51 rozdział ♔ | Umarł król |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


| Zaręczyny | Śmierć | Polowanie |

https://youtu.be/EJwwWPrwwo4

Wyszehrad, wrzesień 1332 r.

| Dwa tygodnie później |

Wiatr złowrogo wczepił w blond włosy chłodne macki, rozsypując loki bezwiednie po ramionach i twarzy księżniczki. Zaskoczona ogarniała wzrokiem tradycyjnie nieprzystępne lico Selene, która obejmując dłońmi zaokrąglone biodra, wyczekująco stukała podeszwą o kamienną nawierzchnię dziedzińca. Pomruk niósł się po ścianach krużganków, paląc Annie uszy. Coraz szybciej łykała powietrze, chcąc odwlec odwiedziny u królowej, acz kompetentna w swym fachu ochmistrzyni nie chciała jej darować.

— Czego się panienka obawia? Nie pierwszy to raz królowa wzywa. — Selene nie spuszczała z pobladłej Piastówny bacznego wzroku. Wydawał się wścibski i palący, jakoby zdołał wedrzeć się w jej podświadomość. Anna poczuła niemiłe parcie w żołądku. Równocześnie z nim zacisnęła kłykcie na własnym przedramieniu, próbując pozbyć się spięcia w mięśniach. Czuła jak wbija je, a skóra pod nimi poczyna sinieć.

Skinęła delikatnie głową, na co krzepka, jak na swoje lata ochmistrzyni, wskoczyła zaraz żywo na schody. Połykała pod prostą suknią każdy schodek w zatrważającym tempie. Zdawało się Annie, iż kobieta miast jednego stopnia, pokonuje trzy, zmuszając ją do morderczego pościgu. Z jednej strony była za niego wdzięczna, gdyż skupiała się teraz na niezgubieniu jej z pola widzenia, nie rozmyślając nachalnie o powodzie wezwania. Nie na długo wszelako, gdyż zaraz mimowolnie przypomniała sobie ostatnie spotkanie z wojewodą, podczas którego prawiła mu o rodzinie, wuju i niepotrzebnie uniosła się w bezzasadnej złości.

Wypuściła głośno powietrze z policzków, nie wiedząc, czy bardziej z powodu zmożenia, czy reminiscencji jej nieuprzejmych słów. Co też mnie podkusiło! — żachnęła się i nie wiedząc kiedy, zarzuciła ręką, niemal nie trącając jednego z halabardzistów. Odskoczyła, krocząc dalej za Selene, która jeno przewróciła oczami. Jak mogłam wytknąć mu, iż pragnie jeno spowinowacić się z królową moim kosztem?! — karciła się w myślach. Teraz pewno mnie odeślą i jedyne co mi pozostanie po wyszehradzkim dworze to hańba. Że też nie wystarczą nam ciągłe zdradzieckie knowania mego brata za plecami wuja. Wstyd. Matka się w grobie przewraca.

Urwany pisk wyrwał z jej gardła, gdy dotarły do masywnych wrót, a ona uderzyła niezdarnie w plecy ochmistrzyni. Rozejrzała się, uświadamiając sobie, iż prowadzą do kancelarii królowej, a nie jej komnat. Przeżegnała się, odpędzając z trudem drażniące myśli, choć w głowie rozbrzmiały jej na odchodne ostatnie słowa Tomasza „Widać, żeś z Piastów. Jesteś równie porywcza". Zdawało jej się, iż ta niechlubna cecha najtrafniej opisuje wszystkich członków jej rodu. Wiedziała już, że i sama węgierska królowa nie ustępowała charakterem najbardziej zaciętym Piastom.

Wzięła głęboki wdech i weszła sama do środka. Uderzył w nią zapach ksiąg i swąd wypalonych świec. Powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu, natrafiając na szare tęczówki emanujące ciepłem. Zdziwiła się, bo ich ostatnia rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych, teraz zaś Szécsényi wydawał się dziwnie zadowolony.

Nie mogąc znieść wyrazu jego twarzy, skrzyżowała spojrzenie z królową. Patrzyła na nią uważnie, brodę opierając na dłoni. Podeszła do stołu, przy którym spoczywała i pokłoniła się stosownie. Zaraz jej uwagę zwrócił rozwinięty zwój u dołu podbity pieczęcią. Skręciła głowę, mając nieodparte wrażenie, iż jest jej znajoma. Elżbieta musiała to dojrzeć, gdyż zaraz zasłoniła ją ręką, opierając się na łokciach.

— Wezwałam cię, by obwieścić ci dobrą nowinę — rzekła wyważonym tonem, nie spuszczając z Anny przeszywającego blasku ciemnych oczu. — Korespondowałam z twym bratem. Przejawiał on wielkie zaniepokojenie twym losem. Ubolewa, żeś dalej panną, choć zaczęłaś już drugi krzyżyk. Widzi w tym i swoją winę, bo w porę nie posłał cię do klasztoru... — Przerwała nagle, gdy Anna poruszyła się nerwowo, opierając się o kraniec blatu i wychylając mocno w jej stronę.

— Pani, błagam, nie odsyłaj mnie do klasztoru. — Jej głos wybrzmiał nagłą paniką i strapieniem.

Elżbieta uśmiechnęła się, przywołując skinieniem Tomasza.

— Znalazłam rozwiązanie. Poparł je również twój brat, jeśli jeno się zgodzisz, przyśle on posag.

Anna zatrzepotała rzęsami, obdarowując pytającym spojrzeniem wojewodę. Rozchyliła usta i zaraz je zamknęła, kierując się do królowej:

— Czy to znaczy, że... — Zawahała się, czując napływające łzy pod powieki.

— Tak — potwierdziła Elżbieta i podała jej ów pergamin, który okazał się listem od oświęcimskiego księcia. — To najlepsze możliwe wyjście. Porozmawiajcie. Ponoć macie o czym.

Wymieniając zrozumiałe spojrzenia z Tomaszem, starsza Piastówna wyszła, pozostawiając ich samych. Anna sczytywała każde słowo spisane przez Jana, czując, jak powietrze ulatuje z jej piersi. Nie rozumiała nagłego obrotu spraw i ledwo co oderwała się od listu, by spojrzeć w twarz wojewodzie.

— Ja... Ja nie pojmuję, panie — wyszeptała skrępowana, czując w podbrzuszu palący skurcz. — Mój wybuch był wielce niestosowny. Myślałam, że nie będziesz chciał mnie więcej oglądać. — Przeczyła temu, co w niej narastało. Nie wiedziała dlaczego, ale znowuż poczuła się niczym jeden z pionów na cudzej szachownicy. — Przeczyłeś mym zarzutom.

— I dalej im przeczę — wtrącił zdecydowanie, schylając lekko głowę. W tej pozycji zdawał się nieco groźniejszy.

— Mamy zostać małżeństwem! Mniemam, że determinant nie miał nic wspólnego z prywatnym życiem — uniosła się, tracąc z wolna cierpliwość. Ścisnęła dłonie w piąstki, zagryzając zęby. — Zatem dalej twierdzisz, wojewodo, że nawet przez chwilę nie widziałeś we mnie szansy na zyskanie lepszej pozycji? — Prześwidrowała go pociemniałymi tęczówkami, nie widząc w nim odpowiedzi. — Dlaczego czuję się jak narzędzie w waszych rękach?

Głos jej zadrżał, a Tomasz poczuł ukłucie w sercu. Podszedł bliżej, imając nieśmiało delikatną dłoń.

— Nie jesteś narzędziem. Dlaczego tak sądzisz? — Nie oczekiwał odpowiedzi. Rzekł to impulsywnie, nie zdoławszy przemyśleć dalszej wypowiedzi. Przecie naprawdę była jego orężem, ale nie tylko, choć ona nie miała o tym pojęcia. Przełknął ciężko, kontynuując: — Gdy spotkałem cię w kniei, nie wiedziałem, kim jesteś. Zataiłaś swą prawdziwą tożsamość, a już wtedy przyrzekłem sobie, że nie pozwolę cię skrzywdzić, pani. A ja zawsze dotrzymuję słowa, Bóg mi świadkiem.

Anna uniosła wysoko brwi. Nie było to bezpośrednie wyznanie uczuć, ale szare oczy rozbłysnęły nieznanym jej dotąd światłem. Było jej nieznajome, ale czuła w trzewiach miłe mrowienie, które wielce ją radowało.

— A może specjalnie Opatrzność postawiła nas sobie na drodze? Dwoje ludzi oddanych swej królowej — kontynuował, składając słaby pocałunek na drżącej dłoni. — Nie będę kłamał. Chcę, byś wiedziała wszystko, nim dasz słowo. Gdy dowiedziałem się, żeś krewniaczką królowej, rzeczywiście, przez chwilę pomyślałem, że mogę dzięki tobie się do niej zbliżyć. Ale te myśli prędko odeszły, bo zdążyłem cię poznać, pani.

— I co wtedy? Gdy mnie poznałeś? — szepnęła zaskakująco krucho. 

— Wiedziałem, że nie zasługujesz na takie traktowanie. Nie mogłem cię wykorzystać i nie zrobiłbym tego.

— Skąd zatem pomysł ożenku? — Jej wyraz twarzy skamieniał. — Nie ty tego chciałeś?

— Uwierz, że nigdy niczego nie pragnąłem równie mocno. Próbowałem uniknąć właśnie tego, co teraz widzę. — Uniósł dłoń, wskazując na nią. — Twoje spojrzenie mnie zarzyna. Kłuje w samo serce. Małżeństwo było pomysłem królowej. — Westchnął, odważając się wyznać ich plany. Zbliżył się ufnie. — Elżbieta za wszelką cenę chce sprawić, bym został na Węgrzech. Pragnie mieć zaufaną osobę przy sobie, podczas gdy Wilhelm będzie sprawował urząd wicepalatyna.

— Przecie nie ma takiego urzędu. — Zdziwiła się, mrużąc oczy w sposób podobny co starsza Piastówna.

— Właśnie w tym sęk. Król specjalnie stworzył ten tytuł, by oddać pełnię władzy w ręce Wilhelma. Anno, mogę zyskać zatem dwie rzeczy, których tak bardzo pragnę. Uwielbioną kobietę i dozgonne zaufanie królowej. Nie chcę jednak, byś zarzucała mi nieuczciwość względem ciebie. Nie tego pewno pragnęłaś. Jednakowoż przyrzekam na Boga i wszystkich świętych — uklęknął nagle, wbijając w nią maślane oczy — że niczego ci u mego boku nie zabraknie. Uczynię wszystko, byś była szczęśliwa.

Zamarła, nie wiedząc, co powinna uczynić. Ubiegał się o jej rękę mężczyzna znacznie starszy, ale dalej o przystojnym licu. Bardziej jednak niż uroda, obchodziła ją jego natura. Był lojalny, miły i szczery, momentami gruboskórny, co jej nie zniechęcało. Przeczuwała, iż jeśli nienawidził to zażarcie, ale jeśli miłował to całym sobą i z oddaniem, co właśnie jej udowodnił. Równocześnie był drugim, najsilniejszym baronem w królestwie, a Elżbieta widziała w nim swego sojusznika. Wprawdzie nie była przygotowywana do roli małżonki. Nie potrafiła być posłuszna, za co nie raz stawała w szranki z bratem. Po ostatniej sprzeczce, Tomasz musiał być tego świadom, zatem nie zwlekała.

Ułożyła dłoń na szorstkiej brodzie wojewody i zbliżyła się, patrząc nań z góry. Obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem. Zrozumiał. Zaśmiał się w głos, całując wnętrze drobnej dłoni i układając swoje na jej biodrach, przyłożył głowę do płaskiego brzucha. Ona zaś spojrzała przed siebie, wsuwając palce w ciemne włosy narzeczonego.

Kraków, Królestwo Polskie, 1315 r.

— Spadniesz, księżniczko!

Przekrzykiwały się dwórki na czele z Katarzyną, która nie zdołała dogonić jasnowłosej dziewczynki przed dotarciem do stajni. Suknię unosiła po same kolana ku własnemu zgorszeniu, ale teraz nic nie było w tej chwili ważniejsze niż gonitwa za niesfornym dziewczęciem, które przymierzało się właśnie do wczepienia nogi w strzemiono. Nie zwalniając, hycnęła długim krokiem, zapierając się o siedzisko. Katarzyna ostatni raz ryknęła gardłowo, lecz księżniczka usadzała się już na siodle, sięgając po wodze. Prawie je chwyciła, gdy nieoczekiwanie nieoswojony wierzchowiec zarzucił agresywnie tylnymi kończynami, unosząc wysoko zad. Wpadła twarzą w bujną grzywę, przekręcając się z ruchem konia i spadając na ziemię.

Ujrzał ino plątaninę długich, jasnobrązowych włosów opadających falami za dziewczynką. Przeklął pod nosem i ruszył w jej stronę, mijając lamentujące kobieciny. Odetchnął z ulgą, gdy prędko przetoczyła się ino jak najdalej od podrygującego zwierza. Nie ruszył się. Dopiero czując, jak córa obija mu się o nogę, przykucnął, chwytając ją za ramiona.

— Cała jesteś? — Oglądał ją pośpiesznie z niepokojem i ojcowską tkliwością.

— Tak, ojcze — wyszeptała, pociągając nosem. Nie spojrzała na niego, chowając rękę za plecy.

— Łgarstwo to grzech śmiertelny, wiesz przecie. — Chciał zabrzmieć surowo, atoli widok rumianej buźki i pulchnych, jeszcze mocniej zaczerwienionych policzków, go rozrzewnił. — Odsłońże. — Zacisnął delikatnie palce na chudym, ale co go zadziwiło, twardym ramieniu i wysunął zabrudzony rękaw. Ręka była wyraźnie potłuczona, a gdy mocniej nią ruszył, Elżbieta pisnęła z bólu. — Nic ci nie będzie. Jeno w tajemnicy przed matką masz trzymać te sińce, które zaraz ci pewno wyrosną.

Dziesięciolatka wbiła w niego czarne, bezdenne ślepia i wyszczerzyła dumnie zęby.

— Widziałeś, tatko?! Prawie go poskromiłam!

— Toć do poskromienia wiele ci brakowało! — zaśmiał się i postawił dzieweczkę, otrzepując z ziemi. Westchnął przeciągle, patrząc na krnąbrną, z pozoru bezbronną córę. — Zbyt zapalczywa i uparta jesteś, Elżuniu.

— To źle? — Zdziwiła się wielce. — Ty też przecie, ojcze, uparty jesteś.

Zaśmiał się w głos na jej uwagę, klepiąc ją po głowie i wstając.

— Jeszcze po coś matkę masz. — Spojrzał na nią przenikliwie. Odwzajemniła czujne spojrzenie, mrużąc oczy, jakoby pragnęła go przeniknąć tymi bystrymi węgielkami. Robiła tak za każdym razem, by się do niego upodobnić. — Kobietką jesteś, nie wypada ci obnosić się ze swoim charakterkiem. Ale — dodał prędko, nie dopuszczając, by weszła mu w słowo — to nie znaczy, że masz słaba być. Cierpliwość, Elżuniu. Cierpliwość i roztropność jeno umiejętnie połączą się z twoim charakterkiem. Nie możesz zawsze działać jawnie, chyba że przyszły mąż ci na to pozwoli.

— Dlaczego ma nie pozwolić? — Obruszyła się. — Ty matce pozwalasz.

— Ale nie każdy jest tak cierpliwy, jak ja.

Elżbieta podążyła za ojcem i zwróciła ślepia na Spytka, oporządzającego samodzielnie wierzchowca. Posmutniała, patrząc ponownie na Władysława.

— Czas mi do Sącza wracać?

Uklęknął przy niej, zamykając drobne rączki w swoich dużych, ciepłych dłoniach.

— Jeśli zechcesz, możesz wyruszyć i dzisiaj. A jeśli nie, poczekasz, nim wrócę. Zadbasz o rodzeństwo, gdy mnie nie będzie.

Pokiwała posłusznie głową.

— Dobrze.

Nie wiedzieć czemu słabość miał do niej wielką i zazwyczaj, po Jadwidze, to jej zawierzał najbardziej. Uśmiechnął się i ruszyli dalej.

— Prawda to, że brat twój Frygi się boi?

— Nie tylko jej — odpowiedziała smutno z lekką domieszką buty, podążając ramię w ramię z ojcem do jego śnieżnobiałego ogiera. Wiedziała, że zacznie sam go oporządzać do wyprawy tak jak Spytek. — Każdego konia. Gdy pomagałam Janowi, zakradał się do stajni i mało co go jeden kopytem nie trzasnął. To i się boi. — Łokietek parsknął pod nosem. — Moje dzieci nie będą bały się koni! Będą najlepszymi jeźdźcami pod słońcem! — oświadczyła pewnie, żwawo gestykulując. Podskoczyła, dosięgając nieobitą ręką chrap ojcowskiego ogiera. — Kiedyś będę miała tak pięknego, śnieżnego wierzchowca, jak ty.

— Wpierw naucz się je ujeżdżać — rzekł, ironizując z dziecięcych marzeń. Nie podejrzewał nawet, jak mocno zaprocentuje w córce miłość do koni, którą sam w niej zaszczepił i że stworzy ona hodowlę najświetniejszych okazów na Węgrzech.


~~~~~~


Kraków, 2 marca 1333 r.

Choroba, tłocząca wątłe ciało króla od wielu miesięcy, poczynała triumfować. Nie miała to być pierwsza przegrana bitwa w życiu Władysława, ale domyślał się, że będzie zapewne tą ostatnią. Patrzył w błękitne tęczówki, przypominające szafiry, przesiąknięte oddaniem i miłością. Odwdzięczał się tym samym, bo tylko tyle zdołał robić. Odrętwienie nie jeno nogi zmorzyło, ale i resztę starczego ciała. Z trudem mówił, oszczędzając siły na ostatnie słowa, które chciał skierować do najważniejszej osoby swej egzystencji. Jadwiga nie puszczała mężowskiej ręki, choć on nie czuł już jej gorącego dotyku.

— Pchnęłam gońców do naszych córek.

— Dobrze, dobrze — wycharczał, ledwo łapiąc dech.

Uśmiechnął się na wspomnienie swojej małej, jasnowłosej, upartej dziewczynki. Zacisnął oczy, wyobrażając sobie Elżbietę w tejże chwili. Majestatyczną, dumną, zajmującą tron tuż przy Andegawenie z gromadką pociech pod nogami, które były chlubą rodziców i dziadków. Wtem stanęła mu przed oczami postać ciemnowłosa, o licu pociągłym i poważnym. Kunegunda, pierwsza zrodzona pięknotka. Pożałował, że po wydaniu ich za mąż, nigdy się z nimi nie spotkał.

— Będzie to najtrwalszy ślad, jaki po sobie zostawię. Moje dzieci.

— Nie mów tak. Zdołasz przezwyciężyć chorobę. Pomogę ci. — Błękitne oczy zaszły świeżą dawką łez. Zacisnęła powieki, dociskają usta do chłodnej dłoni.

— Kazimierz, niegotowy na objęcie rządów. Wrogowie czyhają zewsząd. Czekać będą na najmniejszy błąd, by wkroczyć do ataku. Jeszcze pokój trwa z Krzyżakami i ugoda z Janem, ale gdy jeno zejdę z twego świata... — Zawiesił głos. Każda podobna myśl sprawiała mu ból. Nie taką spuściznę chciał zostawić potomnemu, ale czy w tej sytuacji, mógł uczynić co więcej? — Teraz wszystko zależeć będzie od niego i ciebie, najdroższa. Wiem, że wesprzesz go swym słowem i doświadczeniem, jak i mnie wspierałaś. Jeno by zechciał słuchać.

— Nie trap się tym teraz. — Nachyliła się mocniej, muskając oddechem twarz małżonka. Poczuł to miłe mrowienie na skórze. — Kazimierz nie jest sam. Ma twych oddanych urzędników, Zbigniewa, Spycimira, Jaśka i Elżbietę, która nie dopuści z Carobertem do szarży.

Przymknął oczy w podzięce za krzepiące słowa. Wziął wdech, jakby szykował się do najtrudniejszego wyznania w życiu.

— Jadwigo — zaczął krucho, nie odrywając od niej wymownego spojrzenia. Chciał w nim zawrzeć wszystkie emocje, których nie mógł okazać dłońmi i pocałunkami. — Krzyż pański ze mną miałaś, nie było ci łatwo. Moim największym osiągnięciem, nie była wcale korona, czy wygrane bitwy, ale to, żeś przy mnie wytrwała. — Załamał chwilowo głos, czując krzepnące w gardle łzy. — Ale to ty, moja droga, mój aniele, moja gwiazdo, byłaś najjaśniejszym i najcenniejszym klejnotem w mej koronie.

— Władku... — wyszlochała umiłowane imię, przykładając głowę do nabrzmiałej piersi. Unosiła się coraz wolniej, a bicie serca zaczynało zanikać.

Trwała przy nim w najcięższych chwilach życia. Dla niego ukrywała się pod strojem mieszczki z dziećmi w Radziejowie, każdego dnia narażając się na pojmanie. Gdy wyjeżdżał na długie miesiące w pogoni za koroną, sumiennie wypełniała obowiązki księżnej, zarządzając domem. Potrafiła stanąć na wysokości zadania, by bronić Wawelu podczas buntu tak długo i wytrwale, iżby podarować mężowi wystarczająco dużo czasu do sprowadzenia wsparcia z Węgier. I teraz mu towarzyszyła.

Leżała u jego boku, słysząc ostatnie uderzenie serca. Wiedziała, że pogrążył się w śnie śmiertelnym. Ostatnie tchnienie Władysława stanowiło nowy początek dla jego syna i zupełnie nową rzeczywistość dla żony.

~~~~~~

Swąd kadzideł, zapalanych w intencji króla, wdzierał się w nozdrza, wywołując zawroty głowy. Atmosfera w okadzanym wnętrzu chwytała za gardziel. Gęsty dym o drażniącej woni podrażniał oczy, utrudniając modły. Mimo to szepty nieustannie niosły się po kaplicy, a odprawiane w drugim, mniejszym przybytku, nieszpory, nadawały całej sytuacji mrocznego charakteru.

Kazimierz, unieruchamiając w dłoniach różaniec, spojrzał na córki. Z oddaniem modliły się za dziada, ale widział, jak ocierają zmęczone oczy i nosami ciągną od smrodu kadzidła. Przeniósł spojrzenie na trupio bladą Jadwinię, próbującą wykrzywić usta w uśmiechu. Był on jednak smutny i nieszczery. Wewnątrz drżała z przerażenia, próbując dawać przykład bratanicom, boć matka ich nie życzyła sobie towarzyszyć im podczas czuwania.

Chwycił dłoń Kundzi, siedzącej obok i lekko ją popchnął w kierunku Elżbietki. Zrozumiały. Przeżegnały się i opuściły rząd ław, kierując się stronę wyjścia. Piast objął siostrę, widząc, jak traci równowagę. Chłodny marcowy wiatr nieco przywrócił ją do żywych. Wprowadził ją do królewskiego skrzydła i usadził na ławeczce tuż przy uchylonych drzwiach. Opatulił ściślej futrem, a dziewczynki odesłać chciał do matki, lecz pragnęły zajść wpierw do babki, na co im zezwolił. Odeszły ze świtą, a on przygarnął do siebie Jadwinię.

— Nie troskaj się tak. Ojciec wyzdrowieje — oznajmił bez przekonania.

— Ojciec już nie wstanie — wyszeptała, zbolała tą wiedzą. Kazimierz odsunął ją od siebie na odległość dwóch łokci i zajrzał w strapioną twarz. — Nie patrz tak. Po prostu wiem. Zaraz zakończą nieszpory, a wtem niech Bóg ma cię w swej opiece, bracie. — Trwożnie przyłożyła do jego policzka dłoń, poniekąd obawiając się reakcji. — Wielkim królem zostaniesz, choć droga będzie to kręta i wyboista. Usłana kolcami róż, przesiąknięta krwią złamanych serc i naznaczona zdradą.

— Przestań! — Potrząsnął nią, czując, jak jej słowa palą mu uszy. — Miałaś ignorować te przeklęte sny! Miałaś nie widzieć!

— To nic nie da — sapnęła rażąco wyczerpana. — Nie muszę patrzeć, by dostrzec. Nie muszę spać, by śnić koszmary.

— Wolę nie wiedzieć! Nie chcę wiedzieć! Rozumiesz?! — Oczy jego rozbłysły gniewem. — Elżbieta wiedziała, że wisi nad nią klątwa miecza i nie była w stanie zaradzić temu nieszczęściu. Na co nam ta wiedza, skoro bezsilność krępuje nam ręce?

— To prawda — przyznała zawstydzona. — Przyrzekam, że zamilknę, bracie.

Czym bowiem był jej dar, a bliżej przekleństwo? Niczym stosownym. Wzbudzał jeno w innych strach, a do tego nie chciała doprowadzać. Nie wiedziała, że Kazimierz powiedział Elżbiecie o śnie. Teraz zdała sobie sprawę, jak musiała poczuć się jej siostra z tak okropną wiedzą. Wlała do serc rodzeństwa obawę. Kazimierz miał rację. Woleli nie wiedzieć, co ich czeka. Chciałby wiedzieć, że Anna będzie dopiero pierwszą z jego żon? Pewno nie. Jakże bardzo pragnęła wyrwać z głowy kotłujące w niej wizje.

Kazimierz przytulił ją, całując w szczyt głowy. Odwrócili się jednocześnie, gdy ciężar przylgnął do ich ciał. Królewny tuliły się do nich, a ogromne łzy spływały im po policzkach. Ich stan mówił więcej niż słowa.

Odwrócił się w stronę korytarza i rozchylił wargi. Matka patrzyła na niego poszarzałymi, pozbawionymi życia oczami. Zmęczenie i smutek miała odciśnięte na pozapadanych policzkach i spierzchniętych od słonych łez ustach. Bliżej było jej do zjawy niźli żywej osoby. Zaszurała ciżmami, robiąc kilka kroków w przód. W jednej chwili dzwonki kończące nieszpory rozbrzmiały w kaplicy, echem niosąc się przez uchylone drzwi, a masywny, katedralny dzwon zadzwonił, wprawiając w drżenie ściany zamczyska. Dziewczynki zapłakały, Jadwinia zaś opadła na ławkę, pozwalając wtulić się bratanicom w swe ramiona.

Kazimierz poczuł ciężar dzwonu niemalże na ramionach. W jednej chwili ceglane ściany wawelskiej warowni zniknęły w mroku żałobnych kirów. Polski król dokonał żywota.

Óbuda, Królestwo Węgier, marzec 1333 r.

Od dwóch dni budzińskie lasy rozbrzmiewały ujadaniem królewskich psów, skrzekiem sokołów i galopem pędzonych koni. Szlachta zjechała na naradę, która odbywała się przy biesiadnym stole, sali obrad i polowaniach. Towarzyszył im również dwór królowej, która pragnęła baczenie mieć na postanowienia związane z wyjazdem do Neapolu. Gdy mężczyźni ruszali w las, ona wraz ze świtą zajmowała się szlifowaniem umiejętności jeździeckich swych dwóch starszych synów.

Minął rok, odkąd wówczas sześcioletni Ludwik zaczął dosiadać konia samodzielnie. Teraz gdy liczył już siedem wiosen, bez pomocy wychowawców stępował na ślicznym kasztanku w otoczeniu świty królowej. Od czasu do czasu puszczał go kłusem w przypływie ekscytacji, gdy widział, jak sokół ojca wzbija się w powietrze, namierzając kolejną ofiarę. Mężczyźni ruszali w pogoń za ptakiem, gotując się do łowów i muskając palcami pióra strzał w kołczanach przypiętych do siodeł. Gdy wyczuwał jednak, jak zwierz pod nim zaczyna dopasowywać się do jego rozemocjonowania, zwalniał, zawracając w stronę matki. Nie był to wciąż jego czas na udział w łowach.

Śnieżnobiałej Orgony nie odstępował zaś śniadoskóry kuc, na którym jechał Andrzej. Oswajał się dopiero z końmi, zatem odpowiedzialność za jego wodze spadły na Mikołaja Drugetha.

Za nimi niespokojnie stępował czarny jak noc bucefał. Wierzgał kopytami próbując za wszelką cenę zrzucić z grzbietu Marię Follię. Elżbieta łypała na nią ukradkiem, z satysfakcją obserwując jej siłową utarczkę. Włoszka próbowała wyglądać na opanowaną, ale napięte nadgarstki i uda świadczyły o tym, ile trudu sprawiało jej dosiadanie tak krewkiego zwierza.

— Pozwoliłam ci wybrać konia z mej stajni, a ty ze wszystkich okazów, wybrałaś tego najbardziej temperamentnego — ozwała się Elżbieta, próbując ukryć rozbawienie. — Ponoć ciągnie swój do swego. Czyż nie? — zadrwiła nieplanowanie, wtórując Jędrusiowi.

Z gardła Marii wyrwał urwany wrzask, gdy boleśnie koń zarzucił zadem, a jej głowa boleśnie uderzyła w ścianę powietrza. Kiwnęła, spuszczając nieufnie wzrok i wbiła go zaraz rozwścieczona w jadącą obok Klarę. Kruczowłosa dosiadała swą klacz godnie. Nie sprawiała jej problemów.

— Zaręczałaś, że ten koń jest wyważony — syknęła z urazą.

Pukar nie spojrzała nawet na nią. Dźwignęła z udawaną bezradnością ramiona, poklepując szyję klaczy.

— Widocznie nie znam się na koniach. — Wykrzywiła usta, dworując sobie ze spąsowiałej żony Wilhelma.

Elżbieta przysłuchiwała się wymianie zdań, przerzucając teatralnie oczami.

— Jeśli masz zostać na moim dworze, naucz się postępować rozważniej. — Obróciła dystyngowanie głowę, zadzierając podbródek. — Żaden uczynek nie zostanie niedostrzeżony. A każdą, równie nieodpowiednią decyzję, można przepłacić życiem. — Ostatnie słowa zabrzmiały bezwzględnie. Maria miała świadomość, że stanowiły przestrogę. Nigdy bowiem z ust królowej nie ulatywały słowa, nieposiadające głębszego sensu. — Następnym razem dobierz konia wedle predyspozycji, a nie urody. Inaczej cię stratuje. A to bodaj ostatnia rzecz, której pragnąłby twój małżonek.

Maria przełknęła głośniej, niż zamierzała, a Klara na wcześniejsze polecenie Piastówny, uważnie obserwowała jej reakcję.

Dalej niepogodzona z ingerencją Wilhelma w porządek jej własnego dworu, nie myślała nawet ułatwiać Marii życia w Wyszehradzie. Przypuszczała, że Drugeth miał tylko jeden cel w usadzeniu żony przy jej boku – szpiegostwo. Ściągnęła wodze, czując przypływ złości, który musiała rozładować.

— Baronie — skierowała się do swego koniuszego, Miklósa Hahóta. — Osobiście dopilnujesz, by królewicz Andrzej, spokojnie i bezpiecznie, wrócił do obozu. Atila, Diana — przywołała oddanych przyjaciół — też z nim zostaniecie. Ludwiku, podążaj za mną, jeśli jednak galop okaże się dla ciebie zbyt ciężki, zwolnij i razem z Leilą dojedź do obozu odpowiadającym ci tempem. Rozumiesz?

— Tak, matko. — Pochylił się posłusznie, uśmiechając promiennie.

Elżbieta okryła szyję szczelniej futrem i nie zwlekając dłużej, podpaliła Orgonę uderzeniem w boki do galopu. Po chwili nie zważała już na synów. Wiedziała, że cały las przepełniony jest gwardzistami, strażnikami i dygnitarzami, zatem nic im nie groziło. Pędziła przed siebie, wdychając zapach kniei i wiatru, który kąsał rozkosznie rozpaloną skórę twarzy. Unosząca się w powietrzu wilgoć, zgodnie z przewidywaniami przyniosła jej ukojenie.

Niemniej dojeżdżając powoli do obozu, powrócił odczuwany od kilku dni niepokój. Ucisk w sercu, którego nie rozumiała i nie potrafiła zdefiniować. Nieświadomie stanęła jej przed oczami rozmowa z bratem o śnie Jadwini, z liliami zbroczonymi krwią i tym przeklętym mieczem. „I audiencji w raju posmakuje ta, która trzykrotnie śmierci się wystrzeże na Ziemi. Łonem raz okrwawiona. Brudem żelastwa zhańbiona. Ciemnością niewidzialnego wroga otumaniona".

Wzdrygnęła się, a w tym samym momencie, Orgona zarzuciła nerwowo łbem. Przypuszczała, że przepowiednia tyczyła się kolejno jej poronienia i zamachu. Nie chciała roztrząsać tej jakże nieracjonalnej sytuacji, choć podświadomie próbowała przewidzieć, czym miał być ów „niewidzialny wróg". Śmiercią? – przeszło jej przez myśl, ale zaraz potrząsnęła głową. Miała dosyć.

Nim się obejrzała, dotarła do centrum obozu. Z pomocą stajennego wyskoczyła dziarsko z siodła i poprawiła futro. Uśmiechnęła się dumna z syna, odganiając ponure myśli. Ludwik dojechał cały i zdrowy posyłając wszystkim dworzanom swój słodki uśmiech.

— Królowo — zawołał znajomy głos.

Odwróciła się, krzyżując spojrzenie ze stalowymi tęczówkami siedmiogrodzkiej wojewodziny.

— Anno — rozłożyła ręce, tuląc krewniaczkę do siebie — nie sądziłam cię tu ujrzeć. Nie musiałaś się trudzić w tym stanie. Pogoda jest niekorzystna, żebyś nie zachorzała.

— Pragnęłam nieco odetchnąć. Odkąd Tomasz dowiedział się, żem brzemienna, trzyma mnie w złotej klatce, jak słowika, który piękniej śpiewa ino na wolności. Nie pozwala mi się nadwyrężać.

— Słusznie — Elżbieta wzięła Annę pod rękę — nie powinien cię odstępować na krok. Niech i on poczuje ciężar błogosławionego stanu.

Zachichotały, lecz Anna nagle gwałtownie przystanęła. Dojrzała kogoś za plecami królowej i zaraz nachyliła się dyskretnie.

— Co tu robi ta żmija? — mruknęła zdziwiona.

— Mój mąż wielbi robić mi niespodzianki. — Elżbieta nie musiała nawet odwracać wzroku, by wiedzieć, że chodzi o Follię. — Wziął stronę Wilhelma i wymusił na mnie zgodę na posługę Marii na dworze.

— Nie mogłaś odmówić?

Królowa spojrzała na nią z dezaprobatą.

— Wtedy uczyniłby ją członkinią własnego dworu. Nie wiadomo zatem co byłoby gorsze. Po wyjedzie Karola, będzie skazana na moją łaskę — mroczny błysk przemknął przez czarne oczy — lub niełaskę. Zależy. Karol nie zmienił zdania i uczyni Wilhelma wicepalatynem, ale ten będzie, rzecz jasna, rządził z prowincji Drugeth¹. Dlatego chce mi wpuścić do domu szpicla.

— Moja brzemienność nie pomogła?

— Niestety nie. Jeszcze nie. Ale czego mogłam się spodziewać? — Rozłożyła ręce. — Przecie nawet mnie, brzemienną, Karol zostawił samą ubiegłej wiosny i ruszył do Neapolu.

— Wybacz, ale Tomasz to nie Karol. On naprawdę pragnie zostać u mego boku.

Elżbieta dostrzegła nieśmiały rumieniec na licu wojewodziny. Poczuła ciepło ulgi na sercu. Gdy żegnała ją w listopadzie, miała poczucie, że zachowała się względem niej niestosownie. Narzuciła małżeństwo ze starszym mężczyzną, tym samym zmuszając ją do przeprowadzki do dalekiej Transylwanii. Odetchnęła, gdy spostrzegła, jak mówi o mężu z szacunkiem i oddaniem. Może nie była to wielka miłość, ale szlachetnego afektu w tym związku nie brakowało.

— Uczynię wszystko, co w mej mocy, by tak się właśnie stało — obiecała Elżbieta. — Nie troskaj się, to, zostaw mnie i Tomaszowi.

Wówczas zza namiotów wyłonił się Mikołaj Drugeth i Jędruś, który szczebiotał radośnie z jadącym obok Atilą. Diana zaś zagadywała młodszego syna palatyna, by marsz przed kucem mu się zbytnio nie nużył. I garstka możnych zjechała do obozu, śmiejąc się i przechwalając upolowaną zwierzyną. Na czele debatowali najważniejsi uczestnicy: król, palatyn i wojewoda z synami. Za nimi reszta dworzan i niżsi rangą urzędnicy. Tomasz zeskoczył z wierzchowca wyraźnie zadowolony i podszedł zaraz do cór piastowskiej krwi. Pochylił sylwetkę przed królową i ujął dłoń małżonki, składając na niej czuły pocałunek. Karol również zmierzał w ich stronę, uprzednio zgarniając z siodła Jędrusia.

— Łowy widzę, wielce udane — zauważyła Anna, gdy powodziła po siodłach stajennych, obwiązanych martwymi ciałami.

— Owszem, ale i rozmowy okazały się równie owocne — dodał Tomasz, szczerząc się jak pacholę.

Elżbieta łypnęła na męża, który zabawiał trzymanego syna.

— A i prawda to — potwierdził, stawiając malca na nogach. Podszedł bliżej i dłonie założył za plecy jak to miał w zwyczaju. — Prawiliśmy o wyprawie i lepiej będzie, jeśli wojewoda zostanie na Węgrzech. Miast niego pojedzie Kónya.

— Naprawdę?! — uniosła się Anna, nie wytrzymując z radości. Zarzuciła ręce na szyję męża, odwracając uwagę od Elżbiety, która była chyba jeszcze bardziej kontenta niż ona. — Raduję się wraz z tobą, mój mężu — wydmuchała Tomaszowi do ucha, wtulając w jego szyję. — Obecny będziesz przy narodzinach. — Przyłożyła jego dłoń do delikatnie zaokrąglonego brzucha.

Sytuacja wydawała się szczęśliwa dla wszystkich, zaiste, prócz Wilhelma i Marii.

Nikt nie dostrzegł dyskretnego złączenia, blasku błękitu i czerni tęczówek, stojących nieopodal młodych. Leila próbowała skupić całą uwagę na Ludwiku, Bóg jej świadkiem, że wszelkie siły na nie spożytkowała, lecz nie mogła zignorować roznamiętnionego Kónyi. Odwzajemniła spojrzenie, rozpływając się w jego krasie. Wyglądał inaczej niż w sytuacjach, w których go zazwyczaj zastawała. Cotehardie zrobione wyjątkowo ze skóry, podkreślało atletyczną budowę rycerza, z wierzchu okryte grubym płaszczem. Nogawice precyzyjnie okalały zaś jego umięśnione nogi, a buty za kostki wysmuklały mocniej całą sylwetkę. Urody dodawały mu rozwichrzone, czarne włosy i uśmiech, który, tylko gdy pojawiał się na jego twarzy, pobudzał słodkie dołeczki na policzkach.

Odwróciła płochliwie wzrok, czując gorąc na policzkach i irytujące mrowienie w podbrzuszu. Schłodziła skórę wierzchnią częścią dłoni i instynktownie chwyciła królewicza, zasłaniając go własnym ciałem, gdy rumor wydarł się z lasu. Tuzin konnych wlał się na teren obozu. Nie byli to łowczy, a poselstwo z białym orłem na kropierzach. Przewodniczył im Mroczko i starszy człowiek, blondyn o zielonych oczach, łudząco do niego podobny.

— To przecie Jan — wyszeptała Elżbieta, rozpoznając w mężczyźnie sługę ojca, który po stłamszeniu buntu wójta Alberta, przywiózł ją z Sącza do Krakowa.

— Kim jest Jan? — spytał Karol i chwycił ją pod ramię, bo zaczęła słaniać się na nogach.

— To ojciec Mroczka. Oddany sługa i przyjaciel mego ojca. — Wlepiła w męża rozedrgane węgielki. Wyglądała, jakby wiedziała, z jakimi wieściami przybył i wcale nie miały być one dobre. Wprawdzie matka słała do niej listy o chorobie ojca, ale nie dopuszczała nawet do siebie myśli o... nie, nie chciała nawet o tym myśleć.

Delegacja podeszła do królewskiej pary, oddając im honory. Jan zatrzymał smutne lico na Elżbiecie, wręczając jej list z pieczęcią polskiej królowej. Gdy z największą starannością złamała lak, jak na komendę, Polacy wysunęli miecze ze skórzanych pochew i wbijając ostrza w ziemię, przyklękli na jedno kolano, spuszczając głowy. Jeno Jan dalej na nią patrzył, a w jego kącikach zalśniły łzy.

— Przyjmij, królowo... — zawahał się — Elżuniu, najszczersze wyrazy współczucia nad tak dotkliwą stratą. Niech Bóg doda tobie i twej rodzinie sił, by przejść przez ten mroczny czas żałoby.

Ona jednak nie drgnęła, w skupieniu wczytując się w spisane słowa matki. W słowa naznaczone niewysłowioną rozpaczą i cierpieniem. Powolnie chłód wdzierał się w jej kończyny, odsysając z rumianej dotąd twarzy wszelką krew. Zbladła niezdrowo, przeżywając, jak pergamin przesiąknięty gorącą krwią spuszczoną ze złamanego serca matki, parzy jej lodowate kłykcie, choć skryte one były pod rękawiczką. Jedyne ciepło, jakie cyrkulowało w jej ciele, było tym, napierającym na powieki, które za wszelką cenę chciała stłamsić przy poddanych. Walcząc ze łzami, zaczęła drżeć, a z gardła uwolniły się dwa spazmatyczne szlochy. Pragnęła coś odpowiedzieć Janowi, podziękować za służbę, ale nie była zdolna do opanowania emocji.

Zakryła dłonią usta i ostatkiem sił wycofała się do namiotu. Przed wejściem do wnętrza, spojrzała jeszcze w stronę białej Orlicy, która siedziała na stelażu przy wejściu. Poczuła mocniejsze ukłucie w sercu i przypływ mdłości. Przyśpieszyła, znikając za kotarami. Opadła na pobliski stół, próbując nie krzyknąć na całe gardło. Wbiła zęby w pięść, zapewne zostawiając na niej ślady. Zacisnęła kłykcie na flakonie. Odwróciła się gwałtownie, chcąc nim rzucić, ale plany spełzły na niczym, gdy wpadła wprost w ramiona Karola.

— Ciiii... — Zatopił palce w jasnobrązowych włosach, poświstując. Rozpłakała się, wypuszczając z dłoni naczynie. — Nie kryj rozpaczy. Płacz, jeśli ma ci to przynieść ulgę.

Mocniej wbiła się w barczyste plecy, lecz nic nie powiedział. Pozwolił jej się wypłakać w ramię, ukrywając ją, przed całym złem świata, pod swoją brodą. Skuliła się, lamentując do akompaniamentu łomotu jego serca.


Witam! 

Dzisiaj krótszy rozdział, ale to dlatego, że cała koncepcja zamknęła mi się w trzech rozbudowanych scenach. Nie chciałam już mieszać wątków, a myślę, że w takiej formie rozdział stanowi logiczną całość. Kilka wyjaśnień ode mnie:

1. Małżeństwo Anny i Tomasza. Data ich ożenku rozciąga się od 1320 roku do 1333. Najczęściej pojawia się jednak 1333 rok, zatem wersję dostosowałam do własnego pomysłu. Niemniej nie ulega wątpliwości, że ten ślub stanowił fundament ścisłej współpracy Elżbiety i Tomasza, dlatego idealnie wpisywał mi się w wydarzenia z 1333 roku.

2. Prowincja Drugeth. Nie da się ukryć, że Carobert bardzo faworyzował neapolitański ród. Nadawał im taką ilość ziem i komitatów, by ich prowincja (bo takową specjalnie utworzono) wielkością dorównywała księstwu Slawoni i Siedmiogrodu. Thomas Szécsényi hierarchicznie był drugim najpotężniejszym baronem w Królestwie po zarządcy Slawoni lub nawet te tytuły były sobie równe. Jednak wraz z rosnącą władzą Drugethów, to oni stanowili drugą najważniejszą władzę na Węgrzech za panowania Karola Roberta.

3. Maria Follia. Nie wiadomo dokładnie, kiedy została dwórką Elżbiety, ale wiadomo, że pomimo zajadłej walki królowej z Wilhelmem, jego żona pozostała z nią do końca w dobrej relacji. Nawet pojechała z nią do Neapolu.

4. Śmierć Łokietka. Cóż, od początku z większą przyjemnością kreowało mi się Jadwigę i Władysława niż Kazimierza i Annę, a jeśli Kazimierza, to jako brata i ojca, niż męża.

5. Elżbieta, jak wiele osób zapewne już wie, uwielbiała konie i miała własną hodowlę, a Ludwik i Stefan mieli uchodzić za znakomitych jeźdźców.

6. Wicepalatyn. Tak tytułował się Wilhelm, ale kilka razy uznał się też za pełnoprawnego palatyna, co podwójnie irytowało Elżbietę. Gdy Wilhelm podpisywał się w listach "wicepalatyn", Elżbieta określała go u siebie tylko "ispánem" – to osoba sprawująca władztwo nad danym zamkiem i jego terenem.

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał! Byłabym wdzięczna za skromną gwiazdkę pod rozdziałem lub krótki komentarz, żebym wiedziała, że dalej jesteście! ❤❤❤


¹ Prowincja Drugeth, została stworzona dzięki Carobertowi, który chciał wzmocnić władzę neapolitańskiego rodu na Węgrzech. Oczywiście to działanie spotkało się z niechęcią opozycji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro