63 rozdział ♔ | Sen się spełnia |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


| Napad na królewiczów | Zaskakujące wnioski | Pierwsza uratowana |

https://youtu.be/Pku8zT_-6dE


Wedle rozkazu Leila zajmowała królewskich synów w granicach zamku niskiego. Towarzyszyły jej Diana i Klara, wraz z dwoma innymi dwórkami, aby chłopcy nie czuli kurateli gwardzistów i trzech zakonników obserwujących ich z dyskretnej odległości. Mieli bowiem nigdy nie dowiedzieć się o działaniach prowadzonych w cytadeli i o ryzyku, jakie podejmowała ich matka. Po tym, jak Mikołaj Drugeth pod naporem błękitnych ślepek dwuletniego Stefana zgodził się pojeździć z nim na koniu, Ludwik z ochotą przystał na propozycję Iva. Walczyli razem drewnianymi mieczami, przesuwając się miarowo w głąb ogrodu.

Dzień zdawał się powszedni. Październikowe słońce łagodnie muskało skórę dwórek. Jakaż to była miła odmiana po deszczowych dniach. Usiadły razem na ławach, zaciągając kaptury na głowy, boć mimo słońca chłodny wiatr owiewał plecy i szyje. Szczebiotały radośnie, zapominając o Bożym świecie. Jeno Leila dalej starała się utrzymać skupienie, dopóki jedna z niewiast nie wspomniała o pięknym licu Kónyi, czym błyskawicznie ściągnęła jej uwagę.

— Prawda to — dodała Klara Pukar, którą zaraz omiotła rozbieganym wzrokiem. — Jego przyszła żona będzie wybranką losu. Przystojne lico, piękne wnętrze... — rozmarzyła się kruczowłosa.

— Szerzą się głosy, iż przeznaczona mu będzie pewna Austriaczka. — Jedna z dwóch dwórek nachyliła się konspiracyjnie. — Ma ponoć powiązania z tamtejszym dworem. Wojewoda umyślił sobie złączyć swój ród z możnymi Habsburga.

— Niegłupie. — Diana się zamyśliła. — Przecie Małgorzata, żona Lawrence'a Nagymartoniego, szwagierka królewskie sędziego Pála pochodzi z austriackiej szlachty¹. Może Szécsényi się na nich zapatrzył.

Leila wbijała okrągłe oczy w gawędzące ochoczo towarzyszki. Nie miały nawet pojęcia, co łączyło ją z Kónyą i nie chciała dać tego po sobie poznać, by nie narazić się na pomówienia. Potrząsnęła głową, tłamsząc łzy rozgoszczone w kącikach oczu. Głosy niewiast stanowiły teraz jeno bezdźwięczną muzykę odbijającą się za jej głową. Nagle odwróciła ją, słysząc nawoływanie i dostrzegając Iva ogarniętego paniką.

~~~~~~

— Gdzie biegniesz?! Atlas, stój! — zawołał, odgarniając sprzed twarzy gałęzie i próbując nie spuścić z oka białej plamy przed sobą. Pies pędził przed siebie jakoby wodzony na pokuszenie. Coś zwróciło jego uwagę, gdy warował przy Ludwiku podczas walki z Ivem. Teraz go nie słuchał, biegnąc w tylko sobie znanym kierunku.

Ogrody palatium były rozległe, a za nimi rozciągał się las, mały kamieniołom² i krzewy prowadzące do cytadeli drogą wzdłuż obronnych murów. Nie był świadomy czyhającego niebezpieczeństwa, dopóty nie uderzył w mężczyznę wyrosłego przed nim znienacka z ziemi, a skowyt Atlasa nie poniósł się echem po lesie. Upadł na ziemię, podpierając zaraz na łokciach i wychylając, ujrzał swego pupila z białą sierścią zabrudzoną od krwi. Jeszcze żył. Ciało zwierzęcia drżało, by po chwili wyciągnąć się sztywne. Ludwik zamarł na ten widok, a oprzytomniwszy, uniósł głowę.

— Witaj — przemówił niepokojąco Zoran, a trzej mężczyźni stanęli za jego plecami.

Królewicz oddychał spazmatycznie, próbując zachować rezon. Był świadom w jak znacznej odległości znajdował się od Leili. Mogła nie zdążyć mu z pomocą, a Atlas leżał zabity. Krzyk niewiele by mu dał, boć zaraz zręcznie by go pewno uciszyli. Wbił mimowolnie palce w piasek, przypominając sobie zbawiennie walkę Wilhelma z Istvánem, kiedy to ten pierwszy użył podstępu, by pokonać Lackfiego.

Nie myśląc długo ośmiolatek powtórzył ruch Drugetha i zacisnął dłonie. Równocześnie ze wstaniem rzucił piaskiem w twarz nieproszonych gości, zbiegając po zboczu i wołając, zdzierając sobie przy tym gardło. Czuł rozwścieczone oddechy na karku, lecz ostatkiem sił zdołał wbiec do alejek. Ino tyle. Naraz dłoń pchnęła go z niebotyczną siłą. Runął na ziemię, obijając się o kamienie i zdzierając sobie skórę. Zoran chwycił brutalnie za jego ramię, podnosząc z ziemi.

— Pożałujesz, szczeniaku!

Nie zdążył jednak spełnić swej groźby. Strzała drasnęła ramię Serba, przez co puścił młodego Andegawena, który zaraz przeczołgał się pomiędzy nogami. Pisnął, wymachując rękami, gdy ktoś znowu go uniósł, by zaraz niemalże zawyć ze szczęścia. To był László Básztély, rycerz zakonnik. Postawił go, popychając w tył i krzycząc, wyciągnął miecz:

— Uciekaj do Diany!

Ludwik dojrzał dalej Leilę mocującą się z Zoranem i dwóch gwardzistów. Odwrócił się, widząc, iż reszta strażników wojowała w ogrodzie z kolejnymi napastnikami. Ci na zboczu nie byli wcale jedynymi. Przeraził się na myśl o Stefanie. Ruszył biegiem, omijając walczących mężczyzn i dostrzegając zaraz Iva w jednym z zaułków żywopłotu. Podbiegł doń i kierując za nim, dobiegł do ukrywających się dwórek.

— Braciszku! — krzyknął na widok wyrywającego się w jego stronę Stefanka. Liczył ponad dwa lata, twarz miał obrzękłą od łez, a oczy przeniknięte strachem. — Nie bój się, jestem z tobą.

Przytulił malca mocno do siebie, chwytając dłoń Diany. Pociągnęła Ludwika, a jeden z gwardzistów wziął na ręce młodszego królewicza, który zaczął panicznie krzyczeć.

— Ciii... — Klara położyła palec na ustach. Chłopiec wyciągał rączki w jej stronę, zatem prędko go przytuliła i ruszyli w bezpieczne miejsce.

Nie zbiegli daleko, gdy jeden z Serbów stanął na ich drodze, zwabiony zapewne płaczem Stefana. Strażnik skrzyżował z nim ostrze, zakrywając królewskich synów. Dwór pobiegł zaś dalej. Gdy oczom ich ukazała się wysoka wierzba, wbiegli pod nią w poszukiwaniu kryjówki.

— Idźcie! — krzyknęła zaskakująco Diana, wyciągając spod sukni zza przymocowanego do uda paska długi sztylet ze zdobioną nasadą. Klara nie zgodziła się na to, cofnęła z królewiczem na ręku, na co Polka krzyknęła dobitniej. — Biegnij, na Boga! Ratuj ich!

Wtem Pukar dostrzegła kolejnego mężczyznę. Spojrzała ostatni raz na Dianę i schowała się za ścianą roślin. Szatynka zacisnęła dłoń, przypominając sobie napaść na Elżbietę w Temeszwarze i zabójstwo pierworodnego Karolka. Jedno wiedziała na pewno. Nie mogła dopuścić do choćby najmniejszej krzywdy swych podopiecznych. Wychodząc spod drzewa z zacietrzewieniem na licu, wycelowała w agresora. Ten jeno zaśmiał się tubalnie i uniósł miecz, chcąc zaatakować. Odetchnęła z ulgą, gdy dojrzała grymas bólu na brudnej twarzy. Ostrze przebite przez jego pierś zalśniło w świetle słońca. Wybawca wyciągnął miecz i rzucając ciało na ziemię, ruszył w stronę żony.

— Najdroższa — szepnął, przygarniając Dianę do serca.

— Zdążyłeś — westchnęła, patrząc w umiłowane oczy. Przymknęła na chwilę swoje pod ciepłym dotykiem mężowskiej dłoni, by zaraz oprzytomnieć. — Atila! Leila! Trzeba jej pomóc!

— Spokojnie. — Ujął rozpalone policzki. — Mroczko jej pomoże.

Wypuściła powietrze z policzków, wtulając się raz jeszcze w ukochanego. W głębi serca czuła, że zdąży im z pomocą jak wtedy, gdy uratował królową przed krzewicielami Czaka.

~~~~~~

Zostało dwóch najbardziej zagorzałych Serbów. Nie była sama, mogła polegać na gwardzistach, acz nie potrafiła przestać okładać Zorana mieczem. To jej złożono pieczę nad królewskimi synami i to ona zawiodła. Zamierzała doprowadzić walkę do końca i albo to zrobi, albo zginie. Furia, lojalność i miłość do tych dwóch chłopców napełniała ją świeżymi siłami, bo niemalże z nich nie opadała. Serb za to widocznie słabł. Ostatni raz skrzyżowali ostrza i podcinając mu szybkim ciosem nogi, dostawiła miecz do gardła.

Czuła na sobie wzrok towarzyszy. Zerknęła w stronę, gdzie podszedł Mroczko i obdarzyła go rozpalonym spojrzeniem. Wszyscy zastanawiali się, co uczyni. Sama intensywnie nad tym myślała. Poczuła nieproszoną wilgoć pod powiekami z bezsilności, ale i złości.

— Zabij mnie, jeśli zdołasz — zadrwił Zoran, szczerząc zęby. — Jesteś zbyt słaba.

Na to Leila wzięła zamach i mocnym ciosem przecięła powietrze tuż obok głowy Serba, wbijając miecz w ziemię. Oddychała nerwowo, warcząc.

— Darowanie życia to nie słabość, a rozwaga, której tobie widocznie brakuje — przemówiła bezpardonowo, patrząc mu głęboko w oczy. — Śmierć byłaby dla ciebie najniższą z kar. Pojmać go. — Przywołała do siebie dwóch strażników. Podnieśli go, a ona jeszcze spojrzała mu w twarz, z wyrafinowaniem przechylając głowę. — Zobaczymy, jak szczekać będziesz na torturach. Zabrać go.

Gwardziści mało litościwie go związali i w eskorcie odeszli. Leila westchnęła, spojrzała w poszarzałe jakoby od wydarzeń niebo i nieświadomie załkała, zapominając o towarzystwie. Poczuła ciepły dotyk na ramieniu, na co się wzdrygnęła. Pospiesznie otarła łzy.

— Nie musisz dusić wzruszenia. To naturalne. Nie jesteśmy z kamienia. — Mroczko uśmiechnął się przyjaźnie. — To był ciężki dzień.

— Zaiste. — Opuściła głowę, wsuwając miecz do pochwy. — Zawiodłam...

— Kiedy? — spytał z niedowierzaniem.

— Straciłam Ludwika z oczu. Mógł zginąć.

— Nie doszło do tego. Nie możesz się obwiniać.

— Opieramy się ludzkiej naturze, a ona robi z nami, co chce.

Przymknęła oczy, czując wstyd. W końcu to wzmianka o Kónyi odwróciła jej uwagę od królewicza. Tak trywialny powód omal nie doprowadził do tragedii. Mroczko po chwili chwycił ją za ramiona, dobrze rozumiejąc tę zgryzotę. Oboje w końcu odpowiadali za życie królewskiej rodziny.

— Jesteśmy ludźmi, nie herosami. Zrobiłaś wszystko, co w swej mocy, by ocalić chłopców i dokonałaś tego. Nie raz i nie dwa ratowałem ludzi. Atila ochronił niegdyś królową, ty również. — Zielone oczy rozbłysnęły radośnie. — Liczy się życie, a ty je uratowałaś. Nawet dwa.

Zaśmiali się oboje. Leila spuściła głowę, za chwilę na nowo zerkając na dowódcę. Naprawdę czuła, iż z każdym dniem stawał się jej bliższy. Czuła jego wsparcie. Nie mówili z sobą szczerze, ale wiedziała, iż może na niego liczyć. Mogła nazwać go swoim przyjacielem.

~~~~~~

Nogi odmawiały Piastównie posłuszeństwa. Musiała ujrzeć synów, a jeśli zaszłaby takowa potrzeba, uratować z rąk Serbów. Dyszała ciężko, od czasu do czasu tracąc dech.

— Elżbieto, martwa im nie pomożesz — rzekła, jak zwykle szczerze i bez ogródek Adela. Serce jej się krajało na widok opłakanego stanu przyjaciółki. Nigdy nie przebierała w słowach w rozmowach z nią i nie zamierzała tego zmieniać. Pociągnęła Piastównę za ręką, zatrzymując władczo. — Błagam, odsapnij.

Spojrzała w podkrążone oczy. Ujęła wilgotne policzki, biorąc wdech. Elżbieta nie zareagowała, zatem powtórzyła, nie zezwalając jej odejść. Dopiero za trzecim razem równie głęboko odetchnęła i powieliła zachowanie, wyrównując oddech. Nabrała zdrowych kolorów na licu. Adela wsparła ją ramieniem, idąc dalej. Na dziedzińcu dolnego zamku minęły pojmanego Zorana, a w Elżbiecie krew na nowo się wzburzyła, barwiąc twarz wściekłą czerwienią. Wyrwała się, wbiegając do ogrodów.

— Ludwiku! Stefanie! — krzyknęła głośno.

Odwrócili się równocześnie, stojąc w towarzystwie dwórek i gwardzistów. Ruszyli w jej stronę, a gdy jeno pochwyciła synów w ramiona i poczuła ich rozkołatane serca, wybuchła płaczem. Całowała po główkach, opadając z sił na kolana, nie puszczając ich przy tym nawet na pacierz. Łzy radości i zarazem ulgi mieszały się z sobą, a u obserwujących ich dworzan oczy same się zaszkliły. Każdy ochotę miał dołączyć do obrazka zjednoczonej rodziny.

Nie zważała na chłód ziemi, trzymając synów na kolanach. Odsunęła ich delikatnie od siebie, zaglądając w uradowane lica. Powoli zbliżyła dłoń do policzka Ludwika, nie potrafiąc zapanować nad jej drżeniem. Stefan był cały, natomiast starszy syn twarz miał podrapaną i lekko zakrwawioną od mocniejszych obtarć. Domyślała się, iż musiał stawić czoła Serbom, co ukłuło ją w serce. Dłonie zaś miał całe brudne od ziemi, gdy młodszy wyglądał na nietkniętego. Z jednej strony radowało ją to, boć Ludwik, jako starszy, z na dodatek objawionym już zacięciem ojca tak łatwo nie dał sobie krzywdy zrobić.

— Wybacz mi Ludwiku. Powinnam was chronić.

Następca uścisnął ją mocno, próbując dodać otuchy. Widział po raz kolejny w jej oczach strach wymieszany z troską. Tak samo patrzyła na niego po przebudzeniu z otumanienia ziołami po zamachu. Sprzeciwił się wtedy ojcu, przyrzekł, iż będzie ją chronił, podczas gdy to ona częściej walczyła o ich życie. Liczył osiem wiosen, był wystarczająco duży, by być dla niej wsparciem, a z czasem obrońcą. Złożył ojcu obietnicę i dotrzyma słowa. Musieli opiekować się sobą nawzajem.

— Nic nam nie jest, mateńko — wyszeptał, uśmiechając się i drugą rękę kładąc na głowie brata. — Nie pozwoliłbym go skrzywdzić.

— Wiem.

Zaśmiała się, równocześnie powstrzymując szloch. Jakże była z niego dumna. Gdy wracali do cytadeli, a dwulatek szedł przodem z Klarą, Ludwik chwycił matkę za rękę.

— Muszę ci coś rzec. Nie chciałem zasmucać Stefanka.

Elżbieta zerknęła na młodszego syna beztrosko bawiącego się puklami włosów Pukar. Przystanęła, odwzajemniając uścisk dłoni starszego. Kiwnięciem, zachęciła go do rozmowy w cztery oczy. Przez chwilę milczał, nagle przemawiając zdecydowanym głosem, przez który mimo starań przebijał smutek.

— Gdy byliśmy w ogrodzie oddaliłem się. — Spuścił głowę, a Elżbieta podeszła bliżej, kucając. Spojrzał teraz w pełne miłości oczy, które dodały mu śmiałości. — Pobiegłem za Atlasem daleko za ogród, a potem... — Zamilkł i Piastówna już wiedziała. Nie widziałam bowiem psa w towarzystwie dworu. — Oni go zabili, a potem chcieli skrzywdzić mnie, ale zdołałem uciec.

— Stąd te rany na twarzy?

Pokiwał głową, a w Elżbiecie na nowo rozniecił się ogień. Miała ochotę zabić Dragana za wyrządzoną krzywdę. Ludwik chyba to dostrzegł, boć pogładził jej dłoń i wrócił do tematu.

— Stefan bardzo lubił Atlasa, będzie smutny. Nie chciałem mu mówić, ale nie wiem, czy to dobrze.

Piastówna wiedziała, że nie chciał okazać słabości, jak wpajał mu to ojciec, zatem udawał, że atak nie wywarł na nim wrażenia. Miast tego troszczył się o dobro brata i to jego stawiał na pierwszym miejscu, co ją rozczulało.

— Zadbam o godny pochówek Atlasa. Ty nic nie mów bratu, ja się tym zajmę. — Większość dworu poszła już przodem, a przy nich ostało się kilku strażników. Opadła na kolana, przyciągając mocno Ludwika do siebie. — Jestem z ciebie bardzo dumna.

Uśmiechnął się pod nosem, mocniej wtulając w szyję matki. Obawiał się, że każde zbyt duże okazanie uczuć dworzanie wezmą za słabość. Nie potrafił jednak sobie tego odmówić. Ciepło matki zdawało się kojące i miłe. Czuł się przy niej bezpiecznie.

| Kilka dni później |

Ofiarnie wykonywał powierzone mu zadanie, modląc się i błagając o wybaczenie Boga, boć gotów był z każdym słowem płynącym z ust Wołocha uciszyć go bezpowrotnie. Jakże ten człek działał mu na nerwy. Tępota jego granic nie znała, alboż udawać chciał, by Władysław Jánki z litości chyba sprawę jego doprowadził do końca. Król biskupowi Kalocsa ją przekazał. Wiadomo było, że wszelkie beznadziejne sytuacje uładzić potrafił, lecz im dłużej przebywał z Bogdanem, tym bardziej skłonny był do posłania wszystkiego w diabły.

— Powtórz mi, od tego nawało słów bowiem zapomniałem. Po coś ze mną tu przybył, na Boga?! — rzekł stonowanie, na koniec wykrzykując.

Bogdan uniósł brodę urażony, jakoby jaki zamożny był i domagał się nieustannej atencji. Jednakowoż to Władysław robił mu łaskę, pozwalając podróżować u swego boku, choć dalej nie wiedział, po jakiego czorta pchał się z nim na Węgry, mogąc pozostać przecie u króla lub wrócić do Clisury Dunării. Każdy widział, jak postać Dragana prowokująco podziałała na Andegawena. Z pewnością więc nie odmówiłby on pomocy Bogdanowi, a tym bardziej nie wycofałby danego słowa.

— Król mój ci pomoże, obaw mieć nie musisz — dodał Jánki do przesadnie nadymanego Wołocha.

— Ujrzeć chciałem ziemie, na których przyjdzie mi żyć z mym rodem. Poznać nieco wasz kraj, biskupie, ludzi.

— Dużo dowiesz się z kilku dni w Wyszehradzie — parsknął śmiechem. — A może powinienem zostawić cię w jakim mniejszym mieście?

— Na co te przytyki tak prawisz? W Wyszehradzie własną drogą pójdę, jak tak ciebie zadręczam, a towarzystwo me ci doskwiera.

— Jak żeś już przybył ze mną, to i przy mnie zostaniesz. Ludzi ci dam, gdy ja załatwiać sprawy będę.

Jánki przerzucił oczami. Gdyby jeno na granicy to powiedział, to dawno już by go porzucił w jakiejś mieścinie, a na powrocie odebrał. Ruszył przodem, zostawiając meczącego Wołocha za sobą. Uśmiechnął się z ulgą na widok góry zamkowej i ruszył cwałem do cytadeli. Gdy wkraczał już w mury skrzydła wschodniego, Bogdan dogonił go blady jak śnieg. Zsunął się z konia, patrząc za kimś w kierunku bramy i skulił niczym zbesztany parobek.

— Co ci? — spytał od niechcenia Władysław. — Ducha żeś zobaczył?

— Gorzej. — Uniósł na niego strachem przeszyte oczy. — Dragana. Skuty w kajdany był, acz dalej wyniosły i groźny się zdawał.

— Widział cię? — Jánki podszedł bliżej, mrużąc brwi.

— Jeszcze Bóg mi na tyle rozumu nie poskąpił, by Draganowi w drogę wchodzić. A pfu — splunął pod nogi. — Nawet tu mnie znalazł.

— Mówiłeś, że skuty.

— A kto go tam wie! — Zamachnął ręką, nagle wystrachany odwracając się, czy aby go nie dosłyszał. — To od czorta gorsze. — Nachylił się nad uchem biskupa. — Błagam, gadać przestanę, jeno go z dala ode mnie trzymaj.

— Wpierw dowiemy się, co tu robi.

Władysław zmiótł krańcami płaszcza piasek z kamieni i ruszył do przeciwległego skrzydła.

~~~~~~

— Zdradził co przy torturach? — wyrwał z pytaniem Piast do wchodzącego Mroczka. Ten kiwnął, zaprzeczając, na co i Mieszko i Elżbieta odwrócili głowy w tym samym momencie w stronę okna wyraźnie rozdrażnieni.

— Odporny na ból. Gotów jest umrzeć, niż zdradzić.

Dowódca z troską i z lekką obawą spojrzał w kierunku królowej spoczywającej na krześle. Od czasu ataku Serbów nie mówiła wiele z dworzanami. Chodziła zamyślona, nie smutna, acz odpływała gdzieś i jeno przy synach zachowywała się szczerze. Nikt nie wiedział, co siedziało w jej głowie, jednak coś wyraźnie ją zatruwało.

— W innych warunkach byłoby to godne podziwu — wtrącił nagle Oliver, stojący za plecami Piastówny. — Atakując jednak dzieci, wyparł się jakichkolwiek zasad i honoru. I my nie winniśmy mieć skrupułów.

— Zgadzam się z tobą — zawtórowała, wstając z miejsca. Diadem zdobiący głowę monarchini błysnął w blasku słońca. Otwarte okno wpuszczało świeżego powietrza, prezentując również kojący widok zakola Dunaju. Podeszła do wnęki, oddychając głęboko i przymykając oczy. — Męczcie go, może co w końcu wyjawi, ale ma żyć. Zemrzeć nie ma prawa. Podejrzewamy, jaki plan miał Duszan, po co jednak zadawał sobie tyle trudu? Musiał liczyć się z niepowodzeniem.

— Z całym szacunkiem, pani, lecz... — zaczął Paksi, zaciekawiając towarzyszące mu grono. Piastówna aż się odwróciła, budząc zmarszczkę na czole. — Mógł sądzić, iż stchórzysz, królowo. Poślesz do króla i...

Uniosła dłoń, przerywając mu. Wiedziała, co mu chodzi po głowie. Przebywał na dworze od kilku dni, był bystry i spostrzegawczy, nic mu nie umykało, a i dziwnym zrządzeniem rozumieli się momentami bez słów. Nieco ją to przerażało, jednocześnie potrzebowała człeka, któremu nie będzie musiała zbyt wiele tłumaczyć, by rozumiał.

Miał rację. Być może Duszan łudził się, iż łatwo ją sprowokuje. Wszak był bardzo młody i narwany, bała się nawet pytać, co on może uważać o samodzielnie myślących kobietach. Jednak ta pycha godziła w jego interesy. Ona nie zamierzała mu ułatwiać zadania.

— Dlaczego miałaś posłać do króla, pani? — rzekł niespodziewany głos.

Wszyscy zwrócili wzrok w stronę wejścia. Władysław Jánki omiatał ich podejrzliwie. Elżbieta poczuła gęsią skórkę na rękach, po czym prędko uśmiechnęła się dla niepoznaki, łącząc dłonie nad biodrami.

— Biskupie, czemu zawdzięczamy twą wizytę? Nie jesteś z królem? Czy coś mu się stało?

Nagle spoważniała, ale Władysław zaprzeczył.

— Wróciłem w kilku kościelnych sprawach i jednej niecierpiącej zwłoki. — Podszedł bliżej, prostując plecy i uważnie przyglądając się królowej. — Niejaki Bogdan poprosił o pomoc króla w sprawie przenosin na Węgry z Serbii. Uzyskał zgodę i mam się tym zająć. Mężczyzna ponoć w niełasce znalazł się u tamtejszego szlachcica, Dragana. Niebezpieczny z niego człowiek. Zdradzisz mi, pani, co on robi w Wyszehradzie?

Na to pytanie Łokietkówna przełknęła, przez chwilę wpatrując się w posadzkę. Uniosła wzrok na biskupa i nakazała mu usiąść. Widocznie widział go, gdy odprowadzany był z przesłuchania. Nie mogła dalej ostawać przy kłamstwie.

Powoli, z najdrobniejszymi szczegółami opowiedziała mu o przybyciu Dragana i fortelu, jaki obmyślił Mikós Dörögdi. Jánki słuchał zaciekawiony, by na koniec rzec:

— Król powinien wiedzieć, iż Serbowie podnieśli rękę na jego rodzinę.

— Nie jestem przekonana Władysławie. Znasz zapalczywość króla nie gorzej niż ja, jego dumę i miłość do chłopców. Wiesz, jak wściekłość potrafi przysłonić racjonalne myślenie. Towarzysząca Karolowi pod Posadą przyczyniła się do pogromu. Gorzej, jeśli sam będzie chciał wyrównać rachunki, wyrywając się na pierwszy ogień walk i to zapewne chciał osiągnąć Duszan. Pragnął sprowokować nie o tyle mnie, co Karola. Wielu urzędników przyznaje mi rację, nie możemy ryzykować. Prawda nie zawsze pomaga, a staje się zarzewiem krwawszej wojny. — Usiadła przy boku biskupa. — Pamiętam dotąd, jaki rozkaz wydałam zbyt pochopnie na Klarze po zamachu. Gdyby nie mój mąż miałabym na sumieniu jej palce. Chcę uchronić go, tak jak on uchronił mnie.

Uśmiechnęła się delikatnie, nie przeczuwając nawet, iż Karol nie zdążył powstrzymać wykonania jej rozkazu. Skłamał, by ją ochronić i Jánki był jednym z ludzi, którzy prawdę znali, boć niebo chciał poruszyć, by jej słowa odwołać. Bawił się palcami, przepychając kciuki. Cztery lata ukrywali ten fakt przed królową i teraz nie miał serca jej wyjawić wstrząsającej prawdy. Wszak, jeśli miałoby to nastąpić, nie było to jego zadanie.

— Rzeczywiście nie jest to najsłuszniejszy pomysł. Masz słuszność, najjaśniejsza pani. Więcej niekorzyści to przynieść może.

— Rada jestem, iż podzielasz nasze zdanie. — Uśmiechnęła się szeroko. — Powiemy mu, gdy wróci. Dragan ze swymi ludźmi będzie musiał się zmierzyć nie jeno ze mną, ale i królem.

— Sprytnie. — Jánki podrapał brodę. — Dając królowi szansę konfrontacji, oddalisz od siebie jego gniew.

Elżbieta uniosła nieumyślnie brew. W gruncie rzeczy pozostawienie Dragana przy życiu miało upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pozwoliłaby mężowi wyżyć się na oprawcach jego rodziny i nieco złagodzić gniew na nią, za ukrycie przed nim tak ważnej sprawy. Jak sam niegdyś rzekł, była diablicą, która dla rodziny była zdolna wiele uczynić.

Žiča, Serbia, listopad 1334 r.

Po ostatnich rejzach pod dowództwem Istvána³ szeregi prowadzone przez Lackfich zyskały sławę pośród wojsk węgierskich. Wojowniczy Szeklerzy stanowili główny ich człon, a znani ze swej brawury, szybko zyskali przychylność i uznanie króla, który nie szczędził im pochwał. Obiecywał też nadania najbardziej zasłużonym. I o ile współpraca wojewody z hrabią wydawała się zgodna, coraz mocniej rosnąca w siłę pozycja Lackfich poczynała dopiekać pozostałym rodom zwłaszcza pobratymcom Szécsényi. Szeklerzy stanowili odrębną grupę natio Siculica, władającą własnymi siedmioma okręgami, ale i ziemiami leżącymi na terenie Siedmiogrodu⁴. Chcąc nie chcąc Tomasz Szécsényi był zmuszony, jako wojewoda, dzielić władzę z hrabią Szeklerów, Hermánem Lackfi. Nie każdy był z tego zadowolony.

— Przeklęci Szeklerzy — syknął niejaki Máté Pánki, nachylając się nad uchem Jánosa Bátora i zawistnego wzroku nie spuszczając z wjeżdżających właśnie do obozu rycerzy. — Przybłędy, a nosa zadzierają równie wysoko co Drugethowie.

— Neapolitańskie gnidy odeń gorsze — napomknął János.

— Oby wam kto języków nie uciął — wtrącił nagle Tamás Baksa. Mężczyźni odwrócili się równocześnie zaskoczeni jego obecnością. — Król też z Neapolu. Obyście w złej godzinie i w złym miejscu tego nie powiedzieli.

— Musisz zawsze dodać swoje? — warknął Pánki.

Wszyscy znali się dobrze, byli bowiem pobratymcami z Siedmiogrodu i należeli do świty Tomasza Szécsényi. Wielu z nich dawno pogodziło się z pozycją Szeklerów, jako obrońców wschodniej granicy i odważnych wojów. Byli jednak i tacy, którzy gotowi byli podrzucić im kłody pod nogi, jeno by stracili w oczach króla, zwłaszcza István Lackfi i jego bracia. Hermán, jako hrabia większe wzbudzał poszanowanie, acz jego dzieci wzrosłe pozycjami po dwudziestej wiośnie życia już nie.

— Tak. — Pokręcił głową z dezaprobatą Baksa. — Kiedyś do zguby was doprowadzi ta nienawiść. Też uczuciem ich nie darzę, jednakowoż nie okazuję tego światu. Nie knujcie, boć we własną sieć wpadniecie.

Tamás odszedł, a Máté i János spojrzeli po sobie niezadowoleni. Nie wiedzieli, skąd bierze się w nich tyle gniewu na braci Lackfi, lecz nie potrafili opanować emocji. Zwyczajnie zazdrościli im tak mocnych pozycji w tak młodym wieku. Patrząc po uradowanych twarzach, na ich wypływał grymas zażenowania. Irytowała wielce zwłaszcza jedna, uśmiechnięta od ucha do ucha i swawolna. Emeryk, najmłodszy z watahy, działał na nerwy nie jeno im. Zbyt pewny siebie, zbyt beztroski, a przy tym arogancki i dumny ze swego pochodzenia niczym paw. Grywał często w kości z rycerzami. Ze szczęściem nowicjusza ogołacał ich z kosztowności. Przez większość wyprawy zatem zyskiwał więcej wrogów niźli druhów.

~~~~~~

Królewskie spojrzenie dotąd błękitne niczym nieboskłon przybrało kolor burzowych chmur. Szybki przemarsz i rejzy wycieńczyły rycerzy szybciej, niż przypuszczał, nie wnosząc zbyt dużo do zapasów. Armia liczyła ponad pięćdziesiąt tysięcy wojów, a jedzenia poczynało brakować. Sytuacja zdawała się bliźniacza do wołoskiej. Równie podobne były tereny. Pasma wyższych gór i ciasnych ścieżek, bez miejsca na starcie całą siłą wojsk. Przemierzając wąskie trakty pomiędzy skałami, instynktownie nasłuchiwał i zerkał niespokojnie w górę, aby w porę ostrzec ludzi przed ewentualnym atakiem ze zboczy. W taki sposób niemal ducha wyzionął pod Posadą i obawiał się, że sytuacja znowuż obierała niekorzystny dla nich obrót.

Siedząc przed namiotem na skraju lasu, obracał w dłoni drewnianego psa wykonanego rączkami Ludwika, tonąc w rozmyślaniach. Niemalże za każdym razem stawała mu wtedy przed oczami twarz żony, ale i od pewnego czasu trupie z przerażenia lico Klary Zach. Odkąd przewidziała mu się zmarła córka na Wołoszczyźnie, wydawał się bardziej skłonny do uwierzenia w powiązania między życiem a losem i tym, co następuje po nim. Nie dawał mu spokoju sen Elżbiety, w którym godziła ją strzała z dwugłowym orłem – symbolem Serbów, ale i klątwa Zachówny. Przymknął oczy, przywołując wspomnienia z piętnastego dnia maja Anno Domini 1330.

„Przeklinam was! Dzień pomsty będzie waszym końcem! I król, który do tej pory płynął przy sprzyjających wiatrach, i ku upodobaniu swego losu, rozerwał czubate wody morza, ale szczęście odwróci od niego twarz, odwróci się od niego plecami, tragedie zsyłając i stopy bólem rozrywając!". Rozbrzmiały w głowie Karolowi słowa Klary. Mimowolnie zwarł stopy, przypominając sobie niebotyczny ból nabrzmiałego palca.

— Fortuna mnie opuściła.

Wziął kilka głębszych wdechów, zaciskając figurkę Atlasa w dłoni.

— Nie masz racji.

Zaskoczyły go słowa Zoltána. Nakazał, by mu nie przeszkadzano. Tymczasem druh zgarnął po drodze stołek i przysiadł nieopodal. Wyciągnął nogi, dłonie splótł nad kolanami. Uśmiechał się do siebie, koniec końców zerkając na Andegawena, który nie odrywał odeń wzroku.

— To nie fortuna kieruje naszym życiem. My sami wytyczamy szlaki. Nie zatruwaj myśli, królu, boć twa żona widziała we śnie serbską strzałę. Miej się na baczności, lecz nie pozwól, by to zachwiało twą siłą. — Zoltán wstał, wchodząc do królewskiego namiotu i zaraz wyszedł z dwoma kubkami. Podał jeden Karolowi i przysunął stołek. — Duszan to młody władca, narwany i gotowy na wszystko, jak ty, gdy byłeś w jego wieku. Nie patrz tak! — Zaśmiał się w głos, podnosząc niewinnie ręce do góry. — Tyle samo niemal wiosen liczę i wierz mi, trudno przechodzą mi ów słowa przez gardło.

— Zatem myślisz, iż sedno niepowodzeń tkwi w naszym wieku? — Uniósł brew.

— Daruj, lecz poniekąd tak. — Zoltán stuknął w kielich władcy, upijając kilka łyków. Karol zaś dalej siedział zaintrygowany, obracając swój w dłoniach. — Choć to nie jedyny powód i na Boga! O jakich niepowodzeniach mówisz? — spytał, a widząc, jak król wywraca oczami, dodał: — Jedynie Wołoszczyzna była mankamentem w całej machinie. Zaszliśmy zbyt daleko, a Basarab okazał się lisem. Nie zapominaj. Nie liczy się, ilu mężnych rycerzy utracisz, ale czy w porę wycofasz się z pola bitwy dla wyższego dobra.

— Nie musisz przypominać...

— Czuję się zobowiązany — ciągnął dalej bez ogródek. — Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny, Karolu. Nie chcesz okazać słabości. — Zoltán westchnął, zawieszając chwilowo wzrok na drewnianym kubku. — Jesteś wielkim władcą. — Uniósł głowę. — Nikt ci tego nie obierze. Po tylu latach walk zwyciężyłeś. Święta Korona od dawna jest twoja, masz następców, poddani są ci wierni. Widzą, ile dobra uczyniłeś. Wybaczą ci, jeśli zrobisz krok w tył i zawrócisz z Serbii.

Po tych słowach Andegawen przepłukał gardło mocnym trunkiem. Skrzywił się, jakoby Zoltán zintensyfikował jego moc lub zamienił dzbany. Krtań mu płonęła, po chwili oblana błogim ciepłem. Widocznie przywykł po chwili do wina albo za długo nie miał go w ustach. Cmoknął, wzdychając głośno.

— Jak zwykle mądrze radzisz, bracie — rzekł do Zoltána, kiwając potwierdzająco głową. — Wszystkie znaki na niebie wskazują nam drogę na Węgry. Tym razem ich nie przeoczę. Duszan wraca na Serbię, wystarczy szturm pod Žičie. Niedługo poczniemy gotować się do powrotu.

Zoltán uśmiechnął się. Wyraźnie kamień spadł mu z serca. Sam pokaz siły okazać się mógł niezwykle skuteczny, nie potrzeba było im starcia. Karol miał świadomość, iż nawojował się wystarczająco w swym życiu. Nie musiał nic udowadniać. Bogactwo i świetność jego królestwa winna wystarczyć niedowiarkom, a wrogim władcom zamknąć usta. Nie mógł i nie chciał kłaść na szali życia setek znamienitych rycerzy, którzy wzrośli po pogromie pod Posadą. Drugi raz nie chciał popełnić tego samego błędu. 

Szentendre, Królestwo Węgier, listopad 1334 r.

Blondynka o długich potarganych włosach lawirowała pomiędzy stołami w karczmie. Wydawała się pozbawiona skrupułów, łasa na floreny lub polewkę w zamian za kilka chwil rozkoszy. Strój nader skąpy odkrywał więcej ciała, niż zakrywał, jak na około dwudziestoletnią dziewczynę. Karczmarz nie wydawał się jednakowoż zgorszony, jakoby interes miał z obecności dziewki.

Elżbieta patrzyła na nią z przerażeniem i smutkiem, siedząc w najdalszym zakątku karczmy. Kobiety widziały więcej i ona nie pozostawała niewzruszona na oczy zszarzałe i lico wyzbyte człowieczych uczuć. Rubaszny wyraz trwał na nim jak gdyby wypalony żelastwem. Zmuszona była z nim żyć. Wrażenie miała, iż spod niego próbuje przedostać się niewinna dziewczyna, mówiąca dość i biorąca życie we własne ręce. Nie wiedziała atoli Piastówna, czy to prawda, czy ona sama wolałaby widzieć ten stan zawieszenia pomiędzy przymusem a wolnością.

Nie mogąc znieść widoku kupczącego własnym ciałem dziewczęcia, kiwnęła porozumiewawczo do towarzyszącego jej Mieszka. Ten ruszył zaraz w stronę uradowanego towarzystwa. Blondynka siedziała już jednym pośladkiem na stole przed stadem śliniących się wieśniaków.

— Pani — rzekł grzecznie Piast, pochylając nieznacznie głowę.

— Co to? Nauczyciel dobrych manier? — wybuchła jazgotliwym śmiechem, zeskakując na nogi. — A może nowicjusz chce zatopić skrzydełka? — zadrwiła, opierając się zawadiacko o stół.

Mężczyźni zagwizdali, obserwując widowiskowe starcie. Mieszko wciągnął powietrze rozwścieczony i zerkając z ukosa na Elżbietę, dojrzał, jak zakrywa dłonią niestosowny śmiech.

— Dobre sobie — szepnął do siebie, odwracając w stronę napitego grona. Miał przecie już swoje lata. — Pozwolisz zatem na słowo? Widzę, żeś mistrzynią w tym fachu.

Przez moment cień rozczarowania padł na oblicze dziewki, by po chwili zastąpić go pysznym wyrazem. Podeszła ślamazarnie do Mieszka, ocierając się o niego i zmierzając w stronę drzwi. Ten, gdy znalazła się tuż przed drewnianymi wrotami, myśląc zapewne, iż zabiera ją w ustronne miejsce, ścisnął mocno jej ramię, odwdzięczając się za poniżenie i pchnął w drugą stronę do stołu, przy którym siedziała Piastówna.

— Nie spodziewałam się po tobie trójkąta — dodała bez namysłu ladacznica i usiadła przed królową, opierając podbródek o dłonie. — Jeśli jednak nalegacie. Śliczna jesteś. — Musnęła przedramię Elżbiety i mrugnęła zalotnie. — Zdejmiesz jednak te rękawiczki, prawda? Będą niemiło chłodne, a me ciało bywa gorące i bardzo czułe.

Królową zaczynała ta rozmowa męczyć. Rzeczywiście uwodzicielką była zabójczo przekonującą, ale nawet ona nie zasługiwała na tak barbarzyńskie traktowanie. Sama przez pacierz poczuła na sobie chorą ekscytację Dragana przemocą, zatem nieco rozumiała jej przeżycia, które po mistrzowsku ukrywała.

Wiele tygodni biła się z myślami i koniec końców w głębokim poważaniu mając sprzeciwy dworu i gadki matron o niestosowności pomysłu, przybyła z eskortą do Szentendre. W tym mieście miał bodaj przebywać przez większość czasu Dragan i to tu, miał skatować nic niewinne dziewczę.

— Nic cię doświadczenia nie nauczyły? Dalej chcesz parać się tak niskim zajęciem? — rzekła, ręce układając pod brodą jak siedząca naprzeciwko dziewczyna.

— A mam inne wyjście? — rzekła impulsywnie, nagle zmieniając ton. — Nie jesteście tu, by rozmawiać o mnie.

— Wręcz przeciwnie — wtrącił Mieszko, nachylając się nad dziewczyną i równocześnie stołem. — Wprawdzie moja pani nie ściągnie rękawiczek, boć pozbawiano ją palców, ale może inaczej zdoła cię uszczęśliwić.

Mrugnął do ladacznicy, która okrągłymi oczami spojrzała na Elżbietę. Chyba zaczynała rozumieć i po chwili płochliwie wstała, potykając się o ławę.

— P-pani — pochyliła nisko głowę ze wstydem — wybacz me wcześniejsze uchybiające zachowanie. Nie wiedziałam, najjaśniejsza królowo. Przebacz mi.

Głos jej w trymiga zmienił się z zalotnego w bardziej zwyczajny, a nawet wytworny. Piastówna powoli wstała, pochodząc do blondynki. Ujęła drżący podbródek i uniosła. Teraz oczy dziewczyny były przepełnione wstydem i przerażeniem. Dwulicowa maska opadła. Być może nie była jeszcze stracona, jak wielu z dworu wyrokowało.

— Wystarczająco się nasłuchałam i zobaczyłam. Nie bój się, pragnę ci pomóc. — Musnęła delikatnie zarumieniony policzek, na którym dojrzała zatuszowaną szramę. Pamiątkę pewno po jakimś kliencie lub samym Draganie. — Miałam do czynienia z Serbem, który cię pobił. — Oczy dziewki prędko zaszły łzami. Mimowolnie potarła naznaczony policzek, potwierdzając podejrzenia królowej. — Jeśli mi zaufasz, dam ci szansę.

Dziewczyna uniosła zszokowana głowę. Zaszlochała i uklękła, chwytając za poły ciemnej sukni.

— Pani, dziękuję ci, dziękuję!

— Wstań i idź po swe rzeczy.

Dziewka zrobiła, co jej nakazała i poszła na tył gospody, a za nią jeden ze strażników stojący dotąd na uboczu.

— Weźmiesz ją do Wyszehradu? — spytał zaciekawiony Mieszko.

— Wprost pod nos mego męża. Cóż za mądry pomysł — zaszydziła. — Moje dobre serce nie równa się tępocie. Znamy już takie, które spragnione prędkiego awansu pchały się do łoża królowi. Nie podejrzewam jej o tak mało szlachetną postawę, lecz spójrzmy prawdzie w oczy. — Rozejrzała się po pijanych mordach, w duszy dziękując Bogu za Karola. — Łajdacząc się z łachmytami, nie zechciałaby trafić do królewskiej alkowy? — Uniosła brew. — Wpierw niech nabierze ogłady i odzwyczai się wyuczonego zajęcia w Budzie. Gdy nadejdzie odpowiednia pora, przeniesiemy ją do Óbudy. Lojalnych dwórek nigdy nie za wiele.

— Kuta na cztery łapy jesteś Elżbieto. Dalej podejrzewasz Karola o zdrady?

— Nie. Jest jednak jeno mężczyzną, który skłonnej kobiecie i kielichowi zapewne nie odmówi. — Przechyliła głowę, parskając śmiechem. — Dlatego lepiej, by nie miał pod nosem latawic.

— Słusznie.

Elżbieta zasępiła się. Pomyślała, ile dziewek mogła uratować na przekór zasmuconym utratą ladacznic mężom. Ile niewinnych niewiast mogło uzyskać jej protekcję. Zleciła budowę kościoła w Óbudzie, ale nie mogła czekać z klasztorem. Musiała tworzyć swe dzieło od razu. Plany pomocy kobietom nie mogły czekać, one nie miały tyle czasu.

Obóz królewski, Serbia, koniec listopada 1334 r.

— Zarządźcie odwrót.

Skierował słowa do naczelnych dowódców, wywołując wśród nich niemałą konsternację. Duszan w swych szeregach miał wielu zagranicznych najemników. Andegawen nie musiał najmować obcych żołnierzy do walki ku wielkości, choć czasem dopuszczał takie rozwiązanie. Omiótł spojrzeniem liczne grono. Węgrzy, Neapolitańczycy, Kunowie, Szeklerzy, Sasi, Polacy. Rycerze, szlachta świecka i kościelna, zwykli poddani będący pod banderami swych panów, ale wszyscy w jedności pod chorągwią Świętej Korony⁵. Stali przed nim gotowi do walki, nawet iżby ze snu mieli zostać wyrwani w środku nocy. Widział wszakże niedowierzanie na ich twarzach.

— Jakże to, panie? — rzekł István Lackfi, poparty przez swych pobratymców.

— Mało żeście się wzbogacili na rabunkach? — skwitował nieoczekiwanie János Bátor.

— Milcz — upomniał go srogo Tomasz Szécsényi. — W obecności króla słowa ci rzec nie wolno bez mego zezwolenia — syknął ciszej rycerzowi do ucha, który był jednym z jego przybocznych.

Emeryk uśmiechnął się cynicznie, puszczając prowokująco oczko do Bátora, na co i on został upomniany przez starszego brata. István i András nie szukali zwady, acz wszystkim w oczy rzucała się napięta atmosfera pomiędzy mieszkańcami Siedmiogrodu. Sasi i Hunowie też doń należeli. Mniejsi w siłę atoli byli niż Szeklerzy, zatem nie kłuli w oczy pozostałych swą majętnością. Widział to i Karol, lecz sprawy waśni wewnątrz prowincji nie leżały w jego gestii. Skinął w stronę Pála Nagymartoniego.

— Dosyć, panowie — doszedł do głosu sędzia. — Rozwiązanie to jest rozsądne. Pokazaliśmy swą siłę. Jeśli staniemy do walki z Duszanem, skutki okazać się mogą fatalne. Serbowie wsparci zostali przez bizantyjskiego cesarza, mają też liczne oddziały niemieckich najemników.

— Nie są nam straszni — dodał nagle jeden z dowódców bandery Drugethów.

— Nie mówię przecie, że są — ciągnął niewzruszony Nagymartoni. Karol zbliżył się doń, łącząc dłonie na plecach. — Tereny są zbyt podobne do Wołoskich. Nie zdołamy wyciągnąć Serbów na otwartą przestrzeń, a wąskie wąwozy i wzniesienia, jak wiemy, dla tak licznej armii są zabójczo niebezpieczne.

— My damy radę. Możemy zaatakować z góry — wtrącił jeden z Hunów, w czym zawtórował mu Sas.

— To zbyt ryzykowne. — Karol spojrzał na dowódców i ich głównych pomagierów. — Ja się was nie radzę, mężni panowie, ja wam mówię, co następuje. Ruszamy do Belgradu. Unikniemy starcia z Duszanem na górzystych terenach. Nadzieję żywię, iż zrozumiecie.

Wszyscy pokiwali porozumiewawczo głowami i kładąc dłonie na piersiach, pokłonili się nisko. Nie mieli prawa oceniać decyzji samego króla, nawet jeśli spragnieni byli bitki.

Belgrad, grudzień 1334 r.

| Kilka tygodni później |

Szpiedzy, wywęszywszy wrogi oddział, obstawiali możliwe drogi prowadzące do najwęższego fragmentu rzeki, przez którą przeprawiała się połowa armii⁶. Z uwagi na niemożliwość schronienia wszystkich w belgradzkiej fortecy usytuowanej na cyplu przy ujściu Sawy do Dunaju po południowej stronie, niektórzy zmuszeni byli pokonywać rzekę, ażeby uchronić się przed Serbami. Pozostała część obwarowała się w pobliskich koszarach, murach i wieżach chroniących Belgrad.

Z braku czasu nie stworzono wystarczającej ilości mostów i tratw. Niektórzy nie czekali, jeno wchodzili na koniach w rwący nurt. Czuć było w powietrzu nadchodzącą zimę. Mroźny wiatr wdzierał się do gardeł i nozdrzy rycerzy po pas zanurzonych w lodowatej wodzie. Nie wszystkim udawało się przedostać na drugą stronę, niekiedy uratowani przed kompanów, reszta zaś porwana w kierunku wrogich terenów.

Karol siedział na Siwcu, patrząc na nierówną walkę. Nakazał pomagać przeprawionym już rycerzom i tym, próbującym wygrać z siłą natury i chłodem. Daleko w lesie na drugiej stronie brzegu iskrzyły się już ogniste plamy skupiające zapewne wokół przemokłych wojów. Pozostała przy królu część pomagała przy przeprawie i równocześnie ruszała do twierdzy.

— Królu — napomknął Zoltán, doń podjeżdżając. — Pora ruszać, nie wiemy dokładnie, kiedy Serbowie dotrą pod mury.

Karol pokiwał głową, patrząc jeszcze przez chwilę na rycerzy w rzece. Skinął w stronę druha i ruszył wraz z nim do zamku. Gdy przekroczyli pierwszą bramę i zeszli z koni, sługa pokłonił się nisko.

— Panie, przybył Władysław Jánki.

— Wielce nie w porę — rzekł Karol, wychodząc naprzeciw biskupowi wyłonionemu z czerni korytarza. Duchowny pochylił głowę, a Andegawen nakazał mu mówić, idąc w stronę schodów prowadzących na blanki.

— Panie, sprawa Bogdana nieco potrwa, lecz jest ona do wykonana. — Władysław syknął nagle pod nosem, machając ręką w stronę Wołocha. Wyraźnie nie chciał go przy sobie, a ten uparcie szedł za nim i królem.

— Zostaw go — zaśmiał się Karol, stając pomiędzy dwoma zębami muru i wyglądając na tereny Belgradu. — Niech słucha, sprawa w końcu jego dotyczy.

— Słuchać to on potrafi, nie ma co. — Poraził mężczyznę spojrzeniem i wrócił do opowiadania królowi o sprawach załatwionych na Węgrzech.

Karol posiadał podzielną uwagę, zatem wyłapywał jeno interesujące go słowa i fragmenty, resztę uwagi skupiając na obserwacji mieściny i rozległych terenów. Dziwne przeświadczenie miał, jakoby ktoś ich obserwował z zalesionych nieopodal dwóch niskich pagórków. Oddziały Drugethów miały rozeznać się w sytuacji w Belgradzie, Hermán Lackfi zaś odpowiadał za ochronę przeprawy. Puścił na drugą stronę dwóch synów Emeryka i Pála, reszta doglądała armii rozproszonej wokół twierdzy. Nie musiał się zatem martwić.

— Dobrze — spuentował krótko nudne i nic dlań nieznaczące sprawy Władysława. Odwrócił się, mierząc wzrokiem biskupa i Wołocha. — Bogdanie udaj się na drugą stronę Sawy, później do Clisury Dunării. Poślemy do ciebie, kiedy nadejdzie takowa potrzeba. — Wtem skierował się do Jánkiego. — Reszta oddziałów przeprawi się na drugą stronę jutro. Zostaniesz z nami.

Przez moment Karol dojrzał cień zdumienia na twarzy Wołocha. Długo jednak o tym nie myślał, odsyłając ich machnięciem ręki. Podczas gdy odchodzili, dosłyszał słowa Bogdana kierowane do biskupa.

— Myślałem, iż król będzie pragnął pomścić rodzinę?

— Stójcie! — wrzasnął jak grom z jasnego nieba. Odwrócili się w jego stronę, Jánki z paniką wypisaną na licu. — Co takiego wydarzyło się w Wyszehradzie?

Widział, jak duchowny miota się niczym mucha w pajęczynie. Wtem doszli do nich Wilhelm Drugeth i István Lackfi, zapewne z raportem, acz w porę spostrzegli gęstą atmosferę i przystanęli, czekając na rozwój sytuacji. Władysław wziął głęboki wdech i opowiedział w wielkim uproszczeniu o pobycie Dragana w Wyszehradzie, nie wspominając jednak o ataku na jego synów, co mogło przelać czarę.

— Dlaczego to przede mną ukryłeś?! — ryknął, ciskając kamieniem w ziemię

— Królowa uznała, że niemądrym będzie martwić cię...

— Nie miała prawa! — przerwał z pretensją. — To ścierwo podniosło rękę na moją rodzinę!

— Wszystko skończyło się dobrze, panie — wtrącił odważnie Jánki. Na jego miejscu niewielu by się na to odważyło. Gniew Andegawena był nieprzewidywalny i nie wiadomo było nigdy, jak skończy się jego z pozoru niegroźne rzucanie rzeczami, które miał pod ręką. Zwłaszcza gdy były to twarde kamienie. — Zgadzam się z nią. — Na te słowa Wilhelm przewrócił oczami i zakrył sobie twarz, by nie widzieć skutków głupoty Władysława. — Duszan chciał cię sprowokować, a królowa go przejrzała. Nie chciała do tego dopuścić. — Trwał stanowczo przy swoim.

— Zgadzasz się z nią?! — ryknął jak grzmot.

Głos jego odbił się echem po pobliskim murze, trafiając do rycerzy skupionych na dziedzińcu i powrócił do uszu z Władysława ze zdwojoną siłą. Teraz dopiero poczuł zawisłe chmury nad swą głową. Uczynił krok w tył i pochylił kornie głowę. Dalej jednak brnął w otchłań zguby.

— Możesz się z tym nie zgadzać, p-panie — załamał nieco głos, by zaraz jednak obwieścić pewnie. — Najjaśniejsza pani była zagrożona i stanęła z Draganem twarzą w twarz. Zachowała jednakowoż zimną krew i było to wielce roztropne z jej strony. Wiemy przecie... — Z zawahaniem spojrzał w oczy króla. Ciepły błękit przyjął odcień lodu. — Jaką dyspozycję wydała pochopnie po zamachu. Sama za przykład podała mi rozkaz na Zachównie i o tym, żeś, panie, ją od tego grzechu wyratował.

Nie całkiem – dopowiedział sobie w myślach Karol. Wprawdzie dowiedział się o rozkazie, acz za późno, by go cofnąć. Spojrzał na Zoltána, który uniósł uspokajająco dłoń. Miał rację. Musiał trzeźwo myśleć. Właśnie wściekłość i żal pchnęły go wprost w łapska Basaraba. Nie mógł powtórzyć tego z Duszanem. Z wolna doszły do niego słowa Władysława, jakoby Stefan chciał go sprowokować. Pasowało to do strategii Serbów. W zaistniałej sytuacji napad na rodzinę nie mógł zmienić decyzji o odwrocie. Zbyt duża część armii przedostała się już na drugą stronę. Spojrzał na Belgrad. Teren był stosunkowo niski, acz nie sądził, by Serbowie tak łatwo wystawili im się na atak.

Wtem zbliżył się do muru, mrużąc oczy. Wrażenie miał, iż coś ukryło się za drzewami. Rozchylił usta, boć świsty niczym rój szerszeni poniósł się z wiatrem. Spojrzał w górę i będąc przekonanym o swej zgubie, jeno przełknął. Poczuł jeszcze mocny chwyt na ramieniu poprzedzony krzykiem Istvána i nagle padł na ziemię ugodzony grotem. Poczuł obezwładniający ból w piersi, rozlewający się po skórze niczym rozgrzany wosk. Mężowie zasłonili go własnymi ciałami. Nie jeno król został postrzelony, a wielu innych padło jak trupy.

— Do broni! — krzyknął trzeźwo Lackfi i wyjrzał za blanki, nie dojrzawszy napastników.

— I co?! — spytał Zoltán, chroniąc zwijającego się z bólu króla.

István rozglądał się nerwowo, nie mogąc dostrzec nic podejrzanego. Nastała cisza. Krajobraz zdawał się powszedni. Spojrzał na Neapolitańczyka, unosząc z bezsilnością ramiona.

— Nikogo nie ma.

Karol wydał z siebie przerażający krzyk, gdy przez przypadek Wilhelm zahaczył o strzałę tkwiącą w jego ramieniu. Wszyscy niemal podskoczyli. Andegawen zasyłał łapczywie powietrze. Chłód kamiennej posadzki przynosił mu nieco ulgi, lecz pierś coraz mocniej paliła podczas oddychania. Odwrócił się, schładzając i policzek. Otworzył oczy. Łypnął na utkwione w ciele drewno u nasady zwieńczone czerwonymi niczym krew lotkami. Widniał na nich dwugłowy orzeł – herb Serbii.

~~~~~~

Kącik ust powędrował w górę, gdy dostrzegł sylwetkę padającego na ziemię Andegawena. Popłoch wdarł się do twierdzy, nikt bowiem nie podejrzewał ataku. Opuścił łuk, a za nim ruch powieliły dwa oddziały łuczników skryte za drzewami na dwóch wzniesieniach. Kruczoczarne włosy Duszana zafalowały na wietrze. Dobrze znali swe rodzime ziemie, zatem problemu nie mieli z przemknięciem pomiędzy węgierskimi patrolami. W jego interesie również nie leżało starcie z ponad pięćdziesięciotysięczną armią, nawet jeśli mieli przewagę w terenie. Żywił nadzieję, iż Carobert da się sprowokować i sam mu się wystawi, atoli jego białogłowa okazała się nadzwyczaj harda, albo i klęska pod Posadą zbyt głęboką bliznę pozostawiła w ich sercach. Próba zaatakowania z ukrycia okazała się natomiast najlepszym wyjściem. Nie miał pewności, iż to akurat jego strzała raziła króla, lecz większego znaczenia to nie miało.

— Obyś zdechł. — Wzrok jego zdolny był zabić. Skierował się wtem do towarzysza. — Wiesz co o akcji w mieście? Udało się kogoś pojmać?

— Jeszcze nie wiemy.

Stefan odwrócił się w stronę belgradzkiej twierdzy. To za Dragana – dopowiedział sobie, nie mogąc pogodzić się z utratą najlojalniejszego kompana. Wszystko miało pójść gładko, lecz nawet on się niekiedy mylił. Nie miał w zwyczaju porzucania wiernych mu osób. I szybciej sam ruszyłby na Węgry, jeśli nie spróbowałby każdej innej możliwości. Oddał łuk parobkowi, odchodząc w las. Spełnił swe zadanie. 


Och! Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca, bo dla mnie był to jeden z najtrudniejszych rozdziałów! Pierwszą część napisałam bardzo szybko, ale reszta akcji na Serbii, nieco mnie bolała. W bitwie, a raczej pogromie pod Posadą widać dużą winę po stronię Karola, a z Serbii nagle się wycofał. Myślę, że forma, w jakiej to przedstawiłam, jest bliska prawdzie. Chciałam też pokazać, że królowie też mieli własne rozterki i czasem ktoś musiał im doradzić. Zoltán jest tutaj takim sumieniem Karola, jak już kiedyś mówiłam. Finalnie do starcia armii nie doszło, ale Andegawen został ranny, dlatego wydało mi się to dziwne. Postanowiłam więc wykorzystać tu pewien podstęp Serbów i Duszana, któremu zależało na zlikwidowaniu samego Karola, bo też nie był skłonny do walki z tak dużą armią.

Cóż, teraz będzie na razie z górki z akcją 😂 (chyba). Mam też nadzieję, że czujecie narastające napięcie na linii rodów siedmiogrodzkich, bo i tutaj się zadzieje. 

No i Elżbieta i akcja na Węgrzech! W dzisiejszym rozdziale było sporo odniesień do przeszłości. Śmierć pierworodnego Karolka, sen Elżbiety o strzale i klątwa Klary Zach. Idealnie mi się wpasowały w wydarzenia. A co z latawicą? Ja się nieco ubawiłam przy pisaniu sceny w karczmie. Elżbieta zaczęła budowę klasztoru i kościoła nie tylko dla zbawienia duszy jej i rodziny, ale również z nastawieniem, że w przyszłości klasztor posłuży do edukowania kobiet. Skatowana przez Duszana dziewczyna była kolejnym motywatorem do działania na rzecz kobiet, bo TAK, Elżbieta przez całe życie wspierała ubogich, a przede wszystkim kobiety i nie odmawiała pomocy żadnej, która ją o nią poprosiła.

No i Ludwiczek wyrastający na obrońcę rodzinny <3

Będę wdzięczna za pozostawioną opinię, mały komentarz po rozdziale 😃 Był wyczerpujący dla mnie, bo poświęciłam też sporo uwagi Karolowi, który jest na ten moment najmocniej złożoną postacią. 

Do zobaczenia! 


¹ Owszem, szwagierka sędziego Pála Nagymartoniego, Małgorzata, miała być starszą siostrą Elżbiety Haschendorfer, która została żoną Kónyi. Rody często próbowały łączyć się z możnymi z obcych dworów.  

² Na jednej części zbocza na górze zamkowej w Wyszehradzie rzeczywiście (sama widziałam) są kamienne fragmenty. Natrafiłam na info, że miały być one używane do budowy niektórych domów.

³ István Lackfi miał się w jakiś sposób zasłużyć w wyprawie. 

⁴ Jak zaczęłam pracować nad tematem Siedmiogrodu, to rzeczywiście historia prowincji jest bardzo ciekawa, ale i zagmatwana. Do XV wieku Siedmiogrodem rządził wojewoda (aktualnie Tomasz Szécsényi), niemniej równocześnie władali tam przywódcy grup etnicznych: Szeklerów, Sasów i Hunów. Na czele Szeklerów stał hrabia (aktualnie Hermán Lackfi) myślę więc, że podobnie tytułowali się przywódcy pozostałych grup. Stosunkowo ich tereny stanowiły niemal połowę terenów prowincji Siedmiogrodu. Sytuacja zdaje się o tyle ciekawa, że nie każdy żył tam jednak w zgodzie i łatwo nie akceptowali pozycji między sobą. 

⁵ Karol Robert, reformując wojsko, zobowiązał arcykapłanów i dostojników krajowych do wystawiania na własny koszt sił zbrojnych w ramach "systemu honorowego" (własne tłumaczenie). Każdy oddział szedł na wojnę pod sztandarem swojego pana, dlatego nazywano go banderium, czyli batalionem, od włoskiej nazwy flagi (bandiera). Siła militarna oddziału wynosiła 200 (szlachetnych) wojowników + pomocnicy. Sztandary arcykapłanów tworzyła szlachta kościelna. Arcybiskup ostrzhomski i wojewoda siedmiogrodzki byli zobowiązani wywiesić po dwa sztandary każdy. 

⁶ Do starcia pomiędzy armiami miało w roku 1334 nie dojść. Węgrzy mieli za to uciekać przez rzekę Sawę, tracąc przy tym wielu ludzi.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro