe ostałe przy życiu córki do piersi, klnąc pod nosem na najeźdźców i próbując uzmysłowić im ich brutalność.

— Przyzwyczaić ci się trzeba do tych zawistnych spojrzeń — zagadnął go Łokietek, dostrzegając szargające synem rozterki. Dobrze bowiem znał to uczucie, pierwszą dumę z triumfu, ale i wstyd przed udręczonymi szturmem wejrzeniami. — Wojna nie jest dobra, lecz niestety jest też nieunikniona. Za przewiny władców płacą ich poddani. To niesprawiedliwe, wiem.

— Czy wyprę z pamięci kiedyś te twarze? — spytał z lekka przerażony.

— Nie, nigdy.

Władysław pokiwał przecząco głową, wzdychając i prostując w siodle, przez co wydał się wyższy. Kazimierz uświadomił sobie, iż pewno to tak liczne wyprawy wojenne i zwycięskie wjazdy wypracowały w małym królu tak reprezentacyjną postawę.

— Te twarze będą cię nawiedzać w snach, ale z czasem przejdzie, przywykniesz.

— Po cóż pożogi, palenie miast. Nie można by inaczej? Układami?

Łokietek zaśmiał się, próbując zatuszować kpinę w głosie.

— Jak widzisz pokój z wrogiem, oznacza wojnę z jego sojusznikiem. — Obdarzył syna niewzruszonym spojrzeniem. — Nasz układ z Giedyminem nie powstrzymał Krzyżaków i przeklętego Luksemburczyka przed najazdem na Żmudź. Pamiętaj jedno, synu. Patrz w stronę, z której czerpać możesz korzyści, nie porzucając przy tym sojusznika w potrzebie.

Kazimierz parsknął pod nosem z kpiną, którą Łokietek wprawnie ukrył.

— A Carobert? Dlaczego nie posłałeś po wsparcie? Elżbieta dopomogłaby.

Nie spuszczał oka z ojca, wyłapując każde skrzywienie na jego twarzy. Zagryzał zęby, wyprężając szyję.

— Znać też trzeba, synu, odpowiednią porę — odciął, zaraz unosząc kącik ust. — Na razie rośniemy w siłę, acz pewno Werner zawróci zaraz na wieść o najeździe, o co nam chodziło. Węgry to nasz As, którego przedwcześnie nie należy ujawniać. Każdy myśli, że zięć mój odmówi mi pomocy, ja też, wierzę jednak w zdolności twej siostry. — Przeniósł na młodzieńca dumne spojrzenie, przez co poczuł się z lekka poniżony. — Rodzina jest najważniejsza, Kazimierzu, a matka twoja wpoiła Elżbiecie tę zasadę.

Rozchylił lekko usta, mrużąc oczy. Królewicz mniemał, iż w pełni pojął słowa ojca i nie musiał odpowiadać, gdyż on tego nie oczekiwał. Zerknął jeno Łokietek nań porozumiewawczo, pozostawiając go z refleksjami, które wzbudziły w nim jeszcze inną myśl. Może to i prawda, ale teraz Węgry jej domem, a Karol i chłopcy rodziną.

Wawel, Królestwo Polskie

Ocknęła się prędko, czując ciężkie coraz niżej opadające powieki. Podniosła się, przemywając twarz wodą z misy ustawionej na pobliskim stoliczku. Oparła kościste dłonie o jej szczyt i zamarła, przyglądając się swemu odbiciu w tafli. Blada niemal jak zaokienny śnieg, ze smugami purpurowych sińców pod oczami, które zapodziały już dawno gdzieś swój błękitny połysk. Zlękła się własnego odbicia, próbując uparcie nie dopuścić do zaśnięcia.

Wnet drzwi komnaty zaskrzypiały, do środka wpuszczając Esterkę z naczyniem wypełnionym kaszą nasączoną miodem. Przeżegnała się na jej widok i zamknęła drzwi przed ciekawskim wejrzeniem.

— Jadwiniu, na Boga, wyglądasz jak duch. Musisz odpocząć wreszcie — rzekła widocznie zaniepokojona jej stanem.

— Pragnę tego wielce, niemniej zasnąć nie mogę. Znowuż najdą mnie koszmary, nie ścierpię ich.

Odstawiając strawę na stół, dwórka podeszła doń, naprowadzając zaraz na miejsce i podsuwając jej słodki zlepek pod nos.

— Zjedz coś. Słodkości nieco dodadzą ci sił, a kasza nasyci. Proszę.

Usiadła tuż obok, ujmując jedną dłoń, w drugą zaś wkładając łyżkę. Królewna uległa, nabierając porcję. Smakując wolno uwielbione słodkości, opróżniła w mig pół misy, zaczynając i drugą część. Esterka uśmiechnęła się do siebie, widząc jej rosnący apetyt i zdrowe kolory naraz ogarniające dotychczas blade jagody.

— Nalegam stanowczo, pani, byś odpoczęła. Idź spać, błagam cię.

— Nie — odcięła z pełną buzią.

Zjadła całą kaszę, popijając zaraz wodę, lecz dalej nie miała zamiaru zasypiać. Nie miała na to siły. Zwyczajnie bała się zobaczyć coś, co znowuż będzie przewidzeniem przyszłości. Nie chciała tego, nie pojmowała, dlaczego widzi całe zło, które spotyka jej rodzinę. Ostatni sen, który ją naszedł, przelał czarę rozgoryczenia. Lilie, płacz dziecka... Gdy list od siostry dotarł na Wawel z wieścią o śmierci jej nienarodzonego dziecka, zamarła. Zapłakała, czując bezradność. Po cóż były jej te sny, gdy nie była w stanie nawet im zaradzić, dopomóc ich ofiarom?

— Jadwiniu, ostatni raz śniłaś trzy niedziele temu — zauważyła Esterka, zbliżając się i przytulając do siebie szczupłe ciało. — Proszę, będę przy tobie, a gdy jeno ruch ujrzę nietęgi, obudzę cię niezwłocznie. Zaufaj mi. Chyba że wolisz towarzystwo twej matki? — dodała zgryźliwie.

Królewna spojrzała na dwórkę z powątpiewaniem. Nie chciała martwić rodzicielki, po chwili samoczynnie rozchylając usta ze zmęczenia. Krótka chwila w ramionach dwórki sprawiła, iż poczuła błogość. Poczęła zalegać we śnie, zatem nie protestowała. Wszakże dwa wschody i zachody słońca dogłębnie przez nią podziwiane winny być ostrzeżeniem.

Wpół żywa doszła do łoża, a poczuwszy miękki puch pod sobą i okalające zaraz ramiona futro zasnęła, jak przy dotknięciu czarodziejskiej witki. Twarz jej wydała się Esterce odprężona, wolna od utrapień do chwili, gdy mięsień jeden nabzdyczył się przez całą długość jej skroni.

Wyszehrad, Królestwo Węgier, 8 marca 1329 r.

Napięta atmosfera między małżonkami opadała niczym poranna mgła na ziemię, pozostawiająca po sobie ino krople rosy na źdźbłach trawy. Jednakowoż to zwiastowało nieprzejednany powrót złowrogiej aury, która zdawała się niejako następstwem ucichłej burzy. Głuche grzmoty rozbrzmiewające teraz w murach królewskiej siedziby, gotowały się z wolna do ponownego uderzenia ze zdwojoną siłą, boć spokój od dawien dawna nie leżał w naturze Wyszehradu.

Sambor nie mogąc wytrwać przeciągającego się wypatrywania przyszłego zięcia, wyruszył mu naprzeciw wraz z najmłodszą córą, ażeby w drodze powrotnej do palatium zdążyli poznać się bliżej i w najlepszym razie, chociażby sympatią obdarzyć. Starszą latorośl zaś z wolna poczynał otaczać czymś na wzór troski, acz dalej uprzedzenia nie pozwalały na obnażenie pełni ojcowskich uczuć. Aczkolwiek sam nie wiedział, czy kiedykolwiek wydobędzie je z siebie, ażeby Larysę po latach nimi obdarzyć. Słyszał, że ponoć człowiek nad życie kocha swe wnuki, niżeli własne dzieci, zatem chęci nabierał do posmakowania tego uczucia. Próbował poznać córkę na nowo i cierpliwość zmuszony był przy tym ćwiczyć, bowiem nie chciała ona jeszcze ujawniać swego stanu przed dworem.

Atila zapadając się pod ziemię, wzbudzał ino w Dianie podejrzenia względem konspiracyjnych działań królowej. Ta zaś dla odmiany nie przejawiała już żadnych wątpliwości w zachowaniu podczas napomknięć małżonka o Miklósie, po którym słuch zaginął równie głuchy, jak i po najwierniejszym strażniku Piastówny.

Dwór przypominał sieć pełną knowań, pozorów i manipulacji, i jeno trzy osóbki zdawały się najszczersze w swym zachowaniu. Oni. Trzy szczęścia, które potrafiły przymusić każdego do odstąpienia od swej mrocznej natury. Trzy lilijki, z których jeden kwiat poczynał bezpowrotnie usychać niczym z nagła odcięty od wody.

Każdy widział podupadającego na zdrowiu następcę, acz nikt nie chciał prawić o tym głośno, by nie narazić się na gniew i tak już z tego powodu wielce niestabilnych emocjonalnie rodziców. Zwłaszcza oni nie roztrząsali stanu Władzia, dbając jeno o jego samopoczucie i należytą opiekę dworskich eskulapów², których ilość znacząco się zwiększyła. Aż roiło się od nich w palatium, a napotykający ich na swej drodze Karol, w coraz większą rozpacz popadał. Rzecz jasna jak na władcę przystało, w duszy upust dawał swym emocjom, na twarzy niezmiennie dzierżąc wyraz beznamiętny. Robił wtem to, co umiłował sobie najbardziej w przerwach od ciążących mu spraw.

Dźwięk szurającego płaszcza niósł się po prywatnym piętrze dziedzińca. Najwyższa kondygnacja pozwalała na potajemne śledzenie poczynań ludzi na niższy piętrach. Oparł się wtem o marmurowy obwód, rozszerzając oczy na widok kasztanowych, lekko skręconych włosów, zadziornie zadartego noska i lica owianego tajemniczą łuną, tą samą, którą skrzętnie skrył w pamięci i zwykł podziwiać w latach młodości. Cztery razy. Dokładnie pamiętał, gdyż nie szło zapomnieć mu tejże niewiasty, która ku jego zgryzocie nie zaszczyciła go podczas ubiegłych świąt blaskiem swej jedwabistej skóry. Claude.

A i czar reminiscencji prysł wraz z dźwięcznym plaskiem zetkniętej dłoni z powierzchnią krużganka. Królowa wychyliła się nieco, dostrzegając na dolnym placyku pukiel włosów znikający pod tarasem. Parsknęła pod nosem wyraźnie rozdrażniona, posyłając mu na odchodne gromowe spojrzenie. Zaraz ją doścignął, obdarzając ciekawskim blaskiem tęczówek.

— Nic przecie nie mówię, królu — uprzedziła go, żwawo unosząc rękę. — Dla odmiany pomówmy o twych planach.

— Których? — Zaśmiał się pod nosem na tak raptowną zmianę tematu. — Mam wiele spraw na głowie.

— Nurtują mnie te związane z Polską i naszymi synami.

— A mnie wielce ciekawi, gdzie podziewa się Miklós — rzucił jej nieco oskarżycielskie spojrzenie, którym wzgardziła.

Zwolniła, wydłużając nienaturalnie krok, jakby chciała przed stykiem stópki z posadzką upewnić się, czy aby na pewno jest ona solidna.

— W jakim celu posłałeś poselstwo do Neapolu³? — Zmierzyła go konfrontacyjnie wzrokiem, zatrzymując przyń. — Zapomniałeś mnie o tym powiadomić.

— Nie muszę tego robić, lilio, to ja noszę koronę — uciął kategorycznie, podążając dalej.

Elżbieta westchnęła, doganiając go szybkim, acz krokiem godnym królowej. Przygryzła wargę, wsuwając dłoń pod ramię małżonka i opierając na nim. Chciała coś rzec, nie wiedząc jak go zagadnąć, przypominając sobie wtem ich rozmowę, po dziś dzień przysłoniętą nurtującą niewiadomą. Ciekawość tym bardziej skłoniła ją do zapytania.

— Gdy pod sercem nosiłam Andrzeja, mówiłeś o nim, jak o kandydacie do posłania za morze — zaczęła dość smutno, odwracając odeń głowę w stronę dziedzińca. — Nie darzyłeś mnie zaufaniem, czułam to. Teraz chyba na nie zasługuję, czyż nie? — spytała, patrząc przed siebie. 

Obawiała się bowiem, co prawdziwie ujrzy w jego oczach, które – jeśli tylko zechciał – zdradzały więcej niż słowa. Trudzić się nie lubił kłopotliwymi odpowiedziami, zatem albo szybko gasił zapał rozmówcy wymownym spojrzeniem lub pozostawiał go z nadzieją, albowiem jednoznacznie swych intencji nie objawiał.

On zaś westchnął ciężko. Znalazł się w jednym z najrzadszych momentów życia, w którym nie wiedział jak postąpić. Nie chcąc psuć o dziwo dobrych relacji z żoną, dalej nie wyjawiał jej całej prawdy, boć ta ukryta przezeń wiadomość mogła stanowić kolejny klin wbity pomiędzy ich ramiona. Delikatnie pogładził ujętą dłoń, na co nachyliła głowę.

— Carobercie, kogo rozpatrujesz w tym układzie? Gdzie posłać chcesz w razie konieczności Ludwika? — spytała, przejawiając niemałą nadzieję w głosie. — O czymś mi nie powiedziałeś. Ukrywasz składnik zagadki, który stanowi klucz do zrozumienia twych zamiarów. Dlaczego zawsze ciągnąć cię muszę za język?

Mimowolny jęk wyrwał z jej gardła wraz z mocnym pociągnięciem. Stanął w miejscu, zatrzymując i ją, nader boleśnie ściskając przedramię. Spojrzała nań pytająco.

— Jest jeszcze jeden tron, który przypaść nam może i to dzięki tobie — obwieścił zaskakująco pewnie, niemal jakby gwarancję tegoż porozumienia miał już w swej ręce.

Kiwnęła, rozkazując mu niemo, by mówił dalej, przez co nabrał wody w usta. Wypuścił z poświstem wstrzymywane powietrze, kolejno niepewnie ją przyciągając.

— Królu!

Krzyk poniósł się po ścianach dziedzińcowego korytarza, a wraz z nim i gwar wdarł pomiędzy dworzan.

— Królowo!

Na to niepokojące wezwanie oboje się odwrócili, Elżbieta niespodziewanie przyparta ciężarem średniego syna. Dopadł do niej, zaciskając silnie małe kłykcie na połach szkarłatnej sukni. Odruchowo ułożyła dłoń na czarnej czuprynce okrytej futrzaną czapą, klękając zaraz przed nim i z trudem rączki przekładając na swą szyję.

— Ludwiku, cały drżysz, co się stało?

Uścisnęła go mocniej, całując nakrycie głowy. Zerknęła na męża, który zmarszczył czoło, nie pojmując jeszcze sytuacji. Poniósł wzrok na schody wychodzące z ogrodów i nasłuchiwał kroków. Wtem i Ludwik odchylił się nieco.

— Mateńko, Władzio. Coś mu jest.

Oboje zesztywnieli na słowa malca i równoczesne wtargnięcie dworzan ze starszym synem na rękach. Karol w moment znalazł się przy nich, przejmując chłopca i zmierzając zaraz w stronę lecznicy.

— Zaniemógł, upadając — rzekł oddalający się głos strażnika.

Łzy stanęły w czarnych oczach Piastówny, która dalej nie mogła się otrząsnąć. Przytulała Ludwika powściągliwie, przywołując zaraz Klarę i podążając za królem. 

~~~~~~

Krążyli przed kominkiem naprzemiennie, ocierając się krańcami wierzchniego odzienia. Elżbieta z piąstką wbitą w pierś, Karol zaś, jak miał w zwyczaju, ze splecionymi palcami na plecach. Oczekiwali na rozpoznanie medyków. Na, chociażby iskrę nadziei, iż syn ich szanse ma na powrót do zdrowia. Cisza paliła uszy, pogłębiając w nich negatywne emocje. Nie mieli jednak ochoty na rozmowę, bo niby o czym prawić mieli przed komnatą, w której los ich się ważył, na szali zarazem kładąc przyszłość królestwa i dynastii?

Zerkali jeno ukradkiem na siebie, otuchy dodając krótkimi uśmiechami, które na nic się zdawały, bowiem przeczyły im spojrzenia. Niezdolni byli już do tuszowania rodzicielskich uczuć, które nimi szargały. Rozszerzone, przerażone, błagające o łaskę tęczówki więcej o nich mówiły, niżeli wymuszane wykrzywienia ust.

Po bezradnych wymianach wracali do utartych ścieżek, które przemierzali nieustannie od niemal godziny. Wtem przystanęli, gdy wyszła ku nim przygarbiona postać młodego medyka królewiczów, Aulusa. Nie unosił wzroku, uporczywie wbijając go w stopy.

— Najjaśniejsi, wybaczcie. Jesteśmy bezradni.

Nie zdążyła go chwycić. Ruszył wściekle niczym wilk na bezbronne jagnię, zaciskając dłonie na kaftanie eskulapy. Rzuciwszy nim o ścianę, przywarł doń, kosmyki wilgotnych włosów na jego czole rozwiewając dyszeniem.

— Jak śmiesz tak do mnie mówić?! — ryknął, mocniej go dociskając. — Szybciej zawiśniesz!

— Królu, miarkuj się! On nie jest niczemu winien! — zawołała, chcąc przywołać ich do porządku.

Wślizgnąwszy się pomiędzy nich, poczęła odpychać męża, jednak długo jej działanie nie okazywało rezultatów, dopóty nie ścisnęła mocno dłońmi jego twarzy. Siłą go na siebie skierowała, a dostrzegając oczy jej, pełne troski i nawołujące do zaprzestania agresji, puścił medyka.

— Zostaw nas, Aulusie — rozkazała mężczyźnie, patrząc kątem oka, jak pospiesznie wychodzi.

Nie puściła Andegawena nawet na sekundę. Zostawszy sami, pogładziła jeno policzki, oddychając powoli i głęboko. Kołysaniem głowy, próbowała go uspokoić.

Zaraz ukrył błękitne tęczówki pod powiekami, biorąc wdech. Drżał, nie wiedząc, czy ze złości, czy strachu o życie syna. Ściskał szczękę boleśnie, nadymając policzki i nie zdoławszy ukryć dłużej rozpaczy, przylgnął mocno do małżonki, chowając twarz w jej szyi. Wdychał zapach włosów, uśmiechając się do siebie. Przypuszczał, dlaczego wystarczyło jeno, by synowie ich główki swe wtulili w pierś matki, by zaraz zaprzestać krzykom. Odejmowała im w tajemniczy sposób trosk, wlewając w serca miłowanie i spokój, który i jego teraz przepełniał. Był niczym pacholę w bezpiecznych ramionach rodzicielki. Nie musiał rozumieć dlaczego. Trzymał królową w ramionach, nie oczekując niczego więcej, jeno jej bliskości i uzależniającego ciepła.  

~~~~~~

Duchota wypełniająca wnętrze komnaty wypchnęła ich za próg. Przełknęli równocześnie, Karol rękę unosząc, ażeby puścić małżonkę przodem. Sam wydłużył swe wejście, gdyż czuł, jak serce pęka mu na tysiące kawałków, raniąc resztę ciała. Widok wyczerpanego ciałka na posłaniu toczył łzy pod powieki, a cichutkie jęki i intensywne drżączki, samoczynnie udzielały się i jemu.

Oddałby wszelakie bogactwa, zaprzedałby duszę nawet samemu Diabłu, by jeno odjąć swej małej dumie cierpienia. Patrząc na białą jak marmur twarzyczkę ściągającą się z bólu, powieki drżące z gorąca i rączki szukające matczynego dotyku, umierał. Czuł ulatującą z niego duszę, próbującą oddać się Niebiosom w zamian za życie Władzia, lecz wiedział, że to niemożliwe. Nieznana choroba⁴ trawiła drobne, wątłe ciało od środka i nie mógł nic na to poradzić. Bezsilność była dlań najgorszym uczuciem. Pragnął mieć wpływy, kontrolę, acz teraz desperacja wiązała mu ręce.

Podszedł do łóżeczka z drugiej strony, kładąc się u boku malca. Objął go, całując główkę, a patrząc na klęczącą przy nich królową z ustami przylgniętymi do rączki, wypuścił wstrzymywane łzy. Zapłakał, nie mogąc opanować spazm.

— Ojcze, boli — orzekł krucho, główkę wtulając w ramiona Andegawena.

— Wiem, wiem, smoczku. — Przytulił go jeszcze mocniej, pragnąc przechwycić wszystkie boleści, a królowa jeno wtuliła twarz w małą dłoń, całując ją uprzednio. — Niedługo przestanie. Poczujesz się lepiej.

Ledwie wydusił owe słowa. Uścisnął rączkę, drugą zaś nieustanne gładziła małżonka. Oboje przeżywali tragedię, blisko siebie, acz każdy samotnie. Przeklinali, płakali, krzyczeli, błagali o litość dla najstarszej latorośli w myślach, z siebie wydając jeno szlochy. Wzmagały się z każdym wyczuciem spokoju, które biło od coraz bardziej zesztywniałego ciałka. Ostatnie, niemal bezdźwięczne tchnienie, po którym czas zamarł, było największym ciosem dla zrozpaczonych rodziców. Cisza zdała im się melodią płynącą wprost z piekieł.

W jednej chwili przysunęli się do Władzia. Królowa, całując sine kłykcie, dłoń i przedramię. Okładając ustami synka aż po ramiona, ostatecznie wtuliła twarz w jego szyjkę. Podciągnęła się na posłanie, układając tuż obok. Karol przekręcił się zaś lekko, prawą ręką przytulając bezwiedne ciało, tak mocno, iż jego niewyobrażalne zimno przeszyło mu plecy. Po chwili i lewą ręką przygarnął mocniej królową, której twarz pęczniała z wolna od łez.

Ostatni raz chłonęli zapach umiłowanego syna. Trzymali w swych objęciach dziecię, które dało im nadzieję po bolesnej śmierci Karolka.

Czerwony bursztyn zawieszony na szyi Piastówny kołysał nad trupią już twarzyczką. Kreślił nad nią mimowolne kształty, wtem zatrzymany w miejscu przez nieznaną siłę, jakoby ktoś go chwycił. Skupieni jednak na żałobie, która miała zaraz obwiesić kirami ściany palatium, nie zważyli na to drobne zajście.

— Chodź. Chodź do nas.

Delikatny, dziewczęcy głosik przedarł przestrzeń komnaty. Czuł ciężar na ciele, który przyciskał go do posłania. Uwolnił dłonie z uchwytu rodziców i uniósł się, siadając. Pokręcił głową, widząc jeno nachylone sylwetki nad jego ciałem i zapłakane twarze. Odwracając się bardziej w tył, rozszerzył szaroniebieskie ślepia na własny widok. Zdumiony powrócił do rozglądania się po komnacie, wyszukując osoby, która zbudziła go swym melodyjnym głosem. Zerkał na regał, drewniane zabawki i dwa mieczyki leżące na parapecie, na których widok wyszczerzył ząbki. Złączył stópki, bujając się to w przód to w tył, zmierzając wzrokiem na łóżko stojące obok. Westchnął, nie dojrzawszy młodszego brata.

— Chodź, Władku.

Tym razem głos tajemniczej dziewczynki zabrzmiał mu tuż nad głową. Spojrzał nań, uśmiechając się szeroko. Duże, radosne węgielki patrzyły na niego, a ze skroni spływały jej fale długich, jasnobrązowych włosów. Skręcił szyję, lustrując liliową sukieneczkę przepasaną splotem dzwoneczków i wianek uwity z podobnych kwiatów, acz uzupełniony kolczastymi pnączami róż.

Wyciągnęła dłoń, którą chwycił. Zeskoczył z łoża, podążając za nią niezwykle rozpromieniony. Znał ją. Wiedział, że jest mu bliska i zaufał, nie bacząc na nic.

— Elżbietka.

— Czas się pożegnać, braciszku — oznajmiła, zatrzymując się przy drzwiach.

Władzio spojrzał na nią, ostatni raz blaskiem swych oczek obdarzając rodziców, którym nie było pisane dostrzegać dusz. Posmutniał. Przytulali jego śmiertelne ciało wyssane z życia, niezwykle mocno. Czuł ten pełen miłości dotyk, ale i rozrywający serca ból.

Przystawił dłoń do usteczek, ucałował ją i dmuchnął, posyłając w ich stronę. Jeno tyle mógł uczynić. Splótł kłykcie z siostrą i odszedł.

Poczuli tylko niezrozumiałe mrowienie na policzkach. Wilgoć, jakoby ktoś składał pocałunek na ich skórze. Spojrzeli po sobie, szlochając i mocniej przytulając synka. Kolejną lilijkę Andegawenów, której niedane było dożyć nawet piątej wiosny życia.


Och, to już za mną 💔 Kolejny rozdział łamiący moje serce... 

Mam nadzieję, że się podobało, choć zakończenie smutne... 

Czuję się zobowiązana wyjaśnić też scenę Elżbiety z Adelą. Wiem, że wiele osób wyobraża sobie Piastównę, jako bardzo silną kobietę, gdyż już taka jej wizja się utarła, czego oczywiście nie neguję. Chcę jednak zauważyć, że takie jej postrzeganie wytworzyło się na przełomie całego panowania, a teraz pokazać chcę to, w jaki sposób ta silna kobieta się „rodzi". Na pewno Elżbieta znała swoją wartość, choć na początku mogła czuć się nieco zagubiona na nowym, większym dworze. Również brała przykład z matki, która była dla niej wzorem, ale jedna różnica tutaj nam się nakreśla bardzo wyraźnie. Mam na myśli małżonków. Władysław z tego, co się orientuję, miał milsze usposobienie, Karol opisywany jest jako podejrzliwy, nieufny, surowy, przez co moim zdaniem nie był tak otwarty na rady kobiety i to jeszcze młodszej o 17 lat. Nie ma mowy też tutaj otwarcie o jakiejś wielkiej miłości, a jeśli już to o silnym przywiązaniu. Myślę też, że Elżbieta, będąc tej narwanej krwi Piastów, mogła, potocznie mówiąc fikać, co jest już zauważalne w roku 1328, ale... WŁAŚNIE, ALE.

Moim zdaniem czuła respekt wobec męża. Musiała go czuć, bo był starszy, bardziej doświadczony, despotyczny i nieprzewidywalny. Dlatego chciałam tutaj wdrożyć taki zabieg tej niepewności, która wytwarza się w Elżbiecie na wspomnienie jej rodziców. Z czasem sama zauważa, że nie może postępować tak samo, jak matka, a musi być jeszcze bardziej przebiegła i ostrożna. Z drugiej strony, chcę też pokazać stronę Karola, że on też jednak musiał mieć uczucia, zwłaszcza gdy Elżbieta dawała mu synów i ujawniała ten „instynkt" (i to nie tylko ten macierzyński XD). Gdy sobie tak analizuję wydarzenia, widzę, że zaufanie Karola do Elżbiety jest jak sama ich relacja, czyli jak rollercoaster. Ufa jej, ale nie we wszystkich kwestiach. Raz podczas jego nieobecności daje jej pełnie władzy, a drugi raz, gdy mu podpadnie, przekazuje władzę w ręce arcybiskupa i palatyna.

Nie chcę pokazywać Elżbiety jako wszechwiedzącą dwudziestopięciolatkę, gdyż ma się jeszcze uczyć tego obycia w polityce, a to sprawia, że postępuje coraz śmielej. Adela posłuży mi jako jej powierniczka, która również będzie pomagała rozpalić Piastównie tę pewność siebie, która już w 1335 roku (na Zjazdach) będzie płonąć ogniem gotowym spalić nawet najbardziej butnych władców. Przypuszczam, że wiecie, kogo mam na myśli 😂.

Do zobaczenia ❤



¹ Papowo, Ziemia Chełmińska — 7 luty 1328 r. Po przemarszu wojsk czeskich przez polskie ziemie i rozpoczęciu najazdu na Żmudź, Łokietek ruszył z odsieczą Giedyminowi, atakując ziemie chełmińską. W ciągu 5 dni zdobył znaczną część krzyżackich terenów, podbijając i zajmując ostatecznie Papowo. To działanie spowodowało, że krucjata trwała zaledwie miesiąc, ale powracający z niej Jan Luksemburski i Werner zawiązali sojusz. Również pomoc Litwinom spowodowała zerwanie pokoju pomiędzy Polską i Zakonem, co rozpętało wojnę na dobre.

² Eskulap – lekarz.

³ W 1329 roku, po śmierci syna króla Neapolu, Carobert zaczął ubiegać się o tron dla jednego ze swoich synów. Neapolitański dwór do samego końca nie wiedział, który z węgierskich królewiczów typowany jest na męża dla Joanny.

⁴ Andegawenowie ogółem byli słabego zdrowia, jednak w krajach śródziemnomorskich ciepły klimat sprawiał, że chorowali o wiele łagodniej. Natomiast na Węgrzech, gdzie klimat był surowszy, objawy były mocniejsze i o wiele bardziej bolesne (Karol Robert bardzo cierpiał pod koniec życia). Jan Dąbrowski domyślał się, że tajemnicza przypadłość – zapewne weneryczna – „podkopała zdrowie całej dynastii". Przeniesiona z Włoch, „gdzie ciepły klimat łagodził jej skutki, w ostrzejszym klimacie Węgier stała się zabójcza". Ponoć to właśnie tę „genetyczną" chorobę Anjou, przypisuje się jako przypuszczalną przyczynę zgonu Władysława, która później wyniszczyła Caroberta i Ludwika. Nie ma 100% pewności co do tego, jaka to była przypadłość. Często wskazuje się podagrę u Karola, ale chorował też podczas wyjazdu do Włoch na febrę, która prawie go zabiła. U Ludwika ponoć objawiały się wrzody, które nie chciały się goić, dlatego pojawiały się sugestie o trądzie i syfilis. Po dziś dzień nie do końca wiadomo, co zabiło jedną z najsilniejszych dynastii Europy, ale z pewnością była dziedziczna i niezakaźna, gdyż wtedy małżonki również by się zaraziły, a jak wiemy, Łokietkówna przeżyła męża o 38 lat. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro